Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


- Niemożliwe. Kaja tak powiedziała? – zapytała zszokowana Mary.

- W rzeczy samej. Najspokojniejsza z całej trójki zagroziła Petersonowi, że mu jaja urwie. Wyobrażasz to sobie? Po Melanie już prędzej bym się tego spodziewała, ale nie po Kaji. – odpowiedziałam popijając kawę.

- To mnie zaskoczyłaś. Nasza cicha Kaja okazuje się nie być wcale taką szarą myszką – rzekła śmiejąc się kobieta.

- Nic nie mów. Zaczynam się zastanawiać czy ja w ogóle znam swoją córkę. – westchnęłam.

- Oj Ana nie przesadzaj. Dziewczyny dojrzewają, wiesz, że to dla nich ciężki okres. Poza tym pamiętaj, że to właśnie Kaja była córeczką mamusi. Najwięcej z całej trójki potrzebowała twojej uwagi. Dlatego kochana też wszystko przeżywa najbardziej. Martwi się o ciebie - odpowiedziała kobieta jak zawsze biorąc wszystko na chłodno.

Jeśli chodziło o córki zawsze byłam na ich punkcie przewrażliwiona. Moja nadopiekuńczość nieraz dawała o sobie znać. Co mogłam za to, że się o nie martwiłam. Były dla mnie wszystkim. Gdyby im się coś stało, nie przeżyłabym. Wtedy to właśnie Mary wkraczała i stawiała mnie do pionu. Gdyby nie ona nieraz bym dostała zawału zamartwiając się o nie.

- Lepiej opowiedz Mary jak wasze wakacje? Nie mieliście miesiąca poślubnego, więc tym bardziej się cieszę, że dałaś nie namów na ten wyjazd. – odparłam do przyjaciółki.

- Było cudownie. Michael jak zawsze się postarał. Jest cudowny. Najpierw byliśmy na Dominikanie, potem na Bali, a na końcu na Szeszelach. Nie miałam czasu się wynudzić. Codziennie jakieś atrakcje. Czułam się jak zakochana nastolatka. – odpowiedziała wesoło.

- Tak się cieszę. Widać, że wypoczęłaś. Częściej musicie z Michaelem gdzieś wyjeżdżać. Tylko mi nie mów, że ktoś się musi zając dziewczynami. To sa już duże panny, poradzą sobie. Owszem trzeba mieć na nie oko jak to na nastolatki, ale to już nie to samo jak były małe, że w domu bez opieki nie mogły zostać. – powiedziałam dając Marty tym do myślenia.

Kochała ona moje córki całym sercem. Była z nimi bardzo związana, ale dziewczyny już były już duże, a ona powinna w końcu korzystać z życia.

- To o której Andrew zabiera cię na kolację? – zapytała szczerząc zęby cwanie zmieniając temat.

- O osiemnastej, a co cię tak bawi? – zapytałam zadziornie.

- Nic kochana. Po prostu cieszę się, że się pogodziliście. Promieniejesz Ana. Tak naprawdę to odkąd przeprowadziliśmy się nigdy nie biła od ciebie taka radość jak teraz. Jesteście z Andrew dla siebie stworzeni. Żadna siła was nie rozdzieli. – odpowiedziała patrząc na mnie z czułością.

- Aż tak to widać? - zapytałam rumieniąc się, na co Mary kiwnęła potakująco głową.

Nie dało się ukryć, że miała rację. Przy tym mężczyźnie czułam się naprawdę szczęśliwa. Stopił lód w moim sercu, który tkwił we mnie przez lata. Małżeństwo z Brandonem powiedzieć, że było porażką to za mało. Przez niego moje nastawienie do mężczyzn stało się wrogie.

- Rozumiem, że wracasz jutro? W końcu jest weekend – powiedziała jak coś oczywistego, ale ja wiedziałam co się za tym kryło. Znałyśmy się tyle lat, że porozumiewałyśmy się bez słów doskonale wiedząc co jedna drugiej chce przekazać.

- Długo tak będziesz szczerzyć zęby? - spytałam rozbawiona jej zachowaniem.

- Ja, nie, wydaje ci się. Po prostu cieszę się twoim szczęściem. Miło popatrzeć jak jesteś taka radosna. Zasługujesz na to, by ułożyć sobie życie. Ana znam mało osób, które przeszły to co ty i które tak bardzo byłyby godne, by w końcu zaznać prawdziwego szczęścia. Dlatego tak się cieszę widząc jak się uśmiechasz. – odpowiedziała Mary łapiąc mnie za rękę.

- Jesteś aniołem, wiesz? Zawsze mnie wspierasz, jesteś przy mnie. – odpowiedziałam patrząc kobiecie prosto w oczy.

- Oj przestań, bo się poryczę. Lepiej idź się szykować na randkę ze śniadaniem – rzekła puszczając mi oczko.

- O cholera zaraz siedemnasta, a ja siedzę i kawę sobie beztrosko pije. – odpowiedziałam zrywając się na równe nogi. Ruszyłam pędem na górę, by wziąć szybki prysznic i się wyszykować.

Po czterdziestu minutach byłam gotowa. Ostatnie pociągnięcia lokówką i zeszłam na dół.

Założyłam tym razem czerwoną sukienkę na wąskich ramiączkach z dłuższym tyłem, idealnie dopasowaną w odpowiednich miejscach oraz pasujące do niej czerwone sandały ze sznurowanymi wiązaniami. Włosy upięłam w niski kok. Rzęsy pociągnęłam masakrą i nałożyłam czerwoną pomadkę. Minimalizm w makijażu zdecydowanie mi dzisiaj odpowiadał.

- No no, widzę, że postanowiłaś Petersona rzucić na kolana – rzekła z uznaniem Mary obserwująca mnie z kuchni.

- Dziękuję, ale bez przesady. A tak w ogóle to mam nadzieję, że padnie z wrażenia – odpowiedziałam puszczając do niej oczko.

Oboje wybuchnełyśmy śmiechem. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

- Ocho, twój rycerz na białym rumaku przybył – oznajmiła rozbawiona Mary.

- Witaj Andrew – przywitałam się otwierając drzwi mężczyźnie.

Wyglądał obłędnie. Lubiłam jego na wpół luzacki styl. Ciemne dżinsy, trampki, niebieska koszula i marynarka, zaczesane do tyłu włosy. Wyglądał zjawiskowo.
Nie mogłam oderwać od niego oczu. Wpatrywałam się w niego jak w jakieś bóstwo.

- Lubię kiedy tak na mnie patrzysz, ale teraz lepiej przestań, bo jeszcze chwila, a przestane nad sobą panować.  – rzekł tuż przy moim uchu zmysłowo. - To, że wyglądasz obłędnie to zapewne wiesz.  Co ty ze mną robisz kobieto. Na zawał zejdę jak tak dalej będzie. Nie musze ci mówić co bym najchętniej z tobą teraz zrobił, prawda? - dodał liżąc płatek mojego ucha tak, by Mary nie widziała. Po ciele przeszły mi ciarki, na co Andrew tylko się uśmiechnął. Wiedział jak na mnie działa. Jeszcze chwile byśmy stali, a pewnie sama bym się na niego rzuciła.

- Możemy iść, wezmę tylko torebkę – odpowiedziałam zmieszana, wiedząc, że Mary na nas patrzy i że tracę grunt pod nogami.

Sięgnęłam po czarną kopertówkę, pożegnaliśmy się z Mary i wyszliśmy z domu.

Wiedziałam, że Andrew szykuje jakąś niespodziankę, ale nie wiedziałam co to jest. Byłam ciekawa i podekscytowana, jednak o nic go nie pytałam, wiedząc, że i tak nie udzieli mi odpowiedzi.

Po trzydzieści minutach byliśmy na lotnisku. Andrew uśmiechnął się cwanie, wyszedł z auta, okrążył je i otworzył mi drzwi.

- Chodź kochanie, czas na wycieczkę. Zabieram cię do naszej restauracji -rzekł podając mi rękę.

Złapałam jego dłoń, gdy pomagał mi wysiąść z samochodu. Przed nami czekał już jego odrzutowiec. Peterson odprawił swojego kierowcę i weszliśmy na pokład samolotu. Byłam podekscytowana zastanawiając się, gdzie lecimy.

- Za nas kochanie – powiedział Andrew stukając swoim kieliszkiem szampana w mój kieliszek.

- Za nas – odpowiedziałam. – Czy teraz mi zdradzisz dokąd lecimy? – dodałam uśmiechając się.

- Musisz jeszcze trochę poczekać. Za godzinę będziemy na miejscu – odparł posyłając mi buziaka w powietrzu.

- Jak zawsze tajemniczy. Nigdy ci się nie znudzi trzymanie mnie w niepewności? – zapytałam.

- Nigdy. Uwielbiam robić ci niespodzianki, każdego rodzaju – odparł oblizując wargi.

Wiedziałam, że mnie celowo podpuszcza, ale byłam coraz bardziej zaintrygowana. Po godzinie wylądowaliśmy. Byliśmy w Nowym Jorku. Byłam coraz bardziej zdziwiona, a Andrew to bawiło.

- Dlaczego akurat Nowy Jork? – zapytałam będąc ciekawą co go skłoniło do wybrania akurat tego miasta na kolację.

- Zobaczysz niebawem – odparł całując mnie w czoło i poprowadził do limuzyny.

Kierowca ruszył bez pytania o cel podróży. Widać było, że Andrew miał już wszystko z góry zaplanowane. Podekscytowanie we mnie rosło z minuty na minutę widząc tak dobrze znane ulice. Czasami przylatywałam do Nowego Jorku, ale tylko w celach służbowych i poza trasą do hotelu, oraz do firmy Alana nie poruszałam się innymi trasami po tym mieście. Moje pobyty były zazwyczaj krótkotrwałe i w konkretnym celu. Poza tym to miasto przypominało mi o Andrew i szczerze mówiąc gdybym nawet chciała wyjść na miasto to miałam obawy, że czasami go spotkam, a tego nie potrafiłam sobie wyobrazić.

Gdy podjechaliśmy pod budynek spojrzała oniemiała na Andrew. Nie spodziewałam się, że zabierze mnie akurat tutaj.

- Andrew restauracja Golden Blue? – zapytałam niedowierzając w to co widzę.

- Tak kochanie. Chodź, stolik na nas czeka – odparł, gdy kierowca otworzył nam drzwi.

Weszliśmy do tak dobrze mi znanej restauracji. Emocje sięgały zenitu. Nie byłam tutaj od naszego ostatniego spotkania. Nagle wszystko do mnie wróciło. Nasze pierwsze spotkanie, nasza ostatnia kolacja....

- Ana wszystko w porządku, jesteś blada? – zapytał Andrew, gdy przeszliśmy przez drzwi wejściowe do budynku.

- Tak, w porządku – odparłam lekko się uśmiechając. Nie byłam już taka pewna, czy wszystko jest dobrze, ale postanowiłam się nie wracać myślami do tego, co było.

To było już za nami. Liczyło się to co jest teraz. Od trzech miesięcy jesteśmy razem i wszystko zmierza ku dobremu. Zaufałam mu na nowo i nie żałuje. Chce z nim być.

- Dobry wieczór panie Peterson, dobry wieczór pani Thorman. Cieszymy się, że panią widzimy. Dawno pani u nas nie było – przywitał się dobrze mi znany menedżer restauracji.

- Dobry wieczór Scot, cieszę się, że mam tą przyjemność być tutaj dzisiaj – odpowiedziałam witając się z mężczyzną.

Scot zaprowadził nas do stolika. Mieliśmy miejsce bardziej kameralne, dalej od pozostałych gości, z widokiem na panoramę tego zachwycającego nocą miasta. Ten widok nigdy mi się nie znudzi. Tak zniewalającej scenerii nie ma w żadnej innej restauracji. Dlatego też, by dostać tutaj stolik trzeba czasami czekać kilka tygodni.

Po chwili kelner przyniósł schłodzonego w wiaderku szampana i karty dań. Andrew zamówił stek z sarniny, a ja pieczoną na winie sarninie z rozmarynem. Uwielbiałam to danie, a od dawna nie miałam możliwości go skosztować. W żadnej restauracji nie jadłam tak dobrze przyrządzonych dań z sarniny jak w tym lokalu.

- Dlaczego akurat ten lokal? – zapytałam niepewnie siedzącego naprzeciwko mnie mężczyzny.

- Wiem, że ostatnie nasze spotkanie tutaj nie skończyło się dobrze, jednak dla mnie to miejsce jest szczególne. Mam nadzieję, że dla ciebie również. To tutaj wszystko się zaczęło. Chcę, abyś wspominała to miejsce jak najlepiej. – powiedział Andrew patrząc mi głęboko w oczy.

Rzeczywiście to miejsce miało również dla mnie szczególne znaczenie. To tutaj tak naprawdę zaczęła się nasza historia. Niestety ostatnie spotkanie nie skończyło się dobrze. To spowodowało, że zapomniałam o tych wszystko dobrych chwilach, które tutaj przeżyliśmy, a nie było ich mało.

Podczas posiłku wspominaliśmy czasy, gdy mieszkaliśmy w tym szalonym mieście. Kolacja mijała nam w dobrych nastrojach.

To był dobry pomysł z kolacją w tym lokalu. Dawno tutaj nie byłam, a lubiłam tę restaurację. Atmosfera, jedzenie na najwyższym poziomie.

Po skończonym posiłku Andrew poprosił mnie do tańca. Zdziwiłam się, ponieważ to nie było miejsce, gdzie można było potańczyć. Po chwili zorientowałam się, że oprócz nas nikogo tutaj już nie ma.

Z głośników leciała wolna muzyka, a drzwi lokalu były zamknięte.

Spojrzałam pytająco na towarzyszącego mi mężczyznę. Ten się tylko uśmiechnął i pocałował mnie w policzek, a po chwili powiedział niemal szeptem. – Zadbałem o to, by nikt nam nie przeszkadzał. Ostatni goście wyszli, jesteśmy tylko my.

Objęłam Andrew rękoma na szyi i poruszaliśmy się wolno w rytm muzyki. Minuty mijały, a my cieszyliśmy się chwilą. Przytulona do jego klatki piersiowej czułam jak mocno bije mu serce.

Po kilku tańcach muzyka ustała i oderwaliśmy się od siebie. Chciałam się odwrócić, by udać się do stolika, ale złapał mnie za rękę i zatrzymał.

- Ana poczekaj – rzekł łagodnym głosem.

Nim się zorientowałam Andrew klęczał na jednym kolanie przede mną trzymając w ręce małe, atłasowe pudełko tak dobrze mi znane. Otworzył wieczko, a moim oczom ukazał się dobrze znany mi klejnot.

- Ana zabrałem cię do tej restauracji celowo. To tutaj bowiem zaczęła się historia naszej miłości. To w tym miejscu moje serce mocniej zabiło. Dzięki tobie. Byłem jak odurzony, gdy się w ciebie wpatrywałem. Chcę by ta restauracja dalej pozostała w naszych wspomnieniach, zachowując tylko te dobre. Ano czy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną i zostaniesz moją żoną? – zapytał przejęty nie spuszczając ze mnie wzroku nawet na sekundę.

Byłam w szoku. Nie spodziewałam się tego. Widać, ten mężczyzna nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

- Andrew, tak zostanę twoją żoną – odpowiedziałam po czym schyliłam się i go pocałowałam.

Andrew założył mi pierścionek z gwiazdą na palec, ten sam, który podarował mi za pierwszym razem, a wokół nas spadało kolorowe konfetti.

Nigdy nie sądziłam, że zatrzyma ten pierścionek. Po naszym rozstaniu byłam przekonana, że się go pozbędzie, a tymczasem przechowywał go przez te wszystkie lata.

Wzruszeni padliśmy w swoje ramiona zatapiając się w czułym pocałunku. Gdy szczęśliwi oderwaliśmy się od siebie obsługa nam pogratulowała, a potem udaliśmy się do apartamentu Petersona.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że od naszego powrotu do siebie minęły dopiero trzy miesiące, ale czy to miało znaczenie?

Rozumieliśmy się bez słów, byliśmy dla siebie stworzeni. Przeżyliśmy razem wiele. Dzieci akceptowały nasz związek. Nic nie było w stanie zniszczyć tego, co nas łączyło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro