Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33


- Więc teraz zachowują się lepiej?

Po czterech dniach wróciłem do pracy. Co prawda Sebastian dalej pokasływał, przez co dostał kolejne trzy dni na doleczenie się, jednak ja nie skorzystałem z podobnej propozycji. Jasne, fajnie było z nim siedzieć, wysypiać się i nie stresować pracą, jednak nie chciałem nadużywać dobroci Madame Red. Poza tym miała ona w stosunku do nas ogromne serce, jednak nie na tyle duże, aby nasz urlop był płatny. Cały czas miałem z tyłu głowy odrabianie strat, przede wszystkim one zmotywowały mnie do szybszego powrotu. 

- Mhm. Dużo lepiej. Kiedy ostatnio byli w domu, pograliśmy nawet w planszówkę, taką którą Luca dostał na święta sześć lat temu i wciąż leżała nierozpakowana. 

Dopiero po moim urlopie dorwałem się do telefonu, co za tym idzie dopiero wtedy pogadałem z przyjacielem o tamtej kolacji, na którą tak pieczołowicie się szykował w trakcie naszej ostatniej rozmowy. Jak się okazało rodzice faktycznie chcieli pogadać o przyszłości blondyna, jednak nie było to tak nachalne, jak się spodziewał. Chyba po raz pierwszy była to rozmowa o jego przyszłości z uwzględnieniem jego opinii. Przyznał, że aż do teraz nie wierzy w kilka ostatnich dni, a w szczególności w tamten wieczór, który miał się okazać tragiczny. 

- Jesteś pewien, że są zdrowi? Może na coś chorują i to naprawianie błędów na chwilę przed śmiercią? 

- Nie no, chyba nie... - szepnął, chyba mimo wszystko zastanawiając się nad taką ewentualnością. - Raczej nie chcę w to wnikać. Faktem jest, że się poprawili, i to się liczy. No wiesz, nie umieją z nami rozmawiać, i praktycznie nic o nas nie wiedzą, ale zrobiło mi się tak jakoś lżej na duszy, kiedy matka spytała wczoraj, jaką książkę ostatnio przeczytałem. To takie głupie, że mam osiemnaście lat i dalej zabiegam o ich uwagę, co?

- Chyba w pełni naturalne. - przyznałem, czując zazdrość, którą starałem się tłumić.  

Nie mam pojęcia, co tak odmieniło podejście jego rodziców, jednak faktem było, że oddałbym wiele, aby moi przeszli podobną metamorfozę, najlepiej zanim uciekłem. Jak twierdził sam Alois, nawet jeśli jego wciąż byli w swoim rodzicielstwie nieporadni, starali się powolutku wdrażać, rozumieć i dotrzeć do prawdy o człowieku, który przez kilkanaście ostatnich lat mieszkał pod ich dachem. Może to podyktowane jakimś nieznanym mi ani Aloisowi powodem, lub jedynie krótkotrwała zmiana, ale, mój Boże, zazdroszczę jak cholera. 

- Nawet jeśli naturalne, to cholernie głupie. - w jego cichym westchnięciu odnalazłem uśmiech, zadowolenie. Takiemu to dobrze. - A ty jak się trzymasz? W pracy wszystko w porządku? Sebastian już zdrowy?

- Trochę mu brakuje do pełni zdrowia, ale przechodzi mu. W pracy wszystko dobrze, właśnie dziś wróciłem. Zresztą jak już mówiłem, właśnie dlatego zadzwoniłem po tak długim czasie. Jestem dobrej myśli, zapowiada się spokojna zmiana. Myślę, że więcej opowiem ci jutro, albo pojutrze. Zobaczę, kiedy wydarzy się w pracy coś ciekawego. Póki co muszę już zmykać, zaraz zacznie się moja zmiana. 

Skłamałem, tak naprawdę czas wcale mnie nie gonił. W rzeczywistości opowiadanie o tym, jak cztery dni siedziałem z Sebastianem w pokoju nie było zbyt fascynujące. Poza tym potrzebowałem chwili na przetrawienie informacji od blondyna. Chciałem poużalać się troszkę nad swoim losem i niesprawiedliwością świata, w którym się urodziłem. Zapewne nie zrobi mi się po tym lepiej, ale chyba nie umiałem pozostawić tego bez żalu. 

- Tylko koniecznie zadzwoń, proszę, Stęskniłem się za tobą przez kilka ostatnich dni. Do usłyszenia następnym razem. 

- Na pewno zadzwonię. - obiecałem, odwieszając następnie słuchawkę. 

Potem udałem się w stronę sali wypełnionej gośćmi, wśród których krzątały się trzy kelnerki.  Miałem jeszcze dwadzieścia minut, więc rozejrzałem się, po chwili dostrzegając w tłumie znajome, siwe włosy. Nieco zaskoczony tym widokiem zbliżyłem się do siedzącego przy barze mężczyzny, który zazwyczaj wpadał pod wieczór, rzadko rano. Również w zdecydowanej większości opierał się o ścianę gdzieś w rogu, nie w samym centrum klubu, do tego bez szklaneczki rumu pod ręką. Od czasu rozpoczęcia mojej pracy widziałem wszystkie podawane tutaj alkohole tyle razy, że większość potrafiłem już precyzyjnie rozpoznać po samym zapachu i wyglądzie. To było całkiem zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że według brytyjskiego prawa jakiekolwiek pojęcie o napojach procentowych powinienem zyskać dopiero po ukończeniu osiemnastego roku życia. Chociaż... Ile niepełnoletnich osób trzymało się przepisów?

- Dzień dobry. - bez pytania się do niego dosiadłem. Nie sprawiał wrażenia czekającego na kogoś, nawet na swojego nieco zbyt napalonego, czerwonowłosego przyjaciela. 

- Dzień dobry. - zachichotał, odwracając się w moją stronę na obrotowym stołku. Ułożył następnie dłonie na swoich bladych policzkach w wyrazie ekscytacji, co upodobniło go do zakochanego w świecie malca. - A kogo to moje piękne oczy widzą... Co tu robisz?

- Niestety pracuję. 

- Nie widziałem cię ostatnio. 

- Nic dziwnego, miałem kilka dni wolnego. - wzruszyłem lekko ramionami. - Ty często tu bywałeś?

Przejście z mężczyzną na ty było prawie że tak naturalne, jak mieszkanie w Londynie i branie ze sobą parasola na dłuższą wyprawę. 

- Powiedzmy. Głównie szwendałem się po okolicy, ale zdarzyło mi się tu wpaść kilka razy na drinka. 

- Zazwyczaj ich nie bierzesz, jedynie obserwujesz. 

- Zazwyczaj biorę najlepsze, co mają do zaoferowania miejsca tego typu. 

Oparłem głowę na dłoni i spojrzałem na niego, mrużąc oczy. Uznałem, że z uwagi na zapas czasu i wygodne miejsce przy barze to dobry moment, aby wypytać go o to i owo. 

- Czyli?

- Ludzi. Ich zachowanie. Styl bycia. Wyrazy twarzy, gesty. Wszystko to, co składa się na bycie naszym gatunkiem. 

- To takie ciekawe?

- Nie wiesz nawet, jak bardzo. 

- Nie wydaje mi się. 

- A kiedykolwiek próbowałeś? Nieraz obserwujemy zachowanie mrówek, ptaków, kotów czy gryzoni, a jakoś nigdy nie przypatrujemy się ludziom. Tak jakbyśmy uważali, że skoro również nimi jesteśmy, wiemy już wszystko. - przeleciał wzrokiem po klientach zebranych w lokalu. - Kto wie, może to ze strachu? Możliwe, że ludzie poczuliby się zbyt zagrożeni, gdyby doszło do nich, jak małą mają wiedzę o tych, którzy ich otaczają. 

- Albo mają ciekawsze zajęcia. 

- Cóż, tak rzecz jasna też może być. Akceptuję fakt, że to może jedynie ja mam dziwne hobby. 

- Czemu w ogóle jesteś księdzem? - wypaliłem, czując że morderca drobiu umyka mi jak postać Madame Red, rozpływa się w niewiadomych. On w przeciwieństwie do szefowej ani razu nie wydał mi się uporządkowany, jednak im dłużej z nim przebywałem i im więcej się o nim dowiadywałem, tym bardziej się to wszystko ze sobą nie kleiło. - Skoro lubisz obserwować ludzi, nie wchodząc z nimi w interakcje, przyjaźnisz się z osobami z takich miejsc jak to i przede wszystkim do takich chodzisz, to czemu zostałeś duchownym, który powinien spierać się z tym wszystkim?

Z początku odpowiedział mi jedynie bystrym spojrzeniem intensywnie zielonych oczu, w których wydawał się odbijać cały obłęd świata. Potem uśmiechnął się, upijając łyk trunku. Kostki lodu rozkosznie przy tym brzdęknęły, częściowo rozpuszczone w alkoholu. 

- Och, z bardzo prostej przyczyny. Chciałem zrobić mojej rodzinie na złość. 

- Rodzinie... Na złość? - zapytałem zszokowany, przełykając ciężko ślinę. 

Zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu, tak jakby mężczyzna siedzący naprzeciwko niespodziewanie okazał się być kimś zupełnie innym i może tak poniekąd było. Liczyłem na bardziej pospolitą odpowiedź, nawet jeśli Undertaker był prawdopodobnie najbardziej ekscentrycznym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem. 

- Mhm, na złość bliskim. A co, liczyłeś na odpowiedź pokroju ''pewnego dnia Bóg przemówił, każąc mi stać się jedną z jego świętych owieczek''? - skinąłem niemalże niezauważalnie głową. - Niedoczekanie. Mało było w moim wstąpieniu do seminarium stwórcy. 

- Jesteś niewierzący?

- To nie tak, że absolutnie nie wierzę. Przyglądam się wszystkiemu wokół i widzę w tym czyjąś potężną rękę. Nie mam pojęcia, jaka siła stworzyła to wszystko, ale z pewnością nie jesteśmy dziełem przypadku. Jesteśmy zbyt skomplikowani na owoc wybuchu lub innej teorii prawiącej o powstaniu świata. A zwierzęta? To dopiero jest kosmos! Aby było łatwiej i zgodnie z moim zawodem, nazywam tą moc Bogiem i wielbię go, bez względu na to, czym jest i jak wygląda. Wierzę w istnienie Boga, choć nie do końca takiego, jakiego przedstawia Pismo Święte. W sumie to nie niezbyt przepadam z Biblią. 

- Ale... Na początku nie wierzyłeś w nic... - powiedziałem ostrożnie, nie do końca pewien, czy poprawnie rozumuję.  

- Tak, Ciel, w nic z początku nie wierzyłem. Nauka i praca otworzyły mi oczy na wiele spraw i całkowicie zmieniły moje poglądy o otaczającym mnie świecie. 

- Więc... Czemu akurat zawód księdza? - zapytałem bezsilnie, zupełnie już nie rozumiejąc jego wyborów, nawet jeśli również moje były czasem abstrakcyjne i zapewne spotkałyby z niezrozumieniem ze strony społeczeństwa. 

- Wychowywałem się w dość tradycyjnej rodzinie, do tego prawników. Uwierz, nawet jeśli brzmi to trochę jak początek filmu. - zachichotał, szykując się najwyraźniej na jakąś dłuższą opowieść. Uważnie go słuchałem. - Od początku miałem mocno dociśniętą śrubę. Rodzice stawiali na dobre, choć nienajlepsze wyniki w nauce. Najbardziej zależało im na tym, abym ja i siostra poszli w ich ślady, ewentualnie zostali lekarzami, czy kimś w tym stylu, ale nie był to wymóg. Chodziło po prostu o jakąkolwiek godną posadę i dobrą prezencję. Bardzo naciskali na odpowiednie zachowanie, uczyli nas przykładania sporej wagi do wyglądu i używania form grzecznościowych. Poza tym pilnowali nas bardzo w kwestii długotrwałego wyglądu, pokroju kolczyków, kolorowych włosów... W pewnym momencie miałem tego dość. 

- I co, zostałeś wtedy księdzem?

- Nie, jeszcze nie wtedy. Mój pierwszy w życiu bunt objawiał się właśnie zmianą wizerunku. Trochę farbowałem włosy, zrobiłem sobie kilka kolczyków, ubierałem się niezbyt schludnie. -  uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień. - Zostanie księdzem było na samym końcu, kiedy już naprawdę chciałem dolać oliwy do ognia. 

- Zrobiłeś to przede wszystkim po to, żeby ich rozgniewać? 

- Mhm. Jak tak teraz myślę, było warto. Gdybyś tylko zobaczył ich miny, kiedy pokazałem im papiery przyjęcia do seminarium...

-To przecież bez sensu! - wypaliłem, nie kryjąc czegoś na wzór zgorszenia jego postępowaniem, czym wydawał się zupełnie niewzruszony. - Naprawdę chciałeś uczyć się i związać z tak niewdzięcznym zawodem tylko po to, aby zrobić rodzicom na złość? Nie czujesz żalu? Wydawałeś się typem buntownika, czy nie marzyły ci się inne ścieżki kariery? Nie żałujesz, że poszedłeś właśnie w tą stronę? To już wieczna decyzja, która zabrała ci lata z życia. 

- Z czym kojarzy ci się zawód księdza, Ciel?

Zamilkłem na chwilę, nie spodziewając się takiego pytania. Mężczyzna raz po raz reagował zupełnie inaczej, niż tego oczekiwałem. Wydawał się spokojny lub rozbawiony w momentach, w których powinna przemawiać przez niego złość. 

- Z biedą. I zimnem panującym w kościele. Życiem z zamkniętym umysłem i szeroko pojętą nudą. - przyznałem absolutnie szczerze, uznając, że to rozmowa bez kłamstw i niedomówień, w której wykładamy wszystkie karty. 

Byłem w wieku, w którym pragnąłem takich rozmów jak nigdy wcześniej. Człowiek chyba potrzebuje szczerości, kiedy świat w jego młodocianych oczach wydaje się bardzo zakłamanym miejscem. 

- A mi się nie kojarzy z ani jedną z rzeczy, które wymieniłeś. - powiedział, szczerząc zęby. - Nie nudzę się, jest mi ciepło i nie narzekam na biedę, dorabiam na własne potrzeby. Kiedy szedłem do seminarium, wyobrażałem sobie to wszystko podobnie jak ty, ale na pierwszym roku nastąpił pewien przełom. Wiesz, co sobie nieoczekiwanie uświadomiłem? Doszło do mnie, że nie ważne czego nie zrobisz i w jakim miejscu się nie znajdziesz, nigdy nie ma jednej poprawnej wersji. 

- Czego poprawnej wersji? 

- Absolutnie wszystkiego, co nas otacza. Cały czas tworzymy powiązania między rzeczami, przypinamy im łatki, porządkujemy je, aby stały się jak najbardziej użyteczne dla społeczeństwa. Mało ludzi kiedykolwiek uświadamia sobie, że robienie jednej rzeczy, nie wyklucza z robienia innych. Wielu nie wie, że ich życie nie musi być schematyczne. 

- Gdyby nie schematy, może nie przetrwalibyśmy jako społeczeństwo?

- A może jedynie ludzi przeraża beztroska, jaką niesie za sobą takie podejście? Może nie wiedzą, co by zrobili z takim ogromem wolności, jaki gwarantuje wyjście ze sztywnych ram?

Zmarszczyłem lekko brwi, zastanawiając się nad jego słowami. Mężczyzna tymczasem wstał i poklepał mnie po ramieniu. Nawet nie zauważyłem, kiedy na dnie szklanki został sam lód. 

- Zapewne świat jeszcze nie raz i nie dwa będzie cię tłamsił i próbował wcisnąć w społeczne oczekiwania, ale bez względu na wszystko wiedz, że to ty trzymasz ster. Czegokolwiek byś w życiu nie robił, pamiętaj, że zawsze możesz zrobić to po swojemu. 

***

Po dzisiejszej zmianie czułem się bardziej zmęczony niż kiedykolwiek wcześniej. Najwyraźniej wystarczyło kilka dni, abym się rozleniwił i odzwyczaił od pełnienia powierzonych mi obowiązków. Na szczęście widok Sebastiana dodał mi sił, tak potrzebnych abym umył się, przebrał, i może przed snem trochę poczytał. Brunet wyglądał już całkiem zdrowo, lepiej niż w ostatnich dniach, a nawet lepiej niż rano, kiedy go tu zostawiłem. 

- Jak było w pracy? - zapytał, kiedy tylko przekroczyłem próg, rozpinając dodatkowe dwa guziki koszuli. Jak zawsze po powrocie byłem nieźle zgrzany i lekko kręciło mi się w głowie, czemu towarzyszyła jednak dziwna radość, będąca najpewniej satysfakcją z powodu dobrze wykonanego zadania. 

- W porządku. - przyznałem z lekkim uśmiechem, siadając obok. Obecnie nie bałem się zarażenia, w końcu tyle już z nim przebywałem w ostatnim czasie, że gdybym miał zachorować, już dawno bym coś złapał. - Potrzebuję z dwóch dni, żeby się na nowo przyzwyczaić, ale naprawdę nie było źle. 

- Żałuję, że nie mogłem wrócić razem z tobą. 

- Na pewno za niedługo się doleczysz i obaj będziemy pracować. - wyciągnąłem dłoń i lekko poczochrałem mu włosy. 

Starałem się dobrze nim opiekować. Nie wiem, na ile mi to wyszło, jednak cieszyłem się, że część drobnych przysług Michaelis faktycznie oddał w moje ręce. Miło, że pozwolił na chociaż próby mojej marnej troski. 
Po chwili mój wzrok spoczął na dobrze mi już znanym notesie, który leżał na szafce nocnej. Strony zostały maksymalnie wykorzystane, przez co kartki zdawały się zwiększyć swoją objętość. Mężczyzna dostrzegł gdzie powędrowało moje spojrzenie, ponieważ również tam zerknął. 

- Będę potrzebował nowego. 

- Cały już zapisałeś? - zapytałem zaskoczony. 

- Mhm. Trochę mi się nudziło, kiedy chorowałem. 

- Kupię ci jutro jeśli chcesz. Chyba wyjdę na spacer, przyda mi się trochę świeżego powietrza. Może przy okazji spotkam Lily. - powiedziałem, myśląc o ekscentrycznej koleżance, z którą z wiadomych względów nie miałem jak się skontaktować. Pozostało mi jedynie chodzić po mieście i wypatrywać drobnej postaci w kwiecistych sukienkach. 

Mimowolnie raz jeszcze spojrzałem na notatnik, w którym nic się nie zmieniło. Leżał jak wcześniej, nietknięty, pełen treści, która miała kiedyś wpaść w moje ręce. Gorączkowo się zastanawiałem, co można zapisać w tak dużej objętości. Co zyskam, gdy nadejdzie ''odpowiedni czas''. Czy to mogą być odpowiedzi na pytania dotyczące jego osoby, które tak mnie dręczyły? 

Od jakiegoś czasu ciekawiła mnie również inna rzecz, którą powiedział na samym początku naszej przygody. Stwierdził ''nie wierzę, że robię to po raz kolejny".
Co dokładnie miał wtedy na myśli? Czy już kiedyś musiał opuścić dom, który miał w teorii stanowić jego bezpieczną przystań? Czy znał ból związany z rozłąką z czymś znajomym i hipotetycznie bezpiecznym, i dlatego poszedł ze mną tak chętnie?
Na początku naszej podróży byłem nastawiony na milczenie z jego strony. Domyślałem się, że nawet jeśli zapytam, nie zdołam wyciągnąć z niego satysfakcjonującej odpowiedzi. Wszystko było po staremu. Obecnie zyskałem wyprawy na plażę, które powinniśmy wznowić, kiedy tylko mężczyzna wyzdrowieje. Czy korzystając z naszego układu jest to coś, o co powinienem zapytać? A może to właśnie była granica, której nie powinienem przekraczać? 


Witam moje jelonki! Mamy 1 marca, więc zgodnie z obietnicą powracam. Przerwa, którą zrobiłam, była mi potrzebna. Niestety nie nadrobiłam podczas jej trwania tyle, ile chciałam - chociaż celniej będzie powiedzieć, że nie nadrobiłam nic. Cierpię z tego powodu bardzo, chociaż wyczuwam gdzieś tam, w swoim wnętrzu, iskierkę pisarskiego natchnienia. Czekam jedynie, aż urośnie do rozmiarów przyjemnie ciepłego ogniska, na którym można chociażby upiec piankę. 
Dziękuję wszystkim, którzy czekali, i mam nadzieję, że rozdział się spodobał <3

PS: Za wszelkie błędy przepraszam. Nie sprawdziłam rozdziału zbyt dobrze, ponieważ niezbyt trafnie rozplanowałam swoje obowiązki na dzisiejszy dzień. Mimo to żywię nadzieję, że ewentualne potknięcia w tekście nie przeszkadzały wam w lekturze, kochani. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro