Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


Od jakiegoś czasu ojciec starał się pokazać mi swój świat. Przez ostatnie miesiące robił to dość nieśmiało. Teraz jednak, kiedy zbliżały się wakacje, a co za tym idzie koniec szkoły średniej, był coraz śmielszy. Jednym z nieodłącznych elementów roli szefa Funtomu było odwiedzanie małych sklepików rozsianych po całym Londynie. Rzecz jasna nie dało się na co dzień wszystkich dokładnie skontrolować, ale warto było raz na jakiś czas przekroczyć próg któregoś z nich. 

- To jedna z moich ulubionych ulic, wiesz? Przypomina Londyn sprzed kilkunastu lat. W ostatnim czasie w mieście zaszło sporo zmian. To jedno z niewielu miejsc, które wyglądają mniej więcej tak samo jak wtedy, kiedy byłem w twoim wieku. - ojciec starał się wypełnić czymś niezręczną ciszę.

Nie byłem dziś w nastroju do wędrówek u jego boku, a co dopiero rozmowę. Kiedy mój rodzic zaczął mówić o tym, co działo się jeszcze przed moimi narodzinami, poczułem na kręgosłupie nieprzyjemny dreszcz. Tego typu rozmowy budziły niepokój w tej naszej formalnej relacji. Ojciec stanowił dla mnie wzór i bardziej nieomylne bóstwo niż człowieka. Często zapominałem o tym, że miał kiedyś życie, w którym nie był szefem ogromnej firmy. Było tak, nawet jeśli nie umiałem wyobrazić go sobie jako kogoś innego niż bogacza z milionami rozłożonymi na różnych kontach i dziesiątkami pracowników pod sobą. Czułem się bezpiecznie i mniej targały mną emocje, kiedy był szefem, a nie ojcem. 

- Tak? Nie wydaje mi się, aby Londyn w ostatnim czasie prężniej się rozwijał. - z grzeczności pozwoliłem mu kontynuować temat. 

W trakcie przechadzki z auta do sklepu cierpliwie wysłuchałem wywodu na temat starych kamienic, które mimo upływu lat podobno jedynie piękniały, zachowując swój urok. Wiele z nich było już zabytkami, co za tym idzie ludzie stojący u władzy nie chcieli ich ruszać. Większa część została poddana renowacji, jednak nikt nie odważył się wprowadzić radykalnych zmian.

Mój ojciec dobrze znał historię Londynu i w związku z tym odnosiłem wrażenie, że opowiadanie o niej bardzo mu odpowiada. To były bezpieczne tematy. Ciężko było się pokłócić lub pokierować rozmowę na bardziej niezręczny tor. Byłem ciekaw czy czułby się tak samo niezręcznie jak ja, gdybyśmy zaczęli jakąś typowo synowsko-ojcowską rozmowę.
Kiedy przekroczyłem próg sklepu, do moich nozdrzy wdarł się zapach czekolady. To właśnie z tej łakoci Funtom produkował większość słodyczy. Cukierki, lizaki, żelki. Wyroby piętrzyły się na drewnianych regałach zaraz obok pluszowych królików. 

- Dzień dobry. - ojciec przywitał grzecznie z kobietą, której miejsce było za ladą. 

Stanąłem obok i kiwnąłem na powitanie głową, nie wiedząc czy to już wiek, w którym mam się angażować, czy wręcz przeciwnie, jedynie przyglądać tak jak dotychczas. Chyba byłoby mi łatwiej, gdyby ktoś jasno objaśnił mi, że wraz z osiemnastymi urodzinami mam zachowywać się jak niższy rangą szef Funtomu. 

- Wszystko w porządku? Były w ostatnim czasie problemy, o których powinienem wiedzieć? - mój rodzic zaczął zbierać potrzebne informacje. 

Chyba powinienem z uwagą słuchać pytań i odpowiedzi, jednak zamiast tego błądziłem wzrokiem po sklepie. Każda placówka położona była w innym punkcie Londynu i w innej zabudowie, lecz mimo to wystrój był podobny. Niezbyt nowoczesny, elegancki ale przytulny, ze sporą ilością ciemnego drewna. Kiedyś nie rozumiałem czemu tak, przecież typowo sklepowe regały mieściły więcej, a poustawiane na nich zabawki rozkosznie się mieniły w iście szpitalnym oświetleniu. Poupychane obok siebie niemal siłą, oczarowywały ilością barw. Dopiero z wiekiem, kiedy zacząłem bardziej myśleć o otaczającym mnie świecie, niż jedynie chłonąć go wzrokiem, węchem i dotykiem, doszło do mnie, że w biznesie zabawkarsko-cukierniczym chodzi przede wszystko o to, aby uwieść rodziców. To oni mieli pieniądze i decydowali, co ich pociechy będą jeść i czym się bawić. Sklepy Fantomu tymczasem wyglądały jak sklepy z zabawkami z ich dzieciństwa. Zakorzeniały w sercu tęsknotę, której nie sposób było zignorować. 

- Miałeś podobnego u siebie w pokoju, kiedy byłeś dzieckiem. - usłyszałem niespodziewanie głos mojego ojca. Sprzedawczyni wyszła na zaplecze i pewnie dlatego mężczyzna zwrócił uwagę na mnie, tym samym dostrzegając w co wlepiam wzrok. Była to półka z maskotkami charakterystycznymi dla jego interesu. 

- Serio? - zapytałem, udając zdziwienie. W rzeczywistości dobrze pamiętałem wspomnianą zabawkę. 

Pluszowy królik był przy mnie od urodzenia. Z początku znalazł się obok kiedy nie byłem jeszcze świadomy, przyglądał mi się z regału i czekał, aż podrosnę. Kiedy zacząłem chodzić, został zdjęty i towarzyszył mi w codziennych czynnościach. Kojarzył mi się z rodzicami, co za tym idzie wypełniał pustkę, którą czułem za każdym razem, gdy wyjeżdżali. Byłem bardzo młody i nie umiałem wszystkiego pojąć tak jak teraz. Podświadomie, dla swojego psychicznego bezpieczeństwa uznałem, że w zabawce drzemie jakaś część moich rodziców i dzięki temu ci są obok zawsze, kiedy ich potrzebuję. Chociaż to oczywiste, że królik nie mógł ich zastąpić. 

- Mhm. Był prawie identyczny, miał tylko inne ubranko. Niestety tamta seria już od dawna jest wycofana. Ciekawe, co się z nim stało...

Funtom rozwijał się prężnie, co było zasługą między innymi różnorodności. Co jakiś czas następowała całkowita wymiana asortymentu i, nie licząc kilku klasycznych produktów jakimi interes się szczycił, w obiegu pojawiały się całkowicie nowe produkty. Stare projekty, teraz już niechciane i z czasem zapomniane, chcąc nie chcąc musiały ustąpić miejsca nowościom. 

- Zapewne leży gdzieś na strychu. - skłamałem, ponownie tego dnia i znów w sprawie przytulanki. 

W rzeczywistość królik został wyrzucony pewnego wieczoru, tego samego, w którym go popsułem. Kiedyś miewałem destrukcyjne zapędy, chociaż bardzo dobrze się z nimi kryłem. Nieraz ze złości stłukłem coś, porwałem czy po prostu wyrzuciłem do śmieci, ówcześnie rzucając tym zamaszyście o ścianę. Króliczek, z wyrwanymi uszami i porwaną kamizelką, też pewnego dnia wylądował w śmietniku. Było to już jakiś czas temu i wydawało mi się, że stanowiło zerwanie więzi emocjonalnej, jaką do pewnego wieku chciałem jeszcze budować z rodzicami. Być może nie miałem już dłużej siły łudzić się, że są ze mną pod jakąkolwiek postacią. Obecnie wydaje mi się, że tamto zdarzenie pomogło mi się choć trochę uwolnić od tęsknoty za pozornie najbliższymi w życiu dziecka osobami. 

- Możliwe... - przyznał, z nostalgią wpatrując się w półkę. 

Po chwili postanowiłem skorzystać z okazji i przyjrzałem się ojcu. Stał blisko, więc mogłem z niecodzienną dokładnością obejrzeć jego posturę oraz twarz, która przez stres i przepracowanie zaczęła się szybciej starzeć. Był atrakcyjnym mężczyzną, ale za kilka lat te drobne zmarszczki się uwydatnią i przestanie wyglądać na swój wiek. Dziwiłem się, że nie zaczął jeszcze siwieć, biorąc pod uwagę jego tryb życia i stres związany z władzą nad Funtomem.
Dzięki temu że tak się na nim skupiłem, dostrzegłem pewien dziwaczny gest. Wyciągnął rękę i przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał objąć mnie ramieniem, być może pogłaskać po włosach. W końcu jednak opuścił dłoń i uśmiechnął się z zakłopotaniem, rezygnując z tego, co chciał zrobić. 

- Jako następny odwiedzimy sklep w północnej dzielnicy. - oznajmił, zapewne znów po to, aby nie było między nami tak niezręcznie. 

Zaczynałem się denerwować, on chyba też. Było trochę lepiej gdy była z nami matka, we dwójkę nie radziliśmy sobie z przebywaniem w swoim wzajemnym towarzystwie. Pod tym względem relacje z pluszowym królikiem były łatwiejsze. Był towarzyszem cichym i niewymagającym, Wystarczyło, że gdzieś go postawiłem i tam właśnie siedział, obserwując mnie błyszczącymi, czarnymi oczkami. Był słabym kompanem do rozmowy, ale nie wywoływał we mnie tylu skomplikowanych uczuć. 

- Rozumiem. - odpowiedziałem, wybawiony przez sprzedawczynię. Wróciła z listą wymagających naprawienia usterek i sugestii, którą podała ojcu. 

***

Podczas kolejnych wizyt dostałem od Aloisa wiadomość. Był wieczór, w towarzystwie ojca zwiedziłem już kilka placówek. Dawno nie miałem tak męczącej soboty. Mimo to, kiedy blondyn napisał mi, że gorzej się czuje i byłby wdzięczny za wizytę, zrezygnowałem z powrotu do domu. Wiedziałem, że skoro pisze do mnie o takiej porze, musi być zmęczony znacznie bardziej niż ja.  

- Wysadzisz mnie proszę przy Baker Street? - zapytałem, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Chwilę wcześniej odpisałem przyjacielowi, że zjawię się u niego najszybciej jak będę mógł. 

Rodzic wysłuchał mojej prośby, wysiadłem kilka ulic od domu Aloisa. Na odchodne dostałem krótkie ''weź taksówkę w drodze powrotnej'' i trochę pieniędzy, mimo że miałem ich na koncie całkiem sporo. Co za tym idzie za te kilka banknotów kupiłem trochę słodyczy i dwie mrożone kawy. Z takim wyposażeniem poszedłem pod dom przyjaciela.
Aloisa zastałem na ganku. Siedział na jednym ze schodków, chowając twarz w dłoniach. Bez słowa odłożyłem zakupy i usiadłem obok, obejmując go tak jak w drugiej klasie, kiedy dostał od nauczycielki po rękach linijką. Nikt wtedy nie zareagował. Nikt nie uznał, że przemoc jest już nieetyczna. Nikomu nie przeszło przez myśl, że nauczyciel może się mylić. 

Chłopak odwzajemnił gest, wtulając się we mnie z takim żalem i bezsilnością jak wtedy, kiedy ręce dalej go bolały, ''przyozdobione'' czerwonymi pręgami. Ja natomiast byłem zły, jak wtedy, kiedy mówiłem mu, że nic się nie stało i to się więcej nie powtórzy, jeśli będzie uważał. Teraz obaj, tak jak wtedy, byliśmy bezsilni. 

***

Po powrocie do domu czekała mnie rozmowa z ojcem. Na jego prośbę zjawiłem się w gabinecie, do którego od dawna nie zaglądałem. Jak się okazało był taki jak go zapamiętałem, przybyło tylko trochę książek, których ojciec i tak pewnie nie przeczytał. Poza tym nowym elementem była druga, wypchana po brzegi niszczarka do papieru. To tyle ze zmian. Obrazy, masywne półki i mahoniowe biurko ustawione w centralnej części gabinetu były stałym wyposażeniem. Przypominało to pokoje z gazetek, które można było nabyć za darmo w sklepach meblowych. 

- Czy stało się coś złego? - zapytałem, zajmując miejsce naprzeciwko pana domu. Był spokojny, więc chyba nic nie przeskrobałem, jednak wolałem się nastawić psychicznie na zbesztanie. Rzadko wzywał mnie w innym celu. 

- Nie martw się, nie o to chodzi. Chciałem z tobą porozmawiać na temat naszej rodziny. 

- Zamieniam się w słuch. - oparłem się o wezgłowie krzesła, składając dłonie w piramidkę niczym jakiś prezes. 

- Jak pewnie wiesz, masz za niedługo urodziny...

- W grudniu. 

- Tak, w grudniu. - kiwnął lekko głową. Nie wymienił dnia. Byłem ciekaw czy pamięta, którego dokładnie urodził się jego wyczekiwany jedynak. Pewnie nie, ale ja nie wiedziałem kiedy urodził się mój ojciec, więc byliśmy kwita. - Chciałem ci coś wtedy dać. Sądzę jednak, że jesteś gotowy, aby dostać to już teraz. 

Część praw do firmy? Ekskluzywny samochód? Wyjazd na Bahamy? Zmrużyłem lekko oczy, opuszczając dłonie, które oparłem na udach. 

- Co to takiego? 

- Daj rękę, Ciel. 

Niepewnie wyciągnąłem dłoń, zachowując się tak, jakby mężczyzna chciał zrobić mi krzywdę. Rzecz jasna nic się jednak nie stało, jedynie włożył na mój palec rodowy pierścień. Od razu wiedziałem że to on, dobrze mu się przyjrzałem przez te wszystkie lata. Ojciec nosił nietypową błyskotkę od kiedy się urodziłem, może nawet dłużej. Podobno pierścień mimo idealnego stanu miał za sobą kawał rodzinnej historii. Wraz z fortuną trafiał w ręce kolejnych dziedziców. 

- Myślisz że już mogę? - spojrzałem z powątpiewaniem na błyskotkę zdobiącą obecnie mój palec. Dla mnie był to tylko pierścień, co prawda piękny, ale dalej zaledwie przedmiot. Ojciec wydawał się cenić go znacznie bardziej. 

- Oczywiście. Za niedługo staniesz się moim cennym pomocnikiem, a potem przejmiesz interes. Myślę, że w ten symboliczny sposób mogę już teraz powierzyć ci część odpowiedzialności. - puścił moją rękę, tym samym na stałe rozstając się z pierścieniem, który towarzyszył mu jakieś dwie dekady. Możliwe, że tak jak i ja oglądał go wcześniej na dłoni swojego ojca, a mojego dziadka, którego niestety nie poznałem. 

- Ja... Dziękuję za zaufanie. Na pewno cię nie zawiodę. - przyrzekłem, tak jakbym miał doprowadzić do zdrowia pisklę ze złamanym skrzydłem i nauczyć je latać, a nie jedynie przejął rodzinną pamiątkę. 

W drodze do swojego pokoju przyglądałem się nowemu nabytkowi, który szybko z palca serdecznego przełożyłem na kciuk. Miałem ''dłonie pianisty'', przy tym dość szczupłe palce. Nie miałem na to wpływu, tak jak na większość rzeczy w moim wyglądzie, a mimo to poczułem, jakbym przez ten drobny szczegół nie był godzien noszenia rodowej pamiątki. Przypomniałem sobie przy tym czasy, kiedy miałem jakieś sześć lat i ojciec dawał mi go czasem przymierzyć. To była jedna z niewielu chwil, które wspominam jako momenty jakiejś bliskości między nami. W tamtych czasach pierścień nie pasował na żaden z moich palców. Teraz co prawda dobrze leżał na kciuku, ale myślałem, że w dorosłości będę go nosił jak ojciec, na serdecznym palcu. Sądziłem że mam czas wystarczająco urosnąć, aby było to możliwe.
Im dłużej pierścień połyskiwał na mojej dłoni, tym mniej pewnie się czułem. Miałem wrażenie, że załatwiłem to za szybko, przyjąłem ten dowód zaufania w zbyt niezobowiązujący sposób. Mój rodzic zarzekał się, że to już odpowiedni czas abym go dostał, lecz mimo to powinienem zapytać, wniknąć w głąb jego opinii o mojej osobie. Według mnie nie zasługiwałem jeszcze na taki zaszczyt.
Wyszedłem ze swojego pokoju i zszedłem piętro niżej, przeskakując po dwa stopnie. Bez pukania wszedłem do gabinetu ojca, nie zastając w nim jednak rodzica. Okna były pozamykane, światło wyłączone, a papiery uprzątnięte, tak jakby nie przesiadywał w nim zaledwie chwilę temu. A może jednak spędziłem w swoim pokoju trochę więcej czasu?

Rozpocząłem gorączkowe poszukiwania, czując jak pierścień piecze mnie i szepta do ucha wiele niepochlebnych rzeczy. Byłem poniżany przez jego poprzednich właścicieli, którzy nie wierzyli w to, że podołam zadaniom, które wiążą się z jego przejęciem. Wiedziałem, że to tylko moja wyobraźnia, ale uwierzyłem. Uwierzyłem w te bolesne sugestie. 
Potrzebowałem jak jeszcze nigdy zapytać ojca, czy naprawdę we mnie wierzy. Jeśli będzie sądził, że dobrze wypełnię swoje przyszłe obowiązki, nawet jeśli pierścień na mnie nie pasuje, uspokoję się i zrobię, co do mnie należy. Chciałem żeby powiedział mi, tak jak tylko ojciec może powiedzieć synowi, że jestem wystarczająco silny, aby sobie poradzić. 

- Sebastian, nie widziałeś może Vincenta? - zapytałem, zastając w kuchni mojego kamerdynera. On powinien wiedzieć gdzie podziewa się pan domu.

- Widziałem, wyjechał chwilę temu. Ma wrócić jutro. - zerknął na mnie kątem oka. - Coś się stało? 

Zacisnąłem dłoń na framudze drzwi. Znowu go nie ma. Jak zawsze zresztą, kiedy jest potrzebny. Nie wiem, na co liczyłem. 

- Nie. Wszystko dobrze, dziękuję. - rozluźniłem uścisk i stanąłem wyprostowany, chowając dłonie za plecami. Lekko podrapałem nadgarstek. - Zaraz pójdę spać. Ty też się za niedługo połóż. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro