Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31


Finalnie zdecydowałem się zadzwonić do ojca. Uległem słowom Lily i Michaela, a także namowom Aloisa i Sebastiana. Rodzice przestali mnie szukać, więc co mi groziło? W teorii mogłem jedynie zyskać spokój, który powinienem osiągnąć po dowiedzeniu się, dlaczego wycofali zawiadomienie o moim zaginięciu. 

- No dobra. - odetchnąłem głęboko, stojąc w samotności przed dobrze mi już znanym telefonem. 

Podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer ojca, a następnie przyłożyłem ją do ucha, wsłuchując się w sygnał towarzyszący oczekiwaniu na połączenie. Każde kolejne pyknięcie wydawało się trwać wieki, podczas gdy w rzeczywistości zajmowało sekundę, może dwie. Wydawało mi się, że dźwięk ten mknie z prędkością światła, gdy miałem rozmawiać z przyjacielem, a teraz zdawał się wypełnić sobą całe dekady. Moja świadomość utknęła w nim, w jego spokojnej i cichej barwie przypominającej szept.
''Może się wycofasz? Wciąż możesz to zrobić'' mruczał mi przy uchu, namawiając do podjęcia błędnych, tchórzliwych wyborów. Do wycofania się i zaprzepaszczenia szansy na rozmowę z rodzicem. Wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to nie odważę się zadzwonić aż do końca naszej podróży. Być odezwę się do ojca dopiero wtedy, kiedy wrócę do Londynu i staniemy ze sobą twarzą w twarz. 

- Po tej stronie Vincent Phantomhive. W czym mogę pomóc? - drgnąłem przestraszony, kiedy sygnał przeistoczył się w melodyjny głos ojca. 

Wyczuwałem w nim zmęczenie i zrezygnowanie, lecz w gruncie rzeczy wciąż miał w sobie coś żwawego. Trochę tak, jakby ciało odmawiało posłuszeństwa, podczas gdy dusza wciąż była skora do aktywności ponad normę. W podobnym stanie wydawał się być obecnie Vincent, nawet jeśli jego głos zniekształciły kilometry pokonane dzięki łączu, które nie umiało w stu procentach odwzorować głosu człowieka po drugiej stronie. Technika póki co nie była w stanie zabrać tego, co najcenniejsze i najbardziej unikalne w kontakcie z drugą osobą. 

- Halo? Z kim rozmawiam?

Dopiero słysząc go ponownie doszło do mnie, że od dobrych dwóch minut wpatruję się w ścianę naprzeciwko, dokładnie lustrując wzrokiem odpryski farby na jej powierzchni. Zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem się jakkolwiek odezwać. Być może nie mówić od razu ''cześć, jestem twoim synem'', jednak zrobić cokolwiek, co utrzyma go jeszcze przez chwilę przy telefonie. Wyczułem, że jest zniecierpliwiony. 
Wiedziałem, że muszę to zrobić, lecz mimo to milczałem, słysząc jego spokojny oddech mieszający się z moim, drżącym i rozpaczliwym. 

- Pytam ostatni raz...

Odłożyłem słuchawkę, czując że serce bije mi tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Stchórzyłem. 

***

Do pokoju wróciłem przygaszony. Przekroczyłem próg i poczłapałem w stronę łóżka, opadając na nie twarzą do pościeli. Nie przeszkadzało mi, że ledwie mogę oddychać. Jako astmatyk byłem poniekąd przyzwyczajony do problemów z tą podstawową czynnością. 

- A tobie co? 

Uniosłem wzrok i zmierzyłem nim krótko Sebastiana, potem znów chowając twarz w materiale. Mężczyzna westchnął, po czym wstał ze swojego łóżka i klęknął przy moim posłaniu. 

- No co? 

- Próbowałem zadzwonić do ojca. - wydusiłem, nie unosząc głowy. 

- Co próbowałeś?

- Próbowałem zadzwonić do ojca. - powtórzyłem, wspierając się na łokciach. - Próbowałem z nim porozmawiać, ale stchórzyłem kiedy tylko usłyszałem jego głos. Nawet nie powiedziałem, że to ja dzwonię. W sumie to nie powiedziałem absolutnie nic. 

- Wiesz, zawsze możesz spróbować raz jeszcze. 

- Nie będę miał wystarczająco odwagi. Wiem, że skoro za pierwszym razem stchórzyłem, to potem tym bardziej nie dam rady. Pewnie nie umiałbym nawet unieść słuchawki z myślą, że dzwonię do ojca. - przyznałem ponuro, wzruszając ramionami, tak jakby w ogóle mnie to nie obchodziło. Prawda była jednak taka, że obchodziło mnie cholernie. Sprawiało, że na kilka chwil chciałem wręcz przestać istnieć, żeby nie czuć zażenowania wywołanego własnym zachowaniem. 

- W takim razie pogadasz z nim, kiedy już wrócimy.

- Kiedy to będziesz? Za pół roku? Rok?

- Myślę, że chwilę po twoich osiemnastych urodzinach. Przynajmniej taką mam nadzieję. Musisz przyznać, że życie uciekiniera nie jest jednak takie dobre. 

Skinąłem głową, mimo wszystko się zgadzając. To prawda, że podczas wyprawy przeżywałem ciekawe przygody, poznawałem interesujących ludzi i podejmowałem się wyzwań, które nie stanęłyby na mojej drodze, gdybym nie opuścił domu, jednak nie chciałbym żyć w ten sposób nie wiadomo ile. Obecnie brakowało mi posiadania osobistego telefonu i karty kredytowej. Poza tym chciałem mieć kiedyś prawojazdy i skończyć jakiekolwiek studia. Nie można całe życie uciekać, jeśli chce się je przy okazji jakkolwiek poukładać. Czułem, że nie dla mnie jest wieczne bycie zbiegiem, szczególnie że nie zrobiłem nic złego. Nie będę na własne życzenie pozbawiał się podstawowych przywilejów, z jakich może korzystać każdy wolny obywatel Wielkiej Brytanii. 

- No właśnie. Dlatego nie martw się, po prostu pogadasz z nim kiedy zobaczycie się na żywo. - wyciągnął dłoń i zmierzwił mi lekko włosy. 

- I do tego czasu mam się zastanawiać, czemu przestali mnie szukać? - zdmuchnąłem z czoła rozczochraną grzywkę. 

- Będziesz chyba musiał jakoś wytrzymać. Może po czasie nie będzie to tak absorbujące. - oplótł mnie rękami w pasie i zwlekł z łóżka. Instynktownie chwyciłem się pościeli, która zsunęła się razem ze mną. - Chodź, zjemy coś. 

- Co? 

- Co chcesz. 

- Gdzie?

- Gdzie będziesz miał ochotę. Ja stawiam. 

Puściłem pościel, tym samym godząc się na jego propozycję. Mimo to jeszcze przez chwilę tkwiłem w jego ramionach, wewnętrznie usatysfakcjonowany dotykiem, na który zaledwie kilka tygodni wcześniej nie zwróciłbym uwagi.

***

Dałem się posłusznie zaciągnąć do centrum, gdzie wybrałem dość przytulną knajpkę na rogu dwóch ulic. Im więcej mijało czasu, tym lepiej byłem nastawiony do obiadu, na który Sebastian mnie zaprosił. Po niepowodzeniu z telefonem do ojca sądziłem, że chcę zostać w pokoju i tam w spokoju się smucić, jednak wspólne wyjście nieoczekiwanie poprawiło mi humor. Może była to też zasługa wrażenia normalności, które opanowało mnie po przejrzeniu menu? Było to uczucie podobne do tego, które przeżyłem pierwszego dnia, kiedy poszliśmy razem na promenadę. Patrzyłem na ludzi wokół i wyobrażając sobie, że jestem jednym z nich, osobą mającą gdzieś blisko kąt do którego może wrócić, faktycznie poczułem się, jakbym nie musiał przed niczym uciekać. 
Po kilku minutach zamówiliśmy coś z karty, każdy to na co miał ochotę, po czym wdaliśmy się w rozmowę na te bardziej, jak i mniej przyziemne tematy. Nieoczekiwanie doszło do mnie, że już od dawna tego nie robiliśmy. Od początku naszej ucieczki spędziliśmy razem dużo czasu, jednak jakoś zawsze rozmawialiśmy o czymś innym, dalszej podróży lub przeszłości. Potem pracowaliśmy, on pisał, a ja dzwoniłem do Aloisa lub spotykałem się z nowymi znajomymi. Dopiero teraz poczułem, że całkowicie się na sobie skupiamy. W pewnym momencie zaczęliśmy nawet odświeżać informacje na swój temat. 

- Ulubiony kolor? 

- Czerwony. I ostatnio bardzo podoba mi się biały. A twój?

- Biały to nie kolor, to brak koloru. 

- To kolor, Ciel. Skoro obaj go widzimy, to kolor. 

- Biały to definitywnie brak koloru. 

- Głupi jesteś, i tyle. 

- Sam jesteś głupi. - kopnąłem go lekko w nogę, a kiedy mi oddał, kontynuowałem dręczenie go w ten sposób. Uśmiechaliśmy się przy tym jak idioci, co skończyło się, kiedy Sebastian splótł nasze nogi tak, abym nie mógł swoimi poruszać. - Ja lubię granatowy i żółty. 

- Żółty to cholernie mdły kolor, jeszcze gorszy niż biały. 

- Ale przynajmniej kolor. - oparłem się o wezgłowie krzesła, krzyżując ręce na piersi. - Ulubiony film?

- ''Zielona Mila''. - powiedział po chwili zastanowienia. - Ulubiona książka? 

- ''Zielona Mila''. - uśmiechnąłem się lekko, wpatrując w jego twarz jak w coś dobrze mi znanego i jednocześnie obcego, tak jakby obecna rozmowa pozwoliła mi odkryć go na nowo. - Kiedyś lubiłeś ''Obecność''. 

- Ludzie na starość wolą wzruszające filmy. 

- Czasem nie czuję, że jesteś starszy. 

- Ja też czasem tego nie czuję. - posłał mi uśmiech, który odwzajemniłem. 

- Chciałeś mieć dzieci? Albo chcesz? 

- Chciałem mieć dwójkę, albo trójkę. W przypadku dwójki najlepiej bliźniaki. 

- Czemu? - zapytałem zaciekawiony, opierając brodę na splecionych dłoniach. 

- Zawsze mi się wydawało, że kiedy będę miał żonę i dzieci, wszystko będzie tak jak na filmach. Zazwyczaj w typowych, amerykańskich produkcjach rodziny żyją w sielance. Mąż jedzie do pracy, żona też, lub wypełnia inne obowiązki. Dzieciaki odstawia się do szkoły, potem na zajęcia dodatkowe, aby na końcu małżeństwo mogło przy lampce wina obejrzeć jakąś denną komedię, kiedy maluchy już śpią. Zazwyczaj gdzieś w tle jest pies i złota rybka, a to wszystko w okazałym domu z pięknym ogrodem, w którym jest dużo kwiatów i huśtawka na drzewie. - ze skupiania się na mnie, płynnie przeszedł we wpatrywanie się w widok za oknem. Słońce zostało zakryte przez chmury zwiastujące deszcz, co za tym idzie za szklaną taflą nie przewijało się zbyt wiele osób. - Zawsze chciałem żyć w ten sposób. Marzył mi się spokojny, poukładany żywot jak na filmach, a dzieci wydawały się w takim wypadku naturalną koleją rzeczy. 

- Czemu akurat bliźniaki? 

- Jakby nie spodobało mi się rodzicielstwo, nie musiałbym się zastanawiać, czy chcę się na nie pisać drugi raz. Poza tym bliźniaki całkiem fajnie wyglądają, jeśli są do siebie bardzo podobne. 

- Praktycznie podejście. - przyznałem rozbawiony, nie rozplatając naszych nóg nawet wtedy, kiedy poczułem, że mężczyzna rozluźnił uścisk. - Wyobrażałeś sobie coś takiego po odkryciu, że nie interesują cię kobiety? 

- Tak, wtedy dalej żyłem marzeniem o rodzinie. Poza tym byłem młody, sądziłem, że zapewne jeszcze się zainteresuję płcią przeciwną. Chyba większość młodych osób o odmiennej orientacji sądzi, że to przejściowe i być może jeszcze naprawdę nie dorośli. 

- Kiedy przestałeś chcieć czegoś takiego? 

- Mniej więcej wtedy, kiedy zacząłem pracować dla twoich rodziców. 

- Byłem aż tak okropny? 

- Nie, to nie przez ciebie. Chociaż fakt, czasem dawałeś mi w kość. - parsknął, biorąc ze stojaka nieopodal serwetkę. Zaczął ją następnie dla zabawy składać na wzór topornego origami. - W twoim domu po raz pierwszy zobaczyłem, że rodzina to coś więcej niż dzieci. Wcześniej miałem mało przykładów rodzin. Widziałem głównie te rozpadnięte, jednak tłumaczyłem to sobie brakiem pieniędzy, alkoholem obecnym w domu... Tymczasem państwo Phantomhive mieli piękny dom, odnosili sukcesy w pracy. Jak rodziny w tych amerykańskich filmach byli piękni i młodzi, interesy dobrze im szły, mieli zdrowego, zdolnego syna. Z początku sądziłem, że żyją życiem, które ja od zawsze chciałem wieść, ale potem zacząłem poznawać ciebie i całą twoją rzeczywistość i doszło do mnie, że stworzenie dobrego, kochającego domu jest niezwykle trudne, o ile nie niemożliwe. W ten sposób zrezygnowałem z myśli o takiej sielankowej rodzinie. Ty kiedyś chciałeś mieć dzieci? 

- Czasem chciałbym mieć, żeby pokazać im życie inne niż to, które miałem ja. - również wziąłem serwetkę i jego śladem zacząłem ją bez zbytniego zaangażowania zaginać, żeby zająć czymś ręce. - Gdy myślę o tym, że miałbym dzieci, widzę siebie. Wydaje mi się, że nie umiałbym ich uszczęśliwić i zapewnić takiego życia, o jakie mi chodzi. 

- Podobno nie ma rodziców idealnych oraz takich, którzy nie popełniają błędów. 

- Co innego popełnić błąd, a co innego wychowywać dziecko w poczuciu, że nie ma osób, do których zawsze może się zwrócić. Nikt nie nauczył mnie zdrowego podziału obowiązków, ani tego, jak okazywać uczucia. Może terapia coś by mi dała, ale nie wiem, czy zrobiłaby ze mnie dobrego rodzica. - wzruszyłem lekko ramionami. - Poza tym w ogóle nie wyobrażam sobie ślubu z kobietą. To takie nierealne, że mam kiedyś tak jak mój ojciec za kogoś wyjść. Posiadanie dzieci to też lekka abstrakcja. 

- Jesteś młody, masz czas żeby to przemyśleć i być może jeszcze w przyszłości zachcieć. 

- Ale to chyba ten wiek, że powinienem się już interesować dziewczynami, prawda? 

- Nie wiem. 

- Czemu się tak uśmiechasz? - zapytałem podejrzliwie, dostrzegając, że wyraz jego twarzy jest rozbawiony i jednocześnie skrywa w sobie pewien sekret, myśl dotyczącą mojej osoby, której nie zamierzał wypowiedzieć na głos. 

- Bez powodu. 

- Sebastian... 

- Bez powodu, Ciel, naprawdę. - zapewnił, potem zajmując mnie czymś innym, nim mogłem zacząć drążyć temat. Jak się już w coś wkręciłem, byłem nie do przegadania. - W sumie myśląc o dzieciach też chciałem dać im to, czego mnie brakowało. Może też z tego powodu lepiej, że ich nie mam, zapewne przeokropnie bym je rozpieszczał. Kupiłbym im wszystkie zabawki jakich w dzieciństwie nie miałem. 

- Ja na bank znalazłbym sobie taką pracę, żeby być przy nich przynajmniej dwie, trzy godziny dziennie. 

Miałem prawie osiemnaście lat, on dwadzieścia sześć. Siedzieliśmy w pewnej kawiarni ponad pięćdziesiąt kilometrów od domu i debatowaliśmy o dzieciach, których zapewne nigdy ani ja, ani on mieć nie będziemy. Mimo to sprawiło mi to taką przyjemność jak wtedy, w zamierzchłych czasach, kiedy razem z Aloisem snułem plany o wielkich ambicjach i jeszcze większej fortunie. 

- W sumie zawsze kiedy myślę o dzieciach, to myślę też o tym, że fajnie jeśli można przekazać im część swojej wiedzy i przekonań. To niesamowite, że możesz stworzyć człowieka praktycznie od podstaw. Po jakimś czasie to świat go kształtuje, ale w początkowych etapach właśnie ty programujesz jego zwyczaje, maniery, wiarę i tym podobne rzeczy. 

- Ja bym swoje pewnie zaprogramował źle. 

- Ja bym chyba podołał, w końcu w twoim przypadku udało mi się sprawić, że wyrosłeś na kogoś dobrego. 

- Miałem już dziesięć lat, sporą część odwalili przed tobą moi rodzice i niańki. - powiedziałem, próbując sobie przypomnieć jaki byłem, mając dziesięć lat. 

Zostały ze mną szczątki wspomnień, które były zależne od emocji. Zapamiętałem momenty silnego wzburzenia, radości i smutku. Cała moja dziecięca postać składała się z samych skrajnych uczuć, nie umiałem spośród nich wyłonić pełnego obrazu młodego człowieka. Może to i lepiej? W dzieciństwie bywałem naprawdę okropny, zapadły mi w pamięci niektóre chwile mojej nieznośności.

- Niby tak, ale nie do końca. Przestawiłem u ciebie kilka rzeczy. - nim się obejrzałem, ustawił na blacie ptaka origami zrobionego z serwetki. - Przede wszystkim chciałem zmienić u ciebie manię samodzielności, którą miałeś na początku naszej znajomości. Głupie przyniesienie ci herbaty było dla ciebie ujmą na honorze. 

- Naprawdę tak miałem?

- Mhm. Nie pamiętasz? 

- Średnio. 

- Cóż, tak, taki właśnie byłeś. Nie sposób było jakkolwiek ułatwić ci życia. Uznałem, że jeśli mam cokolwiek zrobić w związku z tą pracą, to będzie to nauczenie cię przyjmowania pomocy. Udało mi się, nawet aż za bardzo. 

- Czemu aż tak ci zależało? To takie złe? - zapytałem, starając się w składaniu serwetki pójść jego śladem. Gdy mi się nie udawało, wziął ode mnie przedmiot i zaczął go bez większego pomyślunku zaginać. 

- To jedna z najgorszych cech, jaka może być. Może przez jakiś czas jest fajnie, kiedy wszystko załatwiasz sam, ale w gruncie rzeczy prawie zawsze przychodzi moment, w którym potrzebujesz pomocy. Zresztą codzienne życie jest łatwiejsze, jeśli pozwalasz sobie pomóc. - po chwili obok dużego ptaka stanął mniejszy, z nieco bardziej wymiętej serwetki. - Dużo bym dał, aby ktoś nauczył mnie tego samego. 

Wlepiłem wzrok w papierowe zwierzątka, myśląc o jego słowach i tym, że musi u siebie tej cechy naprawdę nienawidzić, skoro uznał, że wyplenienie jej u mnie to jego priorytet. Uratował mnie od jej przekleństwa, ale kto uratuje jego? Czy to w ogóle możliwe?

***

W drodze powrotnej zaczęło padać. Ot tak, w moment, jak to często bywa letnią porą i jak to było podczas naszego pierwszego dnia nad morzem. Również tym razem ludzie chowali się pod daszkami pobliskich sklepów lub w pośpiechu przemykali wilgotnymi chodnikami, cudem się po nich nie ślizgając. Był już jednak wieczór, więc zeszło się ich mniej niż ostatnim razem. Nim się obejrzałem zostało tylko kilku mieszkańców, patrzących z bezsilnością w zasnute chmurami niebo. Niektórzy wzdychali, inni prychali wściekle, klnąc na Boga. Mi obecnie wszystko było obojętne, ponieważ wciąż żyłem naszą rozmową z restauracji i niezmiennie zastanawiałem się, kto ocali Sebastiana przed tą, jak sam określił, jedną z najgorszych cech, jakie istnieją. Moje rozmyślania przerwał sam zainteresowany, który niespodziewanie wyszedł spod daszka. 

- Wracaj. - syknąłem, jednak nic sobie z tego nie zrobił. Spojrzał w górę i uśmiechnął się, zupełnie nieprzejęty tym, że moknie. - Sebastian no. 

- Jest całkiem ciepło. 

- Ale pada. 

- Jest ciepło. Nie jesteśmy z cukru. 

Naburmuszony wyszedłem spod naszej kryjówki, momentalnie czując wsiąkające we mnie kropelki deszczu. Moja bluzka zaczęła lepić się do ciała nim zdążyłem przeliterować w myślach słowo ''herbata''. 

- No i co dalej? - westchnąłem, odgarniając z czoła wilgotne kosmyki. 

- Zatańczymy?

- Tutaj? - zapytałem zaskoczony, patrząc niepewnie na dłoń, którą do mnie wyciągnął. Przypominała dłoń anioła, który proponuje wyrwanie się z tego niewdzięcznego świata, aby choć na chwilę wstąpić do niebios. 

- Tutaj. Teraz. - jeszcze bardziej zbliżył do mnie rękę. - Nalegam. 

Szybko, nim mogłem się rozmyśleć, chwyciłem za nią, tym samym godząc się na jego propozycję. To co zrobiliśmy później przypominało scenę ze znienawidzonych przeze mnie komedii romantycznych, które miały jednak swój urok. Nie mogłem odmówić tańcowi w deszczu magii godnej nieba z wyobrażeń chrześcijan. Robienie takich rzeczy wyzwalało jak nic innego, wydawało się oddzielać nas od zwykłych śmiertelników, zbyt nieśmiałych lub samotnych na realizację pragnień skrytych głęboko w sercu. Sądzę, że taki taniec pozwala też uświadomić sobie, jak mało mamy do gadania w tym ogromnym świecie, ale również jak wielką moc mają nasze czyny w obliczu wytyczonego nam losu. Bez względu na to, co nas spotka, zawsze można skryć się tchórzliwie pod dachem, lub zatańczyć, nie bojąc się jutra. 

***

- Hej, Sebastian. - wydukałem cicho, którejś już nocy z rzędu. Znów odważyłem się na to w momencie, w którym słońce zaczęło nieśpieszną wędrówkę po niebie. 

- Hm?

- Mogę z tobą spać? 

W odpowiedzi odkrył kołdrę, robiąc mi przy tym miejsce. Gdy położyłem się obok, nakrył mnie nią, mrucząc sennie:

- Nie musisz nawet pytać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro