Rozdział 34
Widziałem ojca. Widziałem go młodego, ze zdjęć i wspomnień, którymi podzielił się ze mną jego były przyjaciel. Nigdy nie ujrzałem go takim w realu, lecz obecnie wydawał się niezwykle żywy, niczym realna postać, a nie jedynie jakaś moja wizja. Ukazał mi się na uniwersytecie, podczas jednego z wielu słonecznych, spokojnych dni. Wszędzie wokół kręcili się ludzie, jednak on wydawał się jakoś poza nimi, za niewidzialną barierą. Ciężko było wyjaśnić tą separację, którą podświadomie odczuwałem. Zapewne zapytałbym go, skąd ta nieprzyjemna aura samotności i niechęci do innych, gdybym miał głos. Co prawda nie starałem się nic powiedzieć, jednak byłem pewien, że nawet gdybym próbował, z moich ust nie wydobyłby się żaden dźwięk. To była świadomość podobna do tej, kiedy wiemy, że stało nam się coś poważnego, nim odczujemy ból.
Co za tym idzie jedynie chodziłem za ojcem krok w krok, w milczeniu. Vincent wydawał się mnie nawet nie dostrzegać. Co prawda od czasu do czasu jego wzrok spoczywał na miejscu, w którym stałem, jednak był on pusty, niezbyt skupiony na jakimś punkcie, a już na pewno nie na żywym człowieku. Zaakceptowałem ten brak kontaktu - w końcu byłem już przyzwyczajony do tego, że w naszej relacji jest on znikomy. Co za tym idzie gównie mu się przyglądałem, tak jak podczas wizyty w tamtym sklepie Funtomu. Podświadomie (znowu) wiedziałem, że to wszystko dzieje się jedynie w moim umyśle, lecz mimo to porównywałem go, szukałem zmian i energii, którą emanował na co dzień. Również o niej bym wspomniał, opisując ojca. Cechował się władczością i siłą, w przypadku której nie musiał używać rąk, aby pokazać, że ją ma. Był po prostu sobą, bogaczem i szefem ogromnej firmy, grzecznym człowiekiem o dobrym wychowaniu i braku rys na życiorysie. Teraz jednak to wszystko zniknęło, zastąpione niepewnością. Przez krótką chwilę sądziłem, że udało mi się wsiąknąć w jego duszę i zobaczyć to, do czego nie miało dostępu zbyt wiele osób z jego otoczenia.
A może jedynie zgłębiłem tak naprawdę tajniki swojej własnej duszy?
Niestety nie dostałem zbyt wiele czasu na rozwiązanie tej zagadki. Po chwili, która jak to we śnie wydawała się jednocześnie wiecznością i sekundą, obudziłem się.
Moim oczom ukazała się ciemność, która jednak stopniowo przeistaczała się w sufit, a następnie znajome już meble i ściany. Skąpany w blasku księżyca wędrowiec wisiał na swoim miejscu, tak samo jak na szafce nocnej stała kiczowata figurka kota. Zostałem zaszczycony widokiem dobrze mi już znanego pokoju, który od kilku tygodni był moją przystanią w której spałem, jadłem i rozkładałem na czynniki wszystkie moje troski.
Po chwili leżenia podniosłem się do siadu, trąc oczy. Następnie spojrzałem na Sebastiana, który oddychał spokojnie, najwyraźniej nie niepokojonymi złymi snami. Szczęściarz, pomyślałem, przez chwilę wpatrując się w jego spokojne oblicze. Następnie westchnąłem, podciągnąłem kolana do brody i zacząłem się lekko kołysać w rytm nocnej ciszy. Wpadłem przez to w trans, coś na wzór półsnu. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z otaczającej mnie rzeczywistości. Jedynie zimny powiew wiatru na mojej skórze, który wemknął się do pokoju przez uchylone okno, utwierdzał mnie w przekonaniu, że istnieję. Myślami byłem jednak gdzieś naprawdę daleko, przy ojcu, którego spotkałem we śnie. Zacząłem zastanawiać się nad jego zachowaniem, aurą którą tak wyraźnie czułem. Kiedy tylko przeszło mi to przez myśl, wiedziałem już, że nie zasnę, co za tym idzie otworzyłem oczy i skupiłem się na sytuacji, w której się znalazłem. Przypomniałem sobie opis mojego rodzica, który wyszedł od byłego przyjaciela Vincenta. Podobno młody Phantomhive nigdy się w pełni nie otwierał, do tego żył w nim lęk przed kompromitacją, jakiej mógłby ulec w oczach innych ludzi, ukazując swoje mniej atrakcyjne strony.
Czy to nie jest przypadkiem podobne do moich obecnych lęków?
- O Boże! - pisnąłem, czując czyjś uścisk na moim ramieniu. Z prędkością światła obróciłem głowę w tamtą stronę, napotykając rozbawiony wzrok Sebastiana. Zupełnie zapomniałem o tym, jak kruchy był jego sen. Mogłem się domyśleć, że moje wiercenie się go obudzi. - Nie strasz mnie tak.
- To było niezamierzone. - skłamał, po czym jak to miał w zwyczaju złapał mnie za tył koszulki i pociągnął, sprowadzając do pozycji leżącej. - Wszystko w porządku?
- Miałem natrętne sny. - przyznałem, kładąc się i uspokajając szaleńcze bicie serca.
- Natrętne? - zapytał, licząc najwyraźniej na rozwinięcie tematu. Niestety, nie tym razem. Wydawało mi się to nie dość, że lekko żenujące, to przy tym tylko dla mnie. Tak jakby moja dzisiejsza wizja była niezwykle intymnym doświadczeniem zesłanym mi przez wszechświat z niemą prośbą, abym zostawił je dla siebie.
- Natrętne, ale nie szkodzi. Muszę jedynie trochę ochłonąć. - powiedziałem, dając mu jasno do zrozumienia, że o nich nie opowiem. Zauważyłem po jego minie, że nie będzie mnie dalej o to dręczył, i to była jedna z rzeczy, które naprawdę w nim uwielbiałem. Wiedział, kiedy odpuścić. - A ty? Coś ci się śniło?
- Mhm. Sklep z czekoladą.
- I co, to był miły sen?
- Jesteś chyba jedynym człowiekiem na świecie, który słysząc o śnie ze sklepem pełnym czekolady zapytał, czy to był miły sen.
- To nie zawsze są pozytywne wizje. Mi się kiedyś śnił horror z fabryką Willy'ego Wonki w tle.
- Cóż, ja akurat miałem całkiem miły sen. - odparł, kładąc się na boku i podkładając dłonie pod policzek. Poszedłem jego śladem, przez co obecnie wpatrywaliśmy się w siebie, leżąc naprzeciwko. - I jak? Póki co nie zaśniesz?
- Wydaje mi się, że nie. - przytaknąłem, poprawiając poduszkę.
Kolejną rzeczą którą w nim kochałem było to, że nie zignorował moich uczuć. Wiele osób zapewne zostawiłoby drugą osobę z problemem bezsenności, przewróciłoby się jedynie na drugi bok i otulając szczelniej kołdrą, kontynuowało pobyt w sennej, beztroskiej krainie. Było to zapewne mądre, być może tak nakazywałby zdrowy rozsądek, który za priorytet uznaje regenerację i poczucie wypoczęcia w pracy czy szkole. Ale... Może to właśnie na wariatów, na ludzie skrajnie irracjonalnych, powinniśmy czekać? Może w więziach z innymi ludźmi chodzi o znajdywanie takich osób, które odrzucą dla nas logiczne myślenie?
- No to co? Pogadamy? - zapytał, od razy wyzbywając się senności. Nie ziewał i nie mrużył oczu, czym mógłby sprawić że pomyślałbym, że trwanie w realnym świecie przypłaca sporym wysiłkiem.
- Wiesz, jeśli chcesz, to możesz się położyć. Ja sobie poradzę. Jak mówiłem, trochę ochłonę i możliwe, że potem uda mi się zasnąć.
- Poochłaniam sobie z tobą. - odparł, zniżając głos do przyjemnego szeptu, którym i ja się posługiwałem. Nikt nie mógł nas usłyszeć, lecz my i tak mówiliśmy cichutko. Noc zmieniała naprawdę wiele w ludzkiej podświadomości.
- Dziękuję.
- To dla mnie przyjemność. O czym chcesz pogadać?
- A ty?
- Pozwalam tobie wybrać temat.
Zastanowiłem się chwilę, w międzyczasie wpatrując w jego rozrzucone na poduszce włosy. Czerń tworzyła mocny kontrast z nieskazitelną bielą poszewki. Moje włosy również były ciemne, więc zapewne wyglądało to podobnie. Musieliśmy przypominać dwójkę diabłów pod przykrywką świętej czystości, parę czartów skrywających swe prawdziwe oblicze pod tą naiwną osłoną.
- W takim razie... Może porozmawiamy o tobie?
- To ostatnio twój ulubiony temat, co?
- Powiedzmy. - uśmiechnąłem się lekko. - Po prostu... Jesteś od jakiegoś czasu taki skłonny do opowiadania o sobie. Najzwyczajniej w świecie korzystam.
- Niech ci będzie. - uległ, co niezwykle mnie ucieszyło, mimo że nie pokazałem po sobie stosownego podekscytowania. - Więc o czym dokładnie związanym z moją osobą chciałbyś rozmawiać?
Zadałem już sporo pytań, na które uzyskałem klarowne odpowiedzi. Było też wiele takich, które miałem w głowie i wiedziałem, że na pewno mu je zadam podczas któregoś z wyjść na plażę. W moim umyśle znajdowało się jednak również miejsce na kwestie, które niezwykle mnie interesowały, jednak wiedziałem, że z czystej przyzwoitości nigdy o nie nie zapytam. Potrzebowałem czegoś w miarę neutralnego, aby nie zburzyć tego miłego i intymnego nastroju, który mógł skłonić go do zwierzeń.
- Dlaczego tak niechętnie mówisz o sobie? Czemu się tak z tym wszystkim kryjesz?
Pierwszy raz od dawna na jego twarzy zagościło zdziwienie. Najwyraźniej sądził, że ponownie zapytam o którąś z pomniejszych kwestii, a nie o samo sedno zjawiska, przez które tak chętnie zgodziłem się na układ z plażą.
- Cóż.. - zaczął, myśląc przez dłuższą chwilę nad odpowiedzią. - Nie lubię mówić o sobie. Chyba nawet nie umiem tego robić, nigdy się nikomu nie zwierzałem. Poza tym nie jestem dumny ze sporej części mojego życia. Przeszłość nie jest czymś, do czego chcę wracać w rozmowie z innymi ludźmi.
- Czemu?
- Bo tak.
- ''Bo tak'' to nie odpowiedź. - przewróciłem oczami, a on pociągnął mnie zaczepnie za nos. W odpowiedzi prychnąłem i trzepnąłem go w dłoń.
- To nie wyjście na plażę, nie jestem zobligowany do udzielania pełnych odpowiedzi.
- Masz rację, to nie wyjście na plażę. - przytaknąłem, łapiąc go za nadgarstek, kiedy znowu chciał mnie zaczepić. Chwilę go przytrzymałem. - Teraz pytam cię o to tak, jak przyjaciel pyta przyjaciela. To chyba ważniejsze od naszego układu, co?
Na chwilę uśmiech zszedł z jego twarzy, pokazując zmęczone, choć zadowolone oblicze. Wiedziałem, że już wygrałem. Zburzyłem maskę cwaniactwa i czekać mnie będzie już tylko szczerość, mniej lub bardziej satysfakcjonująca. Podobną minę robił wtedy, kiedy musiał mnie zrugać za jakiś poważny błąd lub wyjaśnić bardziej skomplikowaną, smutną prawdę na temat dorosłego świata. Jako dziecko nieraz sądziłem, że świat dorosłych składa się z samych takich spraw.
- Zapewne w twoich oczach jestem kimś utalentowanym i wszechwiedzącym. Poznałeś mnie od tej bardzo zaradnej strony. - zaczął, łapiąc mnie za rękę. Znów szukał słów, głaszcząc lekko wierzch mojej dłoni. Pochwycił ją tą samą, którą wyciągnął do mnie na początku naszej wyprawy, aby przypieczętować postanowienie o ucieczce. - Prawda jest jednak taka, że mam dużo wad i wewnętrznych demonów. Część zamieszkała we mnie właśnie przez przeszłość. Wracając do niej, czuję jak się we mnie kotłują i boję się, że zostaną odkryte.
- To chyba nic złego takie mieć. Każdy je ma.
- Ja mam ich całkiem dużo. Wystarczająco do zrobienia ulicznego protestu przeciwko ''tęczowej zarazie''.
- Bądź poważny choć raz. - jęknąłem, dźgając go w bok. Wzbudziło to krótki, niezbyt szczęśliwy śmiech.
- Wybacz. - powiedział, nie wykazując skruchy. Ścisnął moją rękę. - Wracając... Nie umiem i nie lubię mówić o niczym, co mnie dotyczy. Uważam, że urodziłem się w złym położeniu i potem podjąłem błędne decyzje. Cieszę się, że cię poznałem, ale myślę, że praca u twoich rodziców nie była tym, co powinienem zrobić od razu po opuszczeniu domu. Nie mogę powiedzieć, że żałuję tego wyboru, ale często zastanawiam się jak by obecnie wyglądało moje życie, gdybym podjął inny.
- Co byś robił, gdybyś nie zdecydował się na opiekę nade mną?
- Myślę, że dalej bym się uczył. Szło mi to opornie i byłoby ciężko połączyć naukę z pracą, która pozwoliłaby mi opuścić dom, ale to właśnie na edukację powinienem postawić. - powiedział, lekko zamglonym wzrokiem wpatrując się w moją twarz. - Bo wiesz, nim się obejrzę, stuknie mi trzydziestka, a ja nie mam prawie nic. Nie kupiłem mieszkania, nie wziąłem nawet na takowe kredytu. Nie mam doświadczenia w różnych branżach ani odpowiednich papierów. Kto mnie przyjmie do pracy z doświadczeniem, jakie dotychczas zebrałem? I kto mnie weźmie, skoro nie mam nawet szkoły średniej? Opuszczając twój dom, będę taki jaki byłem, kiedy do niego wszedłem.
W tonie jego głosu nie było słychać żalu. Bardziej obojętność, zwykłe stwierdzenie faktu.
Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Sebastian w mojej głowie stał się częścią mnie i mojego domu. Rezydencja rodziny Phantomhive była miejscem, w którym powstał, od razu w takiej formie, w jakiej widziałem go po raz pierwszy. Ciężko mi było oddzielić go od roli, jaką dotychczas pełnił i miejsc, w których go widywałem. Ani przez moment nie przeszło mi przez myśl, że kiedy po osiemnastu latach zacznę nowe, dorosłe życie, dla niego również będzie to początek. Wyłamie się ze znanego schematu i zostanie zmuszony ułożyć na nowo całą swoją rzeczywistość, która przez kilka ostatnich lat kręciła się wokół troski o mnie i interesy mojej rodziny.
Kto wie, co będzie potem? Może zacznie pracować w sklepie? Może będzie gdzieś sprzątał? Nie potrafiłem wyobrazić sobie tego eleganckiego, kulturalnego mężczyzny we wspomnianych rolach, ale jak słusznie zauważył, ciężko mu będzie dostać pracę gdzieś indziej, skoro nie ma papierów ze szkoły, ani pożytecznego doświadczenia. W takiej sytuacji na usta cisnęło mi się tylko jedno:
Zostań.
Zostań przy mnie, ile tylko będziesz chciał i mógł, a ja pomogę ci ze wszystkim. Będziesz dalej żył stabilnie, a ja zrobię wszystko, abyś zdobył wykształcenie, które pozwoli ci rozwinąć skrzydła. Tylko proszę, nie zostawiaj mnie teraz.
Nie zostawiaj mnie.
- Nie mam takiej mocy aby zrobić cokolwiek, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy. - odpowiedziałem cicho, nie wierząc, że błagania w mojej głowie przeobraziły się w dźwięki dające mu nieme przyzwolenie na zrobienie tego, co będzie uważał za słuszne.
Bardzo możliwe, że po prostu wiedziałem, iż nie mogę go zatrzymać. To była oczywistość podobna do podświadomej wiedzy, że nie można zbliżać się do ognia, ponieważ może nas oparzyć. Nawet jeśli każda komórka w moim mózgu odpowiedzialna za myślenie była zdolna jedynie krzyczeć, aby nie odchodził, w sercu wiedziałem, że po moich osiemnastych urodzinach nastąpi koniec naszej historii. Byłem już niemalże pewien, czułem to w kościach, mimo że ani razu otwarcie go o to nie zapytałem. Być może zdawałem sobie sprawę również z tego, że twierdząca odpowiedź sprawiłaby, że bym się rozpadł, nim zdążę poskładać okaleczone już kawałki mojej duszy.
- Pamiętaj jednak, że gdybyś kiedykolwiek czuł, że nie dajesz rady, znajdź mnie, a ja przyjmę cię z otwartymi ramionami.
Wiedziałem, że zawsze będę na niego czekał, tak jak on zawsze czekał na mnie. Czekał, aby przyłożyć opatrunek w postaci dobrego słowa na moje mentalne bolączki. Czekał, aby pomóc mi w lekcjach, sprzeczkach z Aloisem, żalem do rodziców.
Przyjmę go zawsze i wszędzie, bez względu na jego wady i przeżycia, tak jak on wcześniej przyjął mnie.
Witam moje jelonki! Bardzo, bardzo was przepraszam za kolejne obsuwy (i to niezłe, ile to już będzie? Z dwa tygodnie od czasu, w którym powinnam opublikować rozdział?). Niestety, mentalnie nie czuję się zbyt dobrze, o czym już wspomniałam na mojej tablicy. Ciężko zebrać mi się do pisania, a jeszcze ciężej do sprawdzania. Nie martwcie się jednak, nie porzucę tego niewdzięcznego zadania, a tym bardziej ''BUNTU''. Bardzo was proszę o odrobinę cierpliwości, a ja sama postaram się zmobilizować do większej pracy.
Póki co chcę ogłosić zmianę w publikacji rozdziałów. Od dziś chcę utrzymać tempo jednego rozdziału na tydzień - wrzucanego w bliżej nieokreślony dzień, jednak na pewno jednego w tygodniu. Mam wielką nadzieję, że mi się uda i że wy, moi drodzy czytelnicy, będziecie dalej śledzić tą historię, mimo wszystkich zawirowań związanych z jej tworzeniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro