Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

- Nadal nie mogę uwierzyć w to co mówisz. Andrew Peterson na nowo pojawił się w twoim życiu i jeszcze przyjdzie dzisiaj na kolację. – Kręciła głową z niedowierzaniem Mary.

- Przecież ci mówiłam, że to Alan go zaprosił, by wpadł do nas, sugerując, że musimy uczcić naszą nową współpracę. Najchętniej to bym mu głowę ukręciła jak indykowi. – odpowiedziałam rozkładając talerze do kolacji na stole w jadalni.

- Ana, a może jest jeszcze szansa dla was, no wiesz...W końcu nie bez powodu drogi dwojga ludzi krzyżują się ponownie – rzekła Mary niby od niechcenia.

- Dobrze mówisz kochanie – zawtórował jej Michael, który pojawił się w kuchni.

- Ty też przeciwko mnie? Temat Andrew i mój został zamknięty cztery lata temu. Klucz do tej księgi leży na dnie oceanu. Nie ma do czego wracać. – odparłam stanowczo nie chcąc więcej ciągnąc tej rozmowy.

Przygotowywałyśmy dalej z Mary kolację, gdy na dół zeszły bliźniaczki gotowe do wyjścia. Wyglądały pięknie. Czasami nie mogłam się nadziwić, że z takich małych, słodkich dziewczynek wyrosły na prawie już dorosłe dziewczyny.

- Mamo to my już wychodzimy. Derek na nas czeka przed domem. – oznajmiły  zbierając się do wyjścia.

- Bawcie się dobrze i nie rozrabiajcie. Powiedzcie Derekowi, by pozdrowił mamę i złóżcie życzenia ode mnie Nancy.

- Gdzie tak pędzicie dziewczyny? – usłyszałam Alana, na którego wpadły.

- Pojechały do koleżanki na urodziny, a Melanie jest na obozie siatkarskim – przywitała go Mary zamykając w swoim uścisku. – Długo cię nie widziałam, dobrze, że przyjechałeś – dodała poklepując go po ramieniu.

- Witaj Ana – przywitał się podając mi bukiet róż.

- Cześć Alan. Dziękuje za kwiaty, ale i tak mnie nimi nie przekupisz. Nadal jestem na ciebie zła – powiedziałam wstawiając kwiaty do wazonu.

- Cześć Alan, fajnie cię widzieć. Za rzadko przylatujesz do Bostonu. Chodź pójdziemy na fajkę, nie będziemy przeszkadzać dziewczynom w kuchni, bo jeszcze czymś oberwiemy – żartował Michael.

Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.  Cała się spięłam, ale musiałam zachować chociażby pozory.  musiałam dać do zrozumienia temu mężczyźnie, że to co nas łączyło w przeszłości nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Było minęło.

- Mam otworzyć? – zapytała Mary troskliwie.

- Nie, ja pójdę, w porządku – odparłam i poszłam otworzyć drzwi.

- Dobry wieczór Ana, wyglądasz pięknie, proszę to dla ciebie – przywitał się podając mi bukiet frezji i całując w policzek.

- Dziękuje, ale nie trzeba było. – odparłam z lekkim uśmiechem.

W głębi duszy zrobiło mi się miło, że ciągle pamiętał jakie lubię kwiaty. To było miłe z jego strony. Te jego małe gesty, rzeczy o których zawsze pamiętał...

- Andrew jak miło cię widzieć po tak długim czasie. Nic się nie zmieniłeś – przywitała się z nim Mary jak zawsze każdego ściskając.

- Dziękuje, ciebie również miło widzieć. Wciąż ta sama czarująca Mary – odparł, na co ona się roześmiała.

- Zawołam chłopaków, siedzą na tarasie – poinformowała kobieta wychodząc z kuchni.

Poszłam do kuchni wstawić kwiaty do wazonu, a Andrew szedł za mną. Czułam na plecach jego wbity we mnie wzrok.

- Piękny masz dom. Bardzo tutaj przytulnie i klimatycznie – powiedział rozglądając się po wnętrzu.

- Dziękuję – odparłam nie patrząc na niego.

- Ana, nie unikaj mojego wzroku. Spójrz na mnie proszę – powiedział stając tak blisko mnie, że niemal przyciskał mnie do blatu.

- Andrew, daj spokój – odparłam cicho.

- Czego się boisz? – zapytał unosząc moją głowę do góry trzymając mnie za podbródek . – Że coś z nich wyczytasz, czy, że to może ja wyczytam coś z twoich oczu? – zapytał głaszcząc kciukiem mój policzek.

- Ja....

- Ana, Andrew chodźcie, czekamy na was przy stole – zawołała Mary z jadalni.

Kolacja mimo moim obawom przebiegała w miłej, luźnej atmosferze. Mary i Michael wiedzieli jak rozweselić towarzystwo. Nawet mnie opuściło napięcie. Bałam się, że będzie sztywno i sztucznie, a tymczasem było przyjemnie, mimo, że okoliczności były nietypowe.

- Musimy uczcić nasze spotkanie po tak długim czasie – oświadczył Michael podchodząc do barku. - Czego się napijecie? – zapytał.

- Ja i Andrew whisky – odpowiedział Alan.

- Ja również – odparła Mary.

- Ana szkocka z lodem jak zawsze? – zapytał zerkając na mnie.

- Tak Michael, dziękuje.

- Może przeniesiemy się na taras? Jest ładna pogoda, – zaproponowała Mary.

Michael rozdał nam nasze drinki i wszyscy chętnie ruszyliśmy za Mary na zewnątrz. Czerwcowy wieczór był ciepły, wiał lekki, przyjemny wiaterek. Idealny wieczór na spędzenie go na świeżym powietrzu.

- Ja myślałem, że mój ogród jest ogromny, ale twój to dopiero duży i piękny z tyloma roślinami. Wszystko cudownie rozkwita – zachwycał się Andrew.

- Dziękuje, ale te piękne kwiaty i rośliny to zasługa Mary, ja w dalszym ciągu nie mam ręki do kwiatów – powiedziałam popijając kolejnego drinka.

Siedzieliśmy tak długo, że nie zwróciliśmy uwagi, że zrobiło się ciemno. Kilka godzin minęło szybko. Wieczór był udany. Bałam się tej kolacji, ale jak widać nie było czego. To była udana kolacja.

- Alan zanim wyjdziesz chodź jeszcze na chwile do mnie. Pokaże ci kolekcję o której wspominałem – zaproponował Michael.

- To ja też się wtedy zbieram. Ktoś musi ich pilnować – rzeka Mary podnosząc się z kanapy.

- Mary, zostań jeszcze, jest dopiero po dwudziestej trzeciej – powiedziałam, ale ona już nie słuchała.

- To zostaliśmy sami. Możemy w końcu porozmawiać – rzekł Andrew kończąc swojego drinka.

- Napijesz się jeszcze? – zapytałam podnosząc się z fotela.

- Z chęcią – powiedział podając mi szklankę.

Nałam jemu whisky, a sobie kolejną szkocką. Ten drink był chyba na odwagę, abym nie zwiała. Wyszłam z powrotem na taras z drinkami. Andrew stał i palił papierosa.

- Palisz? – zapytałam zdziwiona wręczając mu drinka.

- Czasami – powiedział gasząc papierosa.

- Jak ci się mieszka w Bostonie? – spytałam stojąc naprzeciwko niego z drinkiem w ręce.

- Dobrze, spokojniej. Z początku brakowało mi Nowego Yorku, ale przyzwyczaiłem się. Teraz gdybym miał się z powrotem przeprowadzić do tego wielkiego miasta za nic bym się nie zgodził. Tutaj jest spokojniej, więcej zieleni. Podoba mi się to miasto – odpowiadał, a ja w tym czasie niemal duszkiem wypiłam swój alkohol.

-Tak, Boston ma swój urok i są tutaj dobre uczelnie. – odpowiedziałam.

- Ana, byłem dupkiem. Miałaś racje co do Sary. To była manipulacja z jej strony, ale chce byś wiedziała, że nigdy nie zamierzałem do niej wracać i tego nie zrobiłem – wypalił niespodziewanie.

- Andrew to było dawno temu, nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. o co było kiedyś nie ma teraz absolutnie żadnego znaczenia  – odpowiedziałam przechodząc obok niego, ale złapał mnie za łokieć.

- Nie uciekaj przede mną – powiedział przyciągając mnie do siebie.

- Nie uciekam – odparłam.

- Oj mała, nadal nie umiesz kłamać – rzekł obejmując mnie mocno w talii ramieniem.

- Andrew.....myślę, że powinieneś już... - nie zdążyłam dokończyć, gdy mnie niespodziewanie pocałował.

Był czuły, namiętny. Całował mnie, prosząc językiem o dostęp do środka. Rozchyliłam lekko usta, a on z impetem zaczął badać nim moje podniebienie, by po chwili nasze języki złączyły się we wspólnym tańcu. Całowaliśmy się gorliwie coraz bardziej odważnie nie mogąc przestać. Gdy wreszcie zmęczeni oderwaliśmy się od siebie Andrew objął mnie dwiema rękoma w pasie, a moje ręce spoczywały na jego klatce piersiowej.

- Nie zapominałem Ana. Nigdy o tobie nie zapomniałem. Smakujesz tak jak to zapamiętałem mała – powiedział zachrypniętym głosem, a potem się nachylił i zaczął składać pocałunki na mojej szyi.

Moje ciało przeszył dreszcz. Nie mogłam pozwolić, by ten mężczyzna znowu wkradł się do mojego życia. Już raz to zrobił i skończyłam ze złamanym sercem.

- Andrew....nie powinniśmy. Nie możemy. To pewnie przez alkohol. Lepiej jak już pójdziesz - odezwałam się odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.

- Rozumiem, masz racje nie powinniśmy całować się po alkoholu. Następnym razem zrobię to przed tym nim opróżnimy kieliszki – odpowiedział zadziornie, całując mnie przelotnie w usta i wyszedł.

- Nie będzie następnego razu. Po moim trupie.

Nie zawrócisz mi  znowu w głowie.

Zostałam sama na tarasie. Skołowana i zdezorientowana. Nogi mi drżały ze zdenerwowania. musiałam usiąść i się uspokoić. Wiedziałam jedno, nie mogłam na nowo zatracić się w tym mężczyźnie. Owszem zdawałam sobie sprawę z tego, że jego cząstka już na zawsze zostanie gdzieś na dnie mojej duszy, ale między nami nie powinno być już nic. Jedyne co mogło nas łączyć to praca, która nie potrwa wiecznie. Praca i tylko praca.

Nie widziałam w co on pogrywał, o co mu chodziło. Czy chciał tylko seksu, czy obudziły się w nim wspomnienia i dlatego zachowywał się w taki sposób jakbyśmy się nigdy nie rozstali. A może po prostu mnie sprawdzał? Tylko po co?  Czyżby pogrywał ze mną po to, by się zemścić?

Nie....to nie możliwe, on taki nie był. A jeśli jednak ?

W sumie to wcale mnie to nie obchodziło. Jedyne czego chciałam, to zachować dystans i przy najbliżej okazji musiałam jasno to określić. Musiał wiedzieć, gdzie są granice,  które zamierzałam mu jasno przedstawić przy najbliżej okazji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro