4
Na lotnisku w Tokyo czekał na mnie kolega z pracy Levi.
Levi: cześć Karo, dobrze cię widzieć. Mam cię zawieść na miejsce.
K: hej Levi, też cię dobrze widzieć
Poklepaliśmy się po ramionach jak kumple. I poszliśmy do samochodu.
W drodze
(Karol - Karo tak mówili w jednostce na mnie)
Podpytałam się kolegi co się wydarzyło w ostatnich dniach. Miałam częściowy zarys sytuacji. Adam,i być może mafia japońska, włamanie do mojego mieszkania. I do tego ktoś ich sprzedał.
W połowie drogi ,za miastem ktoś zaczął do nas strzelać. Tylnia szyba rozsypała się w drobny mak. Levi kierując zaczął strzelać w kierunku drugiego auta. Ja,że nie miałam broni siedziałam skulona na przednim fotelu. Po chwili zaczęłam szukać w schowku jakiejś broni. Znalazłam glocka,którego od razu użyłam. Obcy strzelili nam w oponę później w drugą po czym wylądowaliśmy na pobliskim drzewie. Odpieliśmy pasy i szybko ruszyliśmy w głąb lasu. Bandyci ruszyli za nimi. Levi kazał mi biec i się nie zatrzymywać. A sam schował się za drzewem. Czekając aż podejdą bliżej. Nie słuchając się kolegi jakieś 10-15 metrów dalej zrobiłam to samo co on. Z trzema nabojami czekałam a czas jakby stanął w miejscu. Usłyszałam strzał,drugi,trzeci i się dołączyłam. Jednego napastnika powaliłam celnym strzałem w środek czoła. Drugi zdążył odskoczyć i został lekko zraniony w lewe ramię. Trzeci dostał w bok od Leviego,zaczęli się wycofywać do auta. Z daleka było słychać policyjne wycie syren, zostawiając swego nieżyjącego towarzysza uciekli.
K: Levi wszystko w porządku?
Levi: tak Karo a u ciebie?
K: też
Levi stał patrząc w dal za bandytami a ja szłam w jego stronę.
K: Levi ty krwawisz,pokaż to
Levi: to nic,tylko draśnięcie.
Kula przeszła przez ramię tuż pod lewym obojczykiem. Twardy chłopak,adrenalina robi swoje.
Levi: pokaż twarz,boli?
K: jeszcze nie (krzywo się uśmiechnęłam)
Samochód jak uderzył w drzewo to uderzyłam prawą stroną o deskę rozdzielczą,miałam rozciętą dolną wargę i dość spuchniętą do tego łuk brwiowy rozwalony i strużka krwi pociekła do końca policzka i kapała na bluzkę.Wyglądałam jakbym się zderzyła z zawodowym bokserem.
Wróciliśmy do auta.Patrol policji który był przy naszym aucie wezwał karetkę która już dojeżdżała. Levi się wylegitymował u "kolegów" , zadzwonił do szefa który zaraz przyjechał. Ratownicy opatrzyli rany i odjechali. Levi z posterunkowymi czekali na prokuratora,bo przecież w lesie leży truposz. Z szefem podeszliśmy do niego( do trupa) zrobiliśmy mu kilka zdjęć i obszukaliśmy z dokumentów,nic nie miał. Człowiek NN. Wzięłam z auta swoją walizkę, wyjęłam bluzę i założyłam ją ,na nos wsunęłam okulary przeciwsłoneczne.
Szef mnie zabrał tam gdzie miałam dojechać z Levi.
Po nie całym kwadransie byliśmy na miejscu.Jakieś stare gospodarstwo.
Weszliśmy do środka.
Szef: jesteś w niebezpieczeństwie. Dostaniesz ochronę.
K: szefie ja nie potrzebują ochrony tylko swojej broni,odznaki i auta. Dam radę sama. Nie potrzebuję niańki.
Szef: Karo, oni byli u ciebie, czegoś szukali,technicy znaleźli ślady amfy, teraz cię chcieli odbić. Twój alvaro musiał ich ostrzec przed tygodniem jak planowałaś zasadzkę. Dostaniesz przydział i bez dyskusji.
K: jaka amfa,o czym szef mówi ?
Szef: sądzimy, że ten cały Adam współpracuje z mafią narkotykową. I mógł u ciebie przechowywać towar.
Wiesz pod latarnią najciemniej.Nic więcej na ten moment nie wiemy.
K: a to skurwysyny,jak go spotkam to go zajebie
Szef:Panowie zapraszam!
Weszło kilku mężczyzn całych na czarno w pełnym osprzęcie. Twarze oczywiście zasłonięte. Ledwo co oczy było widać.
Szef: to jest wasz obiekt - Karo
Odwracam się bardziej do przybyłych osób.I już chce się przywitać gdy dostrzegam coś...
K: to nie są moi chłopcy!! Gdzie oni są?
Patrzę na szefa
Szef: nie mogli tutaj przybyć.
K: Jak to nie mogli? Co się stało. GDZIE ONI SĄ!!!
Szef: nie są dostępni teraz
K: kurwa szefie gadaj. Przestań pierdolić tylko mów!! Co z moim chłopakami się stało?? Słucham!! (wkurwiona nie na żarty- zdjęłam kaptur z głowy i okulary i patrzę prosto w oczy komendantowi)
Szef:
Rambo i Asher są w szpitalu w krytycznym stanie. Reszta ...miejsce nie znane... Mieli wypadek. Jechali samochodem i ...bomba wybuchła.Ktoś podłożył bombę pod bagażnikiem. Rambo prowadził a Asher siedział na miejscu pasażera ,nie mieli pasów zapiętych. Dzięki czemu wylecieli przez przednią szybę i nie zginęli w płomieniach. Po ugaszeniu ,nie odnaleziono żadnych szczątków. Nie mamy do końca pewności czy tam rzeczywiście byli,mieli być na 100%. Ale czy byli....
Tak mi przykro Karolina. Nie mogliśmy nic zrobić.
K: co?!?!
Szef: zanim coś powiesz.... jechali twoim autem
K:Nie to jest nie możliwe ,co ty kurwa pierdolisz!! Oni byli najlepsi z najlepszych,nie mogli tak zginąć. Nie,nie oni!!!
Zaraz,jak moim autem? Zginęli za mnie?!!!
Szef: na to wygląda Karo
Wybiegłam z pomieszczenia przepychając się przez stojących z tyłu nowych pajaców. Jeden złapał mnie za łokieć jak się odwinęłam i dałam mu z piąchy prosto w ryj i na koniec kopa w żebra krzycząc zduszonym głosem przez łzy ,że ma mnie nigdy więcej nie dotykać. Odsunął się odemnie łapiąc się jedną ręką za twarz a drugą za żebra.
Wybiegłam z tego domu ,biegłam przed siebie może 50-100 a może i 200 metrów w końcu opadłam na kolana i płakałam tak bardzo że nawet nie słyszałam że ktoś jest za mną.
?: Chodź Karol do domu
K: spierdalaj kurwa,odpierdolcie się ode mnie !! Odpierdolcie się wszyscy !! Chce umrzeć (dodałam cicho)
?: ....
Stoi za mną i czeka,już nic nie mówi więcej.
Wyjęłam z kieszeni papierosy i zapaliłam później drugiego, trzeciego i czwartego już nie dałam rady bo nic nie jadłam od wczorajszej kolacji i zrobiło mi się nie dobrze. Posiedziałam tak jeszcze trochę już nawet nie płakałam,nie miałam już łez wszystkie wypłynęły. Podniosłam się z kolan i zawróciłam do domu a ten co za mną przylazł cały czas stał jakieś 10 metrów za mną i czekał. Spojrzałam na niego i bez słowa poszłam dalej obejmując własnymi ramionami samą siebie i trzęsąc się z emocji jak galareta.
Weszłam do domu.
K: ma szef jakiś alkohol? Muszę się napić.
Usiadłam na kanapie nie zwracają uwagi na pozostałe osoby
Szef podszedł do jakiejś szafki i wyjął koniak ze szklanką,podał mi. Wzięłam obie rzeczy i wyszłam na zewnątrz siadłam pod drzewem i sobie nalałam.
K: to się popierdoliło,i co ja mam teraz sama zrobić?? Gdzie szukać,czego szukać??
Kolejne pytanie bez odpowiedzi
Szef: Karo muszę jechać. Z nimi jesteś tutaj bezpieczna. To są zaufani ludzie, bądź dla nich miła. Z nikim innym nie rozmawiaj tylko ze mną i z Levi,tylko my wiemy że tutaj jesteście. W razie jakichkolwiek problemów dzwoń ,tylko pamiętaj krótkie połączenia. Nie siedź tutaj za długo i nie wypij wszystkiego na raz
K: dzięki szef,postaram się być miła
Pojechał.
Chyba powinnam ich przeprosić zwłaszcza tego co go uderzyłam i kopnęłam . Nie nawidze tego.
Po raz kolejny wracam do tego przeklętego domu, wchodzę do pokoju w którym wcześniej byliśmy - pusto.
K: hallo gdzie jesteście
?:tutaj w kuchni
K: no bo ja wiem gdzie jest kuchnia
?: Dalej korytarzem i w lewo
K: Chcia....Co jest kurwa!!!!
Stanęłam jak wryta w drzwiach kuchennych z takim zdziwieniem na twarzy ,że wszyscy w środku zaczęli się zemnie śmiać
K: co wy tu robicie??!?!
L: pilnujemy cię mała
Hyunjin: tylko weź już nie bij,bo trochę bolało
Han: siadaj kolacja zaraz będzie
K: co??
Dalej w szoku ale siadam na krzesło które Han pokazał i odsunął specjalnie dla mnie od stołu.
K: sorry yyy jesteście ostatnimi osobami których bym się tutaj spodziewała
Wstałam i podeszłam do Hyunjina
K: pokaż to ,boli? Jest tutaj jakaś apteczka
Hn: nie, nie boli.A ciebie?
K: mnie?
Hyunjin pokazał na moją twarz
K: aaa nie,nie boli . Jutro pewnie zacznie.
Changbin: w co ty się wplątałaś dziewczyno , o co tutaj chodzi?
K: nie wiem ,wiem tyle co Ty
Ale się dowiem.-dodałam pod nosem.
Nalałam sobie koniaku i już miałam się napić gdy ktoś mi zabrał szklankę z ręki
Chan: nie pij tyle
K: czy ty jesteś jakiś pierdolnięty,oddaj to i nie waż się mi mówić co mam robić. Będę piła bo miałam hujowy dzień rozumiesz . Właśnie się dowiedziałam że moi ludzie, moi przyjaciele z którymi byłam bardzo blisko od kilku lat nie żyją albo żyją tylko zniknęli -magia,a dwoje walczy o życie. A ta bomba była przeznaczona dla mnie rozumiesz. Mam na rękach ich śmierć. I przestań się tak patrzeć na mnie.
Wyszłam z butelką w ręku już bez szklanki ,poszłam do jakiegoś pokoju wypiłam jeszcze trochę z gwinta i zasnęłam.
Chłopcy jedzą kolację i rozmawiają między sobą o tym wszystkim. Okazało się ,że Chan wiedział o mnie dużo więcej niż pozostali nawet więcej niż mój przyjaciel Lee Know. Nie mógł nic powiedzieć wcześniej bo to była tajemnica zawodowa. Teraz gdy wszyscy są za mnie odpowiedzialni ,muszą znać prawdę.Troche jeszcze posiedzieli i się pośmiali z Hyunjina że taka mała kobietka tak go załatwiła dosyć że ma rozwaloną wargę - tak jak ja z prawej strony to jeszcze obite żebra po kopniaku. Trzeba przyznać że niby mała ale krzepę ma.
Następnego dnia obudziłam się z takim bólem głowy. Myślałam że umrę. Potrzebowałam chwili żeby ogarnąć gdzie jestem. Znalazłam łazienkę,wzięłam letni prysznic,owinięta w ręcznik poszłam szukać swojej walizki. Znalazłam ją na dole w tym pokoju,w którym wczoraj rozmawiałam z szefem. Wydawało się jakby to było całe wieki temu.
Chwyciłam za walizkę i ruszyłam do pokoju który sobie przywłaszczyłam. Na schodach spotkałam Chana,bez słowa wziął walizkę i zaniósł do pokoju i wyszedł. Ubrałam się w dżinsy i zwykłą bluzkę i zeszłam do kuchni. Marzyłam o mocnej gorącej kawie.
W kuchni siedział Chan na mój widok podał mi kubek z czarnym napojem.
K: Dziękuję
Nic nie odpowiedział.
K: Przepraszam Chan , trochę wczoraj przesadziłam. Nie powinnam tak się odzywać do ciebie.
Wzięłam kubek i wyszłam na zewnątrz usiadłam na ziemi pod tym samym drzewem co wczoraj.
Jak miło słonko już świeci ptaszki gdzieś tam w oddali śpiewają,kawa pyszna.
Tylko głowa boli.
Zamknęłam oczy i tak sobie myślałam, jak się za to wziąć. Od czego zacząć.
Koło mnie ktoś usiadł.
Chan: nie mogę patrzeć jak tak się zachowujesz
K: tak,czyli jak?
Chan: nie dbasz o siebie, nie myślisz o konsekwencjach swoich czynów
K: przestań się już tak mądrzyć. Ogólnie to tak się nie zachowuję. Mam ciężki okres jakbyś nie zauważył
Chan: doprawdy?
K: widzisz ,tak właśnie się z tobą gada. Idź już sobie najlepiej
Chan: dokąd niby?
K: a bo ja wiem,może wkurzać kogoś innego?
Chan: z tobą mi dobrze, uwielbiam jak się złościsz
Spojrzałam na niego z rozbawieniem,uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. Choć trochę bolało po wczorajszym uderzeniu.
Spojrzał na mnie, delikatnie dotknął policzka i się zapytał
Chan: boli?
K: troszkę
Chan: musisz bardziej uważać na siebie
K: chyba tak...ale z tego co pamiętam to ty yyy wy macie mnie teraz pilnować?
Hmm
Pomożesz mi wstać?
Chan: chodź
Pociągnął mnie za rękę i już stałam przed nim,spojrzałam mu w oczy, uśmiechnęłam się i odeszłam w stronę drzwi.
Wzięłam laptopa i zaczęłam zapisywać najpierw imiona i fakty.
Włamałam się do ścisłych danych/ służb tajnych.Skopiowałam te ważniejsze dane i zdjęcia.Czytałam i notowałam ,nawet nie miałam czasu żeby iść zapalić albo kawę sobie zrobić.
Kilka razy ktoś wchodził i sprawdzał czy jest wszystko w porządku zemną.
Obiadu też odmówiłam,ale Lee nie przyjął odmowy i zniósł mnie na dół do kuchni i kazał zjeść wszystko.
Trochę zjadłam,tyle o ile,żeby dał mi spokój i uciekłam.
Wciągnęłam się w tą sprawę. Już byłam tak blisko, czułam to.
Zasnęłam siedząc na podłodze z plecami opartymi o łóżko,z głową zadartą do tyłu.
Chan zapukał i wszedł. Na mój widok uśmiechnął się
Chan:wyglądałasz tak niewinnie,tak grzecznie.
No może oprócz tych zadrapań na twarzy.
- pomyślał
Przeniósł mnie na łóżko,pogłaskał po głowie i chciał wstać. W tym momencie przesunęłam się bliżej,objęłam go w pasie i już nie puściłam. Coś tam mówiąc przez sen. Jakby zostań,tak chłopak przynajmniej usłyszał. Lekko się poprawił chcąc zostać na chwilę przy mnie.
Sięgnął laptopa który leżał koło łóżka na podłodze. Był uśpiony, chwilę się zastanowił i go aktywował. Przeczytał co napisałam a było tego trochę. Był zdumiony ile pracy w to włożyłam. Wszytko sprawdzone,informacje,daty,nazwiska.Układanka zaczęła się układać ale jeszcze brakowało jednego elementu układanki.Tego najważniejszego.
Czy uda się go odnaleźć?
Oparłam głowę o jego ramię,co go zaskoczyło. Odłożył laptop na podłogę i zamknął oczy.
Spaliśmy wtuleni w siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro