Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29


- Więc też jesteś z Londynu? - zapytałem, zagłuszając dźwięk naszych kroków w opustoszałej uliczce, oświetlonej przyjemnym blaskiem latarni. 

Gdy w środku nocy wstałem i udałem się w umówione miejsce, byłem niemalże pewien, że nikogo tam nie zastanę. Naprawdę bym się nie zdziwił, to chyba nawet było to, czego się spodziewałem. Wstałem z myślą że ubiorę się, wybiorę w to spokojne skrzyżowanie dróg i wrócę, nie odnajdując znajomej już dziewczyny. Okazało się jednak że czekała na mnie, wręcz wypatrując kiedy się zjawię. Aż do ostatniej chwili wyciągała szyję, a kiedy mnie dostrzegła, pomachała mi i pośpiesznie zbliżyła się kilka kroków, naprawdę mnie tym dziwiąc. Była niczym sukces w dzień, który wydawał się pasmem porażek. 

- Tak, chociaż bardziej na przedmieściach. Rodzice mieli dom odziedziczony po dziadkach, dość stary, ale ładny. Po remoncie miło się w nim mieszkało, miałam spory pokój. - uśmiechnęła się na samo wspomnienie miejsca, do którego, jak zgadywałem, już nigdy nie wróci. - A jak wyglądał twój dom? W jakiej dzielnicy mieszkałeś? 

Jak to dwójka ludzi która widzi się po raz drugi, temat naturalnie i niemalże od razu zszedł na nasz dotychczasowy styl życia. Nie wiedziałem iloma faktami chcę się z nią podzielić, jednak póki co odpowiadałem dość chętnie, pokrzepiony jej przyjaznym uśmiechem. Od dawna nie spotkałem kogoś, kto chciałby mnie słuchać, pomijając Sebastiana i Aloisa. Wiadomo jednak, że czasem dobrze porozmawiać z kimś nowym, kto widzi świat zupełnie inaczej i przeżył coś, o czym się jeszcze nie słyszało. Świeża znajomość była jak nieśpieszne zagłębianie się w książkę, która wciąga nas od pierwszej strony.

- Mieszkałem na przedmieściach. Dom był... Dość duży. - odpowiedziałem ostrożnie, przypominając sobie ciszę, która panoszyła się we wnętrzu rozległej rezydencji. 

Rzecz jasna nie minęło wystarczająco dużo czasu abym zapomniał o miejscu, w którym spędziłem ponad siedemnaście lat swojego życia, jednak powoli zaczęły się zacierać wspomnienia o emocjach, które w nim czułem. Przejmująca samotność stała się odległa, skryta za mglistą zasłoną. Wiedziałem jedynie, że mieszkając tam, niezwykle często przemawiały przeze mnie negatywne uczucia. Nie nawiedzały mnie jednak od dawna, przez co przestały być tak dramatyczne jak w chwilach, kiedy nimi nasiąkałem. 

- Z kim mieszkałeś?

- Z moim kamerdynerem. Tym, o którym ci już mówiłem. I rodzicami, ale oni to w sumie nie są w domu zbyt często. - nieco już poirytowany pomyślałem o mojej rozmowie z Aloisem. Denerwowałem się, ponieważ ilekroć pojawiał się temat rodziców, wracały do mnie słowa przyjaciela. Ponadto dręczyła mnie obecnie propozycja Sebastiana. Czy naprawdę powinienem zadzwonić i zapytać o wszystko, co zaprzątało w ostatnim czasie moją głowę? - A ty? Z kim obecnie mieszkasz? 

- Z mamą. Stwierdziła, że nam obu dobrze zrobi nadmorski klimat. Ciężko się było przestawić, ale tu jest dość fajnie, pomijając brak cywilizacji. Tęsknię za centrami handlowymi. 

- Ja tęsknię za starbucksem. 

- Burżuj. - uśmiechnęła się, lekko mnie trącając, aby w następnej chwili przeciągle ziewnąć. Zapewne na co dzień kładła się wcześniej. Sekundę później uleciało z niej jednak całe zmęczenie i znów była tą żywiołową Lily, która zaprosiła mnie wczoraj na spotkanie. - Wiesz gdzie na plaży jest najwięcej muszli?

Nie wiedziałem i szczerze mówiąc mało mnie to interesowało, lecz posłusznie za nią poszedłem, kiedy pociągnęła mnie w znajomym kierunku. Z daleka usłyszałem szum morza, a po chwili ujrzałem plażę skąpaną w nikłym blasku latarni na molo. Nie wyglądało to bezpiecznie, jednak jej towarzystwo jakoś łagodziło mój niepokój, tak jakby obecność drobnej, nastoletniej dziewczyny miała gwarantować nam bezpieczeństwo. 

- O, tutaj. Tutaj jest najwięcej. - zaciągnęła mnie w okolice pali, na których wsparto platformę. Deski były już zbutwiałe, solidnie liźnięte czasem i wodą. Zadomowiły się na nich wodorosty i małe, morskie żyjątka. - Chodź. 

- Gdzie? 

- Do wody. Chodź. - ponagliła, zdejmując skarpetki.

Przez chwilę patrzyłem na nią w niedowierzaniu, ale potem poszedłem jej śladem, zdejmując obuwie i podwijając nogawki spodni. Podświadomie wiedziałem, że niewiele mi to da, lecz i tak to zrobiłem, choć finalnie okazało, że moje przeczucie było dobre. Dziewczyna zaprowadziła mnie tak daleko, że byłem zanurzony w wodzie po pas. Zdziwiłem się, że była ciepła, ponieważ mrok zapadł już kilka godzin temu. Brodząc w niej, nawiedziło mnie wspomnienie upalnego dnia i mimowolnie uśmiechnąłem się, przypominając sobie dzisiejszy seans czytania, jaki odbyłem z Sebastianem. 

- I co? Gdzie te twoje muszelki? - zapytałem, w ślad za nią gramoląc się pod molo. 

Wzrokiem powędrowałem w przeciwną stronę, na rozległe morze. Od początku budziło respekt, jednak teraz, po zmroku, miało w sobie również coś złowrogiego. Przełknąłem ciężko ślinę, widząc wody, które w obecnym świetle (a raczej jego praktycznym braku) wydawały się niemalże czarne. Gdyby Sebastian dowiedział się, że w towarzystwie obcej dziewczyny, w środku nocy, wchodzę pod molo w poszukiwaniu jakichś morskich skarbów, zapewne dopilnowałby, żebym już nigdzie nie łaził sam. Ciężko byłoby się temu dziwić. 

- To tutaj. - stanęła w losowym miejscu pod drewnianą konstrukcją i zaczęła grzebać w torebce, którą na czas naszej przeprawy uniosła nad głowę. 

- Tutaj? - zapytałem, rozglądając się. 

Nim mogłem zapytać o coś więcej, dziewczyna wyjęła z jednej z kieszonek małą, lecz niezwykle silną latarkę. Wystarczyło, że zapaliła ją i skierowała promień pod nasze nogi, abym zobaczył złoża różnych muszelek. Nie były one może ogromne, zakręcone czy niezwykle kolorowe, tak jak te ze straganów, lecz i tak zdziwiła mnie ich różnorodność. Biorąc pod uwagę ubogość w bardziej uczęszczanej części plaży, nie spodziewałem się, że w okolicy występują takie okazy. 

- Jest ich tu dużo, bo mało turystów chodzi w takie miejsca. Widzisz, jak wiele przypłynęło? I są tylko dla nas. - oczy jej zalśniły, jakbyśmy we dwójkę natrafili na złoża jakiegoś cennego kruszca. 

Spojrzałem najpierw na nią, a potem na skarby pod naszymi stopami. Pomyślałem przy tym, że jej istnienie to jeden z cudów, które chciałem zobaczyć, większy nawet od księdza odwiedzającego burdel. Byłem przeświadczony o jednakowości osób w naszym wieku, o tym, że nie znajdę z nimi żadnych wspólnych tematów i nie przeżyję nic, co wydawało mi się ciekawe. Sądziłem, że bliskie mi roczniki interesują się głównie elektroniką, celebrytami, imprezami i używkami. Tymczasem jest środek nocy, a ja stoją z Lily pod pomostem, wpatrując się w te cuda prosto z głębin. Chyba nie uwierzę sam sobie, kiedy będę to jutro wspominał.

- W sumie to czemu uciekłeś? - zapytała niespodziewanie, jakbyśmy byli w trakcie rozmowy, którą prowadziliśmy w drodze na plażę. Podczas wypowiadania tych słów wciąż wpatrywała się w muszle. 

- Nie umiałem się wystarczająco postawić. Nie chciałem iść na bardzo ciężkie studia, na które rodzice nalegali, a nie miałem w sobie wystarczająco siły żeby odmówić. - wzruszyłem lekko ramionami. - Poza tym chciałem trochę pozwiedzać świat, wydorośleć, nabrać pewności siebie... Sporo mi jeszcze brakuje żeby być kimś takim jak ojciec. 

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Ciężko mi było stwierdzić nad czym się dokładnie zastanawiała, co zajmowało jej myśli. Stało się to jasne po chwili, kiedy podała mi latarkę i torebkę w dość ładny, subtelny wzór motyli. 

- Potrzymasz? Dzięki. - po czym nie czekając na odpowiedź, zanurkowała w wodzie. 

Zaciekawiony obserwowałem ją, kiedy zgarniała kolejne muszelki, biorąc te całe i odrzucając połamane lub naprawdę pospolite. Po chwili wynurzyła się z wody, ciężko oddychając. Zacząłem się zastanawiać, czy nie wzięła mnie ze sobą tylko po to, abym był jej pomocnikiem w tej krótkiej lecz szalonej wyprawie. 

- Po co ci one? - zapytałem, kiedy schowała nowe zdobycze do kieszonki, w której tkwiła wcześniej latarka. Najwyraźniej nie przejmowała się tym, że wciąż są wilgotne. 

- Sklejam z nich statki. 

- Takie jak na straganach?

- Powiedzmy. Większe i bardziej rozbudowane. - po czym znów dała nurka pod wodę. 

Westchnąłem pod nosem, trzymając latarkę i torebkę, a kiedy zniknęła pod taflą, zacząłem się rozglądać. Nie miałem wcześniej okazji do bycia tutaj o tak późnej porze, wszystko z automatu stało się inne. Chwilowo odniosłem wrażenie, że znajduję się nie tylko w innym miejscu, ale i rzeczywistości. Może to też skutek zmęczenia? W połączeniu z tą nietypową sytuacją, zrobił niesamowite wrażenie. 
Chwilę później wyłoniła się i odgarnęła z czoła mokre włosy, wkładając do torebki kolejne łupy. Nieoczekiwanie wróciła do tematu, który porzuciła dwa zanurzenia wcześniej. 

- Czemu musisz być taki jak ojciec?

- No wiesz, jeśli mam kiedyś przejąć firmę...

- Czemu masz być dokładnie taki sam? 

Zamilkłem na chwilę, domyślając się, że jej pytanie ma jakiś głębszy sens. Mimo to odpowiedziałem prosto. 

- Bo póki co jestem za słaby, żeby móc poprowadzić firmę. 

- A dlaczego jesteś za słaby? 

- Po prostu. Jestem po prostu za słaby. 

- Czemu? Bo masz posturę szesnastoletniej dziewczynki?

- Ała. 

- Nie udawaj urażonego, pewnie sam to widzisz. 

Skrzywiłem się, lecz mimo to skinąłem głową, niemo się z tym zarzutem zgadzając. Tak, tak właśnie sądziłem. 

- Nieważne, co myślę. 

- Ważne, bo sam się ograniczasz. - przewróciła oczami, przejmując ode mnie swoje rzeczy. Wskazała mi następnie jedną z muszli. - Schyl się tam, po tą różową. 

Spojrzałem zbolało na miejsce które pokazała, zastanawiając się, czy mam cokolwiek do gadania. Szybko doszedłem do wniosku, że nie, więc oddałem jej resztę rzeczy i posłusznie zanurkowałem. Chwilę później okazało się, że muszę otworzyć oczy aby znaleźć to, o co mnie prosiła, jednak szybko się do tego przyzwyczaiłem, zostając pod wodą chwilę dłużej niż było to konieczne, Zrobiłem to, abym mógł nacieszyć się widokami i kojącym, typowym dla morza szumem. 
Po wynurzeniu się z odpowiednim okazem odgarnąłem z twarzy mokre włosy, wrzucając muszlę do podsuniętej mi torebki, której wnętrze było już całe mokre.
Czułem się tak, jakby woda zmyła ze mnie coś więcej niż warstwę lakieru do włosów, którą nałożyłem przed wyjściem, aby granatowe kosmyki przyzwoicie się ułożyły. Było mi też chyba lżej na duszy, tak jakby zrobienie czegoś szalonego mogło uwolnić mnie od trosk przyziemnego, zwyczajnego życia. 

- Tak, to ta. - uśmiechnęła się zadowolona. - Dziękuję. 

- Nie ma za co. 

- I dlaczego miałbyś niby nie podołać prowadzeniu firmy? 

Pomyślałem, że dziewczyna jest jak porysowana płyta, która przeskakuje z piosenki na piosenkę, potem wiesza się, a następnie wraca do pierwotnej melodii. Nie mogłem być pewien gdzie dokładnie się zaczyna, a gdzie kończy rozpoczęty przez nią wątek. 

- Jestem za słaby. - powtórzyłem z uporem, kątem oka zerkając na pierścień, który wciąż tkwił na moim palcu. 

Szlachetny kamień zalśnił w blasku latarki, przypominając mi o tych wszystkich gwałtownych i kłopotliwych emocjach, które spadły na mnie wraz z jego przejęciem. Pomyślałem o swoim dzieciństwie, czasach kiedy przymierzałem go jako dziecko, sądząc, że kiedyś będzie pasował na mnie jak ulał, niczym szyty na miarę garnitur. Chciałem, aby na moim palcu leżał tak dobrze jak na palcu ojca, tak jakby miała to być gwarancja mocy, jakiej potrzebowałem do przejęcia roli szefa Funtomu.
Zdradziecki błękit kamienia po dziś dzień wydawał się subtelnie puszczać do mnie oko na znak, że obecnie jest już w stu procentach mój, a z drugiej strony szeptać mi do ucha, że w porównaniu do moich przodków nie jestem go godzien. 

- Oj, Ciel, źle myślisz. - pokręciła głową, zamykając torebkę pełną różnokolorowych muszli. Rozkosznie zadzwoniły, gdy potrząsnęła nią, uśmiechając się z satysfakcją. Jej radość była niczym radość dziecka, bezgraniczna i w gruncie rzeczy bezsensowna dla ludzi, którzy nie znali potęgi drobnych przyjemności. - Przecież nie musisz być taki jak twój ojciec, żebyś był dobry. 

Zgasiła latarkę, przez co znów nastał mrok, rozproszony jedynie wątłym światłem latarenek na molo. Co za tym idzie nim mój wzrok ponownie przyzwyczaił się do ciemności, chłonąłem otoczenie innymi zmysłami. Całym sobą odczuwałem mokre ubranie lepiące się do ciała i fale otulające mój tors. Słyszałem szum fal, a w tle cichutkie skrzypienie zbutwiałego drewna utrzymującego konstrukcję. W głowie tymczasem wciąż kotłowała mi się jedna, jedyna myśl, której uczepiłem się niczym tonący koła ratunkowego. 

Czy naprawdę nie muszę być jak Vincent Phantomhive, żebym był wystarczający?

***

*3 godziny wcześniej*

- Uważaj na siebie, dobrze? - Sebastian niepokoił się o mnie, od kiedy tylko powiedziałem mu, gdzie się wybieram. 

- Wiem. Przecież to jasne, że będę uważał. Poza tym, co mi może zrobić nastoletnia dziewczyna?

- Jeśli ma jakichś wspólników, to dużo. 

- Nie przesadzaj. - powiedziałem, po czym wyprzedziłem go, widząc, że znów otwiera usta. - Nie jestem dzieckiem, Sebastianie, spokojnie. 

Zdawałem sobie sprawę z tego, jak słaby to argument. W końcu mimo prawie osiemnastu lat, większość życia spędziłem zamknięty w sztywnych ramach, przejmując się przede wszystkim szkołą i zajęciami dodatkowymi. O bezpieczeństwo dbał ktoś inny, tak samo jak o wyjście z kryzysowych sytuacji. Tyle że kiedy miałem się nauczyć dbać o siebie sam jeśli nie teraz?

- Wiem, że nie jesteś, Ciel. - westchnął cicho, kręcąc głową, tak jakby czuł się samym sobą rozczarowany. - Wybacz, po prostu trochę się martwię. Jesteś mądry, na pewno dasz sobie ze wszystkim radę, ale i tak nie umiem się nie przejmować. 

- Obiecuję, że wrócę cały i zdrowy. - podszedłem do niego i lekko się schyliłem. - Pomóż mi z przyklepaniem tyłu włosów, okropnie to wygląda. 

Brunet przejął ode mnie tubkę lakieru i wstrząsnął nią, po czym pomógł w ogarnięciu szopy na mojej głowie. Gdy poczułem jego palce między granatowymi kosmykami, moje policzki ogarnęło niespodziewane ciepło. Robił to dziesiątki razy, jednak dopiero teraz zareagowałem w tak niewytłumaczalny dla mnie sposób. Nic na to jednak nie mogłem poradzić, modląc się jedynie w duchu o to, aby zdradziecki burgund zszedł z mojej twarzy. 

- Co, denerwujesz się? - zapytał, najwyraźniej dostrzegając co się ze mną dzieje. 

- Troszkę. - skinąłem głową, jednak tylko ja wiedziałem, że tym co wytrąciło mnie z równowagi nie było spotkanie z Lily. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro