Rozdział 20
Kiedy tylko zorientowałem się, że nie mam pieniędzy, rozpoczęliśmy gorączkowe poszukiwania. Przeszliśmy całą trasę którą tu doszliśmy, jednak nigdzie nie dostrzegliśmy naszej zguby.
''Spokojnie, znajdą się'', uspokajał mnie z początku Sebastian, jednak kiedy dwa razy przemierzyliśmy przebytą wcześniej drogę i nic nie znaleźliśmy, zamilknął. Najwyraźniej tak jak i ja stracił nadzieję na odzyskanie pieniędzy, które były dla nas obecnie czymś naprawdę cennym.
- Niemożliwe, żeby wypadły mi z kieszeni... - mruknąłem cicho, nie dowierzając w naszego pecha.
- A może niekoniecznie wypadły?
- Co masz na myśli?
- Pamiętasz tamtego podejrzanego mężczyznę? Lekko cię szturchnął. Powiedziałeś, żeby uważał, a on jedynie kiwnął głową i pośpiesznie odszedł.
Gdy o tym wspomniał, przywołałem w pamięci obraz mężczyzny o którym była mowa. Wyglądał jak bezdomny, a z nich bywają dobrzy kieszonkowcy. Bardzo prawdopodobne, że dałem się wykiwać.
- Cholera. - mruknąłem zrezygnowany, domyślając się, że już nie odzyskam swojej własności.
- Dokładnie, cholera.
- Co teraz?
- Nie wiem. To trochę komplikuje sprawę. - potarł nasadę nosa. - Dałeś się okraść jakiemuś dziadkowi, to będziesz to odrabiał.
- Niby jak? Gdzie?
- Skąd mam wiedzieć? Teraz twoja kolej żeby trochę pomyśleć.
Ach, więc tak stawia sprawę.
W porządku.
Skoro on zawsze radzi sobie z każdym problemem, ja na pewno też dam sobie radę.
Mijały kolejne minuty, tymczasem w głowie dalej miałem pustkę. Nie wiedziałem jak odbudować nasz budżet. Moglibyśmy żebrać, ale to po pierwsze upokarzające, a po drugie przy dobrych wiatrach zapewni nam zaledwie kilka funtów. Jeśli chcemy kontynuować podróż, potrzebujemy trochę banknotów o trzycyfrowym nominale.
W czasie gdy się zastanawiałem, zaczęło padać. Z początku poczułem pojedynczą kroplę na nosie, potem jednak pojawiły się kolejne na moim czole i policzkach. Nim się obejrzałem ludzie rozkładali parasole lub wciągali na siebie workowate, śliskie peleryny. Zawiał przy tym zimny wiatr, przez co potarłem odsłonięte ramiona. Jeszcze chwilę temu było ciepło, teraz odniosłem wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni.
- Chodź, schowamy się pod czymś. - złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę daszku nad zamkniętą o tej porze piekarnią.
Stanęliśmy w miejscu do którego deszcz nie dochodził i wciągnęliśmy na siebie coś cieplejszego. Część obecnych na promenadzie ludzi poszła naszym śladem, reszta szybkim marszem zmierzała do hotelów lub mieszkań. Obserwowałem ich twarze, spragnione własnego kąta. Swojego łóżka, koca, ulubionej książki i czegoś słodkiego. Marzyli o prostych sprawach i te fantazje umilały im pośpieszny spacer w deszczu. Musiało być im bardzo miło, tak zmierzać do miejsca, w którym zaznają odrobiny spokoju i ciepła.
- Pamiętam, że byliśmy kiedyś w bardzo podobnej sytuacji. - odezwałem się po dłuższej chwili, siadając na schodku przed wejściem.
Sebastian poszedł moim śladem i razem patrzyliśmy na mijających nas ludzi lub tych, którzy skryli się pod daszkami sąsiednich sklepów. Jednym z nich była księgarnia, na jej wystawie prężył się pulchny kot w rudo-białe paski. Wydawał się znudzony, śledząc swoimi bystrymi, bursztynowymi oczami kropelki ścigające się po szybie.
- Naprawdę? Kiedy? - oparł głowę na dłoni i lekko się wzdrygnął.
Czy on może chorować? Jest człowiekiem, więc najwyraźniej tak. Nigdy jednak nie widziałem żeby był chory, więc teraz, kiedy zrobił coś takiego, przestraszyłem się, że ma się to po raz pierwszy zdarzyć. Oparłem więc głowę o jego ramię aby dać mu choć odrobinę ciepła, mimo iż domyślałem się, że niewiele tym zdziałam.
- Miałem jakieś trzynaście lat, czymś mnie zirytowałeś. Po odwiedzinach w sklepie wracaliśmy do samochodu, zaparkowałeś dość daleko. Zaczęło padać. Poleciłeś mi wejść pod daszek, ja tymczasem miałem zamiar wracać mimo deszczu, twierdząc, że chcę być jak najdalej od ciebie. Musiałeś mnie trzymać za ramię żebym faktycznie nie szedł w deszcz i tkwiliśmy tak przez dobry kwadrans. Cały czas mówiłem, że cię zwolnię.
Kiedy skończyłem, mężczyzna mimowolnie się zaśmiał. Na jego blade policzki wróciło trochę koloru, jakby ożywiło go wspomnienie zamierzchłych czasów. Byliśmy już wtedy w dość dobrych stosunkach, jednak często się irytowałem i Sebastianowi mocno się przez to obrywało. Po czasie chyba przeszło mi samo z siebie. Wciąż często bywałem poirytowany, jednak nie wyżywałem się już na moim kamerdynerze. Zresztą wątpię, że kiedykolwiek mu to przeszkadzało. Zapewne był bardziej rozbawiony moimi dziecinnymi fochami.
-Pamiętam. - poklepał mnie lekko po włosach. - Podałem ci telefon i powiedziałem, żebyś zadzwonił do rodziców. Zadzwoniłeś do ojca i nie odebrał, stwierdziłeś wtedy że mam szczęście i najwyraźniej to jeszcze nie mój czas.
- Jakby odebrał, skończyłbyś na ulicy.
- Na pewno po ochłonięciu byś to odwołał. Właśnie to w tobie lubiłem. Byłeś bezczelny i nieraz słusznie się na mnie denerwowałeś, ale wiedziałem, że finalnie nie pozwoliłbyś mi odejść.
- Gdybyś odszedł, zostałbym sam. - zamknąłem oczy, czując, że opiera policzek o czubek mojej głowy. - Miałbym Aloisa, ale to nie to samo.
Nie wyjaśniłem, na czym dokładnie polegała różnica. Obaj byli moimi przyjaciółmi, jednak miałem wrażenie, że z Sebastianem łączyła mnie szczególniejsza więź. Coś jak połączenie przyjaciela i rodziny. Był ze mną od dziecka, zarówno wtedy, kiedy przeżywałem dobre chwile, jak i wtedy, kiedy dosłownie odechciewało mi się żyć. Troszczył się o mnie, pomagał mi i dobrze mnie rozumiał, bo na co dzień był obok i uważnie obserwował każdy mój ruch, gotów w każdej chwili pomóc, jeśli o to poproszę. Ja też towarzyszyłem mu w wielu momentach i nawet jeśli wiedziałem o nim znacznie mniej, również byłem mu bliski. Tak przynajmniej chciałem sądzić, bo nigdy nie zapytałem co naprawdę o mnie myśli.
Nie zapytałem o wiele rzeczy, o które powinienem zapytać.
Kolejny błąd, który muszę naprawić. Skoro jednak sam zaczął ostatnio mówić o sobie mówić, jestem na dobrej drodze, aby się poprawić.
Póki co tkwiliśmy w ciszy, którą skwitował moje wyznanie, tak jak i wiele innych. Nie mam pojęcia, czy tak jak ja rozumiał, że łączy nas coś bardziej szczególnego niż mnie i Aloisa, czy może nie czuł potrzeby rozwijania tego wątku. Faktem jednak było, że zamilknął, tak samo jak i ja. Czułem przy tym strach na myśl o dniu, w którym nasze drogi się rozejdą. Dzięki ucieczce zmieniliśmy poniekąd bieg historii, którą ułożyli dla mnie rodzice, ale może Michaelis ma już plany, które będzie chciał zrealizować, gdy skończy się jego umowa z rodziną Phantomhive'ów? Może bez względu na wszystko, co teraz przeżywamy, w grudniu i tak przyjdzie mi pożegnać część mojego serca i duszy, bez których życie już nigdy nie będzie takie samo?
W pewnym momencie wzrok nas obu przykuł jeden z ludzi, skryty pod wyróżniającym się spośród innych, krwiście czerwonym parasolem. Zresztą nie tylko parasol miał tak intensywną barwę. W oczy rzucał się również bordowy płaszcz i długie, pofarbowane na czerwono włosy.
Z początku sądziłem, że to kobieta z niezdrową obsesją na puncie tego żywego koloru. Po chwili jednak przechodzień dostrzegł nas i z nieznanych mi przyczyn skierował swe kroki w naszą stronę. Dostrzegłem wtedy wściekle zielone oczy okolone czerwonymi oprawkami. Wszystko w tym człowieku wydawało się krzyczeć, i to jedynie z uwagi na tą jedną barwę, która przyciągała nie tylko nasz wzrok.
- Wyglądacie na zmarzniętych. - odezwała się nieznajoma, która była chyba nieznajomym. Na to wskazywałby głos, niezbyt głęboki, ale definitywnie męski.
Czy znowu ktoś chce nas przygarnąć? Nie wierzę, że jest to kolejny znajomy ojca, więc o co chodzi tym razem?
- Być może. - odpowiedział wymijająco Sebastian. - Jak większość ludzi w taką pogodę.
- Nie chcielibyście się gdzieś ogrzać? - zapytał cicho, kładąc dłoń na ramieniu mojego kamerdynera. Brunet spojrzał krótko na rękę nieznajomego, po czym skierował wzrok na jego twarz. - Znam jedno fajne miejsce.
- Jakie? - zapytał bez krzty zainteresowania.
- Cholernie dobre. - szepnął mu przy uchu, patrząc na mnie kątem oka z cwanym uśmiechem.
Zmarszczyłem lekko brwi i złapałem Sebastiana za rękaw bluzy, patrząc na czerwonowłosego jak na kogoś, kto zabił mi matkę. W odpowiedzi mężczyzna zachichotał i odsunął się, podając mi ulotkę, na co Sebastian nachylił się nade mną i razem przeczytaliśmy zawartą w niej treść. Jak się okazało była to reklama klubu ze striptizem, który znajdował się niedaleko, bo na ulicy którą już mijaliśmy. Wydawało mi się, że oferuje też nieco bardziej... Dogłębne usługi. Po przeczytaniu informacji na kartce znów spojrzałem na nieznajomego, który skrzyżował ręce na piersi, uśmiechając się zachęcająco.
- Pracujesz tam? - zapytałem, oglądając obie strony kwitka.
W mojej głowie zaczął rodzić się pewien plan. Z początku nieśmiały i pozornie awykonalny, jednak wystarczyło kilka sekund abym doszedł do wniosku, że to okazja, która może się więcej nie powtórzyć.
- Pracuję. Szukam klientów. - uśmiechnął się miło i znów oparł dłoń na ramieniu mojego towarzysza, który w odpowiedzi lekko się skrzywił.
- Czy nie poszukujecie może pracowników? - wypaliłem niespodziewanie, przez co Sebastian szturchnął mnie dość mocno w bok.
- Ciel! - fuknął oburzony, podczas gdy ja masowałem bolące miejsce.
- Chodzi mi o bycie jakimś kelnerem, czy coś... - burknąłem, patrząc na niego urażony. Czy on myślał, że będę się sprzedawał tylko po to, abyśmy mogli dalej uciekać?
W sumie... Jakby nie było innych, lepszych alternatyw... Albo po prostu jakichkolwiek alternatyw.
- Póki co mamy raczej komplet, słoneczka. - postać w czerwieni uśmiechnęła się przepraszająco. - Aczkolwiek prostytutek nigdy dość. W sumie ty byś się nadawał.
Wyszczerzył się i ujął twarz mojego kamerdynera w dłonie, przez co mężczyzna prychnął, odsuwając od siebie ręce nieznajomego. Trzeba wykorzystać fakt, że Michaelis najwyraźniej przypadł mu do gustu.
- Jestem pewien, że coś by się dla nas znalazło. Potrzebujemy pracy na jakiś czas. Miesiąc, może dwa... - powiedziałem, ciągnąc go lekko za rękaw płaszcza, żeby zwrócił na mnie uwagę.
Jak się okazało było to zbędne, słuchał mnie uważnie i jego oczy błysnęły, kiedy wspomniałem o pracy przez taki okres. Najwyraźniej już sobie wyobrażał jak to będzie mieć tak blisko siebie swój nowy obiekt westchnień.
- Och... Mogę zapytać szefowej. - wymruczał, obejmując Michaelisa ramieniem. Już od dawna nie widziałem, aby mój towarzysz był tak zniesmaczony drugim człowiekiem. - Nazywam się Grell.
- Ciel, a to Sebastian. - przedstawiłem bruneta niczym jego menadżer.
- Sebastian? Przepiękne imię. - Grell westchnął z uwielbieniem. - Jak dla anioła.
- Ta, w rzeczy samej. - westchnąłem cicho, rozdrażniony jego zachowaniem. Nie robił nic szczególnego, więc nie wiedziałem co mnie dokładnie irytuje. Może jego sposób bycia, a może to, że dotyka Sebastiana, podczas gdy w ostatnim czasie miałem go tylko dla siebie. W sumie miałem go dla siebie przez ponad siedem lat, lecz i tak mnie to wnerwiało.
Podczas gdy Grell komplementował mojego kompana, ja rozglądałem się po otoczeniu, chcąc jak najlepiej zapamiętać drogę i wyłapać w jej trakcie jak najwięcej szczegółów. Nieznajomy nie miał raczej złych zamiarów, ale jak to mówią, ostrożności nigdy dość. Poza tym, gdyby nie poszło nam za pierwszym razem, chciałem wiedzieć jak wrócić. Zostaliśmy totalnie bez pieniędzy, więc nie mogliśmy się stąd wydostać. Nie widziałem innej opcji jak praca w agencji towarzyskiej, które w Wielkiej Brytanii były nielegalne. Gdzie indziej przyjmą dwójkę młodych chłopaków bez żadnych dokumentów? Chyba nawet na zmywak trzeba było posiadać jakiekolwiek papiery, niekoniecznie kwalifikacje. Choć czuję, że ja akurat nawet na takim stanowisku bym sobie nie poradził.
- To tu. - mężczyzna stanął pod odświeżoną, niepozorną kamienicą. Naturę tego miejsca zdradzały jedynie neony, które o tej porze dnia robiły zerowe wrażenie. - Tylko, jak mówiłem, nikogo zbytnio nie szukamy. A raczej... Nie szukamy pracowników innych niż ci, którzy pracują ciałem. Nie zawiedźcie się jakby co.
Mówiąc to, przejechał palcem po szyi Sebastiana, na co mężczyzna zadrżał, jednak nie z przyjemności. W ramach wsparcia złapałem go za rękę i poklepałem lekko po ramieniu, jakbym chciał powiedzieć ''spokojnie, pewnie za niedługo się odczepi''. Zanim do tego doszło, Grell wprowadził nas do swojego miejsca pracy. Atmosfera wewnątrz znacznie różniła się od tej na zewnątrz, choć jeśli chodzi o liczbę gości, nie była to szczytowa pora. Zauważyłem zaledwie paru mężczyzn, dwie kelnerki i kilku pracowników oraz pracowniczki wykonujące erotyczne tańce. W powietrzu czuć było papierosy i alkohol, do tego sztuczną mgłę lub dym z e-papierosów. Coś nietypowego, z czym nie miałem styczności. Automatycznie zakaszlałem, co sprowadziło na mnie zatroskany wzrok Sebastiana.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, zaczesując kosmyk włosów za moje ucho.
- Tak, jest w porządku. - skinąłem głową.
- Sebuś, zostaw dzieciaka. - wyjęczał nasz przyszły współpracownik, o ile rzecz jasna wszystko pójdzie po naszej myśli. - Zajmij się mną.
Brunet na te słowa zacisnął usta w wąską kreskę i ostentacyjnie objął mnie ramieniem, przyciągając bliżej. Grell w odpowiedzi prychnął i skrzyżował ręce na piersi, wyprzedzając nas. Jak na kogoś noszącego buty na obcasie, miał całkiem szybki chód. Milczał aż do chwili, gdy stanęliśmy pod drzwiami szefowej tego przybytku. Były ozdobione niczym jakiś pokój zabaw, z różowym futerkiem wokół tabliczki z imieniem władczyni tego miejsca. Była to kobieta zwąca się Madame Red, co znów skojarzyło mi się z czymś dla dorosłych o dziwnym guście. Zielonooki bez pukania pchnął wrota do królestwa swojej przełożonej.
- Madame! Przyprowadziłem potencjalnie nowych pracowników! - oświadczył, przerywając kobiecie wymagające zadanie, jakim było wypełnianie dokumentów.
Uniosła wzrok znad papierów i zmierzyła nas spojrzeniem szkarłatnych oczu. Wydawała się kochać czerwień tak samo jak jej podwładny. Czerwone miała włosy, suknię i biżuterię. Czerwony był lakier na jej paznokciach i bordowe było pióro, które odłożyła spokojnie na stolik, gdy wtargnęliśmy do jej gabinetu.
- Pracowników? - zapytała, opierając brodę na złożonych dłoniach. Otaczała ją aura podobna do tej, którą miał mój ojciec w trakcie prowadzenia negocjacji z kontrahentami. - Brunet może i by się nadał, ale drugi jest chyba za młody.
- Nie, to będą pracownicy innego rodzaju. - mężczyzna szybko wyjaśnił niejasności. - Nie potrzebujemy jakichś kelnerów, czy kogoś w tym stylu?
- Nie. Wydaje mi się, że mamy komplet. Będziesz chyba musiała wyprosić panów. - kobieta posłała w naszą stronę uśmiech, zwracając się przy tym do Grella damską formą. Chyba się pogubiłem.
- Och, na pewno znajdzie się miejsce choćby dla niego. - z przymilnym uśmiechem uczepił się ramienia Sebastiana. - Zobacz, jaki on ładny. Przyciągnie klientów, mówię ci!
- Jeśli już mam tu zostać, to tylko z Cielem. - zadeklarował, łapiąc mnie za ramię.
To w tym właśnie momencie kobieta faktycznie się mną zainteresowała. Wlepiła we mnie swój czujny wzrok, a potem uśmiechnęła się, jeszcze przez moment lustrując moją twarz. Następnie wstała i wyciągnęła dłoń w moją stronę.
- Miło mi cię poznać, Ciel.
- Mi również, Madame? - bardziej zapytałem niż stwierdziłem, ściskając jej rękę. Potem kobieta wymieniła ten sam gest z moim towarzyszem.
- Tak właśnie mnie nazywają. - oparła ręce na biodrach. Jej twarz przybrała dziarski, pełen wigoru wyraz. - Na pewno znajdziemy wam jakieś zajęcie.
- Bardzo dziękujemy. - Sebastian z wdzięcznością skinął głową.
Nie wiedziałem skąd ta nagła zmiana, skoro jeszcze chwilę temu twierdziła, że nie mają wolnych stanowisk. Czy zobaczyła we mnie coś, co kazało jej nas zatrzymać? A może znała mnie lub kojarzyła, tak jak przyjaciel ojca? Nie wiedziałem, czy więzy rodziny Phantomhive sięgają tak daleko, miałem jednak nadzieję, że nie. Wydawała się miła, ale wyglądała przy tym na kogoś, kto mógłby nas wydać.
- Możesz już iść, Grell. Muszę porozmawiać z nimi na osobności. - poprosiła, zajmując krzesło, które wydawało się wygodne. Te naprzeciwko biurka, które wskazała nam gestem, też były niczego sobie.
- Czy muszę? Nie mogłabym zostać jeszcze chwili?
- Wyjdź, Grell. Bardzo cię proszę. Muszę wypytać o kilka rzeczy, skoro mają tutaj pracować. Ty póki co nie jesteś już potrzebna.
Zrobił minę niczym urażony dzieciak, po czym z ociąganiem skierował się w stronę wyjścia. Nim chwycił za klamkę, ktoś nacisnął ją z drugiej strony, a sekundę później drzwi otworzyły się na pełną szerokość, uderzając Grella. Złapał się za nos i jęknął boleśnie, na co kobieta stojąca w progu nawet nie zwróciła uwagi. Wydawała się zbulwersowana, ciężko dyszała, patrząc na swoją szefową ze złością w oczach. Po jej stroju składającym się z białej koszuli i czarnej spódnicy zgadywałem, że jest jedną z pracownic zajmujących się obsługą klientów.
- Odchodzę. - wycedziła, krzyżując ręce na piersi.
- Odchodzisz? - Madame uniosła brew, powtarzając gest nieznajomej.
- Odchodzę. Goście są okropni, współpracownicy również. Nie mam czego tu szukać.
Sądziłem, że czerwonowłosa pokręci głową i ze smutkiem zapyta, co się stało. A jeśli nie zrobi tego ze smutkiem, to po prostu postara się ustalić ciąg zdarzeń, przez który jej pracownica przyszła tak wzburzona. Dama w czerwieni zamiast tego uśmiechnęła się, opierając głowę na dłoni.
- Idź idź, Pysiu. Powodzenia. Mam już zastępstwo, więc możesz ulotnić się nawet teraz.
Wydawało mi się, że pracownica w jednej chwili się uspokoiła. Z wdzięcznością skinęła głową i lekko się uśmiechnęła, choć jej policzki wciąż były czerwone z emocji.
- Dziękuję za wszystko, Madame. - powiedziała już spokojniej, choć lekko drżąco, zapewne z powodu adrenaliny, której spora część musiała w moment wyparować.
Na odchodne posłała gardzące spojrzenie Grellowi, który dalej rozmasowywał nos, po czym ruszyła korytarzem, zapewne w stronę wyjścia. Podczas gdy ona opuszczała ten (o ironio dosłownie) burdel, my zaczynaliśmy swoją przygodę w tym miejscu. Nie wiedziałem jeszcze, czy się z tego cieszyć, czy może zazdrościć byłej już pracownicy.
- Widzicie? Odeszła akurat wtedy, kiedy wy przyszliście. - na dźwięk tych słów odwróciłem głowę w stronę kobiety i nasze spojrzenia się spotkały. Znów wpatrywała się we mnie z emocjami, których nie mogłem odczytać i myślami, które wydawały się już na zawsze pozostać jej sekretem. Wzrok, który mnie omiatał był jednak naprawdę przenikliwy, jakby chciała wniknąć w moją duszę i dowiedzieć się wszystkiego, czego jej nie powiedziałem i nigdy zapewne nie powiem. - Wierzycie w przeznaczenie?
- Zależy. - przyznałem.
- Całkiem tak. - odparł Sebastian.
- Według mnie sytuacja sprzed chwili zadziała się za sprawą przeznaczenia. Tak, to definitywnie było przeznaczenie.
Patrzyła na nas, jednak jej wzrok wydawał się przenikać nasze sylwetki. Nie wiedziałem przez to, czy powiedziała to do nas, czy może do siebie i swoich myśli, które zasnuły jej oczy mgłą zamyślenia.
***
Finalnie okazało się, że będziemy mogli tu mieszkać i pracować. Ówcześnie objaśniliśmy Madame sytuację, choć zatailiśmy fakt ucieczki. Stwierdziliśmy jedynie, że nie mamy się gdzie podziać i to wystarczyło aby stwierdziła, że nie może nas tak zostawić. Kolejnym kłamstwem, które padło w tej rozmowie był mój wiek - zgodnie stwierdziliśmy, że mam osiemnaście lat i choć kobieta domagała się dokumentów, zgodnie z moimi oczekiwaniami finalnie zaakceptowała ich brak. Strasznie się ucieszyłem kiedy tak się stało, bo mimo wszystko nie wiedziałem, czy będzie chciała zatrudniać nas na słowo honoru, bez potwierdzenia kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Myśląc o tym, przypomnieli mi się moi rodzice, którzy nie sprawdzili wykształcenia Sebastiana. Z jednej strony było to bezmyślne, a z drugiej dzięki temu mężczyzna do dziś jest przy mnie. Być może i tym razem dzięki zerowej dociekliwości wszystko skończy się dobrze.
- Jednak umiesz coś załatwić, Ciel. - brunet pochwalił mnie, jednocześnie odkładając plecak na łóżko. Poszedłem jego śladem i zostawiłem swój bagaż na drugim posłaniu.
Lokum wyglądało jak jeden z pokoi zabaw, w których część pracowników zarabiała na utrzymanie tego miejsca oraz siebie. Wystrój obfitował w zmysłową czerwień i mało gustowny róż. Na ścianie przeciwległej do drzwi znalazło się natomiast miejsce na powieszenie repliki dzieła, mianowicie ''Wędrowca nad morzem mgły''. Często widywałem ten obraz w podręczniku i naprawdę go lubiłem, jednak wydawał się tu zupełnie nie pasować. Miałem wrażenie, że miał czynić pokój eleganckim, jednak piękno dzieła w otoczeniu takich kolorów i przedmiotów, z czego każdy wydawał się z zupełnie innej bajki, słabo pełniło tę rolę. Było wręcz zbędne, lecz już teraz wiedziałem, że za żadne skarby się go nie pozbędę, nawet jeśli przypomina mi mój rodzinny dom. A może właśnie dlatego chciałem, aby ''wędrowiec'' został.
- Jasne, że umiem. - prychnąłem urażony, krzyżując ręce na piersi.
Sebastian nic sobie nie zrobił z mojego ponurego nastroju, opadł na łóżko i podłożył ręce pod głowę. Zająłem miejsce obok, czując jak miękki materac się pode mną ugina. Ciekawiło mnie, do czego wcześniej służyły te meble. Czy od zawsze, zgodnie ze słowami Madame Red, miały być przystanią dla zagubionych pracowników w patowej sytuacji, czy może i tu kiedyś przyjmowano klientów.
- W to nie wątpię. - wyciągnął rękę i lekko zmierzwił mi włosy. - Wszystko dobrze?
- Wszystko w porządku. - powiedziałem, potwierdzając to dodatkowo skinieniem głowy.
- Na pewno? - na chwilę zatrzymał dłoń na moich włosach. Potem wplótł palce między granatowe kosmyki i przeczesał je powolnym ruchem.
- Mhm. - mruknąłem, dając się przy tym złapać za rękę. Mężczyzna podwinął rękaw bluzy i obejrzał zadrapania, które znów stały się krwistymi ranami. Przypatrywał im się przez chwilę, podczas gdy ja odwracałem wzrok, nie chcąc patrzeć na ten dobrze mi już znany obrazek.
Przez pewien czas sądziłem, że wygrałem. Gdy kładłem się spać w domu przyjaciela mojego ojca, wydawało mi się, że ta część starego życia jest już za mną. Niestety wystarczyła odrobina stresu, abym znów zaczął się ranić.
- Zaraz sobie przemyjesz tą rękę. - nie zaproponował, a rozkazał, głaszcząc lekko wierzch mojej dłoni. - Potem jakoś to opatrzymy.
Pierścień rodowy, o którego istnieniu praktycznie zapominałem, błysnął w świetle zakurzonych żarówek. Błękitny kamień przypomniał o domu i tym, przed czym obecnie uciekałem. Znalazłem się tutaj, aby odciąć się od tego, co między innymi wiązało się z przejęciem tej cennej błyskotki. Tymczasem przyzwyczaiłem się do niej, do noszenia jej na palcu i posiadania blisko siebie, jakby od zawsze należała do mnie. Jakby dziedzictwo od zawsze było moje i również idealnie do mnie pasowało. Ale czy na dobrą sprawę nie było tak od początku? Od kiedy się urodziłem, wiadomo było, że na moich barkach spocznie kiedyś ciężar Funtomu. Nie byłem jedynie pewien co do tego, czy pasuję do dźwigania takiej odpowiedzialności. Póki co wciąż bałem się większości z tego, co wykraczało poza moją dotychczasową egzystencję.
- W porządku. - przytaknąłem, nie wiedząc, co więcej mógłbym powiedzieć. Zacisnąłem więc jedynie palce na jego dłoni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro