Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16


Nasza podróż trwała całą noc. Gdy zjawiliśmy się na miejscu, nastał rozkoszny, rześki poranek. Mało kto przemierzał wilgotne od deszczu ulice. Wtedy też, będąc jedynymi przechodniami, uświadomiliśmy sobie pewien niewygodny szczegół, a raczej Sebastian go sobie uświadomił, obmacując kieszenie. 

- Zostawiłem w hotelu portfel. - jęknął, poprawiając niesiony na plecach bagaż. 

Ja taszczyłem torbę, lekko kulejąc. Chusteczki podłożone pod pięty trochę pomogły, jednak wystarczyło choć lekkie otarcie, abym znów cierpiał. Przysięgam, że przy każdym kroku czułem krew oblepiającą moje buty. Pech chciał, że nigdzie w pobliżu nie dostrzegłem całodobowej apteki. Nie mieliśmy nawet możliwości zakupienia opatrunków. 

- Nie przejmuj się. Jakby nie patrzeć, dokumenty i tak by ci się już pewnie nie przydały.  -poklepałem go pocieszająco po ramieniu. 

Dowód osobisty, karty kredytowe, karta z programem lojalnościowym pewnej lodziarni, według którego po zebraniu odpowiedniej ilości pieczątek można było otrzymać w gratisie jeszcze jedną zimną przekąskę. Często z tego korzystaliśmy, szczególnie w sezonie letnim. Miałem nadzieję, że wybierzemy się jeszcze kiedyś na lody do naszej ulubionej, ''zamieszkanej'' przez życzliwą staruszkę budki z lodami. 

- Masz rację. - przyznał, choć z żalem. Potem spojrzał na moje stopy, od których ja sam starałem się odwracać wzrok, po czym nieznacznie się skrzywił - Na pewno dasz radę iść sam?

- Mhm. To tylko obtarte pięty. 

- Raczej nie jesteś do tego przyzwyczajony. 

- Nie jestem. - pokręciłem lekko głową. - Ale wytrzymam, nie martw się. 

Brunet wbrew moim zapewnieniom postanowił się martwić. Przystanął i podał mi plecak, a kiedy go przejąłem, schylił się, zgarniając mnie na barana. Było to tak niespodziewane, że prawie odleciałem do tyłu, w ostatnim momencie oplatając rękami jego szyję. Dopiero po kilku chwilach poluzowałem uścisk, czując się już stabilniej.
Kiedy ostatni raz mnie nosił? Miałem wtedy dziesięć lat? A może dwanaście? Byłem znacznie młodszy, choć pewnie niewiele niższy i lżejszy. Nie mam pojęcia jak wtedy wyglądałem. Po tamtym okresie zostały zdjęcia, ale obraz młodszego mnie zaczął się w mojej pamięci zacierać. Nie pamiętałem już dziecięcych rysów mojej twarzy i włosów, które czasem sięgały ramion. Taki najwyraźniej był urok dorastania - zyskiwaliśmy nowe wspomnienia i cenne chwile tylko po to, aby inne utracić już na zawsze. 

- Nie jest ci zbyt niewygodnie? Naprawdę nie musisz mnie nosić, poradziłbym sobie. 

- Nie, jest w porządku. - zapewnił i na tym póki co skończyliśmy rozmowę. 

Oparłem głowę na jego ramieniu i pozwoliłem, abyśmy przez dłuższy czas bez celu przemierzali budzący się do życia rynek. Czasem przemknęła koło nas jakaś elegancko ubrana kobieta, innym razem mały chłopiec z plecakiem wypchanym po brzegi, który nie wyglądał jednak na szkolny. Aż ciężko było zaakceptować fakt, że oni też mają swoje historie i swoje życia, które mogą być znacznie bardziej emocjonujące od tego, co przeżywam obecnie z Sebastianem. Podczas gdy nasza wyprawa była dla mnie obecnie centrum wszechświata, ktoś mijający nas w drodze do swoich spraw mógł przeżywać epizod, o jakim nigdy mi się nawet nie śniło. To było ciekawe, jednak o dziwo nie odczuwałem potrzeby roztrząsania takich domysłów. Wystarczająco absorbowało mnie moje własne, wywrócone do góry nogami życie. 

- Na pewno mam nie schodzić? - zapytałem po dłuższej chwili, słysząc zbolałe westchnięcie, które wystarczyłoby mi za odpowiedź. Mimo to Michaelis dodał coś jeszcze. 

- Nie, poradzę sobie. 

Już na początku naszej współpracy zauważyłem, że naprawdę lubił ten zwrot. ''Poradzę sobie'' były ulubionymi słowami zaraz po ''nie rób tak'' i ''nie wolno''. Drugi i trzeci zamieniły się potem na znacznie milsze uwagi, jednak ''poradzę sobie'' zostało po dziś dzień. Od zawsze nie potrzebował i nie chciał zresztą niczyjej pomocy. Nieraz z wielkim uporem zarzekał się, że sam da sobie radę, a ja nie miałem nawet zamiaru z tym dyskutować. Uczepiłem się obecnie tej myśli, tak jak chwilę wcześniej pomyślałem o ludziach i ich życiach, co nigdy wcześniej nie zaprzątało mi zbytnio głowy, a jednak było sprawami godnymi zastanowienia. Być może była to sprawka nieco wyższej perspektywy, zmęczenia, a może pieczenia obtartych pięt, przez które starałem się skupić na czymś innym. Faktem jednak było, że Sebastianowe ''dam radę'' zaakceptowałem tak samo, jak jego brak krewnych. Nie potrafiłem jasno określić, czy postąpiłem właściwie. 

- W porządku. - odrzekłem, ciaśniej oplatając jego szyję i mimo wszystko uważając przy tym, aby go nie udusić. 

Nie miałem pojęcia za czym podążamy, czemu błądzimy wśród budynków miasta, w którym nigdy wcześniej nie byliśmy. Sebastian chyba też nie wiedział, bo po dłuższej chwili usiedliśmy na ławce, jednym z wielu przystanków, jakie będą w naszych życiach tylko na chwilę. 
Z lekkim uśmiechem pogłaskałem oparcie, tak jak szalony ksiądz, który słuchając nas, z czułością gładził drewno ław w kościele. Ciekawe, czy kiedyś będziemy spać na takiej spać. Być może nastąpi to szybciej niż przypuszczam. 

- I co dalej? - zapytałem, wygodniej się usadawiając.

- Nie wiem. 

- Nie wiesz? 

- Muszę chwilę pomyśleć. - oparł głowę na dłoni i zgodnie ze swoimi słowami zaczął się zastanawiać. 

Było to jedno z dłuższych zastanowień, jakie kiedykolwiek odbył w moim towarzystwie. W jego trakcie słońce wzeszło już dość wysoko, a wokół zaczęło zbierać się coraz więcej ludzi, w związku z czym zaczynałem odczuwać dyskomfort. Nie dość, że stresowałem się, że ktoś rozpozna mnie ze zdjęcia pokazanego w telewizji, to jeszcze dochodził do tego mój standardowy lęk przed ludźmi z ''zewnątrz''. Próbowałem tłumaczyć to sobie tak samo jak wtedy w sklepie, że przecież nikt mnie nie zna i nie wie, jak żyłem do tej pory. Mimo to obawiałem się, że oni wiedzą i zareagują w jakiś niepochlebny sposób. Zesztywniały z napięcia spuściłem głowę, znów udając, że czyni mnie to niewidzialnym.
Mijały kolejne chwile. Sekundy, minuty, godziny. Tak, godziny. Myślę, że siedzieliśmy tam co najmniej dwie. W tym czasie życie zaczęło się już toczyć swoim zwyczajnym rytmem - nie był to pęd taki jak w Londynie, jednak patrząc na niego z boku, wydawał się wprowadzać równie duży zamęt. Nic dziwnego, że z początku nie dostrzegłem zmierzającego w naszą stronę mężczyzny, który przedzierał się przez tłum do momentu, aż stanął przy ławce. Z uwagi na pozycję jako pierwsze ukazały mi się jego skórzane, wypastowane na błysk buty. Potem spodnie, następnie koszula i marynarka, im wyżej wznosił się mój wzrok. Na końcu tej wędrówki czekała na mnie jego twarz, pogodna, ale z niebezpiecznym błyskiem w oku. Sprawiał wrażenie nauczyciela terroryzującego uczniów, który po powrocie do domu staje się dobrym mężem i kochającym dziadkiem. Tacy ludzie mieli bardzo uniwersalną twarz - jej wyraz wydawał się idealnie stworzony zarówno do złości, jak i radości rozpierającej ducha i ciało. 

- Zauważyłem, że siedzą tu panowie od dłuższego czasu. - odezwał się, przez co również Sebastian poderwał głowę. 

Otworzył szerzej oczy, dostrzegając mężczyznę, który czekał cierpliwie na odpowiedź. Gdy ta nie nadchodziła, jego uśmiech jedynie się poszerzył. Wtedy postanowiłem zareagować, zastanawiając się, czy to nie policjant w przebraniu lub człowiek, który rozpoznał mnie z ukazanej w mediach fotografii. 

- Tak... Tak się składa, że tak. - przyznałem cicho, z ostrożnością dziecka, któremu nieznajomy proponuje cukierki. 

- Szukają panowie czegoś? A może na coś czekają? Mógłbym pomóc?

- Szukamy hotelu. - przyznał brunet. Posłałem mu wtedy krótkie, zdziwione spojrzenie, nie wiedząc co planuje. 

Obecnie nie mieliśmy już szans na zatrzymanie się w hotelu. Nie miał przy sobie dowodu osobistego, poza tym po ostatniej wtopie korzystanie z tego typu miejsc byłoby zbyt ryzykowne. Nie myślałem już nawet o pieniądzach, które wtedy straciliśmy.
Być może chciał jedynie, aby nieznajomy się odczepił? W końcu to całkiem naturalne, że dwójka ludzi siedząca na ławce w towarzystwie bagaży szuka noclegu. 

- W okolicy są dwa hotele. Jeden z nich to Clifftop, bardzo ekskluzywny ośrodek z kortem tenisowym i basenem. Drugi to Moxy. Jego standard nie zasługuje na choćby jedną gwiazdkę, jednak cena jest adekwatna do jakości oferowanych pokoi. 

- Dziękujemy. Którędy do tego Moxy? - podniósł się i podał mi dłoń, z jego pomocą wstałem.

- Moxy naprawdę nie jest dobrym miejscem do spania... To bardziej motel dla prawdziwych desperatów. 

- Jesteśmy desperatami. Niech pan wyjaśni jak tam dojść. 

Mężczyzna przez chwilę milczał, patrząc to na mnie, to na Sebastiana. Kiedy się podniosłem, doszło do mnie, że nieznajomy jest niski, górował nade mną zaledwie kilkoma centymetrami. Biła jednak od niego powaga i czuło się respekt, nawet jeśli nie zrobił jeszcze nic, co mogłoby skłonić nas do uległości. 

- A może chcieliby panowie zanocować u mnie? Nie wezmę za to ani pensa, a przynajmniej nie nabawicie się wszy czy innych paskudztw. 

- Nie, dziękujemy za pomoc.  - Sebastian pokręcił głową i chwycił mnie za rękę. - Chodź, Ciel. 

- Nalegam. - szatyn złapał mnie za ramię. Czułem się jak jakiś rzadki towar, do którego dorwały się w tym samym czasie dwie stare, kłótliwe kobiety. 

- Raczej nie śpimy u nieznajomych mężczyzn. - Michaelis posłał mu ociekający niechęcią uśmiech. Pociągnął mnie przy tym do siebie, w odpowiedzi nieznajomy wzmocnił uścisk. Nie dość, że na nowo rozbolały mnie kostki, to byłem dodatkowo ściskany za obie ręce. Ten dzień zapowiada się cudownie, nie ma co. - Niech pan łaskawie puści mojego brata. Jest nieletni, więc może zaraz zacząć krzyczeć i będzie pan miał kłopoty. 

Ja? Jego bratem? Miało to sens, choć obecnie nie widziałem między nami zbyt dużego podobieństwa. Nieznajomy najwyraźniej również go nie dostrzegł, ponieważ zamiast się ulotnić, wybuchnął gromkim śmiechem. Aż się przez to skrzywiłem, lecz jednocześnie odetchnąłem z ulgą, ponieważ poluzował uścisk. 

- Mimo wszystko poczuję się naprawdę zadowolony, jeśli będę mógł dać wam schronienie. 

- Sebastian. - pociągnąłem go lekko za rękaw żeby się schylił. Aby uczynić konwersację bardziej dyskretną szeptałem, owiewając ciepłym oddechem jego policzek. - I co robimy? Wiem, że on jest podejrzany, ale sam zdajesz sobie sprawę z tego, że nie możemy pójść do tego całego Moxy. 

- Nie wiem, Ciel. Po tym wszystkim mam mętlik w głowie. Już wcześniej nie wiedziałem co robić, a teraz, kiedy zjawił się on, sprawa stała się jeszcze bardziej pogmatwana. Wydaje mi się, że noc będzie ciepła. Może skorzystamy z tej ławki, na której siedzieliśmy chwilę temu? 

- Nie wygłupiaj się. Może po prostu damy mu szansę? Wiem, że to podejrzane, ale znów nie mamy wyjścia. Tak jak wtedy przy księdzu. On też był podejrzany, ale wszystko było ok. Może los daje nam znak, że mamy się udać właśnie z tym mężczyzną?

- Czy ktoś tu wcześniej nie chciał skończyć u handlarzy organami?

- Nie wypominaj mi.  -pstryknąłem go lekko w nos, na co się skrzywił. - Spróbujmy, co? Jeśli umrzemy, być może tak właśnie miało być. 

- Momentami mnie przerażasz. - westchnął, kręcąc głową. Odsunął się następnie i zwrócił do człowieka, który wciąż trzymał mnie za ramię. Jego dłonie były ciepłe i naznaczone bruzdami od, jak zgadywałem, ciężkiej pracy, jakiej się kiedyś podejmował. Obecnie był ubrany zbyt dobrze, aby pracować w miejscu, które tak zniszczyłoby jego ręce. - Gdzie mieszkasz? I dlaczego mielibyśmy z tobą pójść? 

- Masz prawo jazdy?

- Mam. - kiwnął głową. 

- W takim razie trzymaj. - rzucił mu kluczyki, które Sebastian cudem złapał. Do niedawna nie sprawiałoby mu to problemu, normalnie sypiał, zdrowo się odżywiał i widać to było w jego refleksie, który obecnie stał się zerowy. Nie był już kamerdynerem którego dobrze znałem, ale wydawał się przy tym jakiś taki bardziej ludzki. - Będę ci mówił jak jechać, ty poprowadzisz. Uznajmy, że skoro nie zamorduję was w aucie, to w domu też tego nie zrobię. 

Miał w sobie coś bardzo przekonującego więc mimo, że sytuacja była, mówiąc lekko, podejrzana, postanowiliśmy pojechać. Michaelis stresował się, siedząc za kółkiem całkiem obcego wozu (do tego droższego niż ten, którym dotychczas jeździł) jednak szybko opanował nowy pojazd i sterowany wskazówkami właściciela, który zajął siedzenie po jego lewej, dojechał do celu.
Przez całą drogę nieznajomy starał się wypełniać ciszę rozmową, jednak jedyne co z nas wyciągnął to nasze imiona i cel podróży, który nie był zbyt konkretny - odnaleźć sens życia. ''To bardzo szlachetne'', stwierdził, szybko porzucając temat. Jednocześnie wciąż sprawiał wrażenie miłego i przyjaźnie nastawionego w sposób, którego nie mógłby udawać. Wzbudzał we mnie ufność i usypiał czujność, za co się sam na siebie denerwowałem. Przynajmniej mój kamerdyner pozostawał czujny, choć nie było takiej potrzeby, przynajmniej w trakcie drogi nie stało się nic szczególnego. Teraz jednak czekał na nas dom, który swoim wyglądem przypominał bardziej mały dworek. Coś ociekającego bogactwem równie mocno, co moja rodzinna posiadłość. 

***

Przechadzka korytarzami domostwa utwierdziła mnie w tym, że dom do złudzenia przypomina miejsce, w którym się wychowałem. Panował tu przepych, zakup każdego mebla był decyzją przemyślaną, a sam przedmiot reprezentował sobą najwyższą jakość. Byłem jednak pewien, że wybory podjęte zostały nie tyle przez właściciela, co przez projektanta wnętrz. Tylko ktoś wykształcony w tym kierunku mógł stworzyć tak dobrze wygospodarowaną przestrzeń, w której wszystko było spójne i funkcjonalne. 

- Mieszka pan sam? - zapytałem, domyślając się, że ludzie z jego zasobami pieniężnymi nie wybierają domu względem ilości ludzi, jaka będzie w nim mieszkać.

Anglicy, tak samo zresztą jak większość ludzi na świecie, wybierała lokale wystarczająco duże, aby każdy miał swój kąt. Zazwyczaj był to spory salon, sypialnia, kuchnia, łazienka i pokój dla każdego z dzieci, o ile takie posiadali. Ludzie bogaci funkcjonowali za to w jakiś inny sposób i nieraz dla siebie samych budowali willę, w której nie mogli się odnaleźć. Tak przynajmniej myślałem, bo ja osobiście nie umiałem znaleźć sobie miejsca we własnym domu, a co dopiero w tak ogromnej rezydencji, w której nie mieszkaliby ze mną rodzice i Sebastian. 

- Niestety już tak. - uśmiechnął się do nas lekko, choć ze smutkiem. Wolałem nie pytać dlaczego ''już tak''. Po wyrazie jego twarzy domyśliłem się, że to smutna historia. 

- Czy możemy skorzystać z komputera i internetu? - brunet kroczący u mego boku w idealnym momencie zmienił temat. 

Słusznie. Musieliśmy sprawdzić, skąd recepcjonistka wiedziała kim jesteśmy. Co prawda mogła rozpoznać mnie z wyglądu, jednak trzymałem głowę nisko i miałem założony kaptur. Sebastian za to patrzył wprost na nią i do tego podsunął jej dowód. Bardzo możliwe, że wbrew jego przypuszczeniom w sieci pojawiła się informacja o jego zaginięciu, co stawiałoby nas w naprawdę niekorzystnej sytuacji. 

- Jasne. Chcecie skorzystać z niego teraz, czy kiedy pokażę wam wasze pokoje?

Super. Nawet nam osobne pokoje znalazł. Idealnie, żeby zamordować nas jednego po drugim. 

- Najpierw chyba skorzystamy z komputera. - brunet podjął decyzję za naszą dwójkę i jak powiedział, tak się stało. 

Mężczyzna zaprowadził nas do swojego gabinetu i pozwolił zasiąść przy biurku, przy którym, jak zgadywałem, zazwyczaj pracował. Sebastian zajął miejsce w wygodnym fotelu, ja musiałem zadowolić się przytarganym z kąta krzesłem. Gospodarz tymczasem ulotnił się, mówiąc, że musi załatwić parę spraw. Zdziwiło mnie to, że zostawił nas z najnowszym laptopem pewnej drogiej marki i masą innego wyposażenia, które nieznajomi mogliby zwinąć. Może to dlatego, że jak już kiedyś zauważyłem, im więcej ludzie mają pieniędzy, tym bardziej beztroscy się stają. 

- Co jeśli informacja o twoim zniknięciu jednak będzie w internecie? - zapytałem, opierając głowę na jego ramieniu. 

- Wtedy będziemy uważniejsi. 

- Nie wynajmiemy już hotelu. I nie wiemy, czy przyjmą nas w schroniskach dla bezdomnych i tym podobnych miejscach. 

Gdzie będziemy nocować? Powinienem zastanowić się nad tym w momencie, w którym Sebastian zostawił portfel w tamtym pokoju. Mimo to dopiero teraz ta kwestia zaczęła mnie naprawdę niepokoić. Spanie to prawie taka sama czynność jak jedzenie czy oddychanie, da się to robić w miejscu innym niż łóżko, jednak nie cieszyło mnie drzemanie na ławce. Obecnie było to wręcz całkiem przerażające. Czy to możliwe, że przez najbliższy czas będę się czuł dokładnie tak, jak teraz? Brudny i wyczerpany?

- Nie martw się, coś wymyślimy. Jest lato, mamy sporo alternatyw. 

Miałem niepokojące przeczucie, że jego alternatywy sprowadzały się do różnych wariantów snu na dworze. 

- Rozumiem. - mruknąłem w odpowiedzi, czując, że mężczyzna opiera policzek na czubku mojej głowy. 

Zmęczony przymknąłem oczy, usypiany przyjemnymi odgłosami, jakie wydawały naciskane delikatnie klawisze. Byłem już na granicy między snem a jawą, gdy mój towarzysz się odezwał. 

- Jest. 

Co jest? 
Gwiazdka? 
Sylwester? 
Jakaś gówniana uroczystość w szkole, na którą będę musiał coś przygotować?
Ach nie. Już dość dawno nie było mnie w szkole. Przynajmniej mnie wydawało się, że od ostatniego dnia nauki minęły całe wieki.
Otworzyłem oczy i spojrzałem niemrawo na ekran. Tak jak w wiadomościach wyświetlało się moje zdjęcie, tak tutaj widniała podobizna Sebastiana. Mężczyzna ubrany był w czarny garnitur, który totalnie nie pasował do miejsca, w którym przebywał. Od razu można było wykonał fotografię, ponieważ w tle uwieczniono kawałek mieszkania Ronalda. O dziwo nie było to zdjęcie przedstawiające jedynie mojego kamerdynera, ponieważ obok uchwycono również mnie - tkwiłem przy nim niczym cień, zmęczony ale zadowolony jak nigdy wcześniej. Kiedy Sebastian zwracał wzrok ku obiektywowi, ja byłem wpatrzony w jego osobę.
Czy rodzice już to widzieli? Jeśli tak, to czy zastanawiali się, gdzie zostało wykonane? Czy głowili się obecnie nad tym, jakim cudem ich syn znalazł się w takim miejscu i czy zauważyli, że w tym zniszczonym mieszkanku byłem o stokroć szczęśliwszy, niż w moim rodzinnym domu?

- To bardzo ładna fotografia. - przyznał po chwili Sebastian. - Nawet ja mam bardzo mało zdjęć na których jesteś zadowolony. 

- Bo nie lubię, kiedy robi mi się zdjęcia. - potarłem nasadę nosa. - Może się położymy? Ostatnie dwie noce były słabe. 

- Myślę, że to dobry pomysł. Zaraz poszukamy gospodarza i zapytamy, co z tymi pokojami. Myślę jednak, że najpierw się umyjemy. 

- Przydałoby się. - skrzywiłem się lekko, przypominając sobie który już dzień nie braliśmy prysznica. - Swoją drogą myślisz, że on naprawdę jest w porządku?

- Nie wiem. Zaufałem ci. Powiedziałeś, aby z nim pójść, więc poszliśmy. 

- Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Przecież to strasznie dziwne. Nikt nie zjawia się od tak, proponując darmowy nocleg w swoim prywatnym domu. 

- Nie wiem, Ciel. - westchnął, po czym lekko się do mnie uśmiechnął. - Ale czy to ważne? Pojechaliśmy z nim, jesteśmy w jego rezydencji na odludziu. Jeśli to była zła decyzja, nie pozostaje nam nic innego niż wziąć za nią odpowiedzialność. 

***

Kiedy poczułem pierwsze krople gorącej wody spływające po moim ciele, spadła na mnie nieopisana ulga. Zaskoczyło mnie, że czynność tak zwyczajna jak umycie się przyniosła mi tyle radości i ukojenia. W końcu mogłem zmyć z siebie presję i stres, które towarzyszyły mi w ostatnich dniach. Od zawsze byłem zdania, że kąpiel usuwa nie tylko brud, ale i nagromadzone w ciągu dnia negatywne emocje. Również tym razem teoria ta znalazła swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Gdy opuściłem zaparowaną kabinę tylko po to, aby przejść do jeszcze bardziej zaparowanej łazienki, nie martwiłem się już ani tym, co dalej poczniemy, ani intencjami naszego nowego znajomego.
Wytarłem się i przebrałem, nie posyłając ani jednego spojrzenia mojemu lustrzanemu odbiciu. Potem zabrałem brudne rzeczy i opuściłem pomieszczenie, wychodząc wprost na pusty, ponury korytarz. Cała rezydencja wypełniona była ciszą, tak jakby czekała na śmiechy dzieci, które miały się tu z czasem pojawić. Sprawiała wrażenie budynku oczekującego na rodzinę, która na święta, pogrzeby i inne ważne wydarzenia zjeżdża się z całego kraju. Nie wiem czemu odniosłem wrażenie, że czeka już tak całymi latami i ma się nigdy nie doczekać czasów, w których jej duże pomieszczenia wypełni gwar zarówno wesołych rozmów, jak i dramatycznych sporów. Aura unosząca się w powietrzu przepełniona była melancholią i smutkiem, nawet w moim pokoju, który był podobno gościnnym - również tutaj nie czuć było śladu po żywych duszach.

- Prawie jak w domu. - szepnąłem sam do siebie, rozglądając się. 

Każdy fragment pomieszczenia emanował bogactwem. Byłem pewien, że nawet karnisze na których wisiały grube zasłony kosztowały majątek. Znany mi już standard wypełnił moje serce zarówno ciepłem, jak i niepokojem. Były to warunki z jednej strony znajome, a z drugiej obce, stworzone przez nieznanego mi człowieka. Nie znałem na pamięć rozkładu tego ogromnego budynku i nie mogłem odnaleźć w zasięgu wzroku niczego, co należałoby do mnie. Emocje jakie odczuwałem w związku z tymi sprzecznymi sygnałami były niemałym ciężarem, toteż szybko usiadłem na łóżku, otulając się leżącym nieopodal kocem. Było mi naprawdę dziwnie... Miałem wrażenie, że panująca wokół cisza jest ciszą przed burzą. Może nie powinienem się tak wszystkim martwić?
Pomyślałem o Sebastianie i doszło do mnie, że po tym wszystkim brakuje mi go tak blisko jak był przez te kilka dni. Spał zaledwie kilka pokoi dalej, zawsze mogłem do niego pójść jeśli bym chciał, jednak zgadywałem że obecnie śpi, w czym nie chciałem mu przeszkadzać. Ja również byłem padnięty. Co za tym idzie po chwili apatycznego wpatrywania się w ścianę podjąłem w końcu decyzję o położeniu się i otuleniu kołdrą, która ukoiła moje ciało po nocy spędzonej w chłodnym przedziale. Na samo wspomnienie potarłem nadgarstek i niemało się zdziwiłem, nie wyczuwając pod palcami chropowatej, pokrytej strupami skóry. Momentalnie odsłoniłem rękaw i obejrzałem miejsce, z którego do niedawna cyklicznie lała się krew. Nadgarstek był miejscem wszystkich moich żali, przegranych walk i nagromadzonych w związku z tym frustracji. Proces zabliźniania się ran, będący dla mnie do niedawna czymś nieosiągalnym, właśnie się rozpoczął. Był to drobiazg, jednak poczułem obezwładniający spokój, widząc zasklepiające się powoli zadrapania. Być może jest to zaledwie mały postęp przed kolejnym załamaniem, jednak pozwoliłem sobie na uśnięcie z poczuciem wygranej przyjemnie muskającym moją podświadomość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro