Rozdział 27
Niebo dzisiejszej nocy było rozkosznie bezchmurne. Księżyc czarował swym wdziękiem i blaskiem, otulając wszystko poświatą mlecznej bieli. Moja skóra wydawała się przez to bledsza niż zazwyczaj, niczym skóra wampira lub innego anty-słonecznego stwora. Czułem się w takich warunkach bardzo swobodnie, tak jakbym to właśnie po zmroku miał naprawdę żyć, a może jakbym niegdyś żył w jego cieniu. Swobodnie i z nietypową uciechą powoli wypuszczałem powietrze spomiędzy warg, czując spokój, jakby problemy działały na pstryczek, który ktoś na moment przełączył. Niestety nie mogłem poczuć się tak swobodnie jak bym chciał. Przeszkadzało mi w tym rozmyślanie o słowach Sebastiana, które wypowiedział, gdy kazałem mu zadzwonić do kogoś z paczki. A raczej myślałem o słowach, których nie usłyszałem - nie zaprzeczył, kiedy powiedziałem, że nie może się ograniczać tylko do mnie, ponieważ po moich osiemnastych urodzinach na stałe się rozstaniemy. Wiedziałem o tym od dawna, a jednak poczułem się wstrząśnięty, gdy to wszystko nie okazało się jedynie koszmarem, z którego mógłbym się wybudzić.
To było nie do wyobrażenia. Jak będzie funkcjonował świat bez Sebastiana kroczącego u mego boku? Czy porządek wszechświata pozostanie taki sam, jeśli pewnego dnia pójdzie swoją drogą?
Dźwięk uchylanych drzwi przerwał moje popadanie w coraz większą żałość. Jak się okazało na dach weszła moja szefowa, kobieta od której dostałem klucz do tego miejsca. Na mój widok jej twarz przyozdobił szeroki, pozytywny uśmiech.
- Widzę, że korzystasz z klucza. Bardzo się cieszę. - powiedziała, zamykając za sobą drzwi. Nim się obejrzałem zajęła miejsce obok, nie martwiąc się, że siedzeniem na ziemi ubrudzi swoją szkarłatną suknię.
- Korzystam. - przyznałem, uśmiechając się do niej wdzięcznie. - Jeszcze raz dziękuję. To naprawdę urokliwe miejsce.
- Nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogłam dać ci ten klucz. - uniosła twarz ku niebu. Jej wzrok wyrażał niemą aprobatę dla pogody, ciepłej i bezchmurnej, za co sam już wcześniej podziękowałem niebiosom. - Powiedz, wszystko u was dobrze?
Zacząłem się zastanawiać, czy może nie zacząć liczyć ile razy zapyta mnie o takie rzeczy. Po raz kolejny chciała wiedzieć o moim samopoczuciu, co było jednakowo niepokojące i podbudowujące.
- Tak, naprawdę nie mam obecnie na co narzekać. - skłamałem, bo wiedziałem że mogę narzekać na dużo rzeczy, na które Madame nie może jednak nic poradzić.
- Niczego ci nie potrzeba?
- Nie, raczej wszystko mam.
- W porządku. - skinęła lekko głową i już otwierała usta, kiedy ubiegłem ją w tym, co chciała powiedzieć.
- Jeśli ja lub Sebastian będziemy czegokolwiek potrzebować, na pewno się zgłoszę.
Znów przytaknęła, po czym wpatrzyła się w rozgwieżdżone niebo, jedno z niewielu naprawdę stabilnych rzeczy na tym ziemskim padole. Od wieków i prawdopodobnie aż po kres ludzkości świat będzie co noc skąpywał się w mroku upstrzonym gwiazdami, rozświetlonym jedynie przez księżyc przypominający blask nadziei, światełko na końcu mrocznego tunelu. Istnieje mało odmian równie delikatnego, łagodnego światła, jak to wydzielane przez tą z pozoru małą kulę.
- Wierzę ci na słowo.
- Madame niczego nie potrzebuje? - zapytałem dla odmiany, mimo że nie mogłem zrobić dla niej zbyt dużo.
- Niczego nie potrzebuję. - odparła z większą powagą niż ta, której się spodziewałem.
Nie była śmiertelnie poważna, jednak na krótką chwilę uleciała z niej beztroska, która od początku stanowiła jedną z głównych cech jej osobowości. Niespodziewanie odniosłem wrażenie, że tak jak ja potrzebuje bardzo wielu rzeczy, których nie może jednak od kogoś dostać. To było okropne, tkwić w sytuacji w której jedyną moc sprawczą mamy właśnie my. Część pewnie uznałaby, że nie ma nic lepszego niż tkwienie w miejscu, z którego jedynie my możemy się ruszyć, jednak ja sądziłem, że to okropne być zdanym tylko na siebie. A już szczególnie bolesne były pragnienia, którym nawet my nie mogliśmy sprostać. Wtedy sytuacja stawała się naprawdę beznadziejna.
- Jak coś, jestem. - zaoferowałem, choć wątpiłem w to, że kiedykolwiek się do mnie zgłosi. Musiało jej to jednak poprawić humor, ponieważ znów się uśmiechnęła, tak jak ostatnio mierzwiąc mi włosy.
- Dziękuję, zapamiętam.
***
Tym razem na plaży zastaliśmy wielu turystów. Rodziny z dziećmi cieszyły się ciepłem i odpoczynkiem, przynajmniej pozornym. Od zawsze uważałem, że wyjazdy w towarzystwie małych pociech to nie wakacje, co najwyżej rodzinne wyprawy. Nie dało się na dobre wypocząć, chyba że wiecznie zostawiało się dziecko w rękach innych ludzi, tak jak ja byłem niegdyś zostawiany.
- Może zaczniemy od pytań? - zaproponowałem, kiedy zajęliśmy nasze standardowe miejsce na wydmie.
Od piasku emanowało przyjemne ciepło, przez które zrobiłem się senny. Najchętniej położyłbym się i przespał kilka godzin, jednak w ciągu ostatniej doby zaznałem odpowiedniej ilości odpoczynku. Od kiedy przyjechaliśmy do miasteczka i załapaliśmy całkiem stabilną pracę, łapałem się na tym, że pozwalałem sobie na coraz więcej lenistwa, jakby w nagrodę za te wszystkie lata wczesnych pobudek i zarywanych nocek.
- Jasne, możemy. - Sebastian zgodził się, podczas gdy ja oparłem głowę na jego ramieniu.
Wydawało mi się, że w ostatnim czasie coś się między nami zmienia, choć nie mogłem jeszcze dociec co dokładnie i w co ewoluuje. Dotychczas przejmowałem się przede wszystkim nauką, tymczasem teraz miałem tyle problemów, że nie potrafiłem nad żadnym z nich na dobre przysiąść. Gdybym mógł porządnie zastanowić się nad naszą relacją, być może umiałbym określić, co się dzieje. Póki co, gdy chciałem rozłożyć tą kwestię na czynniki pierwsze, wciąż przerywały mi obawy związane z brakiem pewności siebie, moim wyglądem i ogólną strachliwością. Na razie pewien byłem jednego - z każdym kolejnym dniem coraz bardziej obawiałem się momentu, w którym Sebastian mnie opuści.
- Najpierw ty czy ja?
- Zagramy o to?
Szybka partyjka ''kamień papier nożyce'' wyłoniła zwycięzcę. Ja pierwszy miałem zadać pytanie, które ułożyłem sobie w głowie już wczoraj.
- Gdzie mieszkałeś przed przyjazdem do Londynu?
Im dłużej tu byliśmy, tym bardziej przesuwałem granicę, której trzymałem się w moich pytaniach. Pozwalałem sobie na więcej, choć jeszcze nie na to, co naprawdę chodziło mi po głowie.
- Dość daleko od Londynu, w Liverpoolu. Całkiem urokliwe miejsce.
- W Liverpoolu? - zapytałem zaskoczony, spodziewając się raczej jakiejś ledwie widocznej na mapie mieściny, ewentualnie miasta, o którym wcześniej nie słyszałem.
Może i Liverpool jest znacznie mniejszy niż Londyn, lecz i tak pełen możliwości. Osoby urodzone w takich miejscach rzadko wyjeżdżają gdzieś indziej, szczególnie tak daleko od rodzinnego miasta.
- Mhm, w Liverpoolu. Bardziej na przedmieściach.
- To... No, całkiem spore miasto.
- Fakt, małe nie jest. - wzruszył lekko ramionami.
- Czemu wyjechałeś? Za czym?
Od zawsze ciekawiło mnie, co przywiodło go w wieku osiemnastu lat pod drzwi domu rodziny Phantomhive, do tego jak się obecnie okazuje, ponad trzysta kilometrów od miejsca, w którym spędził dzieciństwo. Zastanawiałem się, czy za czymś gonił, czy może coś goniło jego i rozpaczliwie przed tym uciekał. Zdawało mi się, że rzadko jest coś pomiędzy.
- Za lepszym życiem. - odpowiedział wymijająco i znów wzruszył ramionami. - Zresztą, to już chyba drugie pytanie, co?
- Drugie. - potwierdziłem, bez entuzjazmu kiwając głową. Miałem ochotę zadać je na nowo jutro, lecz czułem że to granica, której nie powinienem przekraczać. - No, teraz ty.
- Dlaczego tak nie lubisz obcych? Szczególnie rówieśników.
Tak jak ja wchodziłem na coraz mniej stabilny grunt, tak i Sebastian się rozkręcał. Nim się obejrzałem jak zacząłem się przed nim otwierać z moimi najskrytszymi obawami i myślami. Mój lęk przed obcymi był kolejną z takich rzeczy. Nikomu dotychczas porządnie nie wyjaśniłem dlaczego wolę trzymać się znajomych mi osób i staram się zmykać, ilekroć zobaczę grupę nastolatków. Nawet przed samym sobą nigdy tego dobrze nie rozważyłem, ponieważ kiedy utwierdzałem sam siebie w przekonaniu, że nie ma się czego bać, w zetknięciu z obcymi znów paraliżowały mnie obawy.
- Boję się zrobić coś głupiego.
- Przecież przy znajomych osobach też możesz zrobić coś głupiego.
- Ale znajomi już mnie znają, wiedzą jaki jestem. Natomiast ktoś z zewnątrz... - potrząsnąłem głową, jakbym chciał odpędzić jakieś wyjątkowo niemiłe wizje. - A rówieśnicy... Mam wrażenie, że bardzo się od nich różnię.
- Na pewno są między wami różnice, ale chyba nie aż tak duże, żebyś unikał ludzi w twoim wieku.
- Nie rozumiesz. - westchnąłem, obracając się i opadając bezsilnie na plecy, przez co moja głową znalazła się na jego udach. - Nie umiem korzystać z większości aplikacji popularnych w mojej grupie rówieśniczej. Nigdy nie byłem na imprezie. Ani na koncercie. Nie mam pojęcia, czym obecnie żyje internet, co porabiają drobne gwiazdy. Z książek rzadko czytam te młodzieżowe. Nie umiem młodzieńczego slangu, pomijając zwroty sprzed dobrych piętnastu lat, które twórcy podręczników wsadzili do zadań...
Odniosłem wrażenie, że moje wyliczanie mogłoby trwać bez końca. Wciąż znajdowałem nowe różnice między mną, a większością dzieciaków z ''zewnątrz'', jak to lubiłem ich nazywać. A im dłużej wyliczałem, tym bardziej wzrastał mur, który mnie od nich oddzielał. Gdy wreszcie skończyłem wznosić jego kolejne segmenty, spojrzałem na Sebastiana, oddychając nieco ciężej. Zrobiłem to praktycznie na jednym wdechu.
- I o czym ja miałbym niby z nimi rozmawiać? - zapytałem, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywał. - Jak miałbym się nie zbłaźnić?
- Oj Ciel. - westchnął cicho, przeczesując dłonią moje włosy. Odgarnął mi je przy tym z czoła, na którym poczułem ciepło słonecznych promieni. - Jasne, że różnisz się od rówieśników. Jak sam mówisz, nie umiesz wielu rzeczy i na pewno są tematy, o których nie pogadacie, ale wydaje mi, że zdziwiłbyś się, ile jest młodych osób, z którymi mógłbyś się dogadać. Nie wszyscy interesują się tylko jednym, wiesz? Jestem pewien, że gdybyś próbował, znalazłbyś więcej znajomych i przy okazji przestał się aż tak bać zbłaźnienia. Bo co, na studiach też będziesz się tak krył? Tam środowisko będzie raczej bardzo mieszane.
Na wspominkę o studiach wzdrygnąłem się, odwracając do niego plecami, żeby nie zauważył mojej zaniepokojonej miny. Wraz z tematem studiów wróciła myśl o rodzicach, a wraz z nią ta o Sebastianie, który w dzień moich osiemnastych urodzin miał zniknąć z mojego życia.
- Nie potrzebuję znajomych, mam przecież ciebie. - powiedział buntowniczo, a jednocześnie tak cicho, że mało brakowało, a zagłuszyłby mnie szum fal.
Przez dłuższą chwilę nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. To, co usłyszałem po tak długim oczekiwaniu ani trochę mnie nie satysfakcjonowało.
- Co ci się dzieje ostatnio?
- A co miałoby mi się dziać? - skrzyżowałem ręce na piersi, kiedy znów zaczął przeczesywać palcami moje włosy. Z uwagi na pozycję w której byłem nie mogłem jednak zobaczyć wyrazu jego twarzy.
- Jesteś jakiś przygaszony, sporo myślisz...
- Nie każdy to umie, korzystam z przywileju posiadania dość ładnego IQ.
- Wiesz, o co mi chodzi. - pociągnął lekko za jeden z kosmyków, przez co prychnąłem, odtrącając na oślep jego dłoń. Nie sprzeciwiłem się jednak, kiedy wrócił do głaskania. - Chodzisz z głową w chmurach kiedy myślisz o czymś absorbującym. Co tym razem cię martwi?
- Rodzice wycofali informację o moim zaginięciu. - burknąłem cicho, jakbym wyjawiał jakiś wstydliwy sekret.
Wciąż nie wiedziałem jak mam się czuć z tą sytuacją i czy obwiniać rodziców, czy może cieszyć się, że nie zagraża nam już policja. Znów walczyły we mnie pierwotne instynkty, z jednej strony chęć ucieczki i niezależności, a z drugiej potrzeba uwagi ze strony starszych Phantomhive'ów.
- To dlatego chciałeś żebym wziął smartfon od Grella? - skinąłem głową, czując, że na nic więcej nie mam ani siły, ani ochoty. - Nie martw się, na pewno nie zrobili tego, bo im nie zależy.
- Więc czemu? Myślałem, że to może po telefonie od Charlesa, tamtego dawnego przyjaciela ojca, ale czy rodzice tak po prostu by odpuścili po jednej rozmowie? Postawili na nogi pół Anglii, a potem wycofali zawiadomienie o moim zaginięciu przez jeden telefon?
- Wiesz, rozmowa między twoim ojcem a jego przyjacielem mogła wyglądać różnie...
- To dalej mało prawdopodobne. - zaoponowałem od razu.
- Cóż, zawsze możesz ich zapytać dlaczego przestali cię szukać.
- Rodziców? - poderwałem się z pozycji leżącej i spojrzałem na niego, wstrzymując oddech. - Jak wrócimy? To może być bardzo późno...
- Nie kiedy wrócimy, tylko choćby dziś. Albo jutro.
- Dziś albo jutro... Wracamy do Londynu?
- Nie! Jeju, chwalisz się swoją inteligencją, a w momentach takich jak ten myślisz naprawdę wolno. - przewrócił oczami, wzdychając. - Zastanów się, jak kontaktujesz się z Aloisem?
Momentalnie przywołałem w głowie ciemny, chłodny korytarz. W środkowej części stał ogólnodostępny telefon, przez który każdego dnia prowadziłem rozmowy z najbliższym mi (i zresztą jedynym) przyjacielem. Ani przez chwilę nie wpadłem na to, aby w ten sam sposób skontaktować się z rodzicami.
- Mam... Zadzwonić? - zapytałem niepewnie, jakby brunet powiedział mi coś, co równie dobrze mogło być żartem.
- Dlaczego nie? - położył dłonie na moich ramionach i sprowadził mnie do poprzedniej pozycji. Uległem, kładąc się posłusznie z głową wspartą o jego nogę. - Skoro już cię nie szukają, raczej nie ma ryzyka, że będą próbowali do ciebie dotrzeć. Poza tym to telefon stacjonarny, z pewnością trudniej go namierzyć. Możesz zadzwonić na krótko, powiedzieć co z tobą i zapytać o co chcesz.
- To... Wydaje się rozsądne. - przyznałem cicho, rozważając jego propozycję.
Banalne i mogło się jednocześnie okazać skuteczne.
Myśl o ewentualnej rozmowie z rodzicami tak mnie pochłonęła, że chwilowo zapomniałem wypytać Sebastiana o plany, które chciał zrealizować po moich osiemnastych urodzinach.
***
Wieczorem, podczas pierwszej przerwy którą miałem w trakcie dzisiejszej zmiany, postanowiłem się chwilę przejść. Jako cel mojego krótkiego spaceru obrałem pobliską ulicę, znaną ze spokoju i długiego pasażu sklepów z wymyślnymi witrynami. Szedłem i oglądałem je z prawdziwym zaangażowaniem, ciesząc się przy tym świeżym, rześkim powietrzem. Po dłuższym czasie w zatłoczonej sali był on naprawdę zbawienny.
Po drodze tylko raz dostałem drobnych duszności. Podejrzewałem, że to z powodu dymu nikotynowego, wśród którego pracowałem. Obawiałem się, że wpłynie to na moje zdrowie, jednak żywiłem przy tym nadzieję, że w trakcie zmiany nigdy nie dostanę prawdziwego ataku astmy. Przypomniałem sobie jednocześnie słowa Sebastiana, które wypowiedział wtedy, w pociągu. Jakim cudem nie pomyślałem o lekach?
Póki co duszności jednak ustały, przez co chętniej skupiłem się na tym, jak przyjemny był spacer. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nieuchronnie zbliża się moment, w którym będę musiał zawrócić i odbębnić resztę zmiany, lecz póki co korzystałem, ciesząc się z tej chwili taką, jaka była - miła, spokojna, pełna przyjemnego otępienia.
- Cześć. - wzdrygnąłem się, słysząc za plecami łagodny, dziewczęcy głos. W mgnieniu oka odwróciłem się, tym samym stając twarzą w twarz z nieznajomą z pomostu. Już prawie zapomniałem o jej istnieniu, podczas gdy ona najwyraźniej wręcz przeciwnie. Nie dość, że pamiętała, to przede wszystkim mnie zauważyła. Fakt, że ktoś obcy mnie dostrzegł był dla mnie tak kuriozalny, że w pierwszym odruchu wskazałem pytająco na siebie, jakby istniała szansa, że mnie z kimś pomyliła. - Tak, ty. Właśnie ty.
- Mogę ci w czymś pomóc? - zapytałem, opuszczając wreszcie dłoń, którą splotłem z drugą za moimi plecami. Minęły pierwsze sekundy naszego kontaktu, a ja już odniosłem wrażenie, że zrobiłem z siebie idiotę.
- Mieszkasz tutaj?
- Nie, jestem przejazdem.
- Na wakacjach?
Zamilkłem na chwilę, nie wiedząc co jej odpowiedzieć. Była zbyt obca i zbyt natarczywie się we mnie wpatrywała, żebym tłumaczył jej od podstaw co przywiodło mnie do tego nadmorskiego miasteczka.
- W pracy. - burknąłem, drapiąc lekko bandaż, którym Sebastian wciąż owijał mój nadgarstek. Rany znów zaczęły się zabliźniać, nawet jeśli głównie za sprawą opatrunku.
- W pracy... Czyli na dłużej. - uśmiechnęła się lekko, zaczesując za ucho kosmyk długich włosów. - Widzieliśmy się już dwa razy.
-Dwa?
- Wtedy, na promenadzie. A potem na moście, podczas sztormu.
Zrobiło mi się gorąco, kiedy powiedziała, że widzieliśmy się na promenadzie. Znów poczułem się bardzo skołowany faktem, że ktoś wiedział o moim istnieniu nim sam go o nim nie poinformowałem. Sądziłem, że jedynie ja przyglądam się ludziom wokół, tymczasem okazuje się, że to działa też w drugą stronę.
- Fakt, było coś na promenadzie...
- Jak się nazywasz?
- Ciel. - mruknąłem, bujając się lekko na piętach.
Sam sobie nakazałem ogarnięcie się, co było jednak trudne. Czułem się zażenowany, jakbym spowiadał się z jakichś grzesznych fantazji, podczas gdy prowadziliśmy całkiem zwyczajną rozmowę. Może to z powodu zainteresowania, które mi okazywała? Nigdy nie pomyślałbym, że to takie dziwne i jednocześnie niezwykle przyjemne. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że szybko to zainteresowanie utracę, jeśli nie wciągnę się w rozmowę.
- To jakieś zagraniczne imię?
- Francuskie słowo, oznacza niebo.
- Niesamowite. - rozpromieniła się, jakbym objaśnił jej coś, do czego nie doszedł nigdy żaden inny człowiek. - Ja nazywam się Lily.
Oklepane, pomyślałem, czego na szczęście nie powiedziałem. Przywykłem jednak do bardziej wymyślnych imion z uwagi na środowisko, w którym się obracałem.
- Bardzo ładne imię.
- Dziękuję, twoje też niczego sobie. - uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Mogę twój numer?
- Nie posiadam komórki. - powiedziałem, siląc się na przepraszający uśmiech.
- Co? Serio? - przechyliła lekko głowę. - A jakieś social media masz?
- Obecnie nie mam w ogóle dostępu do elektroniki.
- Niemożliwe!
- A jednak. - wzruszyłem lekko ramionami.
- W takim razie... - rozejrzała się gorączkowo, jakby w otaczającym nas krajobrazie próbowała znaleźć coś, co może nam pomóc. - W takim razie spotkajmy się tu jutro.
- Tu? - uniosłem brew.
- Dokładnie tutaj. O tej samej porze co dziś, o ile ci rzecz jasna pasuje.
Zastanowiłem się chwilę. Jutro pracowałem w dzień, tak późnym wieczorem akurat będę mógł się wymknąć, aby pogadać z nią trochę dłużej. Ale czy na pewno chcę?
Nim zdążyłem się na dobre zastanowić, czy mam ochotę zaczynać znajomość z kimś nowym, zgodziłem się.
- Dobrze. Niech będzie tutaj, jutro, o tej samej porze.
- No to ustalone! - wygładziła dół kwiecistej sukienki, których miała chyba całą szafę, po czym przed odejściem pomachała mi jeszcze na pożegnanie, krzycząc: - Do zobaczenia jutro!
Odmachałem jej niepewnie, tak jak wtedy na molo, po czym opuściłem rękę, gdy zniknęła za jedną z kamienic, zabierając ze sobą pogodę ducha i zapach nieprzyzwoicie słodkich perfum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro