Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13


Nie potrzebowaliśmy budzika, aby o wczesnej godzinie być już na nogach. Goszczący nas ksiądz obudził się przed siódmą, a w naszym pokoju zawitał punkt ósma, zapraszając na śniadanie. Bez krzty fałszu musiałem przyznać, że posiłek spożywany w tej małej, wypełnionej słońcem kuchni był naprawdę smaczny. W kącie grał telewizor, na małym ekraniku wyświetlał się w dole towarzyszący porannym wiadomościom pasek informacyjny. Ubrana elegancko kobieta przeprowadzała wywiady z mało istotnymi gwiazdeczkami, omawiała ważne wydarzenia nadchodzącego dnia i przepowiadała pogodę, która miała sprzyjać przyjemnym spacerom w lekkim wietrze. Dla nas był to dobry znak, nie uśmiechała mi się podróż w deszczu. Nie mieliśmy jak na razie ubrań na przebranie, a co dopiero parasola. 

- Za niedługo będziemy musieli się zbierać. - stwierdził Sebastian, jedząc grzankę z masłem. 

- Fakt. - przyznałem, myśląc o gospodarzu, który uciekł z kuchni chwilę po naszym przyjściu. Od dłuższej chwili się nie pokazywał, mimo że i na niego czekał talerz ze śniadaniem. - Ksiądz chyba nie będzie ubolewał nad tym, że idziemy tak szybko. 

Wzrokiem omiotłem ekran i o mało się nie zakrztusiłem, widząc moje zdjęcia. W dole wyświetlał się napis ''zaginiony''. Automatycznie zwiększyłem głośność, chcąc usłyszeć słowa prowadzącej. Kobieta szczegółowo opisała skąd zniknąłem, kiedy, w co byłem ubrany. Wspomniała o mundurku, tym samym w którym mnie sfotografowano i tym, który miałem obecnie na sobie. Gdyby któryś z mieszkańców wioski zobaczył tą audycję, a potem dostrzegł mnie, niemal wyjętego z zaprezentowanych fotografii, nie miałby problemów z identyfikacją. 

- Niedobrze. - rzekł mój towarzysz, w czym wyprzedził mnie dosłownie o sekundę. 

Zacisnąłem zęby, automatycznie gniewając się na rodziców, którzy zapewne byli autorami zgłoszenia. Byłem ich dzieckiem, mieli prawo, a wręcz obowiązek szukać mnie, kiedy zniknąłem bez słowa. Mimo to czułem złość spowodowaną tym, że chcą złapać mnie teraz, kiedy poczułem już zew wolności. Tak. To było dobre stwierdzenie. Czułem się, jakby zamierzali pojmać mnie, niczym jakieś dzikie zwierzę.
Na domiar złego w tym właśnie momencie nasz szalony morderca drobiu postanowił wrócić. W dłoni trzymał opakowanie świeżej kawy, najpewniej po to właśnie udał się w głąb domu. Gdy przekroczył próg, natychmiast wyłączyłem urządzenie. 

- Co jest? Też chcę obejrzeć. - odłożył zbiór intensywnie pachnących ziaren i chwycił za pilota. 

- Nie warto. - złapałem go za nadgarstek, nim zdołał unieść przedmiot. - Same głupoty i katastrofy. 

- Mimo to chciałbym obejrzeć. - uparł się i w końcu włączył odbiornik, nie przez pilot, a przycisk na obudowie. 

Jak na złość telewizor włączył się na tym samym kanale, na którym został wyłączony. Do tego mieliśmy tak dużego pecha, że na ekranie wciąż widniała moja podobizna.
Wiedziałem, że muszę działać szybko. Kiedy tylko jego wzrok padł na wyświetlany obraz, szybkim ruchem zrzuciłem z blatu opakowanie kawy. W konsekwencji worek otworzył się i cała jego zawartość wylądowała na posadzce. 

- Przepraszam. - powiedziałem skruszonym tonem, czując na sobie pełen podziwu wzrok Sebastiana. Być może nawet ktoś tak słaby jak ja ma instynkt przetrwania, umożliwiający szybkie działanie w kryzysowej sytuacji. 

- Nie szkodzi, w końcu to tylko kawa. - uśmiechnął się i schylił, zbierając ziarenka. 

Klęknąłem i pomogłem mu w zgarnianiu ich w jedno miejsce, przyłączył się również Sebastian. Na szczęście przyniosło to zamierzony efekt i odciągnęło siwusa od telewizora. 

- Chyba lepiej będzie zrobić to miotłą. - poradziłem, nie dostrzegając jej w zasięgu wzroku. Oznaczało to, że będzie musiał pójść po nią do innego pomieszczenia. 

- Masz rację. - przyznał i tak jak się spodziewałem, wyszedł. 

Kiedy opuścił pokój, wymieniłem z Sebastianem porozumiewawcze spojrzenie. Moje zdjęcia tymczasem zniknęły, a wraz z nimi zagrożenie. Przynajmniej na chwilę mogliśmy poczuć się bezpiecznie. Wiedzieliśmy jednak, że po takim komunikacie będziemy musieli naprawdę uważać. 

- Zwijamy się stąd. - oznajmił, podnosząc się z ziemi. 

- Zdecydowanie. 

***

Naszym kolejnym przystankiem było dość spore miasto, potrzebowaliśmy w końcu odrobiny cywilizacji. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że trzeba załatwić nowe ubrania. Od kiedy byłem kojarzony ze szkolnym mundurkiem, niebezpieczeństwo nakrycia wzrastało. Podobizna Sebastiana nie ukazała się póki co w mediach, przynajmniej nie w telewizji, jednak również jego wygląd przykuwał wzrok. Mało kto chodzi po mieście w garniturze za dobre sześćset funtów, do tego w towarzystwie dzieciaka ubranego znacznie skromniej. Obaj musieliśmy zmienić wizerunek. Aż chciało mi się śmiać na wspomnienie tamtej rozmowy w pociągu, kiedy to Sebastian stwierdził,  że żal będzie pieniędzy na kupowanie kurtki. Obecnie skompletowanie nowej garderoby na bank uszczupli nasz budżet. 

- Pech, że masz tak nietypową urodę. - westchnął kamerdyner, obejmując mnie ramieniem. Chodziliśmy obecnie po galerii handlowej, prawdopodobnie największej w mieście. Była ogromna i pierwsza, jaka nam się nawinęła. 

Szedłem z twarzą zwróconą ku ziemi, tak jakby to, że nie patrzę ludziom w oczy miało mi pomóc. Jeśli ktoś ma mnie zobaczyć, i tak zobaczy. Dostrzeże włosy, mieniące się pod światło granatową poświatą. Dojrzy drobną, zgarbioną sylwetkę i mundurek. Marynarkę już zdjąłem, jednak pozostałem w koszuli i spodniach zaprasowanych w kant. Gdyby ktoś chciał, na kilometr ujrzałby pokazanego w telewizji zbiega. Dzięki swojej postawie czułem się jednak choć trochę bardziej anonimowy. 

- Może się przefarbuję? 

- Na jaki kolor? 

- Na czarny. Będę mógł jak za starych dobrych czasów udawać twojego syna. 

- Nie wyglądam tak staro,  żebym miał nastoletniego syna. - obruszył się, a potem westchnął. Chyba pomyślał, że od biedy mogłoby to przejść. - Póki co nie posuwajmy się do tak drastycznych środków, dobra? Kupimy ci coś z kapturem i będzie w porządku. 

Wokół nas przechodzili dziesiątkami zupełnie obcy ludzie. Jedni rozglądali się po otoczeniu, inni skupiali na towarzyszach, a pozostali błądzili z nosem w smartfonach lub telefonem przylepionym do ucha. Otaczali nas, jak na złość tłoczyli się, ilekroć gdzieś poszliśmy. Nie lubiłem tłoku. Nie lubiłem obcych ludzi.
Po chwili weszliśmy do jednego ze sklepów. Wieki nie byłem w zwykłej odzieżówce. Większość moich ubrań była elegancka, szyta na miarę. Resztę zamawiałem w internecie. Z jednej strony obcowałem z przyjaciółmi Sebastiana, a z drugiej starałem się jak najmniej pokazywać w ''zewnętrznym'' świecie. Tej jego części, w której nie byłoby nikogo znajomego. 

- Możesz iść na dział dla dzieci.

- Podpadasz mi dzisiaj. - mruknąłem ponuro, podchodząc do wieszaka. Zacząłem od niechcenia przerzucać rzeczy. 

- To dział damski, Ciel.

- To by tłumaczyło czemu wszystko jest różowe. - mruknąłem niemrawo i potrząsnąłem głową, aby się ogarnąć. 

Dawno już nie byłem w miejscu tak pełnym świateł, dźwięków i zapachów. To dekoncentrowało, szczególnie po nocy u księdza i naszej podróży do tego miejsca. Byłem zmęczony tymi zmianami. Zmęczony poznawaniem wszystkiego i porzucaniem, nim zdołałem jakkolwiek przywyknąć. Od wielu lat bardzo przestrzegałem rutyny, raczej nie próbowałem nowych rzeczy i rzadko modyfikowałem te, które już znałem. Mój świat był mały, nieco ograniczony. Czułem się w nim jednak całkiem bezpiecznie. Obecnie miałem wrażenie, jakbym był wystawiony na jakieś niebezpieczeństwo, obdarty ze wszystkiego, co wchodziło w moją strefę komfortu. Dorastając trzeba chyba jednak z niej wyjść, prawda? 

Dałem się zaciągnąć na dobry dział, gdzie zacząłem przeglądać ubrania z równie dużym zaangażowaniem co wcześniej. Kątem oka śledziłem natomiast grupkę dzieciaków nieopodal mnie. Byli bandą roześmianych nastolatków, ubranych w rzeczy, które kupić mogli chociażby tutaj. Mimowolnie się spiąłem. 
Nie wiem, kim oni są. 
A oni nie wiedzą, kim jestem ja. 
Oprócz ubioru, nie mogą wywnioskować z mojej osoby niczego więcej. Nie mogą znać mojego życia, tego jak byłem wychowany. Pewnie ich to nawet nie interesuje. Nie wydawali się mnie dostrzegać, nie zwracali na mnie uwagi takiej, jaką ja poświęcałem im. Pocieszyłem się tą myślą, aby nie zwariować i nie myśleć o tym, co by zrobili, gdyby wiedzieli. Pewnie dalej nic. Jestem obcy. A jednak zmartwiłem się tą myślą tak samo, jak martwiłem się wizją zmiany nauczycielki tańca. 

- I jak? Wybrałeś coś? - usłyszałem niespodziewanie głos Sebastiana, na co zaskoczony drgnąłem. Lęk jakoś ze mnie zszedł, grupka tymczasem oddaliła się w stronę wyjścia. 

- Nie. Pomożesz? - uśmiechnąłem się do niego lekko, na co ten westchnął, ale pomógł. Zostałem skazany na mierzenie przygotowanych przez niego zestawów. 

Gust Michaelisa okazał się dobry, tak samo jak jego oko do wybierania rozmiaru. Rzeczy które wybrał pasowały idealnie, jednak nie czułem się dobrze. Miałem wrażenie, że ktoś wyrwał stronę z pisemka dla nastolatków i przekleił moją twarz na zdjęcia w dziale ''hity tego sezonu''. Pragnąłem wrócić do koszuli, jednak wiedziałem, że to już czas przeszły. Teraz miałem nowe życie, więc i nowe ubrania.
Przebierając bluzę z kapturem na inny model, przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze, dochodząc do wniosku, że dalej wyglądam okropnie. Moja twarz sprawiała wrażenie bardziej umęczonej niż wcześniej, nieświadomie zacząłem się garbić. Przede wszystkim jednak dalej byłem drobny, blady i słaby. To niemożliwe aby przez te dwa dni w moim ciele zaszła taka sama zmiana jak w głowie, a jednak na nowo poczułem obrzydzenie, patrząc na swój tors. Co gorsza w luźnych ubraniach wyglądałem na jeszcze mniejszego, bezsilnego wobec otaczającego go świata. 

- Strasznie długo ci to zajmuje. - usłyszałem i jednocześnie zdzieliłem Sebastiana po głowie trzymanym przeze mnie ubraniem. Mężczyzna bez pytania wetknął głowę za zasłonkę przebieralni, a potem mimowolnie parsknął, dostając ode mnie.  - Pomóc paniczowi? 

- Nie trzeba. - burknąłem, wciągając na siebie bluzę. 

Chciałem się jak najszybciej zakryć, ale nie przed nim. Przy Sebastianie przebierałem się już wiele razy. Pragnąłem ukryć ten widok przed samym sobą, choć moje ciało nie było czymś, od czego mogłem uciec. Jego nieatrakcyjne oblicze będzie mnie napastować każdego dnia. 

- Wszystko w porządku? - zapytał, wchodząc do kabiny. Oparł się o ścianę naprzeciwko i przez chwilę mierzył mnie bacznym spojrzeniem, czym się odwdzięczyłem. Niestety dalej miał na sobie swój roboczy frak, więc nie mogłem podziwiać go w czymś nowym. - Całkiem ci pasuje ta bluza, wyglądasz w końcu jak ktoś w twoim wieku. 

- Niezbyt mi się podoba. Chyba rękawy są za długie. 

- Bredzisz. - mruknął, pochylając się, aby podwinąć niesforny materiał. Robił to do momentu, w którym nie natrafił na zadrapany nadgarstek. Odniosłem wrażenie, że obaj pomyśleliśmy o tym samym: że nic nie przyda mi się obecnie bardziej, niż długie rękawy. Powinno mnie to choć trochę powstrzymać przed dalszym robieniem sobie krzywdy. - Odpowiesz na moje pytanie? 

- Jest w porządku, Sebastianie. Jestem tylko trochę zmęczony.

Znów walka na spojrzenia. Oglądaliśmy siebie wzajemnie tak, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy. Może trochę tak właśnie jest? Pierwszy raz patrzymy na siebie w innym wydaniu, w wersji na ''wolności''. W Sebastianie dostrzegłem zmianę, miał lekkie wory pod oczami i uśmiech noszący ślady zmęczenia. Obaj byliśmy wykończeni wydarzeniami ostatnich kilkunastu godzin, ale chyba przy tym szczęśliwsi. Zaskakująco często wyzwania pojawiające się na naszej drodze są zarówno cierpieniem, jak i radością. 

- Do domu?

Dom. Pytanie, czy kiedykolwiek takowy miałem. Jeśli tak, to nie była to przestrzeń, do jakiej mogłem wrócić. Na pewno nie teraz.

- Ile jeszcze razy zamierzasz mnie o to zapytać? - rozbawiony pokręciłem głową, pstrykając go lekko w nos. - Nigdzie nie wracamy. Idziemy naprzód. A teraz wyłaź z przebieralni i wybierz coś dla siebie. Chcę cię w końcu zobaczyć w czymś innym niż garnitur. 

***

Brunet nie pochwalił mi się co wybrał. Trzymał mnie w niepewności do momentu, w którym udaliśmy się do łazienki. Rzecz jasna przebrać musieliśmy się od razu po wizycie w sklepie, nie ma co się dodatkowo prosić o kłopoty paradowaniem do końca dnia w starym stroju.

- Pamiętaj, żeby oderwać metki. - doszedł do mnie głos z kabiny obok. W odpowiedzi wywróciłem oczami, wciągając przy tym nowe, czarne spodnie. 

Były luźniejsze niż te garniturowe, zapewniały swobodę ruchów. Materiał nie był dresowy, a jednak dość elastyczny. Szerokie nogawki dawały moim kostkom dobry przewiew. Miałem wrażenie, że ta część mojego ciała wręcz w nich marznie.

- Nie oderwę. Wyjmę je na wierzch,  żeby było widać, jak ociekam bogactwem. - prychnąłem, rozrywając sznurek trzymający metkę luźnej, białej koszulki o rękawach sięgających łokci. 

Dziesięć funtów. Nawet moje domowe ubrania kosztowały więcej i zdecydowanie było czuć różnicę w jakości. Do tego ten zapach... Materiał przesiąknięty był wonią, która unosiła się w całym sklepie. Brakowało mi tej przyjemnej nuty świeżej pościeli, którą charakteryzował się środek do płukania tkanin. Tyle że nie mieliśmy obecnie dostępu do pralki, więc muszę zignorować zapach i fakt, że przede mną dziesiątki osób miało to ubranie w rękach. 

- Przezabawne, Ciel. - parsknął mój towarzysz w akompaniamencie cichego szelestu, który towarzyszył zsuwanej z ramion marynarce. 

Zaskakujące, jak bardzo człowiek przyzwyczaja się do tego typu dźwięków, kiedy towarzyszy komuś w codziennym życiu. Po czasie umie rozpoznać jego kroki, oddech. Słyszy różnicę w sposobie, w którym ten ktoś zalewa herbatę, wsadza klucze do zamka, odsuwa krzesło. Albo ściąga ubranie w sposób tak zwyczajny, a przy tym tak charakterystyczny, że od razu się wie, że to właśnie ta osoba.
Jakieś dziesięć minut później opuściłem kabinę, Sebastian zrobił to chwilę po mnie. Widok, który wtedy zastałem, niemało mnie zaskoczył. Chyba nigdy nie widziałem go w podobnym wydaniu. Mężczyzna miał na sobie czarne spodnie, w które wsunął luźno koszulę. Była inna niż te białe, które nosił na co dzień. Z lżejszego materiału, nieco za duża, w odcieniu burgundu. Nie zapiął trzech górnych guzików, a do tego podwinął rękawy. Wyglądał elegancko, jednak nie w znaczeniu tego słowa, które przyległo do niego wcześniej. To była elegancja pełna klasy i jednocześnie swobody. 

- Myślałem, że wybierzesz coś bardziej młodzieżowego. - wyraziłem swoje niezadowolenie, krzywiąc się. 

Nie wyglądał źle, ale miałem nadzieję ujrzeć go w czymś znacznie prostszym. Być może reszta ubrań które wziął była w innym stylu?

- W pewnym wieku już nie wypada. - zaśmiał się i objął mnie ramieniem, wyprowadzając z łazienki. - Za to tobie naprawdę ładnie w takich ciuchach. 

- Czuję się jak w piżamie. - mruknąłem, pocierając ręce, pierwszy raz od dawna odkryte. Kiedy ostatni raz nosiłem taką koszulkę publicznie? Chyba nigdy. A wiadomo, że co innego dom, a co innego galeria pełna ludzi. Miałem wrażenie, że jestem praktycznie nagi. 

- Przyzwyczaisz się. Zobaczysz, że to znacznie wygodniejsze niż garnitur. - powiedział, wyrzucając reklamówkę z rzeczami, w których dotychczas chodziliśmy. 

Żegnaj, mój szkolny mundurku. Byłeś w porządku, ale uczucie jakie do ciebie żywiłem nie było wystarczająco żarliwe, abym tęsknił. 

- Gdzie teraz? 

- Kupimy jeszcze dwie rzeczy. - odrzekł, zaciągając mnie w stronę papierniczego. - No, w sumie to trzy. 

W pierwszym sklepie Sebastian zakupił notes i długopis. Były to najzwyczajniejsze przybory, zeszyt miał kartki w linię, a pisadło czarny tusz. Kiedy zapytałem, do czego mu to potrzebne, stwierdził, że do tego samego, do czego podobne rzeczy były mu potrzebne w rezydencji. Nieco mnie to zirytowało. Od kiedy pamiętam siadał przy biurku i coś pisał, jednak nie wiedziałem czy to listy, pamiętnik, czy może jakiś popis ukrytych, literackich umiejętności. Najwyraźniej to kolejna ze skrywanych przez niego tajemnic, których nie rozwikłam. 

- A teraz gdzie? - zapytałem, trzymając go za rękaw koszuli. 

Dalej obawiałem się ludzi, których nie ubywało. Wręcz przeciwnie. Wmawiałem sobie przy tym, że dopóki będę trzymał się mojego kamerdynera, wszystko powinno być w porządku. 

- Skoro uciekłeś, zaczniesz z tego korzystać. - mężczyzna poklepał mnie lekko po ramieniu, jakby na znak otuchy i zapewnienia, że czuwa nad moim bezpieczeństwem. - Zawsze cię od tego odciągałem, ale chyba nadszedł moment, w którym możesz spróbować. 

Kilka minut później błądziliśmy między alejkami małego marketu. Sebastian szybko skierował nas na dział z alkoholem, gdzie wybrał jedno z piw w zielonej butelce. Patrzyłem, jak idzie z nim do kasy i kupuje, pokazując kasjerce dowód. Jedna z niewielu rzeczy, jaka została po życiu, które prowadził u mego boku przez ostatnie siedem lat.
Aż do ostatniej chwili nie wierzyłem, że alkohol, który kupuje jest dla mnie. Pojąłem to dopiero wtedy, kiedy poszliśmy na tyły galerii, gdzie Sebastian z widoczną wprawą usunął kapsel przy pomocy oparcia ławki.

- Naprawdę mogę? - zapytałem niepewnie, kiedy podsunął mi butelkę. 

- Jasne że tak. Trochę piwa ci nie zaszkodzi. Mam jednak nadzieję, że nie wychowuję w tym momencie przyszłego alkoholika. - przeczesał palcami moje włosy, które nie były w zbyt dobrym stanie. W odzieżówce dorwałem jednak szczotkę, więc będę mógł zrobić z nimi potem porządek. - Pij. Na zdrowie. 

Na zdrowie. Jak śmiesznie to brzmiało w odniesieniu do piwa. 
Posłuchałem jednak i upiłem drobny łyk. Mimo małej ilości od razu poczułem charakterystyczny smak, do moich nozdrzy wdarł się przy tym zapach podobny do tego, który dało się wyczuć w skupiskach bezdomnych. Nie przypadło mi to do gustu. Co prawda nie spodziewałem się ciężkiej do zniesienia słodyczy, jednak gorycz tego napoju wymalowała się na mojej twarzy niezadowolonym grymasem. 

- I co? Dobre? - zapytał Sebastian, jakby moja mina nie dała mu wystarczającej odpowiedzi. Zmierzyłem groźnym spojrzeniem jego pogrążoną w rozbawieniu twarz. 

- Możesz zabrać. - pokręciłem głową, podając mu butelkę. - Okropniejsze od tego było tylko pierwsze śniadanie, jakie mi kiedykolwiek zrobiłeś. 

- Ała. - przyjął butelkę, robiąc minę, jakby moja uwaga naprawdę go uraziła. 

- Obiad też był wtedy mocno średni. 

- Musisz mi to wypominać po siedmiu latach? - prychnął, upijając łyk piwa. Nie wyglądało na to, że alkohol zrobił na nim wrażenie. Raczej mu smakowało. 

Być może z nim jest jak z kawą. Trzeba dorosnąć do tego aromatu, przyzwyczaić się do nietypowych nut smakowych i zaakceptować ich cierpkość, tak jak cierpkie bywa dorosłe życie. Wszystko ma swój czas, nawet jeśli na razie moje polubienie się z tym napojem wydawało się niemożliwe. 

- Wybacz. Tyle że ja serio wtedy myślałem, że się pochoruję. - zaśmiałem się cicho, biorąc go pod rękę. 

Mężczyzna spojrzał na mnie z góry i lekko się uśmiechnął. Przez chwilę wpatrywał się badawczo w moją twarz, po czym z nieznanych mi przyczyn parsknął, znów czochrając mi włosy. Było w tym geście coś czułego i bliskiego, być może dlatego, że lubił to robić i robił to praktycznie tylko on. Tak jakby nieświadomie zarezerwował sobie ten gest w stosunku do mojej osoby. Nie tylko na to miał monopol. 

- Nie wierzę, że przez siedem lat przeszedłem z robienia wątpliwej jakości jajecznicy do dawania ci alkoholu. 

- Skoro już o alkoholu mowa, nie byłbym zły, gdybyś dał mi kiedyś spróbować wina. Wydaje mi się, że mogłoby mi posmakować bardziej. 

- Nie rozpędzasz ty się za bardzo? - uniósł brew, przyciągając mnie do swego boku. Nieśpiesznie udał się w drogę na główną ulicę. - Zastanowię się nad tym. Póki co znajdźmy hotel. Możemy korzystać z takich miejsc, póki mam możliwość używać dowodu. Informacja o mnie chyba nie pojawiła się jeszcze w telewizji. 

- Może jest w takim razie w internecie? - zrównałem z nim krok. Sebastian nauczył się już nieco zwalniać w moim towarzystwie, jednak z uwagi na jego wzrost dalej miałem momentami problem z utrzymaniem tempa. - Jeśli zajął się tym na przykład Ronald, możliwe że tak jest. 

- Nie, to mało prawdopodobne. - pokręcił głową. 

- Słuchaj... - powiedziałem powoli, nie wiedząc jak zacząć, choć wiedziałem, co chcę powiedzieć. - Nie masz żadnej rodziny, z którą utrzymujesz kontakt? Takiej, która mogłaby zgłosić brak kontaktu z tobą? 

Podświadomie wiedziałem, że nie miał. Zazwyczaj wywijał się z rozmów o swoich bliskich, nigdy o żadnym z nich nie wspominał. Nie widziałem go, żeby z kimś takim rozmawiał. Kiedy w święta odbierał pocztę, nie dostrzegłem wśród stosu kartek takiej zaadresowanej do niego. On też nigdy niczego nie wysyłał. Być może to, co pisał każdego wieczoru i to, do czego kupił dziś przyrządy, to były listy do kogoś bliskiego, ale nigdy nie widziałem go w towarzystwie koperty, która mogłaby zawierać taką korespondencję.
Sebastian był sam. Przyjąłem to do wiadomości i zaakceptowałem, nie wypytując o ludzi, którzy byli wcześniej obecni w jego życiu. Mimo to ciężko mi teraz było uwierzyć, że Michaelis faktycznie jest (a raczej był) ''tylko'' moim kamerdynerem. Człowiekiem bez rodziców, rodzeństwa, dziadków. Osobą brnącą przez życie bez kogoś, kto by się o niego martwił. 

Ja martwiłem się o niego na tyle, na ile mnie w dzieciństwie nauczono, ale czasem jeden dzieciak to w tym dużym świecie zbyt mało, aby sobie poradzić. 

- Nie wydaje mi się, Ciel. - uśmiechnął się do mnie lekko i bez żalu, który cechuje ludzi pozbawionych osób bliskich sercu. 

Nie wyglądał na kogoś, kto przeżył stratę lub był zmuszony do bolesnego ucięcia relacji z rodziną. Być może kiedyś powie mi skąd wziął się w rezydencji rodziny Phantomhive i jaką drogę przebył, zanim stanął na jej progu, ale niczego nie mogłem być pewien. Chciałbym jednak, aby w przyszłości uznał mnie za kogoś godnego sekretu, który wydawał się na co dzień ukrywać nawet przed samym sobą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro