Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26


Stałem przed lustrem, wpatrując się w swoje odbicie. Za mną znajdowała się ściana wyłożona kafelkami w kolorze wściekłego różu. W podobnym odcieniu była umywalka i rama zwierciadła, w którym się przeglądałem. Nie wiem, skąd Madame wzięła tak nietypowe wyposażenie, jednak jego kolor przestał mnie już drażnić. Niemalże nie zwracałem na niego uwagi, skupiając wzrok na swojej sylwetce, w której, co w sumie widziałem już wcześniej, nic się nie zmieniło. Bez względu na moje coraz to nowsze doświadczenia i wyzwania stające na mojej drodze, moje odbicie było takie samo jak wtedy, kiedy po raz ostatni przeglądałem się w lustrze wiszącym w moim rodzinnym domu. 

Moje ręce były tak samo szczupłe, klatka piersiowa wciąż mało umięśniona. Odcień skóry niezmiennie konkurować mógł ze skórą wampira, lecz tutaj akurat sytuacja uległa nieznacznej poprawie z uwagi na codzienne wyprawy na plażę. Do niedawna byłem przekonany, że posiadając takie ciało nie mam szans na sprostanie niczemu, co zostało zapisane w mojej księdze przeznaczenia nim się w ogóle urodziłem. Obecnie moje myślenie uległo zmianie i być może nie była ona diametralna, może nie zmieniła całego postrzegania mojej osoby, jednak nie byłem już tak krytyczny. To właśnie w tym ciele udźwignąłem brzemię związane z byciem uciekinierem i sprostałem pracy w miejscu, którego nigdy nie zamierzałem nawet odwiedzić. Mimo praktycznie zerowej sprawności fizycznej i drobnej budowy, podołałem zadaniu, które jakiś czas temu określiłbym jako nieosiągalne. Być może tak miało być z wieloma rzeczami w moim życiu? 
Nie próbowałem nawet wyobrażać sobie, że mogę sprostać wszystkiemu, co wydawało się ponad moje siły, jednak poddałem tę myśl pewnej wątpliwości. Nie brałem jej już za pewnik i nie widziałem jedynie mojej klęski. Problem był taki, że póki co jeszcze bardzo obawiałem się próbować, aby przetestować swoje faktyczne możliwości. Myśl o możliwej porażce wciąż była wystarczająco silna. 

- Ciel, spóźnimy się. - Sebastian zapukał do drzwi, przez co wzdrygnąłem się, zaciskając palce na umywalce. 

- Wiem, chwila! - zgarnąłem z szafki koszulę i narzuciłem ją na siebie, zapinając w pośpiechu guziki. Z tego wszystkiego zrobiłem to źle, przez co musiałem tą czynność powtórzyć. 

W jej trakcie wpatrywałem się w swoje odbicie, szczególnie bandaż na nadgarstku i lekki, spokojny uśmiech, który niespodziewanie zagościł na mojej twarzy. Poczułem się naprawdę dziwnie, kiedy doszło do mnie, że już naprawdę dawno nie uśmiechałem się sam do siebie. 

***

Morze okazało się dziś bardzo spokojne. Fale były praktycznie zerowe, lecz i tak słyszałem ich przyjemna szum, kiedy rozbijały się o piaszczysty brzeg. Pogoda dopisywała, więc siedziałem z Sebastianem na jednej z wydm, ciesząc się lekturą. Każdy z nas trzymał na kolanach inną część cyklu o Harrym Potterze. System który w związku z tym opracowaliśmy, był prosty - kiedy ja już przeczytałem daną część, dawałem ją Sebastianowi i to on ją czytał, podczas gdy ja brałem się za kolejną.  

- Co to apoteoza? - zapytał niespodziewanie, zakłócając panującą między nami przyjemną ciszę. Niezbyt mnie to jednak zmartwiło, lubiłem brzmienie jego głosu. 

- Gloryfikacja kogoś lub czegoś. - odpowiedziałem niemalże automatycznie, jakbym całe moje życie przygotowywał się do powiedzenia tego.

- Rozumiem. - skinął głową, przewracając stronę. - Czasem odnoszę wrażenie, że znasz cały słownik, Ciel. 

Nie było to tak dalekie od prawdy. Gdy byłem młodszy, miałem pewnego szurniętego nauczyciela języka angielskiego. Kazał nam uczyć się na pamięć słownika, z czego robił potem kartkówki, na których musieliśmy wyrywkowo pisać dokładną definicję wybranych zwrotów. Najpierw przerobiliśmy A, potem zostało w mojej pamięci pisanie pracy z B i C. Uparcie nas z tym pilnował, twierdząc że poznanie nietypowego słownictwa poszerzy nasze horyzonty i będziemy ponad hołotą, czyli według niego wszystkimi, którzy nie mieli wystarczająco pieniędzy na prywatne szkoły. Nim jednak sprawdził naszą wiedzę ze znajomości słówek na D, doszło do niego, że system nie przewidział czasu na nauczanie takich rzeczy i skończyliśmy naszą przygodę ze słownikiem, zamiast tego w ekspresowym tempie przerabiając materiał, z którego mieliśmy już wtedy zaległości. 

- Tak dobry to nie jestem. - lekko rozbawiony pokręciłem głową, po czym zamknąłem książkę, zaginając ówcześnie róg. Zepsułem się. Pocieszałem się jednak myślą, że książki te przeszły już przez tyle rąk, że zaginanie stron wydawało się najmniejszą zbrodnią, jaką popełniono na tych konkretnych egzemplarzach. - Możemy już przejść do pytań? 

- Jasne. - uśmiechnął się lekko i również zamknął książkę, całą uwagę skupiając na mnie. - Pytaj. 

- Ile klas ukończyłeś? 

Ciekawiło mnie to od czasu, kiedy pożyczyłem mu zbiór dzieł Szekspira i długo później, kiedy odrabiałem z nim lekcje. Zastanawiałem się jakie ma wykształcenie, bo już na początku dowiedziałem się, że papier z Oksfordu to ściema. 
Jeśli okazałoby się, że ma bardzo niskie wykształcenie, a podejrzewałem że tak właśnie będzie, chciałem zapytać, jak do tego doszło. Czy nie chciał się dalej kształcić, czy może coś mu w tym przeszkodziło. Czułem jednak, że to jedno z tych pytań, które bałbym się zadać, aby nie uderzyć w te najbardziej tkliwe wspomnienia. Zazwyczaj za tragicznym wykształceniem kryje się tragiczna historia - w końcu najczęściej nawet niezwykle słaby uczeń pragnie zdobyć papier, który pomoże mu znaleźć pracę przyjemną i umożliwiającą zaspokojenie wszystkich potrzeb. 

- Skończyłem podstawówkę i dwa razy powtarzałem klasy w szkole średniej niższego stopnia. Finalnie mam tylko papier z podstawówki. Chociaż tak w sumie to już nie mam. Ukończyłem ją, ale dokumenty gdzieś się zapodziały. - zaśmiał się cicho i podrapał po karku, nie wiem czy tak o, czy może z zażenowania. 

Jego wykształcenie faktycznie wypadało bardzo słabo, nad czym trochę ubolewałem. Nie wiedziałem jeszcze co go powstrzymało, ale wydawało mi się, że gdyby miał możliwość, mógłby zajść naprawdę daleko. 

- Jesteś dobry w ich podrabianiu, więc to raczej żadna strata. - poklepałem go po ramieniu, na co cicho parsknął, kręcąc głową. 

- Nie tak dobry, skoro zdemaskował mnie dziesięciolatek. 

- Zdemaskowałem cię przez twoje umiejętności. Papiery były za to najwyraźniej dobrze podrobione, skoro nabrałeś na nie dwójkę dorosłych ludzi. 

- Cóż... To naprawdę niebywałe, że twoi rodzice po dziś dzień się nie zorientowali. 

- Naiwni są, i tyle. 

- Myślisz?

- Mhm, definitywnie tak. Nie wiem, jak inaczej mógłbym ich określić, gdyby spojrzeć na nich przez pryzmat twojego banalnego oszustwa. - westchnąłem, podciągając nogi do klatki piersiowej. - Twoja kolej na pytanie. 

Mężczyzna czasem potrzebował się chwilę zastanowić, tym razem wypowiedział pytanie od razu. Najwyraźniej już wcześniej je sobie przygotował. 

- Myślałeś kiedyś na poważnie o samobójstwie? 

Nie sądziłem, że zapyta mnie o coś tak trudnego. Odpowiedziałbym mu bez problemu, gdybym wiedział, gdzie zaciera się granica między mrzonką, a faktyczną skłonnością do czynów. Myślałem o tym wiele razy, lecz były to rozważania głównie o uldze, którą niosłoby za sobą takie rozwiązanie. Chyba nigdy nie myślałem o tym, aby wstać i zakończyć swoje niewdzięczne życie. Miałem Aloisa, Sebastiana i wizję, że kiedyś to piekło się skończy, że zdołam odpocząć. A może jednak...?

- Tak. Kilka razy chyba mi się zdarzyło. - przyznałem po chwili, uznając, że to odpowiedź najbardziej zgodna z prawdą. 

Nigdy nie wydawało mi się, abym cierpiał na depresję lub inne równie okropne zaburzenie, jednak miałem w swoim życiu naprawdę żałosne stany. Nieraz nadzieja ulatywała ze mnie niczym powietrze z przebitego balona. Była niczym feniks, paliła się, aby potem powstać z popiołów. Nim się tak jednak stało, zawsze przychodził okres, w którym była zaledwie kupką drobinek przelatujących przez palce. 

- Rozumiem. - odpowiedział, kładąc się na piasku. 

Wzrok wlepił w bezchmurne niebo i błękit odbił się w jego oczach, które wydawały się lekko lśnić. Poszedłem jego śladem i ułożyłem się obok, po chwili czując, że łapie mnie za rękę, tą samą, której nadgarstek skryty był pod opatrunkiem. Jak się okazało biały materiał skutecznie powstrzymywał mnie przed dalszym robieniem sobie krzywdy, choć w ciągu kilku ostatnich dni nie czułem sam z siebie potrzeby rozdrapywania starych ran. Wyglądało na to, że przyzwyczaiłem się już w miarę do wykonywanej pracy i pobyt nad morzem stał się dla mnie niczym prawdziwe wakacje. W końcu mogłem spędzać dni na czymś relaksującym, mając pod ręką Sebastiana i cudowne widoki. Wydawało mi się, że takie zagnieżdżenie się chwilowo w jednym miejscu naprawdę mi służy. 

- Dzisiaj kończy się rok szkolny, wiesz? - odezwałem się po dłuższej chwili, ściskając przy tym jego dłoń. 

-Mhm, to chyba faktycznie dzisiaj. Jak ci jest z myślą, że ten pierwszy raz nie jesteś na apelu z okazji zakończenia? 

- Błogo. Jakby kamień spadł mi z serca. - uśmiechnąłem się lekko, mrużąc oczy. - Muszę potem zadzwonić do Aloisa i zapytać, czy udało mu się jakoś zdać, czy może będzie miał poprawki w sierpniu. W końcu spędził trochę czasu w domu. 

- Co u niego? - zapytał, co robił zawsze, ilekroć wspominałem o moim jedynym przyjacielu. 

- W porządku. Udało mu się trochę odetchnąć przez ten czas. 

Wraz z myślą o Aloisie wróciło wspomnienie jednej z naszych rozmów, tej w której powiedział mi, że rodzice wycofali zawiadomienie o moim zaginięciu. Zdążyłem to już sprawdzić i faktycznie, wszystkie informacje poznikały z internetu. Już nie byłem na celowniku. Dalej mnie to jednak zastanawiało, wręcz dręczyło. Nie wierzyłem w brak powodów takiego zachowania. 

- Coś się stało? - najwyraźniej zauważył zmianę w moim nastroju. 

- Nie, wszystko dobrze. - pogłaskałem go lekko po dłoni, jakby dla poparcia moich słów. 

Wzrok utkwiłem w molo, na którym zauważyłem dziewczynę, tą samą która uśmiechała się do mnie wtedy w deszczu i tą, która zwróciła moją uwagę w dzień przybycia do miasteczka. Stała dość daleko, jednak jej kasztanowe włosy były nie do pomylenia z żadnymi innymi. Poza tym musiała uwielbiać zwiewne sukienki w delikatne wzory, ponieważ znów miała na sobie taką właśnie kreację. Tym razem również była w czyimś w towarzystwie, przy jej boku tkwił nieznany mi chłopak. Widziałem z daleka, że rozmawiając, pokazują sobie nawzajem mewy, które były na tyle śmiałe, że skubały ubrania turystów. Wydawały się przy tym rozpoznawać miejscowych i ich nie ruszały, najwyraźniej wiedząc już, że jedyne co od nich dostaną, to kijem od parawanu po głowie.
Byłem ciekaw, czy nieznajoma kręciła się w moim otoczeniu z powodu małego miasteczka, naturalnego zamiłowania ludzi do plaż, czy może przeznaczenia, które w jakiś pokrętny sposób mnie z nią zwiąże. 

***

Nim zaczęła się nasza zmiana, postanowiłem zaciągnąć Sebastiana w miejsce, w którym byłem wcześniej z Madame Red. Bez problemu otworzyłem drzwi prowadzące na dach i przeszliśmy przez nie, dzięki czemu obaj mogliśmy podziwiać widoki. Niestety niebo było dziś bardziej zachmurzone niż wtedy, jednak z nim to jest tak, że wystarczy spojrzeć i zawsze, bez względu na mgłę czy chmury, wydaje się potężne. To było zaskakujące. Ludzie przez dziewięćdziesiąt procent czasu patrzyli w dół i świat wydawał się wtedy jedynie płaską, ograniczoną przestrzenią, ale jedno tylko spojrzenie w rozgwieżdżone niebo od razu dawało odczuć nieskończoność rzeczywistości, w której żyliśmy. 

- To... Naprawdę ładne. - przyznał po chwili mój towarzysz, wpatrując się w gwiazdy. Księżyc co jakiś czas wychylał się zza chmur i były to naprawdę przyjemne, czarujące momenty. 

- Wiem. Dlatego przyjąłem klucz od Madame Red. 

- Wszyscy pracownicy takie mają?

Zapytał o to samo, o co ja zapytałem naszą szefową. Wygląda na to, że wielkie umysły myślą podobnie. 

- Nie. Miała tylko dwa egzemplarze i jeden przypadł akurat mi. 

- To dość podejrzane. Nie masz wrażenia, że ona cię... Faworyzuje? 

Rzecz jasna powiedziałem mu o moich wcześniejszych rozmowach z czerwonowłosą. Nie zaprosiła do siebie Sebastiana w podobnym celu i po krótkim researchu dowiedziałem się, że inni pracownicy również nie byli tak natrętnie wypytywani o bieżące potrzeby. Fakt, była bardzo troskliwa i starała się dogodzić każdemu, kto o coś prosił, lecz sama nie wychodziła z pomocną dłonią gdy nikt nic od niej nie chciał. 

- Tylko troszeczkę. - mruknąłem nieprzekonany. - Ale to nieważne. Zobacz, mamy klucz do takiej fajnej miejscówki. A za pomocą klucza chyba nic mi nie może zrobić, więc po prostu cieszmy się z tego. 

Mężczyzna splótł ręce za sobą, chwilę się zastanawiając. Mruczał przy tym pod nosem ''podejrzane'', jednak po chwili westchnął, mierzwiąc mi włosy. 

- Chyba masz rację. Chociaż warto będzie mieć na nią oko. 

***

Nawet nad ranem po całym ośrodku wciąż rozchodziło się skrzypienie łóżek i jęki, zarówno klientów, jak i pań oraz panów do towarzystwa. Dźwięki te w głównej sali były tłumione przez muzykę, jednak w całej reszcie budynku stawały się dobrze słyszalne. Z początku było mi z tym bardzo niezręcznie, jednak po czasie można powiedzieć, że zacząłem się przyzwyczajać. Potem stało się to dla mnie standardem, tak jak inne dźwięki dla ludzi, którzy przed snem muszą wysłuchać dwóch godzin śpiewu wielorybów lub muzyki klasycznej (to była niezwykle dziwna rutyna mojego kolegi ze szkoły, saksofonisty który otwierał swoim występem każdy apel). 
Obecnie trochę mi to jednak wadziło. Nie chciało mi się spać i byłem tymi odgłosami dodatkowo rozproszony. Za oknem tymczasem powoli świtało i wiedziałem, że jeśli nie teraz, to już w ogóle nie odeśpię nocnej zmiany. Mimo to nie mogłem zmrużyć oka, więc jedynie leżałem na boku, wpatrzony w obraz oświetlony słabym blaskiem porannego brzasku. Mężczyzna niezmiennie stał na skale, tyłem do ludzi. 

''Cechą charakterystyczną twórców z okresu romantyzmu była samotność, wyobcowanie. Czuli się niezrozumiani''

Przypomniałem sobie słowa jednego z moich nauczycieli. Byłem na tamtej lekcji niezwykle zmęczony i prezentowane wtedy repliki dzieł, w tym wędrowiec pośród chmur, nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia. Poza tym, nigdy nie miałem duszy artysty, lecz obecnie obraz wiszący na jednej ze ścian dotykał mnie do żywego. Przekaz tego dzieła wydał mi się w pewien sposób bliski. Sam w ostatnim czasie czułem się niczym człowiek, który w samotności stanął na skąpanym w chmurach szczycie i musi pomyśleć, co dalej. W którą stronę pójść, co zrobić, gdy nie ma nikogo, kto mógłby doradzić, naprowadzić na właściwą ścieżkę.  

- Sebastian? - zapytałem cicho, w obliczu irytującej bezsilności.

- Hm? - to było dość świadome ''hm'', najwyraźniej on też miał problem ze snem. 

- Mogę położyć się z tobą? 

- Jasne. - ziewnął, odkrywając kołdrę. 

W pośpiechu wyplątałem się z pierzyny, przeszedłem bosymi stopami po zimnej posadzce i położyłem obok, następnie otulony przez niego ciepłym materiałem. Momentalnie poczułem przyjemny spokój podobny do tego, który nawiedził mnie w rezydencji przyjaciela ojca, gdy brunet wciągnął mnie niespodziewanie pod kołdrę. Była wtedy chwila gdy leżeliśmy tak blisko siebie jak teraz i mimo ogromu problemów, które mieliśmy na głowach, przestałem się przejmować wszystkim, co nas czekało. Obecnie czułem się podobnie wolny, tak jakbym po wyjściu spod nakrycia miał zastać inny, szczęśliwszy świat. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro