Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19


Noc po rozmowie z przyjacielem ojca nie była dla mnie łatwa. Długo nie mogłem zasnąć, przewalając się jedynie z boku na bok. Po mojej głowie wciąż krążyły myśli na temat naszej rozmowy i wniosków, które sam wysnułem. Poczułem bezsens tego wszystkiego, miałem wrażenie, że grunt uciekł mi spod nóg. Ponownie rozdrapałem nadgarstek, dręczony niepewnością. Czy serio byłem bez winy? I czy dobrze zrobiłem, uciekając od problemów? Nawet nie mogłem zapytać o zdanie Sebastiana, ponieważ ten po krótkiej rozmowie ze mną wrócił do swojego pokoju, uznając, że jutro zaplanujemy dalszą podróż. Teraz również wiedziałem, że mogę do niego pójść, jednak za bardziej priorytetowy od jego porady uznałem jego sen, więc zostałem u siebie. Finalnie usnąłem dopiero nad ranem, kiedy słońce zaczęło wychylać się nieśmiało zza horyzontu. 
Po przebudzeniu na mojej szafce nocnej czekała na mnie nieprzyjemna niespodzianka. Otworzyłem oczy, podniosłem się do siadu i zaspanym wzrokiem omiotłem blat, dostrzegając złożoną na pół kartkę. Od razu domyśliłem się, że schludne pismo które zastałem po jej rozłożeniu należy do naszego gospodarza. Treść była prosta:

Po grubszych przemyśleniach doszedłem do wniosku, że powiadomię twojego ojca. Nie powiem mu gdzie byliście do tej pory, nie zdradzę też o czym wczoraj rozmawialiśmy, ani nie powiem, gdzie się wybieracie. Czułbym się jednak nie w porządku, gdybym nie zdradził mu, że was ugościłem. Zrobię to po godzinie dwunastej, macie czas żeby się zebrać. Klucz zostawcie pod wycieraczką, ja wyszedłem do pracy. Bardzo miło było was poznać, a szczególnie ciebie, Ciel. Przepraszam. 

Zerknąłem na zegar stojący na tej samej szafce. Według jego wskazówek mieliśmy jeszcze dwie godziny nim ojciec dostanie informację o tym, gdzie jesteśmy. Wystarczająco dużo czasu, abyśmy byli wtedy daleko stąd. 

- To było do przewidzenia. - szepnąłem sam do siebie, podnosząc się z łóżka. 

Nie byłem na niego zły. Tak myślałem, że mimo wszystko nie będzie umiał okłamać byłego przyjaciela, szczególnie w tak ważnej sprawie. Byłem jednak bardzo wdzięczny za to, że dał nam czas, abyśmy mogli kontynuować naszą podróż. Czułem się wręcz wzruszony takim posunięciem, tyle że obecnie zamiast się rozczulać wstałem, udając się do pokoju, w którym przebywał mój kamerdyner.
To, że mamy jeszcze sporo czasu nie oznacza, że możemy go tracić. 

Wszedłem do pomieszczenia w którym spał brunet zaledwie kilka minut po własnym przebudzeniu. Już wczoraj widziałem ten pokój, który obecnie nie prezentował się tak okazale przez firanki, które były prawie całkowicie zasunięte. Przedzierały się przez nie jedynie drobne snopy światła, w których błyszczał kurz, w miejscach z taką ilością różnych bibelotów nieunikniony. Promienie oświetlały także pogrążoną we śnie twarz Michaelisa. Usiadłem niepewnie obok, wpatrując się w nią, ponieważ już dawno nie widziałem go w takim stanie. Nieraz przysypiał w pociągu, ale nie był to wtedy tak spokojny i pozornie beztroski sen.
Urzeczony tym widokiem, wślizgnąłem się na miejsce obok, naprzeciwko mężczyzny. W takim stanie, z twarzą rozluźnioną i wtuloną częściowo w poduszkę, wyglądał prawie jak dzieciak z początków naszej znajomości. Miał osiemnaście lat, gdy zaczął pracować dla moich rodziców i sądziłem wtedy, że kiedy będę w jego wieku, stanę się tak dzielny jak on. Rzeczywistość jednak zweryfikowała te plany, dużo mi jeszcze brakowało do jego poziomu.
Westchnąłem cicho i wyciągnąłem dłoń, zaczesując mu za ucho jeden z niesfornych, czarnych kosmyków. Wtedy nieoczekiwanie mężczyzna zarzucił na mnie kołdrę i przyciągnął bliżej, na co wzdrygnąłem się, totalnie nieprzygotowany na taki obrót sprawy. 

- Nie śpisz? - zapytałem, poniekąd rozczarowany, że anioł ten okazał się być diabłem gotowym przyprawić mnie o zawał serca. 

- Mniej więcej od kiedy wszedłeś do pokoju. - mruknął nieprzytomnie, z wciąż zamkniętymi oczami. 

Od zawsze był bardzo czujny, nawet w trakcie snu. Powinienem przewidzieć, że skrzyp drzwi go obudzi. I jak mogłem łudzić się, że nie czułby, że położyłem się obok? 
Nieco zawstydzony moim wcześniejszym zachowaniem zacisnąłem dłoń, tą którą go wcześniej głaskałem, na materiale mojej bluzy. Sebastian o dziwo nie wydawał się speszony. Wciąż mnie obejmował, trzymając rękę na moich plecach. Z tej odległości czułem jego ciepło i zapach, który wciąż był przyjemny, mimo że już dawno nie przypominał perfum, których wcześniej używał. 

- Nasz gospodarz zostawił nam karteczkę. - powiedziałem cicho, trochę onieśmielony obecną sytuacją. O dziwo odkryłem przy tym, że mógłbym tak zostać na dłuższy czas. - O dwunastej powie ojcu, że nas przenocował. 

Ta wiadomość od razu go ożywiła. Puścił mnie, a następnie podniósł się do siadu i przetarł oczy. Gdy chwytał za budzik, widziałem na jego twarzy panikę, która ustąpiła miejsca uldze, kiedy zobaczył godzinę. 
Wczoraj jedną z informacji jaką wymieniliśmy między sobą była ta o znajomości mężczyzny z moim ojcem. To zapewne dlatego mój towarzysz mógł tej nocy spać spokojnie - jak zgadywałem znacznie spokojniej niż ja, choć wyglądał na równie zmartwionego wieloma rzeczami. 

- W takim razie dobrze będzie, jeśli zaczniemy się zbierać. Nie ma co czekać do ostatniej chwili. - powiedział, podnosząc się z łóżka. Zabrał ze sobą ciepło i spokój który czułem, gdy był tak blisko. 

***

Godzinę później byliśmy już w tym samym miejscu, w którym znalazł nas wczoraj znajomy ojca. Czułem się jednak zupełnie inaczej niż wtedy. Moją głowę zaprzątały inne problemy, które wydawały mi się pilniejsze niż nasza dalsza podróż, mimo że to podejmowane obecnie decyzje najbardziej odbiją się na naszej najbliższej przyszłości. 

- Wszystko w porządku? - zapytał brunet, dostrzegając, że jestem małomówny i markotny. 

Już podczas zbierania się do wyjścia pokazywałem swój kijowy humor. Nawet nie starałem się udawać wesołego i podekscytowanego wyprawą w kolejne miejsce. Jakoś tak straciłem zapał, podczas gdy Michaelis wydawał się zyskać nowe siły. 

- Tak, Sebastianie. Jeszcze nie do końca się wybudziłem, rozleniwiło mnie to spanie w zwykłym łóżku. - wyjaśniłem, chowając dłonie w kieszeniach bluzy, do której się już troszkę przyzwyczaiłem. Zaakceptowałem tego typu ubrania jako mój nowy styl i poczułem się w nich całkiem w porządku. 

Jeszcze przez chwilę szliśmy w ciszy. Nie nękał mnie pytaniami, wiedząc że i tak nie powiem mu niczego wbrew swojej woli. O dziwo tym razem mój upór przed uzewnętrznianiem się nie trwał długo, czemu ciężko się było dziwić. Już od dawna to do mojego towarzysza przychodziłem z każdą dręczącą mnie kwestią. Gdy byłem młodszy, były to głównie problemy w szkole lub te w relacji z Aloisem. Gdy dorastałem, coraz częściej poruszałem temat moich najskrytszych myśli i uczuć, szczególnie tych związanych z moją rolą w świecie. 

- Myślisz, że słaby kontakt z rodzicami to też moja wina? - zapytałem, no co kamerdyner lekko się uśmiechnął, jakby tylko na to czekał. 

- Relacje z rodzicami to bardzo trudny temat. To coś innego niż więzi, które tworzymy z rówieśnikami lub innymi członkami rodziny. Wydaje mi się, że obie strony są w takim układzie odpowiedzialne za to, jak wygląda relacja, jednak uważam przy tym, że naprawdę się starałeś, Ciel. Byłeś dzieckiem, któremu mógł skończyć się zapał. 

- A potem byłem nastolatkiem, który porzucił wszelkie starania, mimo że był już bardziej świadomy. 

- Mało jest na tym świecie ludzi, którzy są niezłomni w staraniach, które nie przynoszą efektów. - położył dłoń na mojej głowie i pogłaskał mnie lekko po włosach. - Myślisz, że nie starałeś się wystarczająco? 

- Nie wiem. - mruknąłem cicho, opierając głowę na jego ramieniu. 

Moje myśli to był jeden wielki mętlik. Podejrzewałem, że minie jeszcze trochę czasu nim będę mógł trzeźwo spojrzeć na moją rodzinną sytuację. Obecnie byłem jeszcze pod wpływem słów i opowieści tamtego mężczyzny, co skłaniało mnie do wzięcia na siebie winy za wszystko, co skłoniło mnie do wyjazdu. A może, jak to dziecko moich rodziców, którym zawsze będę, chciałem oczyścić ich z winy. Bycie czyjąś latoroślą automatycznie czyni z nas ofiary syndromu sztokholmskiego - najczęściej kochamy naszych rodziców i pragniemy ich uwagi nawet wtedy, kiedy spieprzyli wszystko, co mieli do zrobienia. 

- Nie musisz wiedzieć, Ciel. Ale kiedy już się dowiesz, pamiętaj, że mało jest na świecie rzeczy, których nie dałoby się naprawić. 

- Masz rację. - przyznałem, choć gdybym miał naprawiać moją relację z rodzicami, nie wiedziałbym, w co mam ręce włożyć. - Ty miałeś rodziców? 

- Nie, nie miałem. - odpowiedział całkowicie szczerze, co trochę mnie zdziwiło. Spodziewałem się jakiejś wymijającej odpowiedzi. Chciałem zapytać, kto go w takim razie wychował, jednak czułem, że dwie tak ważne informacje to byłoby zbyt dużo dobra jak na jeden raz. 

- Jakie miałeś relacje z tym kimś, z kim mieszkałeś?

- Słabe. Znacznie słabsze niż twoje z rodzicami. 

- Myślisz, że to była też twoja wina? 

Mężczyzna się przez chwilę zastanawiał, głaszcząc mnie przy tym po ramieniu. 
Nawet nie zauważyłem, kiedy takie gesty weszły mu w nawyk. Tak naprawdę stale mnie dotykał, czy to trzymając rękę na ramieniu, czy to obejmując bądź głaszcząc. Dla nas obu było to coś prawie że tak naturalnego jak oddychanie. 

- Może tym razem wybierzemy się nad morze? - zapytał, zmieniając temat. 

Zirytowałem się, jednak nie pokazałem tego po sobie, uznając, że po raz kolejny muszę poczekać. Miałem przy tym nadzieję, że uda mi się dotrwać do dnia, w którym szczerze odpowie na moje pytania i rozwieje wątpliwości dotyczące jego przeszłości - bez względu na to, jak ciężka była.
Z każdym dniem coraz bardziej czułem bijącą od niego samotność, tak jakby i on nie miał w dzieciństwie ludzi, na których mógłby polegać. Choć ja w takim wypadku byłem w o niebo lepszej sytuacji, ponieważ gdy miałem dziesięć lat, w moim życiu pojawił się Sebastian.  

- Możemy pojechać. - złapałem go za rękę, jakby w celu zapewnienia, że wszystko jest w porządku i nie mam za złe przemilczenia sprawy. - Jakby nie patrzeć, mieliśmy to zrobić. 

Wtedy, na dworcu, zapytał mnie, gdzie chciałbym się wybrać. Nie wiedziałem czego bym chciał, więc finalnie wybraliśmy morze. Gdyby powtórzył to pytanie teraz, również nie znałbym odpowiedzi. To chyba najlepszy dowód na to, że przede mną jeszcze długa droga. 

- Znajdziemy jakąś fajną nadmorską miejscowość. - obiecał, ściskając moją dłoń. 

***

Według słów miłego konduktora u którego kupiliśmy bilety, czekały nas jakieś dwie godziny drogi. Postanowiliśmy w tym czasie pograć w karty i pogadać o niezobowiązujących rzeczach, które nie dręczyłyby potem naszych głów. Przy okazji przeliczyłem pieniądze i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że ubyło nam jakieś tysiąc funtów. Po dokładniejszych obliczeniach - aż tysiąc dwieście.
Gdzie podziały się te pieniądze? Wydaliśmy tyle na ten nieszczęsny hotel, ubrania i bilety? Dotychczas nie zajmowałem się finansami, więc ciężko mi było stwierdzić, co ile kosztuje. Trudno kontrolować budżet, jeśli nigdy nie patrzyło się na ceny i nie miało limitu. Wyglądało na to, że moja pierwsza próba gospodarowania pieniędzmi skończyła się fiaskiem, chociaż z początku spodziewałem się, że będzie gorzej. 

- Może uda nam się po drodze znaleźć okazję do zarobku. - pocieszył mnie Sebastian, gdy powiedziałem mu, jaka jest nasza sytuacja finansowa. 

Potem, aż do naszej stacji, mówiliśmy już tylko o tym, co było. Poruszaliśmy temat jedzenia, książek i śmiesznych lub tragicznych sytuacji, które wydarzyły się w trakcie trwania naszej znajomości. Omijaliśmy szerokim łukiem omawianie sytuacji, w której się obecnie znaleźliśmy, co nie przyniosło mi jednak ulgi. Wręcz przeciwnie, czułem jak palący problem naszego dalszego losu wywierca mi dziurę w brzuchu i nic z tym nie mogłem zrobić.
Póki co jechaliśmy, ale kiedyś musiała nadejść chwila, w której opuścimy przedział, co stało się szybciej niż podejrzewałem. Gdy moje stopy po raz pierwszy zetknęły się z peronem, do moich nozdrzy wdarło się zdecydowanie czystsze powietrze. Oddychałem swobodniej, aż zakręciło mi się w głowie od tej rześkości. Poczułem przy tym napływ nowych sił, choć to właśnie teraz musieliśmy wrócić do dręczących nas dylematów i obrać nowy kurs. Co nietypowe, odniosłem przy tym wrażenie, że mogę to jeszcze chwilę odwlec w czasie. 

- Może pójdziemy na plażę? - zaproponowałem, uśmiechając się zachęcająco. 

Zobaczenie wielkiego zbiornika z wodą, którym podnieca się tylu ludzi nas nie zbawi, ale czy to nie po to tutaj przyjechaliśmy? Czy to w ogóle nie po to turyści tak tłumnie zjeżdżają nad morze?
Na myśl o tłumach zadrżałem, wyobrażając sobie siebie pośród tylu ludzi. Tyle że dalej miałem przy sobie Sebastiana, więc jakiekolwiek skupiska obcych nie były aż tak przerażające, abym kategorycznie od nich stronił. 

- Możemy pójść. - przytaknął, odwzajemniając uśmiech. 

Jak się okazało, bardzo łatwo znaleźliśmy drogę do miejsca, do którego tak chętnie ciągnęli wszyscy przyjezdni. Już z daleka słychać było fale rozbijające się o brzeg. Rozkoszny szum łaskotał moje zmysły i cudownie dopełnił obraz, który jawił się przed moimi oczami, gdy postawiliśmy pierwszy krok na mieniącym się pięknie piasku. Morze tego dnia było dość spokojne, wydawało się witać turystów z szeroko otwartymi ramionami. Z łagodnością podobną do rodzica opiekującego się swoją pociechą otulało kostki śmiejących się dzieciaków. Maluchy taplały się w wodzie, ciesząc z tej chwili i zapamiętując ją do końca życia, choć nie mogły jeszcze wiedzieć, jak cenne są takie wspomnienia. Zapewne nie myślały o tęsknocie, którą będą czuły gdy zajmą miejsce swoich rodziców, dorosłych, którzy usadowili się na piasku i z daleka śledzili poczynania swoich latorośli. Nie wiem, czy umiałbym z czymkolwiek porównać tęsknotę, którą poczułem, patrząc na te dzieci. W moim sercu wydawała się otworzyć pozornie zasklepiona rana, coś zakłuło mnie w piersi. 

Czy to żal, że nigdy nie byłem i nie będę tak beztroski jak one? A może to ta dziwna tęsknota za czymś, czego się nigdy nie miało? Może tęskniłem za prawdziwie radosnymi wakacjami w towarzystwie rodziców, którzy patrzyliby na mnie z równie dużą uwagą i czułością?
A może to tylko bezkres morza i cicha muzyka jego rozedrganych wód sprawia, że coś we wnętrzu człowieka krzyczy? Powoduje, że jakiś bliżej nieokreślony ból osiąga swoje apogeum i wydaje się, że albo zniknie już na zawsze, albo przerodzi się w fizyczne cierpienie?

Drgnąłem zaskoczony, czując dłoń Sebastiana na moim ramieniu. Spojrzałem na niego i przez chwilę wydawało mi się, że szargają nim równie silne emocje. Pomyślałem, że obaj odnaleźliśmy w tym sielankowym obrazie wszystkie nasze deficyty i wspomnienia, nawet te nie do końca związane z morzem. Być może dotarliśmy do złóż naszych tłumionych na co dzień pragnień. Zaskakujące, że tak bardzo wzburzył nas ten z pozoru zwyczajny widok, który tak chętnie umieszczano na widokówkach i magnesach, tych najtańszych i kupionych bardziej z poczucia obowiązku niż uczucia do osoby, która miała zostać obdarowana. 

- Jest naprawdę ładnie. - przyznałem i położyłem swoją dłoń na tej jego. Czułem, jak jego ręka lekko zaciska się na moim ramieniu, tak jakby chciał, abym już zawsze pozostał w jej zasięgu. 

- To prawda. - westchnął cicho i odniosłem wrażenie, że chciał zrobić krok w przód, jednak coś wydawało się go powstrzymywać. 

Znów spojrzałem na wodę i pomyślałem o moczeniu w niej stóp, tak jak tamte dzieciaki. Ciekawe, czy była ciepła i czy brodzenie w niej było przyjemne. Uznałem, że chętnie bym to sprawdził, ale może innym razem, kiedy będzie tu mniej ludzi. Nieszczęśliwie trafiliśmy na taki czas, że pewnie nawet w środku nocy będzie się tu kręciło sporo turystów. Być może to jednak nie ostatni raz, kiedy jesteśmy nad wodą? Może jeszcze trafimy nad morze, załóżmy, jesienią?

- Pójdziemy na gofry? - zapytałem, kiedy niemo ustaliliśmy, że obaj nie zamierzamy korzystać z uroków morza kiedy wokół jest tyle osób.

Sebastian zgodził się, co za tym idzie już po chwili kroczyliśmy promenadą w towarzystwie słodkich przysmaków. Nie było nic lepszego od gofrów serwowanych nad morzem, spróbowałem ich po raz pierwszy i od razu się w tym utwierdziłem. Były miękkie, puszyste i nawet jeśli technicznie gorsze od tych robionych przez Sebastiana, z uwagi na spożywanie ich w plenerze miały swój urok. 

- Całkiem w porządku. - stwierdził mój towarzysz, ścierając mi z nosa śmietanę, którą nieco się ubrudziłem. 

- Też tak myślę. - skinąłem głową, zawieszając na chwilę wzrok na dziewczynie, która mogła być moją rówieśniczką. 

Nigdy nie zwracałem zbytnio uwagi na płeć piękną. W sumie w ogóle nie zwracałem w ten sposób uwagi na ludzi wokół mnie, jednak dziwnym było, że olewałem dziewczyny, za którymi powinienem się w tym wieku uganiać. Były mi obojętne, nigdy żadna mi się nie podobała. Potrafiłem stwierdzić, że któraś jest ładna, jednak nie czułem potrzeby wchodzenia z nią w bliższe interakcje. Czy zmęczenie i skupienie na nauce mogło wyplenić ze mnie nawet tą pierwotną cechę? Czy wychowanie zepsuło mnie do tego stopnia?

- Podejdź do niej. - zagadnął Michaelis bardzo blisko mojego ucha, przez co wzdrygnąłem się, o mało nie upuszczając słodkiej przekąski. Najwyraźniej zauważył miejsce, w które powędrował mój wzrok. 

- Nie chcę. - pokręciłem głową, biorąc kolejnego gryza. 

Była ładna. Miała w sobie lekkość, której źródła nie potrafiłem określić. Uśmiech, którym zaszczycała swoją towarzyszkę, wydawał się beztroski i naprawdę szczery. Nie czułem jednak potrzeby, aby podejść. Ot kolejny widok wzbudzający we mnie tęsknotę za nastoletnimi latami, których nigdy nie doświadczę, nawet jeśli udało mi się opuścić rodzinny dom.
Zresztą nawet gdyby faktycznie mi się spodobała, nie odważyłbym się do niej zbliżyć. Bałem się, że wyszedłbym na idiotę. Obawiałem się tego zarówno w przypadku dorosłych, jak i nastolatków, ale swojej grupy wiekowej bałem się znacznie bardziej. Wiedziałem, że powinniśmy być tacy sami, lecz wbrew oczekiwaniom stoi pomiędzy nami mur, który skutecznie uniemożliwia mi kontakt z równolatkami. Mieliśmy inne problemy, inne wartości, inne zainteresowania. Wydawało mi się, że będąc mną, nikt nie byłby w stanie zainteresować się moją osobą. Nikt spoza środowiska w którym się wychowałem. 

- Zapytaj ją chociaż o numer. - trącił mnie lekko, na co zirytowany zmarszczyłem brwi. 

- Nie ma opcji. - prychnąłem. 

- Czemu?

- Nauczyłem się od ciebie. Ty też nigdy nie brałeś żadnych danych od kobiet. 

- Nie gustuję w kobietach. 

Och, mój Boże. Piękny dzień, tyle informacji o jego osobie naraz. Czyżby gwiazdka przyszła wcześniej?

- Od mężczyzn też nie brałeś... - burknąłem, przez co zostałem lekko pacnięty w tył głowy. 

- Nie interesuj się tym. Nikogo nie szukałem, to od nikogo nie brałem. 

- Ja też nikogo nie szukam. - rzekłem buntowniczo.

- Powinieneś zacząć. Bo potem skończysz jak ja, samotny i z dzieciakiem na głowie. 

- Mógłbyś być tylko samotny, a jednak masz mnie. Miło, co?

- Cholernie. - przewrócił oczami. - A tak serio, czemu nie podejdziesz?

Westchnąłem cicho i dojadłem gofra, wsuwając do ust spory kawałek. Przeżuwanie go dało mi chwilę do namysłu, to czym po chwili uraczyłem Sebastiana nie było jednak satysfakcjonujące. 

- Boję się. 

Sądziłem, że zacznie mnie po tym napastować pytaniami. On jednak położył dłoń na moim ramieniu i lekko mnie po nim pogłaskał, jakby w zapewnieniu, że to w porządku, że przecież każdy boi się pewnych rzeczy i mam jeszcze czas, aby ten lęk pokonać. 

- Rozumiem. - lekko się do mnie uśmiechnął, co odwzajemniłem, tracąc szatynkę z oczu. Piękną, wesołą dziewczynę, której zazdrościłem entuzjazmu i miłości do świata, która odbijała się w jej brązowych oczach. 

Przez dłuższy czas spacerowaliśmy po promenadzie, nawet wtedy, kiedy zjedliśmy już nasze gofry. Odniosłem wrażenie, że nam obu udzielił się nastrój mijających nas turystów i chwilowo udawaliśmy, że też nimi jesteśmy. Podobała mi się ta zabawa w przyjezdnych, na których gdzieś tam czeka miękkie łóżko i syty obiad. Zabawa w dalsze bycie ludźmi z krwi i kości, którzy skupiają się na czymś bardziej banalnym niż planowanie kolejnych ucieczek. 

- Poczekaj. - powiedziałem w pewnej chwili, obmacując kieszenie. Od razu poczułem jak pieką mnie policzki, a krew buzuje w żyłach. Typowe objawy paniki, która wzrastała, im dłużej przetrzepywałem moje ubrania i torbę. - Zgubiłem pieniądze. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro