Rozdział 15
Hotel w którym się finalnie zatrzymaliśmy był piątym z kolei. W większości takich przybytków cena zwalała z nóg. Te bardziej przyzwoite miejsca w ogóle omijaliśmy szerokim łukiem. Wystarczyło, że byliśmy w dwóch takich, gdzie usłyszeliśmy niebotyczną kwotę za jedną noc.
- Sądziłem, że tak wygórowane ceny są tylko w centrum Londynu. - stwierdził wtedy mój kamerdyner, z czym musiałem się zgodzić. Również tak dotychczas myślałem.
Dodatkowym utrudnieniem było to, że nie posiadaliśmy mapy, na której mogliśmy sprawdzić lokalizację tego typu miejsc, cen tym bardziej. Musieliśmy więc zaczepiać przechodniów, a potem iść do podsuniętego nam motelu i pytać o cennik. Gdy upewnialiśmy się już, że nas nie stać, zabawa zaczynała się od nowa. Nikogo nie powinien więc dziwić fakt, że odetchnąłem z ulgą, kiedy mogłem położyć się na łóżku i odsapnąć po całym dniu. Co prawda wnętrze zasługiwało na zaledwie jedną, góra dwie gwiazdki, jednak nie ma nic lepszego po wielu godzinach na nogach niż miękkie posłanie.
- Co piszesz? - zapytałem Sebastiana, który zajmował sąsiednie łóżko.
Wtuliłem policzek w poduszkę i obserwowałem go, leżąc plackiem na przyjemnie pachnącej pościeli. Mężczyzna siedział, opierając się o ścianę i pisał coś w notatniku, który dziś zakupił. Słysząc moje pytanie przerwał, obrócił zeszyt nieco bardziej w swoją stronę i posłał mi krótki uśmiech, po którym wrócił do kreślenia kolejnych liter.
- Mój testament, jakbym miał umrzeć w trakcie tej wyprawy.
- Co dostanę?
- Moje serce zatopione w formalinie na znak mojego bezgranicznego oddania. Pasuje paniczowi?
- Może po śmierci oddałbyś mi w końcu ten zbiór twórczości Szekspira, który ci kiedyś pożyczyłem?
- Wciąż go czytam. Chociaż szykuję się powoli do tego, aby ci go zwrócić. - puścił mi oczko i po chwili zamknął notatnik.
Teoretycznie mógłbym go kiedyś wziąć. Na pewno któregoś razu brunet będzie spał, co za tym idzie nie skupiał się na obiekcie mojej ciekawości. Gdybym bardzo chciał, mógłbym się dowiedzieć co tam od kilku lat skrobie. Tyle że tak szybko, jak ta myśl zaświtała w mojej głowie, tak szybko ją przegoniłem. Być może byłbym do tego zdolny w stosunku do rodziców, ale Sebastian darzył mnie szacunkiem, a ja darzyłem szacunkiem jego. Co za tym idzie chyba jedyne co mi pozostało to wierzyć, że kiedyś faktycznie będę mógł dowiedzieć się co tworzy.
- Byłoby miło, gdyby kiedyś do mnie wrócił. - skwitowałem i podniosłem się do siadu, trąc oczy. - Kto pierwszy idzie się myć?
Dalej byliśmy w ubraniach, które założyliśmy w galerii. Ja jedynie narzuciłem na siebie dodatkowo bluzę z kapturem, aby mnie nie rozpoznano podczas rejestracji w hotelu.
Wciąż czekało nas mycie i przebranie się w coś wygodniejszego.
- Możesz ty. Zazwyczaj dzieci idą pierwsze. - powiedział, chowając notatnik.
Zignorowałem jego zaczepkę i dźwignąłem się z łóżka, po czym podszedłem do tkwiącej w kącie torby. Stała zaraz obok okna wychodzącego na hotelowy parking. Zaciekawił mnie ten widok, przede wszystkim stojący tam samochód. Koguty na jego dachu błyskały niebieskim światłem.
- Sebastian? Mógłbyś tu podejść? - zapytałem niepewnie, widząc dwójkę mężczyzn wysiadających z wozu.
Brunet bez sprzeciwu wstał, zbliżając się do okna. Wyglądał na równie zaniepokojonego co ja. Świat nie kręci się wokół nas i zawsze mogło chodzić o jakąś inną sprawę, ale jeśli jesteś zbiegiem i pod hotel w którym się zatrzymujesz podjeżdża policyjny radiowóz, niepokój jest uzasadniony.
- Poczekajmy chwilę. - zarządził brunet, obserwując mężczyzn rozmawiających z recepcjonistką. Potem mundurowi skierowali się w stronę wejścia. - Pozbierajmy nasze rzeczy, dobrze? Może nie chodzi o nas, ale bądź gotów do ucieczki.
Zebranie kilku drobiazgów zajęło minutę, może dwie. Byliśmy tutaj krótko, nie zdążyliśmy się zadomowić. Mimo to nie byłem pewien, czy zabraliśmy wszystko, jednak nie miałem już czasu żeby się konkretniej rozejrzeć.
Od kogoś usłyszałem kiedyś, że żyjemy w świecie, w którym możemy być świadkami wielu zbiegów okoliczności. Los potrafi zamotać nami tak, że czasem nie wiemy już, czy coś jest nam pisane, czy to może jedynie źle działające światła na przejściu dla pieszych, zbyt szybki bieg do pracy czy róża zerwana w drodze na uczelnię. Nieraz otaczająca nas rzeczywistość zmusza do sądzenia, że nasza historia jest już zapisana, aby zaraz potem utwierdzić nas w przekonaniu, że to jednak całkowicie losowy ciąg zdarzeń.
Niestety, jeśli jest się uciekinierami i zobaczyło się policyjny wóz, a teraz słyszy się pukanie do drzwi mimo, że nie spodziewało się gości, to nie ma tu mowy o przypadku. Wiedziałem, że to tamci policjanci, nim do naszych uszu doszedł tubalny głos godzien samego komendanta.
- Jest tam kto? Proszę otworzyć. - powiedział, natarczywie się dobijając. Ton i barwa kazała mi sądzić, że to prędzej ten szatyn ze śmiesznymi uszami niż przestraszony, blondwłosy gliniarz w luźnym mundurze.
Spojrzałem na Sebastiana, który gestem nakazał mi milczeć. W odpowiedzi skinąłem głową i kiedy zgarnął z ziemi zdobyty na dzisiejszych zakupach plecak, ja złapałem torbę. Potem, stąpając ostrożnie po skrzypiącej podłodze, udaliśmy się w stronę okna. Zrobiło mi się słabo, kiedy je otworzył.
- Chyba nie będziemy przez nie uciekać, prawda? - wyszeptałem, dobrze znając odpowiedź.
Wychyliłem się i niepewnie spojrzałem w dół. Hotel mierzył cztery piętra, my byliśmy akurat na ostatnim. Serce podeszło mi do gardła, kiedy oceniłem wysokość, jaka dzieliła nas do ziemi. Nim się obejrzałem, Sebastian stał już na parapecie.
- Czekaj, to niebezpieczne. - syknąłem, zaciskając dłoń na fragmencie jego koszuli, tak jakbym mógł go utrzymać, gdyby przypadkiem spadł.
- Wiem. Ale co innego możemy zrobić? Jeśli to ma nie skończyć się w tym miejscu, to jedyna droga ucieczki jaka nam pozostała. - położył swoją dłoń na tej mojej, a ja powoli poluzowałem uścisk, finalnie puszczając przyjemny w dotyku materiał.
- Chyba masz rację. - przyznałem cicho, słysząc coraz agresywniejsze dobijanie się do drzwi oraz ostrzeżenia ze strony wielkiego jak szafa policjanta. Młodzik póki co siedział cicho. Rzecz jasna, o ile dobrze dopasowałem głosy. Jeśli tak, byłem pewien, że ten co teraz mówił mógłby wyważyć drzwi.
- Rynna wygląda na stabilną. - poinformował Sebastian, ciągnąc za rurę wieńczącą krawędź dachu. - Chwycimy się jej i podciągniemy. Hotel ma też mniejsze przybudówki. Będziemy z nich powoli zeskakiwać, aż w końcu znajdziemy się na najniższej. Wtedy damy nogę na dworzec. Nie martw się o wciągnięcie na górę. Wiem, że to nie jest twoja mocna strona. Pomogę ci.
- Wiem. - szepnąłem, bo gardło miałem tak zaschłe i ściśnięte z nerwów, że wyduszenie czegokolwiek stanowiło wyzwanie.
Wolałem chyba, żeby mnie nie wtajemniczał. Teraz zacząłem jedynie bardziej panikować.
Wspinanie się na dach? Skakanie po kolejnych budynkach? Wyobrażałem sobie śliskie dachówki i mnie, spadającego w otchłań kilku pięter.
- Otwierać! Upominam po raz ostatni! - usłyszałem, obserwując przy tym Sebastiana, który zgodnie z planem złapał się rynny i podciągnął.
Sprawiał przy tym wrażenie lekkiego niczym piórko, mimo że zawiasy zaskrzypiały pod jego ciężarem. Wydawało mi się, że dokonał tego bez trudu, jakby w tej jednej chwili grawitacja nie miała prawa bytu.
- Teraz ty. - powiedział, schylając się i wyciągając do mnie dłoń.
Spojrzałem po raz ostatni na pokój i poprawiłem tkwiącą na ramieniu torbę, po czym niepewnie stanąłem na parapecie. Był wąski, na szczęście dość stabilny. Mimo to dopiero teraz poczułem prawdziwe przerażenie. Cały problem polegał na tym, że abym chwycił się biegnącej wzdłuż dachu rynny, a co za tym idzie umożliwił Sebastianowi wciągnięcie mnie, musiałem wychylić się tyłem do przepaści. Miałem wrażenie, że upragnione koryto dla deszczu znajdowało się setki kilometrów przede mną, zamiast zaledwie kilkudziesięciu centymetrów.
- Szybciej, Ciel. - ponaglił, kiedy się ociągałem.
Chciałem poprawić kołnierzyk przy spoconej z nerwów szyi, jednak nie miałem koszuli, więc napotkałem jedynie palcami moją gorącą z emocji skórę. Czy tak właśnie mam zginąć? A może po prostu oddam się w ręce policjantów?
Odetchnąłem głęboko i odwróciłem się plecami do przepaści, po czym jedną dłonią złapałem się okiennej framugi, a drugą próbowałem chwycić rynnę, niestety szło mi to opornie. Nie wiem, czy miałem za krótkie ręce, czy może z nerwów nie wychylałem się wystarczająco, lecz im dalej się wyciągałem, tym bardziej rynna się oddalała. Dodatkowo rozpraszało mnie natarczywe pukanie, wręcz dudnienie, po którym nastąpił głuchy trzask.
''Wdarli się do pokoju'', pomyślałem przerażony, nie chcąc nawet zerkać w tamtym kierunku. Czułem na sobie błagalny wzrok Sebastiana, który uświadomił mi, że sekundy dzielą mnie od chwili, w której policjanci zdołają dobiec do parapetu i wciągnąć mnie z powrotem do pokoju.
Głęboko odetchnąłem.
Na krótki moment zamknąłem oczy.
Odchyliłem się bardziej, ręce wyciągając tak daleko, jak zdołałem.
Chwyciłem rynnę.
Poczułem chłód stali i każdy mięsień odpowiedzialny za poruszanie palcami. Za pracę, z pozoru błahą i niewymagającą wysiłku, jaką wykonywały każdego dnia.
A potem zacząłem się powoli zsuwać. Czułem coraz mniej upragnionej rynny.
Moje dłonie, wilgotne od potu, nie były w stanie mnie utrzymać.
Zawisnąłem cztery piętra nad ziemią i skierowałem wzrok przed siebie, na okno, w którym do niedawna stałem. Obecnie tkwili tam policjanci i patrzyli na mnie przez chwilę w nerwowym oczekiwaniu. Wszyscy milczeliśmy, natarczywie się w siebie wpatrując. Wydawali się czytać każdą skazę na mojej twarzy, oceniać szczupłe ręce i sprawdzać, czy moje włosy mienią się granatem w tym nikłym świetle. Młodszy z funkcjonariuszy zerknął krótko na coś w telefonie. Jak się domyślałem było to moje zdjęcie, ponieważ gdy uniósł wzrok, szepnął do policjanta słowa, przez które twarz przysadzistego mężczyzny przybrała zdeterminowany wyraz.
- Dobra, mały, dość. - szatyn przerwał ciszę i wdrapał się na parapet, co z uwagi na jego posturę przysporzyło mu więcej trudu niż mi czy Sebastianowi. - Spokojnie, zaraz cię ściągniemy. Nie ruszaj się.
''Ściągną'' mnie i odstawią do domu? Taki będzie finał potyczki ''ja kontra zewnętrzny świat''?
I czego niby było ''dość''?
Dość wolności, której zaznałem po ucieczce z domu? A może dość tego wiszenia na rynnie niczym kawał padliny?
Chciałem pisnąć, kiedy moje palce całkowicie się zsunęły. Głos jednak ugrzązł mi w gardle, poczułem przerażenie opanowujące całe moje ciało. Przez moment myślałem, że to właśnie będzie moja śmierć, a może trwałe kalectwo. Jednak hej, przynajmniej nie będę musiał wracać do domu! Policjant, który już prawie dosięgnął mojej kostki, nie dopadnie mnie!
W tej samej chwili, w której się puściłem, moje nadgarstki oplótł mocny uścisk chłodnych dłoni. Z wdzięcznością uniosłem wzrok ku górze, na Sebastiana.
- Wybacz, że tyle to trwało. - powiedział, pomagając mi się wdrapać. Słyszałem przekleństwa mężczyzn z dołu oraz ich szybkie, oddalające się kroki. Najpewniej pobiegli szukać wejścia na dach. - Musiałem się dobrze ustawić żebyśmy obaj nie zlecieli.
- Najważniejsze, że jesteśmy cali. Chodźmy już, pewnie zaraz tu będą. - popędziłem go, choć nogi miałem jak z waty.
Serce wciąż mocno dudniło mi w piersi. Czułem, że koszulka przylepiła mi się do pleców. Ścisnąłem w dłoniach pasek mojej torby i nieoczekiwanie pomyślałem, że strach, który ogarnął mnie w tamtym momencie, nie był wcale złym uczuciem. Co prawda już nigdy nie chcę wisieć nad przepaścią, jednak czy mógłbym przeżyć coś równie intensywnego, gdybym nie udał się w tą szaloną podróż?
- Masz rację. - przyznał i finalnie złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę najbliższego, nieco niższego segmentu. Dopiero po kilku sekundach rozchodziłem stres na tyle, aby biegiem udać się za nim.
We dwójkę przeskakiwaliśmy z jednego dachu na drugi, schodząc coraz niżej. Policjanci najwyraźniej nie znaleźli wejścia na dach tak szybko jak chcieli, ponieważ nikt nas nie gonił, przynajmniej ja nikogo za nami nie dostrzegłem. W trakcie tego szaleńczego biegu pozwoliłem sobie na przyjrzenie się panoramie miasta, która rozciągała się po mojej prawej. Wiele świateł, budynków i ulic odbijało się w moich oczach i mimowolnie pomyślałem, że miejsce to nie jest tak piękne jak Londyn. Miało swój urok, ale to właśnie moje rodzinne miasto posiadało magię, o jaką ciężko było gdziekolwiek indziej.
Chciałbym tam kiedyś wrócić. Pytanie, czy będę mógł, a jeśli tak, to w jakich okolicznościach.
***
Kiedy dotarliśmy wreszcie na stację, byłem pewien, że wypluję płuca. Ciężko dyszałem i kiedy stanęliśmy wreszcie w miejscu, oparłem dłonie na udach, pochylając się.
- Masz atak? - zapytał zaniepokojony Sebastian, klękając przy mnie.
Spojrzałem na niego niemrawo i pokręciłem szybko głową. Miałem mroczki przed oczami i moje gardło paliło, jednak nie była to wina astmy, a zwykłej zerowej kondycji. Rodzice nieświadomie okaleczyli mnie, zabraniając jakiejkolwiek aktywności. Pewnie nie sądzili, że kiedykolwiek będę musiał wykonać bieg tak szaleńczy jak ten, który odbyłem chwilę temu. Jest jednak nieco prawdy w tym, że adrenalina dodaje sił. Przebiegłem dystans na miarę maratończyka, do tego pewnie podobnym tempem.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - westchnął, po czym złapał mnie za dłoń i wciągnął do pociągu, w którym drzwi miały się właśnie zamknąć.
Była noc, przez okna wpadał blask księżyca. Do tego w wagonie, w którym wylądowaliśmy nawalało oświetlenie, przez co działał tylko jeden jego segment. Z tego też powodu jedynym towarzyszem był siedzący w kącie bezdomny. Drzemał z twarzą zakrytą przez czapkę, wsparty o drżącą w trakcie jazdy ścianę. Kiedy pociąg ruszył, mężczyzna zaczął się lekko obijać o prowizoryczne oparcie. Nie wydawało mi się jednak, żeby mu to w czymkolwiek przeszkadzało. Nawet przy mocniejszych drżeniach co najwyżej ziewał, szczelniej otulał się kurtkę i wtulał w ścianę niczym w pierś kochanki.
- Na pewno wszystko w porządku? - dociekał mój towarzysz, kiedy zajęliśmy miejsca.
- Tak, jest w porządku. - przyznałem, nieco się uspokajając. Dalej czułem w gardle nieprzyjemne szczypanie, jednak nie miałem już wrażenia, że jestem bliski śmierci.
Dokładnie w tym momencie poczułem nieznośne pieczenie w okolicy kostek. Spojrzałem na nie i doznałem szoku, widząc krew, która zabarwiła na czerwono materiał butów w okolicy pięt. Najwyraźniej zdarłem sobie skórę. Prawie nigdy mi się to nie zdarzało, drogie obuwie raczej od razu było idealnie dopasowane i nie potrzebowało rozchodzenia. Zatęskniłem za tamtymi eleganckimi butami, kiedy na dobre poczułem ból towarzyszący moim obrażeniom.
- Nieźle się urządziłeś. - przyznał brunet, którego wzrok powędrował tam gdzie mój. - Mam chyba przy sobie chusteczki.
Po chwili mężczyzna oparł moją nogę na swoim udzie i zsunął nieco buta, ścierając krew z mojej skóry. Lekko się skrzywiłem zarówno na towarzyszący temu ból, jak i nieprzyjemny widok. Nieczęsto widywałem krew, szczególnie swoją. Dzieciak, który od zawsze nie tykał się sportu czy gotowania, raczej mało miał okazji do skaleczeń.
- Wygoi się, doktorze?
- Nie. Definitywnie czeka cię amputacja.
- Fajnie. Może za niedługo wymyślą sztuczne kończyny z miejscem do przechowywania pianek albo lodów.
- Nie wydaje mi się, aby za twojego życia chcieli uatrakcyjniać je o takie bajery. - pokręcił lekko głową, wkładając mi do obuwia dwie chusteczki, żeby podczas chodzenia otarcia były wyżej niż materiał buta.
Aby nieco oderwać się od nieprzyjemnego szczypania, skierowałem wzrok w stronę trzeciego pasażera. Biorąc pod uwagę ubiór oraz to, że nie miał przy sobie zbyt dużo bagażu, prawie na pewno nie miał miejsca, do którego chciał wrócić. Dokąd się więc wybierał? Dokądś wracał? A może tak jak my szukał okolicy, w której mógłby się na nowo odnaleźć? Czy wujek Aloisa, zmarły tragicznie Alojzy, również podróżował? Nigdy nie dowiedziałem się o tym człowieku zbyt dużo, bo i mój przyjaciel nie wiedział wiele. Nic zresztą dziwnego. Rodzina nie wydawała się znać szczegółów, a my nie dociekaliśmy. Obecnie jednak bardzo zaczęła mnie ta sprawa męczyć. Jak swoje życie na ulicy spędził tamten obcy mi człowiek, z którego zwykłem wraz z przyjacielem żartować?
Patrząc tak na niego, coś mnie tknęło. Gdy przechodziliśmy obok, poczułem charakterystyczną woń towarzyszącą tym, którzy nie mają dostępu do łazienki. Aż sam powąchałem koszulkę którą miałem obecnie na sobie, trochę się przy tym krzywiąc. Daleko nam było do tego nieznajomego, jednak nie mieliśmy okazji się umyć od czasu nocy przed ucieczką. U księdza nie było takiej możliwości, więc zgodnie doszliśmy do wniosku że zrobimy to, mając ubrania na zmianę. Potem mieliśmy się umyć w hotelu, jednak zwlekaliśmy z tym tak długo, że również wtedy nam się to nie udało. Pewnie dlatego czułem się obecnie tak fatalnie.
Pamiętam, że kiedy byłem młodszy, zapytałem Sebastiana, czy bezdomni nie czują swojego zapachu. Stwierdził wtedy, że pewnie nie, że człowiek się do tego przyzwyczaja. Najwyraźniej było w tym sporo prawdy, po czasie zapach danej osoby bywał przykry już co najwyżej dla otoczenia.
- Straciliśmy dobre siedemdziesiąt funtów. - mruknąłem ponuro, przypominając sobie pieniądze, które wyłożyliśmy na nocleg, z którego finalnie nie skorzystaliśmy.
- Cóż, to pewnie nie pierwsze i nie ostatnie nasze potknięcie. - pocieszył mnie, choć wyglądał na równie przybitego.
- Pewnie tak. - westchnąłem cicho, opierając się o ścianę, tak jak siedzący nieopodal mężczyzna.
Całym sobą czułem bujający się lekko pociąg i po czasie musiałem przyznać, że ta jego nieregularna, momentami nieco drastyczna melodia była dość kojąca. Współgrała z ciszą, w której rodził się mrok każdej nocy.
- Wygląda na to, że musimy szukać dalej. - brunet pogłaskał mnie lekko po odsłoniętej kostce, na co przymknąłem oczy i lekko się do niego uśmiechnąłem.
Musimy szukać miejsca, w którym nikt nas nie znajdzie?
Miejsca, w którym moglibyśmy osiąść na stałe, albo przynajmniej dłuższy czas?
Miejsca, które zapierałoby dech w piersi?
Miałem wrażenie, że obaj nie wiemy jeszcze czego szukamy, ale Sebastian miał rację. Musimy szukać dalej. Jestem pewien, że dotrzemy do miejsca, w którym poczujemy, że nie musimy już za niczym gonić.
- Najwyraźniej tak.
Witam moje jelonki! Znowu mam jednodniową obsuwę. Nie udało mi się kupić tablicy o której wspominałam w notce pod poprzednim rozdziałem, ale przyznam, że akurat wczoraj pokonało mnie zmęczenie i lenistwo. Chyba przestawię publikację rozdziałów na piątek, ale muszę się nad tym jeszcze zastanowić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro