Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47


Zbudził mnie nieprzyjemny, ostry zapach specyfików, który przypominał preparaty do odkażania ran. Nim otworzyłem oczy, byłem nim już mocno zgorszony. Po uchyleniu powiek zaczęło mnie natomiast napastować światło, zarówno ostatnie promienie wpadające przez szerokie okna, jak i generowane przez chłodne jarzeniówki wiszące nad moją głową. Potrzebowałem dłuższej chwili, aby mój umysł zaczął przyswajać coś poza podstawowymi bodźcami, takimi jak wspomniane wcześniej światło, zapach, czy chłód. Oj tak, definitywnie było zimno. 
Podniosłem się do siadu i niemrawo rozejrzałem. Wyglądało na to, że leżałem na szpitalnym łóżku, przykryty cienką kołdrą. Na miejsce mojego pobytu wskazywało wyposażenie wokół oraz materac, który w kontakcie z moim ciałem przypominał bardziej płytę wiórową okrytą dla niepoznaki prześcieradłem. 

- Sebastian? - zapytałem cicho, niemalże instynktownie, jakby mężczyzna zawsze przy mnie był i jedynie czekał na wezwanie. Jak się okazało, tym razem faktycznie trwał przy moim boku. 

- Jak się czujesz? - zapytał, przez co lekko się wzdrygnąłem, niespodziewanie odnotowując jego obecność. Siedział przy moim łóżku, wsparty łokciami o barierkę przy boku posłania. 

- Ja... W porządku. - odparłem, póki co nie umiejąc połączyć faktów. Oprócz zmęczenia czułem się wyśmienicie, w głowie jednak miałem pustkę. Dopiero po chwili zaczęły do mnie docierać wspomnienia z ataku choroby. - Co się stało?

- W końcu dopadła cię astma, Ciel. Goniła cię przez całą podróż i wreszcie znalazła odpowiedni czas. 

- Aż do ostatniej chwili miałem nadzieję szczęśliwie jej unikać. 

- Również myślałem, że może nam się udać, ale cóż, nie tym razem. Na pewno wszystko potoczyłoby się łagodniej, wręcz bezinwazyjnie, gdybyś miał leki. 

- Wiem. - westchnąłem cicho, przecierając twarz dłońmi. Po raz kolejny przypomniałem sobie naszą rozmowę pierwszego dnia podróży, kiedy Sebastian przeglądał moją torbę. Od razu zwrócił uwagę na brak inhalatora. - Co się stało później? Po tym jak zemdlałem? 

- Trochę spanikowałem. Mamy spore szczęście, że nieco za nami tym samym szlakiem szedł lekarz. Pomógł mi z pierwszą pomocą i wezwaniem odpowiednich służb. Przyleciał po ciebie helikopter. 

- Mój Boże. - ukryłem twarz w dłoniach, zażenowany zamieszaniem, którego byłem powodem.

- Najważniejsze, że wszystko w porządku. - położył dłoń na moich plecach i zaczął mnie głaskać. Czułem w tych ruchach zrezygnowanie, absolutne zmęczenie w każdym możliwym aspekcie. To musiał być dla niego ogrom stresu. - Lekarze twierdzą, że atak nie był przypadkowy. Podobno stanowił skutek wielu drobnych, ciągnących się tygodniami infekcji. Możliwe, że twój organizm przez podróż uodpornił się na tyle, żeby pierwsza lepsza choroba go nie rozkładała, jednak wciąż je przyjmował. 

Wszystko stało się jasne. Moje złe samopoczucie, wrażenie ciepła niczym w trakcie gorączki, napady kaszlu. Zrzuciłem to na karb wyprawy i jej niedogodności, drobnego przewiania. Nie sądziłem, że podczas gdy bagatelizowałem wszelkie objawy, drobne infekcje po trochu wygryzały mój organizm. 

- Jest bardzo źle? - zapytałem niepewnie, bo mimo szóstki z biologii, do lekarza było mi daleko. Zdawałem sobie jedynie sprawę z tego, że mój organizm jest zapewne nadwyrężony. Ciekawe tylko, jak bardzo. 

- Trochę się dostało twoim płucom, ale spokojnie. Nie stało się nic, co w dalszej perspektywie utrudniłoby ci życie. - założył kosmyk włosów za moje ucho. - Czuję się winny. Czasem widziałem, że coś jest nie tak, ale sądziłem że cię przewiało, czy coś. 

Ponownie zaskoczyło i jednocześnie rozbawiło mnie to, jak podobnie myśleliśmy. 

- To nie twoja wina. Sam najlepiej wiem jak się czuję, i powinienem zadbać o swoje zdrowie, jestem... - ''dorosły'', dopowiedziałem w swojej głowie. No tak, dorosły! Ale czy w Kanadzie również? - Zadzwonili do moich rodziców? 

- Nie. W tej części kraju również jesteś pełnoletni. Poprosiłem, żeby tego nie robili. To dobrze? 

- Dobrze. - skinąłem głową, po czym w końcu zwróciłem wzrok w jego stronę. 

Wyglądał na zmarnowanego, faktycznie wykończonego wydarzeniami ostatnich godzin. Podejrzewałem, że akcja na górze ciągnęła się dla niego w nieskończoność, a potem musiał wytrwać sporo czasu w szpitalu. Jako że był w swoich oczach za mnie odpowiedzialny, tym bardziej musiało to odbić piętno na jego umyśle. Co za tym idzie pierwszy raz od dawna to ja przygarnąłem go do uścisku, na tyle mocnego, na ile pozwalał mi mój obecny stan stan. 

- Dziękuję za ratunek. - szepnąłem, czując, że momentalnie odwzajemnił gest, opierając czoło o moje ramię. - Już dobrze. 

***

Niedługo po wybudzeniu przyszedł lekarz, który określił mój stan jako stabilny i dobrze rokujący, wróżąc mi pobyt w szpitalu przez najbliższy tydzień, aby jak najbardziej podleczyć mój organizm. W tym czasie kazał nie ruszać się z łóżka, odpoczywać i zastanowić się nad moim idiotycznym zachowaniem, jakim była taka wyprawa bez leków. I tak, jak mogłem się nad tym zastanowić i na pewno miałem w planach wypocząć, tak nie mogłem się zgodzić na kategoryczne leżenie w łóżku. Niedługo po wyjściu medyka wysłałem Sebastiana do szpitalnego sklepiku po jakieś normalne jedzenie, samemu udając się na poszukiwania telefonu. Tym razem jego widok mnie nie zdziwił, od początku wiedziałem, że w szpitalu mogę się go spodziewać. Na moje szczęście najbliższy wisiał w mało uczęszczanym korytarzu, przemierzanym głównie przez rozgorączkowane pielęgniarki oraz starców z balkonikami. 
Stanąłem przy urządzeniu, głęboko odetchnąłem i podniosłem słuchawkę. Wybierając numer, wahałem się tylko chwilę, króciutki moment. Mimo wszystko byłem zdecydowany bardziej niż nie, więc po wystukaniu odpowiedniego rzędu cyfr czekałem, uznając, że przyjmę absolutnie wszystko, co wiązało się z tą rozmową. Właśnie nadszedł odpowiedni czas, aby ją odbyć. 

- Mówi Vincent Phantomhive, słucham. - powitał mnie głos mojego ojca, rozpoznawalny mimo czasu, jaki upłynął oraz łącza, które mimo wszystko trochę go zniekształcało. 

- Cześć, to ja. - przywitałem się tonem drżącym z emocji, w których nie przeważał jednak strach. Wiele rzeczy się we mnie kłębiło, lecz nie to. Może tylko troszkę. - Ciel. 

Przypomniałem, tak na wszelki wypadek, gdyby już zapomniał jak brzmi mój głos. Po tym wyznaniu w słuchawce na moment zapanowała cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. Oba zrobiły się nagle dziwnie drżące. 

- Ciel? - zapytał, aby się upewnić, choć w tonie słychać było, że tak naprawdę nie potrzebuje potwierdzenia. 

- Tak, to ja. - skinąłem głową, okręcając wokół palca kabel, tak jak to do niedawna robiłem w klubie podczas rozmów z Aloisem. - Przepraszam, że dopiero teraz...

Nie wiedziałem, co więcej mam powiedzieć. Liczyłem chyba na to, że słowa popłyną potokiem z moich ust bez zbytniej ingerencji mózgu, i wyjaśnią wszystko to, co działo się w ostatnim czasie. Nie uświadomiłem sobie w pełni, że to ja będę musiał przedstawić mu historię mojej ucieczki, jej powody i cel. 

- Wszystko dobrze? - zapytał cicho, wydając się przy tym niezwykle skupiony. Nie usłyszałem w tle odgłosu przerzucania kartek lub stukania w klawiaturę, który mógłby świadczyć o dzieleniu uwagi na kila spraw. Pierwszy raz od dawna był tylko dla mnie. - Dlaczego dzwonisz?

- Pomyślałem że już czas, abym to zrobił. - przyznałem, drapiąc się po karku. - Wydaje mi się, że wiem już czego chciałem, i znalazłem to. 

- Za czym podążałeś Ciel? Co mogło być tak daleko od domu? 

- Poniekąd szukałem samego siebie. Myślę, że wiele moich części było poza Londynem. Musiałem je pozbierać. - zacisnąłem palce na miętoszonym kablu. - Myślę, że za niedługo wrócę do domu, ale wiem już, że nie pójdę na Oksford. Nie wiem jeszcze na jakie inne studia się wybiorę, ale na pewno nie na tej uczelni. 

- Uciekłeś z powodu naszych nacisków na Oksford?

- Nie tylko. Po prostu... - przetarłem twarz dłonią, znów czując bezsilność. Miałem nadzieję, że to jedynie chwilowy efekt, i po ponownym spotkaniu z rodzicami nie skulę się znów w sobie. Może jedynie ta rozmowa była tak piekielnie trudna, bo poniekąd decydująca o najbliższej przyszłości? Nim spotkamy się ponownie, chcę przedstawić ojcu świat, który opuściłem oraz ten, który poznałem. - Nie wiedziałem, czy się nadaję. Moja osiemnastka była tak blisko, koniec szkoły, studia. A potem dostałem od ciebie pierścień i już zupełnie nie wiedziałem, czy jestem godzien, żeby go nosić. Wiele razy chciałem cię o to zapytać, ale nigdy nie było okazji. 

- Dlaczego miałbyś nie być godzien? Jesteśmy Phantomhiv'ami, my zawsze...

- Co z tego, że mam twoje nazwisko, a w moich żyłach płynie twoja krew? Czy to oznacza, że odziedziczyłem twój umysł i rękę do biznesu? Czy przy czymś tak wielkim jak Funtom same geny wystarczą? 

- Odziedziczyłeś po mnie naprawdę dużo, Ciel. - odparł spokojnie, choć słyszałem w jego głosie konsternację. Pierwszy raz w życiu musiał poradzić sobie z problemem tego typu, z takim wyzwaniem rodzicielskim. Niespodziewanie okazało się, że bycie moim ojcem wymagało od niego znacznie więcej, niż samego istnienia. - Może teraz tego nie widać, ale mamy między sobą wiele podobieństw. Gdy na ciebie patrzę, myślę o tym, jaki byłem, kiedy byłem młodszy. Widać, że nosisz w sobie dużo niepewności, ale wyrośniesz z tego. Jeśli nie, będziesz mógł nad tym popracować. Ludzie nie rodzą się z natury słabi, nie ma żadnej etykiety, która już na początku zdefiniuje twoją siłę. 

- Ty wyrosłeś? - zapytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język. Niespodziewanie przypomniała mi się rozmowa z jego przyjacielem, który przedstawił mi zupełnie innego Vincenta, takiego, z jakim faktycznie znalazłem podobieństwo. Podczas opowieści tamtego mężczyzny czułem się synem mojego ojca jak nigdy wcześniej. 

- Nie. Przynajmniej nie ze wszystkiego, wiele rzeczy musiałem ułożyć sam. - odparł, nie dociekając skąd moje pytanie. Możliwe, że dawny przyjaciel mówił mu już, że zdradził o nim to i owo. - Mimo to wciąż mam swoje lęki i słabości. Można je mieć i jednocześnie robić coś wielkiego, małe wady nie wykluczają wielkich sukcesów. Chyba nigdy ci tego nie powiedziałem, choć powinienem, szczególnego wtedy, kiedy wpajałem ci, że możesz osiągnąć wszystko. Nie trzeba być nieskazitelnym, aby sprostać wyzwaniom i przeciwnościom.

- Nie powiedziałeś... Czemu nigdy tego nie zrobiłeś? Czemu nigdy nie powiedziałeś mi wielu rzeczy, które powinieneś? Czemu prawie nigdy cię nie było?

- To ciężki temat, sam jeszcze nie do końca wiem. 

- Wystarczy mi wiedzieć tyle, ile ty dzisiaj wiesz. 

- Cóż, wolałbym poczekać, ale skoro tak... Nie wolisz porozmawiać o tym, kiedy wrócisz?

- Wolę teraz. 

- Dobrze. - wydał z siebie dyskretne westchnienie. - Wiesz, nigdy nie było tak, że nie chciałem przy tobie być. Chce tego chyba każdy normalny rodzic. Naprawdę ubolewałem, kiedy traciłem istotne momenty z twojego życia. Wciąż jednak myślałem, że mam jeszcze czas, aby być przy tobie, uczestniczyć w ważnych chwilach. Wydawałeś się mniej ulotny niż firma, której wystarczyłoby jedno finansowe potknięcie, aby upaść. Mając w głowie twoją przyszłość oraz fakt, że utrzymuję ciebie i mamę, goniłem za tym, co było mniej stałe. Czas jest zdecydowanie kruchszy od Funtomu, tak samo jak twoje dzieciństwo, jednak zorientowałem się w tym, kiedy przeminęło. Do teraz nie wiem, kiedy stałeś się taki... Dorosły. Masz już swoje zdanie, nawet jeśli rzadko je przy mnie wyrażasz, sam organizujesz sobie czas, wybierasz książki i filmy, które chcesz obejrzeć, ubrania jakie nosisz. Poradziłbyś sobie, gdyby zabrakło mnie i mamy, a do niedawna trzeba było pilnować, żebyś w biegu nie rozwalił głowy o najbliższy mebel. Kiedy zobaczyłem jak samowystarczalny jesteś, poczułem, że tym bardziej nie muszę odrywać się od firmy. 

- Wiele razy chciałem i prosiłem cię, abyś był. 

- Byłeś mały. Myślałem że to typowa, nadmierna tęsknota za rodzicami, i że kiedyś nie będziesz pamiętał naszych rodzicielskich porażek. Wciąż wydawało mi się, że rozumiesz i odczuwasz wszystkie te sytuacje mniej niż w rzeczywistości. 

Na samą myśl wrócił do mnie każdy zawód, jakiego doświadczyłem z ich ręki. Przedstawienie szkolne, urodziny, zwykły, obiecany już wcześniej wspólny obiad. Dla dziecka było to okropieństwo, wbrew wyobrażeniom ojca może i większe, niż dla dorosłego człowieka. 

- Czasem faktycznie wydawało mi się, że sam również cierpisz, opuszczając mnie. Albo że chciałbyś się zachowywać, nie wiem... Bardziej adekwatnie do swojej roli? 

- Było tak bardzo często. - przyznał od razu. - Ale nie wiedziałem, jak się zmienić. To wszystko robiło się coraz bardziej pogmatwane, ustalenie priorytetów jeszcze trudniejsze. Sam nie do końca wiedziałem, co wypada, a co nie. Jak zachowywać się wobec ciebie, skoro prawie cię nie znam, mimo że jesteś moim synem. Mój ojciec również często nie wiedział i to mi nie pomagało. 

- Od dawna o tym myślałeś? - zapytałem, zaskoczony klarownością i celnością jego wyznań, mimo że sądził, że nie są jeszcze uporządkowane.

- Powiedzmy. Długo nie mogłem tego jakkolwiek ułożyć w głowie. Być może przyznać się przed samym sobą. 

- Ktoś ci pomógł? 

- Różni specjaliści. Poszedłem ja, i rzecz jasna mama. Chwilę po wycofaniu zgłoszenia o twoim zaginięciu. Mój przyjaciel u którego nocowaliście zadzwonił i powiedział, że powinienem tak zrobić. Pewne rzeczy od razu stały się klarowne... Boleśniejsze, jednak bardziej zrozumiałe. 

- Wy... Naprawdę poszliście? - zapytałem, nie dowierzając. 

W sumie kiedyś już o tym myślałem, jednak finalnie nigdy nie porozmawiałem z nimi poważnie na ten temat. Uznałem chyba, że są nienaprawialni, i muszę po prostu zaakceptować mój nieszczęsny los. Może po latach nie zależało mi już tak bardzo i uznałem, że muszę jedynie poczekać do wyprowadzki, a potem na pewno będzie lepiej. Bez względu na powód, nie wpadłem na zaciągnięcie ich do psychologa, który, jak się okazuje, dużo zmienił. 

- Nie jestem człowiekiem, który jest zbyt ''dumny'' na przyjęcie pomocy, choć rozumiem, że mogłeś tak myśleć. Kiedy uciekłeś, byłem gotowy zrobić wszystko, żeby zrozumieć dlaczego, a potem móc to naprawić. - powiedział z niespodziewanym ciepłem w głosie. Nie była to jeszcze czuła nuta o której marzyłem całe dzieciństwo, lecz czuć było autentyczne uczucia. - Chociaż aby to naprawdę zrozumieć, przede wszystkim potrzebuję ciebie, i to od ciebie tak naprawdę dowiem się, co muszę zrobić, żeby choć raz móc cię uszczęśliwić. 

- Ja... - zacząłem, choć w obliczu jego słów nagle zapomniałem przysłowiowego języka w gębie. - Chciałbym, żebyś mnie słuchał. Żebyście obaj mnie słuchali, ty i matka. Cały czas, ile dane nam będzie się znać. Nie zawsze musicie się ze mną zgadzać, ale chcę, żebyście akceptowali moje wybory i słuchali próśb. 

- Tylko tyle?

- Aż tyle. - poprawiłem go. - To dużo. Ja będę musiał mówić, a wy będziecie musieli słuchać. Dawno już tego nie robiliśmy. Chyba nigdy. 

- Pewnie masz rację. - odparł w zamyśleniu. - Gdzie teraz jesteś, Ciel? Blisko Londynu?

- W Kanadzie. W szpitalu. - przyznałem, potem szybko kontynuując historię. - Wszedłem z Sebastianem na górę i tam dostałem ataku astmy, nie wiem co się potem tak dokładnie działo, bo nie miałem leków i straciłem przytomność, ale nie martw się, żyję! Tyle że nie wiem, czy moje angielskie ubezpieczenie obejmuje leczenie za granicą, chyba zawsze na podróże kupowaliście mi oddzielnie. A że musieli użyć helikoptera, żeby mnie ściągnąć z tej góry, to pewnie trochę to wyniesie i myślę, że chcieliby już teraz mieć pewność, że nie będzie to z pieniędzy podatników... 

- Daj im mój numer telefonu. - odparł względnie spokojnie, ale tylko względnie. Chyba bardziej od możliwych kosztów wstrząsnął nim fakt, że jego dziecko mało co nie udusiło się na jakiejś górze po drugiej stronie świata. - Załatwię to. Jak się czujesz? Kupić ci bilety powrotne do Londynu? Na kiedy?

- Czuję się dobrze. Bilety chyba sam kupię, ale nie wiem jeszcze kiedy. 

- Rozumiem. - odparł, chociaż czułem, że ma ochotę drążyć temat i ustalić jakąś datę, a najlepiej samemu ściągnąć mnie do domu. Możliwe jednak, że danie mi przestrzeni również było radą psychologa, do której chciał się stosować. Może mieli postępować ze mną niczym z ptakiem, którego łatwo spłoszyć. - Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebował. Ja i mama będziemy czekać z niecierpliwością na twój powrót. 

- Na pewno będę dzwonił. 

- Jesteś dla mnie naprawdę ważny, Ciel. 

Słowa ''kocham cię'' były dla niego najwyraźniej jeszcze zbyt trudne, lecz cieszyłem się nawet z takiego postępu. Choć nie odczułem jeszcze całym sobą ich wagi i autentyczności, chciałem wierzyć, że to coś naprawdę z głębi serca, a na pewno nie zwykłe zalecenie specjalisty.

- Dzięki. - odparłem koślawo, bo czułem, że ja akurat bym oszukiwał, gdybym odparł ''ty dla mnie też''. - Do zobaczenia w domu.

Zakończyłem jeszcze koślawiej, odkładając słuchawkę na widełki. Następnie przez chwilę się w nią wpatrywałem, do czasu, aż na korytarzu nie przewrócił się jeden ze staruszków, przez co dwie pielęgniarki do razu pobiegły mu pomóc. Nie chciałem czekać, aż okaże się, że coś sobie uszkodził, i zbiegną się również lekarze. 
Wróciłem do pokoju, gdzie czekał już na mnie Sebastian. Na stoliku nocnym leżała jakaś bułka, paluszki i wafelek, taki jak te, które dostaliśmy na lotnisku. Z powodu braku apetytu oraz urazy po tamtej odprawie, w pierwszej kolejności wziąłem się za paluszki. 

- Gdzie byłeś? - zapytał, kiedy usiadłem na łóżku i otworzyłem paczkę, cudem nie rozsypując jej zawartości. 

- Zadzwonić.

- Do Aloisa? 

- Do ojca. - westchnąłem, teraz żałując, że nie porozmawiałem również z przyjacielem. Z drugiej strony za niedługo zobaczę go na żywo. 

- Serio?

- Mhm. Nie wiem, czy moje brytyjskie ubezpieczenie pokryje koszty opieki medycznej w Kanadzie. 

- I tylko o tym rozmawialiście?

- Nie no, nie tylko o tym. - burknąłem, podsuwając przekąski najpierw jemu. - Wracamy za niedługo do Londynu, nie?

- To pytanie czy stwierdzenie?

- Bardziej stwierdzenie. Ale ty rzecz jasna możesz zostać, jeśli chcesz...

- Wrócę z tobą. - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Kiedy?

- Myślę, że kiedy tylko mnie wypiszą. 

- W takim razie jeszcze dziś poszukam lotów. 

- W porządku. - odparłem, zjadając kilka paluszków na raz. 

Powrót stał się nagle nad wyraz bolesny i rzeczywisty. Póki co byłem tu z Sebastianem, miałem go blisko, za to moje obowiązki tkwiły w Anglii. Kiedy powrócę, moje życie stanie się prawdziwym mętlikiem, a co ważniejsze utracę mojego kamerdynera. Tej myśli nie towarzyszył już lęk, jednak co poradzę na smutek, który mnie mimo wszystko ogarnął? 

- Wydajesz się markotny. - stwierdził, przyglądając mi się przez kilka minut, kiedy wsuwałem paluszek za paluszkiem, tak jak palacze, którzy w stresie palą papieros za papierosem. 

- Jestem zmęczony. 

- Na pewno tylko zmęczony? 

- Na pewno. - westchnąłem, odkładając przekąskę na szafkę nocną. - Ty czujesz się gotowy na powrót?

- Jeśli ty jesteś, to ja też. 

- Chodzi mi tylko o twoje odczucia. 

- Od dawna martwiłem się jedynie o to, jak sobie poradzisz. Jeśli jesteś gotowy na powrót do domu, ja również. 

Westchnąłem ponownie, bawiąc się pierścieniem rodowym. Powoli go okręcałem, zastanawiając się, co powiedzieć. Może nic nie mówić? 
W sali słyszalne były jedynie nasze spokojnie oddechy, a ja niezmiennie wpatrywałem się w swoje dłonie, których za niedługo nikt nie ujmie. Będę nimi podpisywał papiery i odbierał ważne telefony. Zmienią swoje przeznaczenie i z dłoni ucznia przemienią się w dłonie szefa, który literami które spod nich wyjdą może zmieniać życie swoje i swoich pracowników. Czy dłonie szefa są zdolne do zmiany również prywatnej sfery życia? Czy są zdolne napisać dla mnie happy end? 
Wyciągnąłem je i położyłem na policzkach Sebastiana, unosząc jego twarzy, abyśmy zrównali się wzrokiem.
Chcę zobaczyć, do czego są zdolne. Do czego ja jestem zdolny. 

- Jestem gotowy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro