Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Po powrocie do Bostonu obydwoje udaliśmy się najpierw do mojego domu, a potem razem polecieliśmy do Nowego Jorku spotkać się Roudneyem z czego mój narzeczony nie był zbytnio zadowolony. Jednak ta dwójka musiała wyjaśnić sobie kilka rzeczy i nie było sensu odkładać tego na później.

Następnego ranka prosto z apartamentu Andrew pojechaliśmy do firmy Gold Finanse Center.

Uprzedziłam wcześniej Alana, że przyjadę razem z Petersonem.

Po dotarciu na miejsce i upewnieniu się, że Alan nie jest zajęty ruszyliśmy korytarzem prosto do jego gabinetu.

- Proszę – usłyszałam odpowiedź mężczyzny na moje pukanie do drzwi.

Weszłam do biura, a za mną przyczłapał jak zbity z tropu pies mój narzeczony.

- Witaj Alan – przywitałam się z mężczyzną zamykając się w jego przyjacielskim uścisku.

- Witaj, dobrze cię widzieć Ana. Cieszę się, że wróciłaś do żywych. – odparł z uśmiechem, a potem skierował swój wzrok na mężczyznę stojącego za mną.

- Cześć Peterson. – odezwał się pierwszy Alan.

- Witaj Alan – odpowiedział Andrew podając mężczyźnie dłoń.

Alan się początkowo zawahał, ale ostatecznie podał dłoń na powitanie mężczyźnie. Pierwsze lody przełamane. Teraz muszą sobie wszystko wyjaśnić i nie chować do siebie urazy.

- Może usiądziemy? – zaproponowałam.

Usiedliśmy z Andrew wygodnie na kanapie, a Alan na fotelu po mojej prawej stronie.

- Panowie, wiem, że ostatnio sytuacja wymknęła się spod kontroli i co niektórych poniosło. – zwróciłam się do mężczyzn, patrząc to na jednego, to na drugiego.

- Na początku jestem wam obojgu winna przeprosiny. Postawiłam was w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza ciebie Alan. Jesteś lojalnym przyjacielem i wiem, że mogę na ciebie liczyć. Niestety nie przewidziałam, że konsekwencją poproszenia cię o pomoc będzie gniew Andrew, na co cię niestety naraziłam. – skierowałam słowa do przyjaciela.

- Daj spokój Ana. Nawet gdyby Peterson miał mi przywalić kolejny raz, nic bym mu nie powiedział, a dłużny też bym nie pozostał – odpowiedział mężczyzna.

- Alan, proszę...

- Roudney sorry za tamto. Nie panowałem nad sobą. Szlak mnie trafiał nie wiedząc co się z nią dzieje, ani gdzie jest. Odchodziłem od zmysłów. Naprawdę przepraszam, poniosło mnie. – oznajmił Andrew, co nie przyszło mu z łatwością.

- W porządku Andrew, ale jeśli jeszcze raz mi kiedyś przywalisz, oddam. Jeśli będzie ktoś będzie miał mieć obitą mordę, to my oboje – odparł patrząc wprost w oczy mojego przyszłego męża.

- To co? Zgoda? W końcu masz być moim świadkiem na ślubie – rzekł Andrew.

- Zgoda – odparł Alan, a potem panowie podali sobie ręce na zgodę.

- Andrew, tobie należą się największe przeprosiny. Źle postąpiłam i  dalej jest mi głupio. Obiecuję, że już nigdy więcej nie nadwyrężę twojego zaufania i nigdzie nie wyjadę – skierowałam słowa do narzeczonego.

- Już dobrze, ale pamiętaj co mi obiecałaś. – odparł patrząc na mnie z czułością.

- Pamiętam skarbie. - rzekłam uśmiechając się do najcudowniejszego mężczyzny, do mojego mężczyzny.

Kamień spadł mi z serca. Myślałam, że będzie gorzej. Na szczęście panowie nie chowają do siebie urazy.

- Powiedz mi tylko Andrew jakim cudem dowiedziałeś się, gdzie jest Ana? – zapytał zaintrygowany Alan.

W sumie też byłam tego ciekawa. Pytałam go o to wcześniej, ale nic nie powiedział.

- Gdy byłem u ciebie w biurze i poleciałeś z krwawiącym nosem do łazienki zaczął dzwonić twój telefon. Dzwoniła Ana. Nie zdążyłem odebrać, ale po chwili przyszedł sms z którego udało mi się odczytać na ekranie, gdzie przebywa. Krótko mówiąc miałem szczęście – odparł Peterson przytulając mnie do siebie.

- Mam do was prośbę. Weźcie już ten cholerny ślub, co nie będę musiał znosić waszych wyskoków, bo osiwieje – rzekł Roudney, na co z gardła Andrew wyszedł gardłowy śmiech.

Rozmawialiśmy tak z jakieś pół godziny, gdy rozdzwoniła się komórka Andrew.

- Przepraszam to Will, musze odebrać - odparł mężczyzna wstając.

Andrew

Po paru minutach wróciłem zadowolony dobrymi wieściami.

Powiedziałem tej dwójce co Will ustalił odnośnie Chantel. Okazało się, że ojcem dziecka jest niejaki Pablo z Włoch. Chantel ponoć miała z nim romans od dwóch lat z czego by wynikało, że przyprawiała rogi zarówno jemu jak i mnie. Mężczyzna ponoć nieźle się wkurzył na te wieści.

Wszystko powoli się wyjaśniło i zaczęło pomyślnie układać. Nie wspomnieliśmy tylko Alanowi o tym, że w tej konspiracji palce maczała również Amanda. To były świeże rany i nie chcielibyśmy mu dokładać.

Korzystając z okazji, że lot do Bostonu mieliśmy dopiero następnego dnia zjedliśmy z Alanem lunch, a potem włóczyliśmy się bez celu po ulicach Nowego Jorku, w którym to zaczęła się nasza historia.

Ana

Po powrocie do Bostonu zarówno praca jak i przygotowania do ślubu pochłonęły mnie do tego stopnia, że z Andrew nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie, ale w duchu sobie powtarzałam, że to jeszcze tylko dwa tygodnie.

W międzyczasie czasie moje złe samopoczucie nasiliło się na tyle, że w końcu poszłam do lekarza. Na szczęście nie było to nic złego i z ulgą wróciłam do swoich zajęć.

- Mamo jedziesz już? – zapytała Melanie, gdy odebrałam od niej połączenie.

- Już? Nie za wcześnie? - zapytałam zdziwiona nie zerkając na zegarek.

- Oj mamo. Za godzinę masz ostatnią przymiarkę sukni. Dobrze przeczuwałam, by zadzwonić – odparła moja córka.

- O cholera, to już tak późno? – zapytałam zdziwiona. – Dzięki za telefon, to ja już się zbieram – dodałam i ruszyłam jak oparzona do wyjścia, bowiem nie zostało mi wiele czasu, a korki w godzinach popołudniowych potrafiły utrudnić życie.

Na miejsce dotarłam w ostatniej chwili. Mary i moje kochane córki wraz z moją przyjaciółką Deborą już na mnie czekały. Były tak samo podekscytowane jak ja.

Po kilkunastu minutach w przymierzalni, gdzie krawcowa nanosiła ostatnie poprawki na suknię wyszłam się pokazać dziewczynom.

Wpatrywały się we mnie jak w obrazek łapiąc karpia. Patrząc na nie zaczęłam się śmiać. Ich miny były przekomiczne.

- A tobie co tak wesoło? – odezwała się jako pierwsza Debora.

- Gdybyście widziały swoje rozdziawione buzie też byście się śmiały – odparłam rozbawiona.

- Bardzo śmieszne – odezwała się Lucy.

- No i jak? Podoba się wam? – zapytałam z nadzieją, że będą zachwycone suknią tak samo jak ja.

- Ja wolałabym mamę w sukni bardziej jak dla księżniczki, ale w tej wyglądasz również przepięknie – odpowiedziała Kaja, która miała duszę romantyczki.

- Wyglądasz idealnie, zmysłowo, kobieco, a zaraz bardzo elegancko. – odpowiedziała Mary.

- Będziesz najpiękniejszą panną młodą. Powalisz Andrew na kolana – wtórowała pozostałym Melanie.

- Aż przypomniał mi się mój ślub. Wyglądasz zjawiskowo kochana - odpowiedziała ze łzami w oczach Debora.

Po przymiarkach pojechałyśmy z dziewczynami do cukierni na kawę. Dwie godziny później umęczone, ale zadowolone wróciłyśmy do swoich domów.

Przed pójściem spać zrobiłam sobie gorącą kąpiel z mnóstwem piany i olejkami eterycznymi.

Ostatnio byłam taka zabiegana, że jedyne na co starczało mi czasu to prysznic, więc teraz rozkoszowałam się kąpielą. Wizyta w salonie nie trwała długo, więc postanowiłam zrobić coś dla siebie. Po półgodzinie wylegiwania się w wodzie wyszłam z wanny i osuszyłam ciało ręcznikiem.

Ubrana w ciepłą piżamę wsunęłam się pod kołdrę z książką. Już dawno nie miałam czasu poczytać, więc korzystając z tego, że dzisiaj wróciłam do domu szybciej niż ostatnimi czasy zatopiłam się w lekturze książki.

**********

Tydzień później dziewczyny zabrały mnie na wieczór panieński do klubu Carmel, gdzie wstęp miały osoby powyżej trzydziestego roku życia. Mary, Brenda, która poznałam całkiem niedawno Debora, Margaret  i ja bawiłyśmy się świetnie. Popijałyśmy drinki w loży dla vipów obserwując z góry parkiet. W pewnym momencie rozluźniona kolejnym drinkiem zapragnęłam potańczyć. Wychodząc z loży po przeciwnej stronie zauważyłam mężczyznę wchodzącego do większej niż nasza loża. Przystanęłam na chwilę gapiąc się centralnie w tamten punkt. Człowiek ten był łudząco podobny do Alana. Po chwili jednak się ocknęłam. To nie mógł być on, chyba alkohol przyćmiewał mi umysł. Nie zastanawiając się dłużej zeszłam z dziewczynami na parkiet, a Mary pozostała na miejscu.

Tańczyłyśmy w rytm muzyki, gdy zaszedł mnie ktoś od tyłu kładąc mi ręce na biodrach. Obróciłam się i zobaczyłam nieznajomego typka.

- Zatańczymy piękna? Świetnie się ruszasz – szczerzył się do mnie.

- Nie dziękuje – odparłam ściągając z siebie jego wielkie łapska.

Odwróciłam się z powrotem w stronę przyjaciółek, ale koleś znowu położył na mnie swoje ręce. Próbowałam je z siebie ściągnąć, ale on tylko przycisnął mnie mocniej do siebie.

- Facet odwal się, nie jestem zainteresowana - wycedziłam głośno, przebijając się przez muzykę, ale on nic sobie z tego nie robił.

- Mała przestań. Podobasz mi się. Jestem pewien, że będziemy się razem dobrze bawić i to nie tylko na parkiecie  – odparł mi tuż do ucha błądząc coraz śmielej po moim ciele.

Dziewczyny kawałek dalej tańczyły z poznanymi mężczyznami, a ja nie mogłam się pozbyć tego idioty.

- Puść mnie! – krzyknęłam próbując się wyswobodzić z jego objęć, ale bezskutecznie.

- Nie słyszałeś co ta pani powiedziała? – odezwał się ktoś trzeci.

- W tym momencie uchwyt mężczyzny się poluźnił dzięki czemu uwolniłam się z jego uścisku.

- A ty kurwa kim jesteś, że będziesz mi mówił czy mogę z nią tańczyć?! – wydarł się wściekły typ, który kleił się do mnie.

- Jestem jej narzeczonym więc spadaj koleś nim ci mordę obiję – wycedził mężczyzna, który stanął w mojej obronie.

Wychyliłam się zza pleców gościa i zobaczyłam stojącego na przeciwko niego ciemnookiego mężczyznę.

- Andrew – wydukałam z siebie zdziwiona jednocześnie odczuwając ulgę.

Obleśny typ spojrzał to na mnie, to na Andrew wkurwionym wzrokiem i odszedł w tłum ludzi.

- Chodź kochanie, zabieram cię – rzekł trzymając mnie za rękę.

Zawołałam dziewczyny i poszliśmy razem na górę do loży, do której wydawało mi się wcześniej, że wchodził mój przyjaciel.

Mary już tam siedziała, a obok niej Alan, Will, Kris, Damon i Michael. Przywitałam się z mężczyznami i przedstawiłam im moje koleżanki.

- Słowo daje Peterson. Ja rozumiem, że kochasz Anę nad życie, ale spędzać wieczór kawalerski w tym samym klubie, co twoja przyszła żona panieński to trzeba mieć narąbane. Jesteście popaprani, słowo daje. – wybełkotał nieźle wstawiony Alan.

- Roudney, mój świadku nie wkurwiaj mnie. To czysty przypadek, że się tutaj spotkaliśmy. Poza tym ten klub to był twój pomysł – odparł Peterson tuląc mnie do siebie.

- Wy to byście się nawet na bezludnej wyspie odnaleźli. Przyciągacie się jak dwa pierdolone magnesy – dokończył Alan wychylając kolejnego drinka.

- Alan przestań paplać tylko sobie poszukaj jakąś dupę – wtrącił się Kris, kumpel Andrew.

- My możemy iść na swoje miejsca, jeśli panowie chcą zostać sami – powiedziałam patrząc po zgromadzonych mężczyznach.

- Nie ma mowy. Jeszcze znowu jakiś typ będzie się do ciebie przystawał. Zostajecie z nami – odparł zbulwersowany Andrew.

- Dokładnie drogie panie – zawtórował mu Damon.

Imponowało mi to, że mój przyszły mąż był tak bardzo o mnie zazdrosny, ale w jednym miał rację. W klubie roiło się od wielu obleśnych typów. Gdyby Andrew się nie pojawił, nie wiem czy samej udałoby mi się go pozbyć.

Bawiliśmy się razem wyśmienicie. Kilka razy nawet udało mi się wyrwać Andrew na parkiet. Podobało mi się to w jaki sposób na mnie patrzył, gdy tańczyłam zmysłowo, ocierając się przypadkowo o niego. Lubiłam go prowokować o czym wiedział, co mu się zresztą nie przeszkadzało.

Do domu wróciliśmy nad ranem. Andrew został u mnie. Nawet nie chciał słyszeć o tym, że ma z Alanem wracać do siebie. Kierowca mojego narzeczonego odwiózł Roudneya samego do domu Andrew, a on został u mnie. Mimo zmęczenia i wypitego alkoholu mój narzeczony był pełen wigoru i chęci na igraszki.

Twierdził, że to przez to w jaki sposób tańczyłam z nim w klubie ma chęć na baraszkowanie, ale ja wiedziałam jedno. On zawsze miał ochotę na seks, a taniec tylko bardziej go podkręcił. Położyliśmy się spać dopiero, gdy na dworze zaczęło robić się widno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro