Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40


Pierwszym co zdradziło mi, że już jesteśmy w Paryżu, była wieża Eiffla, witająca nas z okna samolotu. Chwilę wcześniej stewardessa zapowiedziała lądowanie u celu podróży, jednak dopiero widok sławnej na cały świat budowli faktycznie mnie przekonał. Niedługo później koła pojazdu dotknęły pasa startowego, a kilka chwil później stopy naszej trójki linoleum, którym wyłożona została podłoga na lotnisku. Tutaj Sullivan również zaczęła się rozglądać, ciekawa każdego szczegółu. Sebastian także pozwolił sobie zawiesić na chwilę wzrok na kilku szczegółach, jednak był zdecydowanie mniej zaintrygowany niż nasza towarzyszka. 

- Teraz do wujka. - poinformowała, uśmiechając się radośnie. Również odpowiedziałem jej uśmiechem, bo było w jej radości coś pokrzepiającego. Tak jakby była jednym z ludzi, których uśmiech rozświetla nie tylko twarz, ale i cały świat

- Tak, teraz do wujka. - przytaknąłem, nawet jeśli nie potrzebowała mojego potwierdzenia. 

Potem wsiedliśmy do taksówki, i to ja wziąłem na siebie niewdzięczną rolę wyjaśnienie kierowcy, dokąd jedziemy. Sullivan nie umiała za grosz francuskiego, mimo że od dziś miała tu zamieszkać, lecz również tylko ona znała dokładną drogę na zadupie, gdzie miał ponoć stać dom jej krewnego. Co za tym idzie ona po angielsku instruowała mnie, a ja przekazywałem to taksówkarzowi, przekładając na jego język. Trochę przez to błądziliśmy, jednak ani dziewczynie, ani jej wujkowi nie powinno to przeszkadzać. Najważniejsze, że finalnie stanęliśmy przed rezydencją z pięknym ogrodem na przodzie. Pośrodku stała wyłączona o tej porze roku fontanna, przedstawiając stojącą na tylnej płetwie rybę, z której pyska w porze letnio-wiosennej tryskała zapewne woda. 

- Ale zasuwa. - szepnąłem do Sebastiana, kiedy po wypakowaniu się z taksówki nastolatka pognała na wózku w stronę drzwi wejściowych. Chciała chyba zdążyć przed nami, i jako pierwsza nacisnąć dzwonek.

Mój kamerdyner w odpowiedzi skinął głową, tymczasem brunetka wyciągnęła dłoń, aby nacisnąć przycisk. Okazało się jednak, że nim to zrobiła, drzwi otworzyły się i stanął w nich postawny mężczyzna o blond włosach, brodzie w tym samym odcieniu oraz niebieskich oczach, w których na widok siostrzenicy stanęły łzy. 

- Sieglinde. - wydusił, otwierając swe ramiona przed, jak zgadywałem, ulubioną z jego krewnych. 

Sullivan momentalnie objęła go mocno, i trwali tak dłuższą chwilę w ciepłym uścisku, który zdawał się nieprzerywalny. Może w ten właśnie sposób przytula się prawdziwa rodzina? Splata więzami nie do przerwania?
Czułem się prawie jak intruz, kiedy wraz z Sebastianem stanąłem za nastolatką. Odniosłem wrażenie, że nie mam prawa uczestniczyć w tej ckliwej scenie, jednak nie miałem innego wyjścia. Na szczęście w porę się od siebie odsunęli, i tym razem mężczyzna skoncentrował swoją uwagę na nas. W jego oczach wciąż tańczyły wesołe, wzruszone ogniki. 

- A więc to wy pomogliście dotrzeć Sieglinde do domu. - uścisnął dłoń najpierw Sebastianowi, a później mnie. - Wejdźcie do środka, jest bardzo zimno. Tam odpowiednio wam podziękuję. 

Miał rację, pogoda nie rozpieszczała, więc nie miałem nic przeciwko jego propozycji. Nim się obejrzałem siedzieliśmy w salonie, przy dużym, drewnianym stole. Od razu zauważyłem, że dwa krzesła zostały odsunięte, aby Sullivan mogła tam bez problemu wjechać wózkiem i siedzieć razem z nami, a potem ze swoim wujkiem, kiedy my już zajmiemy się sobą. Dostrzegłem, że reszta domu została przystosowana w podobny sposób. Wszystko zostało ustawione tak, aby dziewczyna nie napotykała problemów podczas poruszania się po domu. 

- Jak minęła podróż? - zapytał Wolfram po poczęstowaniu nas ciasteczkami i herbatą. Jak na kogoś, kto tyle mieszkał we Francji, robił ją bardzo dobrą, chyba że przyrządzeniem naparu zajęła się służba. W każdym razie moje wybredne, angielskie podniebienie było usatysfakcjonowane. 

- W porządku. Mieliśmy jedynie... Drobne problemy przy odprawie. - odparłem, a dziewczyna wyręczyła mnie w opowiedzeniu całej historii. 

Mówiła z wypiekami na twarzy, nie myśląc o traumie, jaką przesłuchanie zapewniło mnie i Sebastianowi. Jej wujek tymczasem słuchał, kiwając ze zrozumieniem głową. 

- Ale mieliście przygodę. Przykro mi, że was to spotkało. - podsumował, cicho wzdychając.

- Było minęło. - odparłem, siląc się na uśmiech. Nowe środowisko ponownie trochę mnie onieśmieliło, chociaż nie tak jak kiedyś. Nawet rok wcześniej bardziej bym się przejmował, znalazłszy się w nowej sytuacji, z kimś obcym i ledwie znanym. 

- Cóż, najbardziej obawialiśmy się, że złapano nas z fałszywymi paszportami. - przyznał Sebastian, wracając do tematu wadliwych dokumentów. Przewróciłbym oczami, gdyby nie fakt, że zrozumiałem jego strach i również martwiłem się o sytuację prawną, gdybyśmy zostali z takowymi złapani. Doszło to do mnie z pełną mocą podczas niefortunnej kontroli. - Czy będzie pan mógł załatwić nam prawdziwe dokumenty? Najpewniej przy wyjeździe z Francji będziemy ich potrzebować. 

- Oczywiście. Postaram się zorganizować je w ekspresowym tempie. - podniósł się z miejsca, przejeżdżając dłonią po ramieniu krewnej. Posłał jej przy tym czuły uśmiech, który roztopiłby serce nawet najbardziej nienawidzącej ludzi osoby, gdy został posłany właśnie w jej stronę. - Póki co pokażę wam wasz pokój, dobrze? Odpocznijcie po podróży. 

***

Widok z okna naszej nowej kwatery był taki jak na zdjęciu. Nie sądziłem, że to możliwe, jednak jak się okazało dom wybudowano na wzniesieniu, a miasto nie znajdowało się wcale tak daleko. Droga wydawała się długa głównie za sprawą nieporadnego instruktażu Sullivan, który ponadto musiałem przełożyć na inny język. W rzeczywistości droga do przystanku autobusowego zajęła kwadrans, a w kolejne piętnaście minut dało się dojechać do centrum. Od razu z tego skorzystaliśmy, uznając, że nic tu po nas - Sullivan i jej wujek sami się sobą zajmą, a my nie byliśmy zbyt zmęczeni po podróży. Zmęczenie się nas nie trzymało również z uwagi na fakt, że nieopodal czekał piękny, majestatyczny Paryż. 

- Impossible n'est pas français. - powiedziałem w pewnym momencie, napotykając zdziwiony wzrok Sebastiana, gdy zwróciłem twarz w jego stronę. Postanowiłem wyjaśnić, o co chodzi. - ''Niemożliwe nie jest francuskie''. Tak mi się przypomniało, kiedy znowu znalazłem się w centrum. 

- Ładne przysłowie. - przyznał, splatając palce naszych dłoni, które schował następnie do kieszeni swojego płaszcza. Nie narzekałem na to rozwiązanie, biorąc pod uwagę chłód, który nas zewsząd atakował. Było zimniej niż w Londynie. - Kiedy tak patrzę na Paryż, wydaje się trafne. Naprawdę dawno tu nie byłem. 

- Szkoda, że nigdy nie pojechaliśmy tak czysto rekreacyjnie, aby pospacerować jak teraz. 

- Cóż, miałeś szkołę. 

- Czasem mi przykro kiedy pomyślę, ile lat na nią zmarnowałem. 

 - Każdego dnia tracimy masę czasu, przeglądając jakieś idiotyczne stronki, guzdrząc się z podstawowymi czynnościami lub spotykając z ludźmi, którzy za niedługo znikną z naszego życia. Ty przynajmniej marnowałeś czas na coś pożytecznego. 

- Myślę, że poznawanie świata byłoby pożyteczniejsze. Chociażby taki wyjazd jak ten zapewne znacznie bardziej poszerzyłby moje horyzonty i nauczył więcej, niż tydzień siedzenia w szkole. 

- Wiesz, Ciel, za niedługo szkołę będziesz miał za sobą. Nie wiadomo, co będzie ze studiami, ale tą podstawową i najgorszą edukację zostawisz w tyle. Masz zaledwie siedemnaście lat, jeszcze możesz podróżować i nadrobić wiele innych rzeczy, które zabrał ci brak czasu. Ze mną jest gorzej, w moim wieku wypadałoby osiąść już w jednym miejscu. 

- Nie mów tak, jakby kostucha pukała ci do drzwi. Między nami jest tylko osiem lat różnicy. 

- Zrozumiesz, kiedy będziesz w moim wieku. 

- Kiedy będę w twoim wieku, zamierzam cieszyć się życiem i nie myśleć o tym, co by trzeba było robić. 

- Robiłbyś to, na co miałbyś ochotę? - skinąłem głową. - Brzmi naprawdę dobrze. 

- Ty też możesz robić to, co chcesz. 

- Nie wiem, co będę chciał robić, kiedy nie będę już twoim kamerdynerem. Być może nigdy nie będę chciał robić niczego tak bardzo jak tego. 

- Wiesz... Nawet jeśli tobie spieszy się do grobu, mi niezbyt. Mógłbyś kiedyś znów nim być. 

Skinął głową, jednocześnie ściskając moją dłoń.
Zewsząd otaczali nas ludzie, jednak nie byli już oni tak straszni. Potrafiłem skupić się na moim towarzyszu i na sobie, nie zastanawiając się, co oni wszyscy myślą, i czy zwracają na mnie uwagę. To nie była jeszcze swoboda, lecz już nie lęk, który czasem bywał wręcz paraliżujący. Również w tej kwestii poczułem się wolny, wyzwolony z przekleństwa, jakim był strach przed tłumem i jego opinią na mój temat. 

- Napijemy się czegoś? - zapytał, zmieniając temat. Zerknął przy tym wymownie na elegancki lokal. Kredowy potykacz stał nieopodal wejścia, dumnie głosząc, że można tu dostać jedno z najlepszych win we Francji. 

- Wina? - zapytałem retorycznie, dostając w odpowiedzi skinienie głową. - Chętnie. 

We wnętrzu mieszało się wiele zapachów. Od słodkich, owocowych woni, po kawę, orzechy oraz drewno, z którego wykonano większość dekoracji. Zaskoczyło mnie, że w takim otoczeniu rozstawiono tyle świec, jednak nie mogłem narzekać. Samo patrzenie na ich rozedrgane płomienie sprawiało, że człowiekowi od razu robiło się cieplej po spacerze w chłodny, październikowy dzień. Niezwykle podobał mi się cały klimat i spokój, który tu panował, mimo że lokal nie mógł narzekać na brak gości. Sączące się zewsząd rozmowy w języku francuskim były miodem na moje serce i muzyką dla uszu. 

- Pamiętasz tamten dzień w galerii, kiedy pierwszy raz spróbowałeś piwa? - skinąłem głową. Obecnie siedziałem z nim naprzeciw siebie, oczekując wina, w którego doborze pomógł nam wcześniej schludnie ubrany sommelier. Trochę to wyniosło, jednak nie po to oszczędzaliśmy prawie wszystko, co zarobiliśmy, aby pierwszego dnia w Paryżu nie pozwolić sobie na odrobinę burżuazji. - Powiedziałeś wtedy, że chętniej spróbowałbyś wina. 

- I teraz faktycznie próbujemy. - dokończyłem za niego. - Cieszę się, że i w tym przypadku moja inicjacja alkoholowa zachodzi u twojego boku. 

- Do usług. - skłonił się teatralnie lecz lekko, z uwagi na obecność stołu, przy którym siedzieliśmy. - Wódki i bimbru też możesz spróbować przy mnie. 

- Nie rozpędzajmy się. - pstryknąłem go w nos, jednocześnie podkładając rękę pod policzek. Mój wzrok mimowolnie przeleciał po jego twarzy o bardzo regularnych rysach, które na moich oczach zmieniały się z dziecięcych w obecne. Zauważyłem, że miał policzki lekko zaczerwienione z zimna, i w podobnym odcieniu wydawały się mienić jego oczy, w których odbijał się blask wszechobecnych świec. 

Wtedy też podszedł do nas mężczyzna, który przyjął wcześniejsze zamówienie. Dostaliśmy po kieliszku czegoś przez niego polecanego, po czym znów zostaliśmy sami, z trunkiem i widokiem na obraz zajmujący ścianę po prawej stronie stołu. ''Trwałość pamięci'' przypomniała mi o Madame Red i jej zamiłowaniu do sztuki, które odbiło się w wyglądzie klubu, który tak niedawno opuściliśmy. 

- No to co, twoje zdrowie? - zapytał, unosząc naczynie. 

- Nasze. - poprawiłem go, podnosząc swoje. - Tobie też się przyda, nawet jeśli tak ci się śpieszy na drugą stronę. 

Kieliszki w kontakcie ze sobą wydały cichy brzdęk, potem obaj skosztowaliśmy wina. Ciężko mi było stwierdzić, jakiej jest jakości, bo to moje pierwsze spotkanie z tego typu alkoholem, ale... Smakowało mi. 
Spojrzałem na ciecz, która pozostawiła na szkle cienki osad. Wyglądałem przy tym zapewne jak ktoś głęboko kontemplujący nad życiem. W rzeczywistości zastanawiałem się jedynie, czy wszystkie wina mają tak głęboki smak, a jeśli tak, to czy na pewno przed śmiercią zdążę się nimi nacieszyć. Być może po czasie ten smak mi się znudzi, lecz obecnie czułem się jak małe dziecko, które po raz pierwszy dostało coś słodkiego. 

- Oho, widzę wzrok przyszłego konesera wina. 

- Cicho. - odparłem, przewracając oczami. - Tobie smakuje? 

- Bardzo dobre. - skinął głową, i przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak z tego zrezygnował. Po kilkunastu sekundach wrócił jednak do pierwotnej myśli. - Patrzenie na twoje zadowolenie sprawia, że bardziej mi smakuje.

Poczułem, że tym razem to na moje oblicze wpływa rumieniec w kolorze o kilka tonów jaśniejszym, niż pite przez nas wino. Bez słowa spojrzałem na swój kieliszek i lekko się w nim bujającą resztę alkoholu. Oprócz dziwnego zawstydzenia poczułem również spokój, i pomyślałem, że gdyby życie mogło zawsze tak wyglądać, już nigdy bym w nie nie zwątpił. Byłoby pięknie, siedzieć tak i całymi dniami pić z nim wino, śmiać się, spacerować i czuć, że nawet jeśli obecnie nie jest dobrze, to przecież wszystko jest do przejścia. Zastanawiałem się, czy on czuje się podobnie, i czy dla niego również dźwiganie codzienności w pojedynkę będzie znacznie cięższe. Być może w środku był znacznie kruchszy niż podejrzewałem, i tak naprawdę również lęka się naszego rozstania, jednak wie, że do załatwienia ma sprawy, w których nie mogę wziąć udziału?

- Zaniemówiłeś, Ciel. 

- Myślę tylko o tym jak się cieszę, że mogę być tutaj dzisiaj z tobą. Dziękuję. 

W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie w jeden z najpiękniejszych sposobów - nawet jeśli nieidealny, to na pewno prawdziwy. 

- Na pewno nie jesteś za to tak wdzięczny, jak ja. 

***

1 października 2018 

Paryż jest cudowny, lepszy niż zapamiętaliśmy. Bo tak, ty też tak uważasz. Dużo się dzisiaj napisałem na temat zdarzeń na lotnisku, jednak czuję, że to również muszę opisać właśnie dzisiaj, póki żyję tym wszystkim. 
Chwilę po przylocie, kiedy już przywitaliśmy się z wujkiem Sullivan, udaliśmy się na spacer. Wkleję ci tu gdzieś zdjęcia wszystkiego, czym się razem zachwycaliśmy, i tego, czym zachwycałem się tylko ja - żebyś w razie czego mógł przypomnieć sobie, jak zły mam gust. 

Wszedłem do przestronnej łazienki i rozejrzałem się, nie mogąc powstrzymać podziwu spowodowanego wysokimi sufitami, z których zwisały kryształowe żyrandole. Wszystko zostało urządzone bardziej w srebrze niż złocie, co od razu wzbudziło moją sympatię do gospodarza. Srebro wydawało się szlachetniejsze i mniej próżne niż złoto, symbol bogactwa i władców. Miało w sobie większą dostojność. 
Myślałem o tym, zanurzając się w wannie wypełnionej ciepłą wodą. Stała ona na czterech srebrnych nóżkach, przypominających łapy lwa lub innego, równie potężnego drapieżnika. 

Spacerowaliśmy, gdzie się dało. Wszędzie, gdzie nas nogi poniosły, gdzie czuliśmy, że może na nas czekać coś cudownego. Głównym punktem wycieczki był lokal, w którym wypiliśmy kieliszek wina. Jak się nazywało? Chyba Torres, choć pewien nie jestem. Smakowało mi, i o ile nie skłamałeś, aby zrobić mi przyjemność, tobie również. 
Jestem ciekaw, z kim będziesz pił wino, kiedy nasze drogi się rozejdą, i czy kiedykolwiek będziesz miał okazję wypić takowe w Paryżu, tak jak ze mną. Jeśli tak, to czy będzie ci równie miło jak w moim towarzystwie? I czy mi również mogłoby być tak przyjemnie, gdybym kiedyś znalazł się w podobnej sytuacji z kimś innym?

Odetchnąłem głęboko i spojrzałem na pierścień, który odbił światło żarówek, mających imitować świece. Zdjąłem go z palca i dokładnie obejrzałem, jakby to była nasza pierwsza interakcja, a następnie ponownie wsadziłem na palec. Przyzwyczaiłem się już do myśli, że wbrew wszystkim moim obawom to właśnie tam jest jego miejsce.
Na tej samej ręce tkwił bandaż, którym najpierw Sebastian, a potem ja sam zakrywałem rany, aby się nie drapać. Z szybko bijącym sercem zacząłem nieśpiesznie odwijać opatrunek, a kiedy spoczął on na brzegu wanny, moim oczom ukazały się blizny. Rany, niegdyś wydawać by się mogło, że wiecznie, dziś zostały wspomnieniem, świadectwem porażki i powstania, życia przed i po ucieczce. Dwóch wersji mojej osoby z dwóch diametralnie różnych czasów, choć czasem wydawało mi się, że wręcz dwóch innych rzeczywistości. 

Nie mam pojęcia, co życie i świat z nami pocznie, jednak jeśli lubisz mnie chociaż trochę tak bardzo, jak ja ciebie, to mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkasz kogoś, kto będzie cię uszczęśliwiał równie mocno jak ty mnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro