Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23


Wsłuchiwałem się w cichy płacz, dziecięcy szloch rozdzierający serce. Tuliłem przy tym do siebie drżące ciało przyjaciela, zastanawiając się... Dlaczego? Jakim cudem znaleźliśmy się w tym miejscu? Kiedy podjęliśmy decyzje, które sprawiły, że wylądowaliśmy w obecnej sytuacji? Nie umiałem stwierdzić, bo sam chyba nigdy żadnej nie podjąłem. Gdyby ktoś kilka lat temu pokazał mi, jak obecnie będzie wyglądało moje życie i zapytał, czy chcę iść tą drogą, wybrałbym przeciwległą trasę, choćby miała być ciemna, trudna i niebezpieczna. Gdybym nią poszedł, być może nie musiałbym obecnie tkwić na tyłach szkoły, uspokajając przyjaciela.
Zbliżała się jesień, było coraz chłodniej. Zakaszlałem, czując zimny wiatr wdzierający się za poły kurtki, która była zdecydowanie zbyt droga jak na kurtkę ucznia drugiej klasy podstawówki. Wiedziałem, że mogę zachorować, jednak traciło to dla mnie znaczenie w obliczu żalu blondyna. Chciałem po prostu być, uspokoić go i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, mimo że tak jak on czułem ogromną niesprawiedliwość.

- Już dobrze. - wyszeptałem, kładąc dłoń na jego włosach. - To się nie powtórzy, jeśli następnym razem będziesz uważał.

Czerwone ślady na jego rękach stanowiły przypomnienie o bezlitosnych uderzeniach linijką, które wymierzył nauczyciel za zwykłe, zdarzające się czasem dzieciakom gadulstwo. Upomniał zaledwie raz, potem doszło do rękoczynów. Nikt nie zareagował, nie powiedział, że to nie w porządku, że przecież wszyscy jesteśmy tylko dziećmi. Nikt nie podważył nauczycielskiego autorytetu. Być może już zawsze mieliśmy pozostać stłamszeni i niepewni, już zawsze być czystą kartką, na której ktoś inny nakreśli swoje plany. Mieliśmy być posłuszni i grzeczni, mieliśmy być gliną do urobienia według oczekiwań rodziców, nauczycieli i firm, które wezmą nas w swoje żelazne objęcia. Czasem sami założymy firmy lub je przejmiemy, wtedy mieliśmy zostać ułożonymi szefami o mocnej ręce i chłodnym spojrzeniu. Mieliśmy się nauczyć wspinaczki po trupach na szczyt.

- Już dobrze. - powtórzyłem i przytuliłem go tak mocno, jak potrafiłem, choć czułem, że to wciąż za mało.


Złapałem go następnie za jedną z rąk i delikatnie pogłaskałem po śladach. Czułem je pod palcami i miałem wrażenie, że przez to ja również się popłaczę, co jednak powstrzymywałem z czystego przyzwyczajenia. Wiedziałem, że chłopak roni łzy nie tyle z bólu, ile z upokorzenia, poczucia zniewagi i świadomości, że coś się skończyło. Jakby dopiero teraz doszło do nas, jak okrutny jest świat, w którym żyjemy i ile będzie nas kosztowało utrzymanie się na jego powierzchni.

***

Noc była mroźna. Otulałem się kołdrą, jednak nie pomogło mi to w odegnaniu chłodu. Być może było to zimno płynące nie tylko z otoczenia, ale również z mojego wnętrza. Marzłem od środka, potrzebując kogoś, kto przegoniłby ten chłód.
Pełen obaw wyszedłem z łóżka i przemknąłem na dolne piętro, starając się zapalać tyle świateł, ile to koniecznie, mimo że bałem się ciemności. Nie chciałem obudzić zajmującej się mną kobiety, która miała dość kruchy sen. Denerwowanie jej byłoby niewskazane, bywała surowa i raczej nie lubiła szwędania się po nocach. Do tego kategorycznie zabraniała mi przeszkadzania rodzicom w pracy, a właśnie to chciałem teraz zrobić. Chciałem zadzwonić, usłyszeć ich głos, poczuć, że są, mimo że znajdowali się daleko stąd.

Zszedłem na sam dół i rozejrzałem się, nasłuchując kroków z górnego piętra. Nie odnotowując żadnych hałasów, dorwałem się do telefonu i szybko wykręciłem numer ojca, bo tylko ten znałem na pamięć. Miałem już swój telefon, jednak nosiłem go tylko do szkoły. Po południu, a szczególnie na noc, był on konfiskowany przez tę wiedźmę. Ten fakt mi jednak mimo wszystko nie wadził, ponieważ miałem wystarczająco nauki, abym nie miał już czasu na korzystanie z elektroniki, chociaż teraz naprawdę by mi się przydał. Nie musiałbym nerwowo oglądać się na schody, pilnując, czy kobieta nie schodzi na parter, jednak po chwili zrezygnowałem z tej czujności.

Moje serce zabiło szybciej, gdy usłyszałem dźwięk odbieranego połączenia. Zamiast głosu ojca doszedł do mnie jednak głos matki, co oznaczało, że mój drugi rodzic był pewnie zajęty.

- Halo?

- Cześć. - powiedziałem cicho, nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć, jak zacząć rozmowę o tym, czego oczekuję z ich strony. Chyba sam nie do końca wiedziałem. Po prostu nie chciałem, aby było mi tak zimno.

- Ciel? Czemu dzwonisz, słońce? Jest już późno.

- Nie wiem.

- Nie wiesz?

Pokręciłem głową, czego kobieta nie mogła zobaczyć. Po chwili zreflektowałem się i powiedziałem coś więcej.


- Tęsknię.

Miałem ściśnięte gardło. Z pełną mocą doszło do mnie, że tak, tęsknota to coś, co w tym momencie odczuwam całym sobą. Chciałem, żeby byli, nawet jeśli tylko ciałem, a nie duchem. Chciałem czuć ich obecność, nawet jeśli wiedziałem, że nie zrobiliby nic, abym poczuł się ich ukochanym, jedynym dzieckiem. Po tym ciężkim dniu marzyłem, aby ojciec położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się w niemym zapewnieniu, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli by nie było, a on nie mógłby o tym wiedzieć, nie interesując się moim życiem.

- My też tęsknimy, kochanie. Kładź się już do łóżka. Jest naprawdę późno, a jutro masz szkołę.

- Ale ja bardzo tęsknię.

- Ciel, bardzo cię proszę. - westchnęła cicho. - Co z Madeline? Śpi?

- Śpi.


- W takim razie ty też się połóż. Pewnie będzie się gniewać, jeśli zobaczy cię na nogach o tej porze.

- Powiedz, co u was? Jak idą interesy? - zapytałem rozpaczliwie, chcąc zatrzymać jej głos jeszcze na chwilę. Chcąc jeszcze przez moment skupić jej uwagę na mojej osobie. W tle usłyszałem głos ojca, który najwyraźniej wrócił do pomieszczenia. Wydawało mi się, że zamienił kilka słów z Rachel, która w tym czasie przyłożyła smartfon do ubrania, aby stłumić dźwięk.

- W porządku, słońce. Porozmawiamy jutro, dobrze? Dobranoc, do zobaczenia. - pożegnała się, po czym usłyszałem trzask przerwanego połączenia.

Powoli odsunąłem słuchawkę od ucha i położyłem z powrotem na uchwycie, jeszcze przez chwilę wpatrując się w urządzenie, jakby w nadziei, że rodzice oddzwonią lub stanie się coś równie nieoczekiwanego. Telefon jednak milczał, nie dając żadnej nadziei na kontakt. Akceptując to, a raczej chwilowo odkładając rozpacz na bok, wróciłem do pokoju. Tym razem zrobiłem to powoli, nie bojąc się mroku, który czaił się w korytarzach ani dźwięków, które wydawał prawie pusty dom. W moment straciłem siły na cokolwiek, wydawało mi się, że jedyne na co się dziś zdobędę to powrót do pokoju i położenie się w łóżku. O dziwo po zamknięciu drzwi poczułem jednak gromadzącą się we mnie energię, iskrę która przebiegła po moim ciele orzeźwiającym dreszczem. Wezbrała we mnie złość, kiedy patrzyłem na spore, puste pomieszczenie, które nie przypominało pokoju dziecka w moim wieku. Urządzone zostało w ciemnych tonach, bliżej mu było do królestwa wyjątkowo ponurego nastolatka, który nie ma plakatów, które chciałby powiesić na ścianach ani wspomnień w formie zdjęć, które mogłyby zawisnąć obok.
W moment opanowała mnie wściekłość, która z każdą chwilą narastała. Rozchodziła się po moim ciele, tak jak rozchodzi się zaraza po dużej grupie ludzi stłoczonych w jednym miejscu. Wsiąkała w kolejne komórki mojego ciała, paliła, piekła. Czułem, że muszę ją w jakiś sposób rozładować i zrobiłem to na pierwszym, co mi się nawinęło - w tym przypadku były to książki ułożone na komodzie, które zrzuciłem na podłogę. Miałem jednak wrażenie, że to nie wystarczy, więc po chwili zerwałem z łóżka pościel i rzuciłem ją w kąt. Spoczęła tam, spokojnie i posłusznie, nie dając mi ani grama satysfakcji. Co za tym idzie, kontynuowałem demolowanie pokoju, czując, że zaczynam się dusić nagromadzoną złością, frustracją i żalem. Domyślałem się, że dostanę ataku astmy, jeśli się nie uspokoję, jednak mało mnie to wtedy obchodziło. Chciałem jedynie nie czuć tego wszystkiego, nie żyć w poczuciu ogromnej niesprawiedliwości. Chciałem trwać w świecie wolnym od emocji, jakie żywiłem do rodziców. Och, jak błogo by było, gdyby byli mi obojętni. Gdybym nie czuł się odrzucony, przeżywając takie sytuacje jak ta sprzed chwili. Miałem marzenie być całkowicie niezależnym organizmem, którego nie obchodzą rzeczy tak bezsensowne jak rodzice.
W pewnym momencie do pokoju weszła Madeline. Kobieta ciaśniej owinęła się szlafrokiem i w lekkim szoku rozejrzała po pomieszczeniu, aż na moment zaparło jej dech w starczej już piersi. Potem spojrzała na mnie z naganą i niemymi pytaniami w źrenicach dość mętnych, z uwagi na fakt, że była do niedawna pogrążona we śnie.

Wyraz mojej twarzy momentalnie się zmienił. Z furii przeszedłem do rozdzierającego smutku. Czułem, jak z emocji pieką mnie policzki, a w oczach stają łzy, które z uwagi na warunki, w których zostałem wychowany, nie chciały płynąć. Tyle jednak wystarczyło, aby przekonać ją do tego, że jestem w wielkiej rozpaczy.

- Nie mogę nigdzie znaleźć królika. - pociągnąłem teatralnie nosem, ocierając kąciki oczu.

Wiedziałem, że miałbym problemy, gdyby wyszedł prawdziwy powód, przez który doprowadziłem pokój do takiego stanu. Co za tym idzie, znalazłem wiarygodną przyczynę takiego zachowania, w co opiekunka wydawała się uwierzyć.

- Następnym razem nie demoluj pokoju. Zawołaj mnie albo naucz się spać bez zabawek. To już ten wiek. - podeszła do półki i zdjęła z niej pluszowego królika firmy Funtom. - Jutro to posprzątasz.

- Oczywiście. - skinąłem głową, przyjmując jednocześnie przytulankę, którą mi podała, nie patrząc przy tym na mnie.

- Dobranoc. - westchnęła, możliwie jak najciaśniej zaciskając na swoim ciele poły szlafroka.

Gdy wyszła, wciągnąłem kołdrę z powrotem na łóżko i położyłem się na posłaniu. Królika położyłem naprzeciwko, przez co wpatrywał się w moją twarz nieco wytartymi, czarnymi oczkami. Poprawiłem jego ubranko i otuliłem go kołdrą znacznie staranniej niż siebie, tak jakby chłód mógł przebić się przez plusz i dotrzeć do jego małej duszyczki, którą zgodnie z dziecięcą fantazją posiadała każda zabawka.
Leżąc tak i wpatrując się w przedmiot, który w mojej wyobraźni często stawał się rodzicami, czułem pustkę. Już nawet nie smutek czy złość, a pustą przestrzeń, jakby ktoś pozbawił mnie części serca, a może i duszy. Nie pomagało wmawianie sobie, że dzięki trzymaniu przytulanki przy sobie rodzice zawsze są blisko - coraz bardziej wątpiłem w to, że towarzyszą mi pod jakąkolwiek postacią. Czułem się przy tym niczym ten pluszowy króliczek, elegancki i pocieszny, lecz z watą zamiast wnętrza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro