Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21


Dzień po naszym zatrudnieniu Madame Red zaprosiła nas do swojego gabinetu, aby omówić szczegóły. W końcu jedyne co wczoraj zrobiła to uścisnęła nasze dłonie i zaoferowała, że możemy tu mieszkać, dopóki będziemy pełnić rolę kelnerów. Jak się okazało, wiązała się z ona wieloma zasadami, których musieliśmy przestrzegać. 

- Jeśli klient zapyta was, ile bierzecie za noc, macie powiedzieć, że nie świadczycie takich usług. - kobieta dziś promieniała, a ton jej głosu był dziarski i pełen sympatii, mimo że znała nas krótko. - Chyba, że chcecie sobie dorobić. Ale to już we własnym zakresie. 

Ani ja, ani Sebastian nie byliśmy zainteresowani opcją takiego zarobku, więc wysłuchaliśmy jak w grzeczny sposób odmówić konsumentom namiętnych chwil. Potem musieliśmy nauczyć się kilku innych formułek na oklepane sytuacje, które mogą nas spotkać podczas pracy. Dowiedzieliśmy się na przykład co zrobić, kiedy ktoś odmówi płacenia lub będzie miał zamiar się do nas dobrać, choć tutaj akurat żywiłem nadzieję, że doświadczę jak najmniej takich sytuacji. Wiedziałem, że zapomnę większość tych reguł kiedy tylko wejdę na salę, jednak czerwonowłosa na koniec optymistycznie stwierdziła, że po krótkiej praktyce nabierzemy wprawy. 

- To wszystko. Idźcie do Grella, on da wam uniformy. Powodzenia. - w ten właśnie sposób zakończył się nasz przyśpieszony kurs bycia kelnerem. 

Gdy opuściliśmy gabinet, skierowaliśmy kroki w stronę pokoju człowieka, który tak chętnie dobierał się wczoraj do mojego kamerdynera. Ciarki przeszły mi po plecach na samą myśl, choć nie do końca wiedziałem skąd taka reakcja. 

- Wyspałeś się, Ciel? - zapytał Sebastian, korzystając z faktu, że byliśmy tylko we dwóch. Zapewne kolejna okazja do rozmowy trafi się dopiero pod wieczór, kiedy skończymy swoją zmianę. 

-W miarę tak. Całkiem wygodne te łóżka. Chociaż w pokoju pachnie czymś dziwnym, sztucznym. 

- Jakby różami, prawda?

- Dokładnie. Tyle, że takimi naprawdę okropnymi. 

- Koszmar. 

- Dokładnie. Za pierwszą wypłatę kupimy odświeżacz powietrza. - ziewnął, leniwie się przeciągając. -Denerwujesz się?

- Nie, nie aż tak. - potrząsnąłem głową. - Jeszcze nie. 

Jak się miało za niedługo okazać, ''jeszcze'' było właściwym określeniem. Kiedy dostaliśmy już uniformy (identyczne jak ten dziewczyny, która wpadła do gabinetu Madame, tyle że nosiliśmy spodnie zamiast spódnic) zaczął zżerać mnie stres. Kiedy przywdziałem nowe ubranie, z pełną mocą doszło do mnie, co będę robił. Wraz z tą wiedzą naszły mnie obawy, czy nikt mnie nie rozpozna, skoro znów jestem ubrany tak oficjalnie. Niby typowo nastoletnie ciuchy nie kryły mnie całkowicie, jednak zdecydowanie mniej przypominałem w nich dawnego siebie. 

- Nikt nie powie, że widział cię w klubie ze striptizem. - Michaelis uspokoił mnie, jakby czytał mi w myślach. Czasem odnosiłem wrażenie, że faktycznie tak jest, choć i tak wydawał się już zbyt niezwykły, aby posiadać również taką umiejętność. - Ludzie raczej nie chwalą się przebywaniem w takich miejscach. 

- Taką mam nadzieję. - przytaknąłem, pocierając lekko nadgarstek, który był obecnie skryty pod rękawem koszuli. Brunet poprosił wczoraj naszą szefową o apteczkę i zgodnie z obietnicą opatrzył zadrapania, owijając moją rękę bandażem.  

- Nie martw się na zapas. Będzie dobrze. - pogłaskał mnie lekko po włosach, nim obaj rzuciliśmy się w wir pracy. 

- Wzajemnie, Sebastianie. 

O tej porze w lokalu nie przebywało zbyt wielu ludzi, lecz zeszło się ich wystarczająco, abyśmy mieli co robić. A raczej to brunet coś robił. Ja póki co stanąłem w bezruchu i jedynie przypatrywałem się jego pracy. Był pełen entuzjazmu, podchodził do stolików z radością i typową dla niego charyzmą. Jego usta uformowały się w czarujący uśmiech, którym obdarzał moich rodziców, a który na mnie nie robił wrażenia. Wolałem ten prawdziwy, dla nieznajomych było to jednak bardzo zachęcające. Zapewne sam uległbym zamówieniu dodatkowego drinka, gdyby przy moim stoliku zjawił się tak rezolutny kelner.
Czy będę umiał zrobić to samo? Muszę sprawiać wrażenie, jakbym całe życie spędził na zbieraniu zamówień, podczas gdy moja jedyna interakcja z ludźmi ograniczała się do sprawdzonego grona. Do niedawna bałem się zmienić moją nauczycielkę tańca, a teraz miałem ot tak podchodzić do obcych, udając, że nie boję się porażki. Wyglądać tak, jakbym nie bał się szeregu błędów, które na pewno popełnię.

Sebastian podszedł do baru oddać zamówienie, posyłając mi po drodze krótkie spojrzenie. Nie zatrzymał się, nic nie powiedział, jakby miało to znaczyć ''radź sobie sam''. Nie dziwiłem się jednak temu i nie zamierzałem się na niego gniewać. Kiedy mam się uczyć samodzielności, jeśli nie teraz?
Przełknąłem ciężko ślinę i chciałem poluzować kołnierz koszuli, kiedy zorientowałem się, że tak samo jak u Sebastiana, pierwsze dwa guziki są rozpięte.
Odetchnąłem, drżąco wypuszczając powietrze z płuc. Potem podszedłem niepewnie do stolika, który jako pierwszy rzucił mi się w oczy. Siedział przy nim mężczyzna, który wyglądał, jakby mógł być moim ojcem, tyle że mniej urodziwym, raczej odrzuconym przez społeczeństwo. 

- Dzień dobry, co podać? - zapytałem niepewnie, jakby od jego odpowiedzi zależała cała moja przyszłość. 

-  Tequila. - poprosił, ja tymczasem zapisałem w notatniku nazwę trunku. A raczej starałem się to zrobić. 

Tequila pisze się przez k czy q? I czy zrobi to dużą różnicę? Chyba mają jeden drink o takiej nazwie i barman tak czy siak będzie wiedział o co chodzi, jednak nie chciałem wyjść na debila. Dłonie drżały mi przy tym tak bardzo, że ciężko mi było cokolwiek zanotować, a co dopiero przypomnieć sobie poprawną pisownię. 

- Wszystko w porządku, mały? - mężczyzna przysunął się, mierząc mnie spojrzeniem mętnych oczu, które mimo to sprawiały wrażenie przenikliwych. Gdy jego dłoń spoczęła na moim ramieniu, poczułem woń papierosów, którą okazał się przesiąknięty. - Powiedz, świadczysz tu też inne usługi? Jeśli nie, mógłbyś spróbować, dobrze zapłacę. 

Z nerwów skinąłem głową. Dopiero po chwili zorientowałem się, że przecież ''inne usługi'' to coś, na co nie miałem się zgadzać, więc momentalnie nią pokręciłem, kiedy tylko sobie o tym przypomniałem. Rozczarowanie na jego twarzy współgrało z natarczywymi prośbami, którymi zamierzał mnie zasypać. To przynajmniej wyczytałem z jego oczu, którymi dalej się we mnie wpatrywał. 

- Tequila przez q czy k? - wydukałem nieśmiało, nim zdążył zaproponować mi jakąś konkretną stawkę, która skłoniłaby mnie do zmiany decyzji. 

W sumie ile by to musiało być? Sto funtów? Dwieście? Nie chciałem psuć rynku i pozwalać się okraść. Być może za pięćset bym się zastanowił. 
Kiedyś pięćset funtów to było moje miesięczne kieszonkowe, a teraz zastanowiłbym się nad przysłowiowym daniem dupy za takie pieniądze. Było to przykre, ale obecnie wszystko wydawało mi się lepsze od obsługiwania tego typu ludzi przez kilka godzin dziennie. Nie wierzyłem, że już na początku mam tak dobijający start. 

- Przez q, mały. - odpowiedział niechętnie, wzdychając. 

Chyba obaj czuliśmy obecnie rozczarowanie swoim własnym losem. 

***

Kilka godzin później liczba klientów zwiększyła się co najmniej trzykrotnie. Ludzie w ciszy zajmowali kolejne wolne miejsca. W większości barów i innych tego typu miejsc goście rozmawiali ze sobą, korzystając z okazji do zawarcia nowych znajomości. Dzięki przyjemnej atmosferze i procentom znikały bariery, które na co dzień ich dzieliły. Zacierały się różnice w statusie i poglądach, w ich sposobie bycia i tym, jak widzieli życie. Alkohol czynił ich jednością, scalał to, co z początku wydawało się nie do pogodzenia. Tutaj tymczasem każdy wydawał się być samotną wyspą, jednostką dryfującą na bezkresnym oceanie własnych myśli. Nikt nie gawędził, nie zaczepiał osób z sąsiednich stolików. Jedyna interakcja między obcymi była tą, która zachodziła między klientami a pracownikami. Była naprawdę różna. Od składania zamówień u kelnerów takich jak ja, po umawianie się z panami i paniami do towarzystwa na przyjemne (przynajmniej dla jednej strony) spotkania. Ja dostałem dzisiaj już kilka takich propozycji, jednak uparcie trwałem przy tym, że zbieram jedynie zamówienia, a po czasie roznoszę również drinki.
Reszta personelu postanowiła rzucić mnie na głęboką wodę, dostałem tacę i krótki instruktaż po którym miałem roznosić zamówienia do stolików. Jak się okazało wymagało to sporej koordynacji ruchowej, wyczucia i uwagi. Musiałem uśmiechać się i lawirować między stolikami, udając, że taca z napojami waży tyle co piórko. Od początku wiedziałem, że polegnę i jasno powiedziałem o tym współpracownikom, na co stwierdzili, że najwyżej pomogą mi naprawić wszystko, co zepsuję. Chyba wbrew wszystkiemu wierzyli, że niczego nie sknocę. Niedoczekanie.
Będąc przy jednym ze stolików totalnie straciłem balans i drinki wylądowały zarówno na blacie, jak i podłodze, przy co momentalnie spanikowałem. Czułem, jak narasta we mnie panika, im dłużej wpatrywałem się w znajdujące się na ziemi szklanki. Słodki, zabarwiony na różowo alkohol wsiąkał nieśpiesznie w dywan. 

- Przepraszam. - niemalże szepnąłem, bo czułem, że tyle mogę zrobić w tej sytuacji, że mogę tak żałośnie niewiele. 

Mężczyźni siedzący przy stoliku byli na tyle wyrozumiali, że zamiast patrzeć na mnie z pretensją, zaproponowali szybki numerek w ramach zadośćuczynienia. Naprawdę miło z ich strony. 

- Bardzo przepraszam za zachowaniem kolegi. To jego pierwszy dzień, dopiero się uczy. - z opresji wybawiła mnie koleżanka po fachu. 

Nie wydawała się zdenerwowana. Spokojnie zaproponowała mężczyznom nowe drinki na koszt firmy i starła stolik. Nie opieprzyła mnie, jednak instynktownie poczułem ogromne wyrzuty sumienia i zakłopotanie. Dzisiejszy wieczór był wystarczającym powodem do zwolnienia mnie. 

- Mógłbym na chwilę wyjść? - zapytałem, klękając przy niej, gdy chciała osuszyć również dywan. 

- Jasne, przerwa dobrze ci zrobi. - posłała w moją stronę krótki uśmiech, który miał w sobie sporo życzliwości. Chciałem go odwzajemnić, jednak nie wyszło, więc gdy tylko dostałem pozwolenie na opuszczenie sali, skorzystałem z niego. 

Cały spięty ruszyłem w stronę tylnego wyjścia, które dostrzegłem podczas dzisiejszego szkolenia. Po drodze nie napotkałem Sebastiana, który radził sobie zapewne znacznie lepiej niż ja, jak zresztą we wszystkim, co nie wymagało znajomości funkcji kwadratowej lub innej szkolnej bzdury. 

Co sprawiło, że był taki odważny i zaradny? Czy będę kiedyś tak samo rozgarnięty?

Wyszedłem na zewnątrz i głęboko odetchnąłem. Rześkie powietrze momentalnie mnie otrzeźwiło, było znacznie lepsze od zaduchu przesiąkniętego zapachem fajek, który unosił się w klubie. Tutaj mogłem się uspokoić, zaznać chwilowego ukojenia i wyciszyć wszystkie zmysły. W końcu i tak długo wytrzymałem. Od zawsze miałem wokół siebie dużo ciszy i mało ludzi, więc tyle godzin w ruchliwym, pełnym świateł i muzyki miejscu było niemałym osiągnięciem. Czy jednak mogę być dumny z tak żałosnego zwycięstwa nad częścią moich słabości? Czy mogę czuć, że cokolwiek osiągnąłem, skoro z większością rzeczy i tak nie dałem sobie rady?
Przysiadłem na stopniu przed drzwiami i podciągnąłem nogi do klatki piersiowej, opierając brodę na kolanach. Obserwowałem przy tym reklamówkę, która wraz z lekkimi podmuchami wiatru szurała po chodniku. Wydawała się niezdecydowana, rozdarta między drogą na plażę, a tą do centrum, gdzie sprzedają masę tandetnych pamiątek i puszystą watę cukrową. Obecnie się z nią utożsamiałem, stojąc między myślą o rzuceniu tego wszystkiego w cholerę, a zapewnieniu samego siebie, że sobie poradzę.
Przecież mam obok Sebastiana. Tyle, że na nim nie będę mógł zawsze polegać. Poza tym nie chciałem przychodzić do niego z moim nierozgarnięciem, podczas gdy on w nowej sytuacji świetnie sobie radził.

Pierwszy raz od dawna z miejsce odrzuciłem rozmowę z nim. Nie wiem, czy tylko z powodu wstydu, jaki czułem, czy też naszego nasilonego kontaktu w ostatnim czasie. Być może potrzebowałem w końcu kogoś innego, nowego powiernika moich trosk. Kogoś, kto spojrzałby na nie trzeźwym okiem. Kogoś, kto lepiej zrozumiałby, o co chodzi. 

***

- Hej, Grell. - idąc korytarzem, złapałem za ramię dobrze mi znaną osobę. Chyba nie miał obecnie klientów, co za tym idzie uznałem, że mogę sobie pozwolić na zawracanie mu tyłka. - Czy macie tu może telefon stacjonarny?

Nie łudziłem się, że będą takowy posiadać, lecz o dziwo był. Czułem się trochę jak bohater jakiejś książki przygodowej lub filmu, postać której wszystko podtyka się pod nos z uwagi na bycie kimś pierwszoplanowym. Z drugiej strony, czy to dziwne, że burdelo-klub miał telefon stacjonarny? Z mojej wiedzy wynikało, że takowy znacznie ciężej namierzyć, o ile to w ogóle możliwe. Idealny sprzęt dla takiego miejsca. I idealny dla mnie. 

- Dzięki. - mruknąłem i zacząłem wykręcać numer, nim mężczyzna zniknął z zasięgu mojego wzroku.

Telefon był przytwierdzony do ściany w korytarzu, który łączył zaplecze, toaletę dla pracowników i kilka innych służbowych pomieszczeń. Panował tu mały ruch, muzyka ledwie się przebijała przez grube ściany, dzięki czemu poczułem, że na spokojnie mogę się połączyć. W mig wybrałem odpowiedni, znany mi już na pamięć szereg cyfr i czekałem z napięciem na głos, który zastanę po drugiej stronie. Jeśli odbierze ktoś z jego rodziny, po prostu się rozłączę i spróbuję innym razem. Dzwoniłem jednak na jego prywatny telefon, więc to on powinien odebrać połączenie. Gdy usłyszałem zmęczony, ale znajomy głos, miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia. 

- Halo? 

- Cześć, Alois. Tu Ciel, pamiętasz mnie?

Idiotyczne pytanie od gościa, który jest idiotą. Wszystko na swoim miejscu. 

- Ciel? - zapytał cicho, niedowierzając. - To serio ty? Skąd dzwonisz?

- Z mojego miejsca pracy. Moją telefon stacjonarny. - oparłem się o ścianę. Oświetlenie było tutaj słabe, wręcz psychodeliczne, a ściany nagie. Miałem jednak nadzieję, że rozmowa z przyjacielem szybko przegoni wszystkie nieprzyjemne uczucia, jakie wywoływał we mnie ten korytarz. 

- Poczekaj chwilkę. - poprosił, milknąc na kilka kolejnych sekund. Potem usłyszałem jego szybkie kroki, a następnie tupanie po schodach, znak, że udał się do swojego pokoju. Potem trzasnął drzwiami, odgradzając się na dobre od reszty domowników, o ile takowi przebywali obecnie w domu. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak się martwiłem. Jak mogłeś zostawić mi tylko jedną, krótką wiadomość? Wiesz w ogóle, co się działo po twoim zniknięciu?

- Nie, co takiego? - mogło to brzmieć bezczelnie, ale serio byłem ciekawy. W końcu nie mogłem zobaczyć co się działo po opuszczeniu przeze mnie domu.

- Dużo rzeczy. Oj dużo. - do moich uszu doszedł skrzyp łóżka. Chyba się położył. - Dzień po twoim zniknięciu postawiono na nogi pół Londynu. Od razu umieszczono w mediach i telewizji twoje zdjęcia. Pokazałem policji wiadomość którą od ciebie dostałem, więc szukali cię pod kątem uciekiniera. Bardzo dużo pytali o Sebastiana. To było niemalże oczywiste, że zbiegliście razem, ale nikt nie zgłosił jego zaginięcia, więc policja zajęła się tobą. Twoi rodzice chyba nawet nie chcieli wierzyć w to, że uciekliście we dwójkę. 

- To byłoby pewnie... Rozczarowujące. - mruknąłem, wyobrażając sobie reakcję rodziców, którzy dowiedzieliby się o udziale Michaelisa w mojej ucieczce. Bezgranicznie mu ufali, więc byłby to pewnie szok. 

- Chyba tak. - zaśmiał się radośnie, jakby między naszą ostatnią rozmową a tą obecną upłynęła zaledwie godzina, może dwie. Jakbyśmy wciąż byli tak blisko siebie, że wystarczyło kilkadziesiąt minut, żeby zobaczyć wzajemnie swoje twarze. - Powiedz, jak sobie radzisz? Gdzie obecnie jesteś? Policja znalazła twój telefon. 

- Gdzieś nad morzem. W sumie to nie wiem nawet w jakiej miejscowości. - parsknąłem, rozbawiony własnym postępowaniem. W ciągu ostatniej doby wydarzyło się tyle rzeczy, że nazwa miasta w którym się obecnie znajdowałem nie wydawała mi się warta uwagi. - Pracuję w nocnym klubie.

- W nocnym klubie...? - zapytał cicho, podejrzewając mnie zapewne o nieco inny rodzaj pracy niż ten, który faktycznie wykonywałem. Szybko wyprowadziłem go z błędu. 

- Jako kelner. Przyjmuję zamówienia i roznoszę alkohol, wychodzi mi to naprawdę okropnie. 

- Tak sądziłem. - zachichotał, po czym ciężko zakaszlał, na co zmarszczyłem brwi. Nie brzmiało to dobrze. 

- Jesteś chory? 

- Cóż, można tak powiedzieć. Od kilku dni siedzę w domu. 

- Przeziębienie, czy coś poważniejszego? 

- Przemęczenie. Tydzień temu zemdlałem przed lekcją matematyki. Myślałem, że to ze stresu, ale zabrano mnie do szpitala i badania wykazały dużo niedoborów i innych okropieństw. Lekarz twierdzi, że jestem przemęczony i nakazał mi co najmniej trzytygodniowy urlop. 

- Boże.. - szepnąłem cicho, czując się w tym momencie jak najgorszy przyjaciel na świecie. 

Kiedy siedział w szpitalu, ja byłem tak daleko, że nawet o tym nie wiedziałem. Co gorsza nie mogłem być przy nim w tak trudnych chwilach. Z jednej strony to nie do końca moja wina, w końcu ucieczka nie była jedynie kaprysem, a walką o siebie, lecz i tak uważałem się w tamtym momencie za naprawdę okropną osobę. 

- Wszystko w porządku, Ciel. Rodzice przystali na prośbę lekarza. Tamta sytuacja chyba uświadomiła im, ile mam na głowie. Póki co naprawdę o mnie dbają i dają mi wypocząć, więc jest w porządku, nawet jeśli to z ich strony jedynie chwilowe miłosierdzie. Dużo czytam, w sumie to czuję się świetnie. - jego głos miał w sobie ciepłą nutę, która momentalnie złagodziła moje wyrzuty sumienia. Miałem zamiar wierzyć w jego słowa, bo nawet jakbym chciał, nie mogę teraz do niego przyjechać. - Wiesz kiedy wrócisz?

- Nie mam pojęcia. - przełknąłem ciężko ślinę, opierając się przy tym o chłodną ścianę. - Postaram się wrócić najszybciej jak się da, jednak niczego nie obiecuję. 

- Czego dokładnie szukasz? - zapytał cicho. - Za czym gonisz?

Zamilkłem na chwilę, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Pewnie pytał o to, bo kiedy osiągnę zamierzony cel, wrócę do Londynu - problem w tym, że takowego nie miałem, a raczej nie był on jasno określony. Nie chciałem iść na Oksford i zamierzałem stać się bardziej asertywny, ale kiedy na dobre będę mógł stwierdzić, że już umiem postawić się rodzicom?

- Myślę, że dowiem się, kiedy to znajdę. - westchnąłem cicho, okręcając kabel telefonu wokół palca. - Jeśli będę wracał, pierwszy się o tym dowiesz. Wytrzymaj do tego czasu. Zabiorę cię na coś słodkiego jak już wrócę. 

- Jasne. - znów się zaśmiał, po czym ponownie zakaszlał. Biedny. - Strasznie tęsknię. Nudno tu bez ciebie. 

- Wiem, też za tobą tęsknię. 

W chwili w której to powiedziałem, na moim ramieniu spoczęła czyjaś ciepła dłoń. Jak się okazało było to kelnerka, która starła rozlany przeze mnie alkohol. Na szczęście posłała mi jedynie sugestywne spojrzenie, po czym wróciła na salę. To chyba koniec mojej przerwy. 

- Musisz kończyć? - zgadł od razu. 

- Niestety. - przyznałem, uśmiechając się niewesoło, czego nie mógł jednak zobaczyć. - Ale zadzwonię jutro, dobrze? O dwudziestej drugiej, powinienem wtedy skończyć swoją zmianę. Porozmawiamy nieco dłużej, o ile nikt inny nie będzie okupował telefonu. 

- Jasne, Ciel. Do usłyszenia jutro. - pożegnał się, z żalem równie mocnym co ja. 

Z pustką w głowie i sercu odłożyłem słuchawkę. 

***

Moja zmiana trwała przez kolejne dwie godziny. W tym czasie niczego już nie rozlałem, jednak powiedzenie, że dobrze sobie radziłem byłoby nadużyciem. Po prostu nie doprowadziłem do jakichś większych katastrof.
Do pokoju wróciłem z poczuciem porażki, mimo że powinienem być dumny, że jakkolwiek przetrwałem konfrontację z pierwszą w życiu pracą. Dotychczas sądziłem, że będzie ona polegała na tonięciu w papierach, tymczasem musiałem lawirować między stolikami i uśmiechać się do klientów, nawet jeśli było to ostatnim, na co miałem ochotę. 

- I jak? - zapytałem, rozpinając kolejne trzy guziki koszuli. Z emocji było mi gorąco, do tego zgrzałem się w parnej sali. 

Sebastian czekał już na mnie, leżąc na swoim łóżku i pisząc w znanym mi notatniku. Na moje słowa oderwał się od tej czynności i lekko uśmiechnął. Nie czekał chyba zbyt długo, ponieważ wciąż był w uniformie. 

- W porządku. Jeszcze nigdy nie byłem kelnerem, fajnie sprawdzić się w nowej roli. 

- Wyglądałeś na zadowolonego. Szczególnie szczerząc się do tamtej grupki przy stoliku w kącie.  

- Zazdrosny?

W odpowiedzi zmierzyłem go krótkim, pogardliwym spojrzeniem. Westchnął wtedy ciężko i odłożył zeszyt, po czym poklepał miejsce obok siebie, które posłusznie zająłem. Nie spodziewałem się, że złapie mnie za tył koszuli i pociągnie, sprowadzając do pozycji leżącej. Kiedy chciałem się podnieść, położył dłoń na mojej klatce piersiowej, uniemożliwiając to.

- Leż, słabo wyglądasz. 

- Wszystko w porządku. Trochę się tylko zmęczyłem. - westchnąłem, podkładając ręce pod głowę. W rzeczywistości dręczyła mnie jedna kwestia, pomijając moją fatalną pracę tego dnia. - Położysz się obok?

Bez sprzeciwu to zrobił. Oparłem wtedy swoją nogę na tej jego i wlepiłem wzrok w sufit, wsłuchując się przy tym w jego cichy oddech. W moment się uspokoiłem, ochłonąłem po kilku godzinach wrażeń. Chyba nawet zrobiłem się trochę senny. Przysięgam, że bym w moment usnął, gdybym nie miał w planach umycia się, korzystając z dobrobytu obecnego lokum. Po wszystkich naszych przygodach łazienka wydawała się luksusem. 

- O co chodzi? - wydawał się czytać mi w myślach. Znowu. 

- Mają telefon stacjonarny. - zacząłem, skubiąc lekko rękaw koszuli. - Postanowiłem zadzwonić do Aloisa. 

Stresowałem się, ponieważ nie wiedziałem jak zareaguje. Podobno telefonu stacjonarnego nie da się namierzyć, ponadto dzwoniłem do kogoś bardzo zaufanego, lecz mimo to trochę się obawiałem. Zdążył mi już uświadomić, że mam zerowe pojęcie na temat wielu spraw i bałem się, że niechcący mogłem ściągnąć na nas kłopoty. 

- I co u niego? 

Nie wydawał się zaskoczony lub zmartwiony. Trochę mi ulżyło. Już się bałem, że popełniłem błąd. 

- W porządku, chociaż ostatnio zemdlał z wycieńczenia, więc póki co siedzi w domu. 

Po moich słowach Michaelis na chwilę się zawiesił. Postanowiłem mu nie przeszkadzać i cierpliwie czekałem, aż zechce kontynuować. Zajęło mu to parę sekund.

- Gdybyśmy zostali, prawdopodobnie skończyłbyś podobnie. 

Czy naprawdę ze mną też było tak źle? Po czasie mógłbym mieć tak duże problemy ze zdrowiem? Fakt faktem, że chwilę przed ucieczką każdego dnia wstawałem z poczuciem, że właśnie dzisiaj umrę, jednak nie mogło być tak tragicznie.
Ufałem mu jednak na tyle, aby z miejsca uwierzyć w jego słowa. Uwierzyłem w to, że mógłbym się wykończyć, gdybym wtedy stchórzył lub w ogóle nie wpadł na pomysł ucieczki.  

- W takim razie nie żałujesz, że postanowiłeś pójść ze mną?  

- Nie, nie żałuję. - stwierdził stanowczo, bez chwili zastanowienia. Z ciekawości spojrzałem na jego twarz i nie odnalazłem w jej wyrazie ani krzty fałszu czy zwątpienia. Miałem nadzieję, że nie zmieni zdania w tej kwestii, bez względu na to, dokąd zaprowadzi nas decyzja podjęta tamtego poranka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro