Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12


Po raz kolejny wybraliśmy losowy pociąg, pierwszy który zjawił się na stacji. Nie jeździło ich tu zbyt wiele, więc braliśmy co jest, nie wiedząc, kiedy pojawiłby się kolejny. Chwilę temu pozbyliśmy się telefonów, więc nie mogłem nawet sprawdzić jak wygląda miejsce, do którego zmierzamy i jak wiele dzieli nas od niego kilometrów. Sebastian mimo to kupił bilety aż na końcową stację i nie wnikał dokąd zaprowadzi nas ten wybór. Ja mogłem jedynie patrzeć przez okno na zielone lasy, rozległe pola i samochody, które stawały za pojawiającymi się co jakiś czas szlabanami. 

- Co będziemy robić na miejscu? - zapytałem, zerkając kątem oka na mojego towarzysza. 

Był niemrawy od kiedy ustaliliśmy, że uciekamy na poważnie. Jak zawsze pozostawał czujny, jednak spora część jego umysłu bujała w obłokach. W jego oczach malowało się zatroskanie, jednak nie strach. Zastanawiałem się, czy faktycznie się nie boi, czy może zwodzi mnie, co po tylu latach dobrze mu wychodziło. Był zamknięty w sposób, którego nie umiałem przeskoczyć mimo naszej długiej znajomości. 

- Znajdziemy jakiś nocleg. - rzucił krótkie spojrzenie zegarkowi na swoim nadgarstku. Nie mam pojęcia, dlaczego. W końcu nie wiemy, ile będziemy jechać. Poza tym nie miał już obowiązków, z którymi musiałby się wyrobić do konkretnej godziny. Obaj mogliśmy sobie obecnie pozwolić na słodką bezczynności i zapomnienie, że czas w ogóle mija. - Zależy gdzie wylądujemy. W małym mieście nie powinno być problemu z noclegiem, gorzej jeśli znajdziemy się na wsi. 

- A potem? Kolejnego dnia?

- Zobaczymy. - wzruszył lekko ramionami. - Jeśli nam się spodoba, będziemy mogli tam chwilę zostać. Myślę jednak, że dwa dni, nie więcej. Ucieczka z domu polega na ciągłej zmianie miejsca pobytu, aby nikt nie trafił na nasz trop. 

- Myślisz, że moi rodzice zgłoszą nasze zaginięcie? - zapytałem, nawet jeśli wiedziałem, że to bezsensowne pytanie. 

Byłem ich synem, który nagle zniknął, mimo że przez ostatnie siedemnaście lat nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych. Nie byli obecni w moim życiu, jednak nie było nic dziwnego w tym, że by się przestraszyli. Zniknąłem jednak z Sebastianem i może to ich trochę uspokoi. W końcu mężczyzna dobrze się mną zajmował od kiedy zaczął u nas pracować, lecz mimo to podejrzewałem, że i tak będą drżeć z niepokoju. 

- Pewnie tak. Znając życie, już dziś wieczorem wybiorą się na policję. 

- To dla nas trochę niedobrze. 

- To cholernie niedobrze, jednak przewidziałem to. Będzie dobrze, jeśli będziemy się często przemieszczać. - oparł się o wezgłowie fotela, zerkając na torbę z całym, teraz już naszym, dobytkiem. - Masz tam coś ciekawego? 

- Mam karty. - odpowiedziałem, zaczynając jednocześnie szperać za nowiutką talią.

Kolejne dwie godziny zeszły nam na grze. Dzięki temu obaj na chwilę oderwaliśmy się od nerwowych rozmyślań pod tytułem ''co dalej''. Kiedy na końcowej stacji opuściliśmy wagon, okazało się, że wywiało nas na jakąś wieś. Nie było to miejsce tak odludne jak nasz wcześniejszy przystanek, jednak mieścina różniła się głównie ilością domów, a co za tym idzie mieszkańców. Życie na głównych drogach było intensywniejsze, sąsiedzi wciąż witali się ze sobą, lecz z mniejszą serdecznością. Dzieci tymczasem bawiły się beztrosko w kałużach, ostatnim śladzie po deszczu, który musiał przejść tą okolicą. Świeciło słońce, otulając ich pucołowate, roześmiane twarze.
Przystanąłem i zapatrzyłem się na beztroskie maluchy. Wydawały się szczęśliwe w szczery i absolutnie rozczulający sposób. Myślę, że patrzyłbym na nie przez dłuższy czas, gdyby nie głos mojego kamerdynera. 

- Jesteś głodny?

- Nie aż tak. Ale jeśli to propozycja, chętnie bym coś zjadł. 

- Poszukajmy jakiejś knajpki.

Jak się okazało znalezienie lokalu oferującego ciepłe posiłki nie było łatwe. Sporą część tego obszaru zajmowały domy, małe sklepiki i różnorakie urzędy. W końcu jednak w oczy rzuciła nam się mała knajpa na rogu, serwująca niewymagające potrawy. Była to głównie jajecznica z grzankami w porze śniadania i mięso z różnymi dodatkami bliżej obiadu. 
Jej wnętrze okazało się jasne i przestronne, nawet jeśli do wykorzystania nie było zbyt dużo miejsca. Styl sprawiał wrażenie trochę vintage, a może meble faktycznie były z czasów, których nie mogłem pamiętać.
Wraz z Sebastianem zająłem stolik w kącie, trochę z dala od innych gości. Nie było ich zresztą dużo, mimo to miejscu wydawało się powodzić. Świadczył o tym chociażby szczery, szeroki uśmiech lawirującej między stolikami kelnerki. 

- Trafiliśmy na wieś. - stwierdziłem, biorąc kartę. Już na pierwszy rzut oka zobaczyłem, że akurat załapaliśmy się na porę śniadaniową. Jeszcze przez trzy godziny prym będzie wieść wspomniana wcześniej jajecznica. - W takim razie co z noclegiem? 

- Po to tu jesteśmy. - poszedł moim śladem, zgarniając menu. - Podsłuchamy o czym ludzie mówią, ewentualnie podpytamy kelnerki czy starszych gości tam w rogu. Czasem ludzie znają... Mniej oficjalne miejsca noclegu. 

- Nie brzmi to dobrze. Wiesz, nie chciałbym paść ofiarą handlarzy organami, czy kogoś w tym stylu. 

- Spokojnie, nie wpakujemy się w żadne bagno. Myślę jednak, że naprawdę dobrze by było przyoszczędzić. Póki co mamy jeszcze dużo pieniędzy, ale za tydzień może się okazać, że nasz budżet znacząco się uszczupli. Do tego warto mieć trochę grosza w nagłych przypadkach. Przy tobie na pewno dobrze zachować pieniądze na lekarzy i leki. Masz już lepszą odporność, jednak taka wyprawa będzie dla niej próbą. 

- Gdybym zachorował, prawdopodobnie trafiłbym do szpitala. - westchnąłem cicho, wzrok kierując na okno, przy którym siedzieliśmy. Widoki były przyjemne, mieścina sprawiała wrażenie spokojnej i przystępnej do życia. - O tym też nie myślałem. Dopóki nie wytknąłeś mi tych wszystkich rzeczy, nie zdawałem sobie sprawy, że ucieczka niesie za sobą tyle problemów. 

- Wiem, dziecko drogie. - powiedział i kopnął mnie zaczepnie pod stołem. Rzecz jasna zrobiłem mu to samo, tylko mocniej. 

Dokładnie w tym momencie podeszła do nas wspomniana wcześniej kelnerka. Od czasu kiedy odebrała nasze zamówienie, aż do momentu kiedy wróciła z jedzeniem, minął kwadrans. Jak się okazało o daniu nie można było powiedzieć zbyt dużo, jajecznica i grzanki były w porządku, ale nie nazwałbym ich czymś wybitnym, czemu się jednak nie dziwiłem. W końcu ludzie w takich miasteczkach zazwyczaj chodzą do barów żeby się najeść, a nie delektować. Mimo to bardzo smakował mi pierwszy posiłek na wolności.
Z jednej strony skupiłem się na jedzeniu, z drugiej tak jak mi polecił Sebastian słuchałem innych gości. Nie mieli oni jednak nic ciekawego do powiedzenia. Dowiedziałem się na przykład, że podczas ostatniej ścinki drzew w pobliskim lesie jeden z drwali stracił rękę. Towarzystwo plotkowało też o negatywnie odebranej przemowie kobiety starającej się o ważną posadę w ich tutejszym urzędzie. Nic nie było interesujące dla nas, ludzi którzy w miejscu tym spędzić mieli krótki moment. 

- Przepraszam. - odezwał się Sebastian, biorąc w końcu sprawy w swoje ręce. - Wiedzą panowie, gdzie tutaj można przenocować? 

- Nocleg? - mężczyzna w średnim wieku podrapał się po głowie, chwilę zastanawiając. - Jest w okolicy jeden motel, ale trwa tam obecnie remont przed okresem wakacyjnym. Nie wydaje mi się, aby można było zanocować gdzieś indziej. 

Jego towarzysze zgodnie pokręcili głowami lub wzruszyli ramionami, nie umiejąc nam pomóc. Wtedy właśnie odezwał się siedzący w kącie starzec, którego wcześniej nie zauważyłem. Jego dawne rysy twarzy zniknęły, zastąpione zmarszczkami. Był bardzo chudy, mimo to ubrany schludnie i ciepło. Nieco zbyt ciepło jak na dzisiejszą pogodę, co było jednak typowe dla ludzi w jego wieku. 

- Ksiądz daje schronienie osobom, które go potrzebują. - odezwał się słabym, ochrypłym głosem. Potem uśmiechnął się, przez co bruzdy na jego twarzy się pogłębiły. - Na pewno ugości dwójkę młodych ludzi poszukujących schronienia. 

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - odezwał się jeden z mężczyzn przy sąsiednim stoliku. - Nasz tutejszy ksiądz jest dość... Specyficzny. 

- Specyficzny? - zapytałem, w odpowiedzi dostając skinienie kilku głów. Chyba nie zamierzali mi wyjaśnić dlaczego do duchownego została przyklejona ta łatka. 

- Wygląda na to, że nie mamy wyjścia. - Sebastian wzruszył ramionami, choć wyglądał na równie zaniepokojonego co ja. 

Musiałem mu mimo wszystko przyznać rację. Słusznie zauważył, że nie mamy wyboru. Co za tym idzie kiedy zjedliśmy, udaliśmy się w stronę kościoła, do którego doprowadziły nas wskazówki staruszka. Budynek był podobny do innych bożych domów. Pomalowany na biało, z kolorowymi witrażami zamiast szyb. Najwyższą z wieżyczek zdobił metalowy krzyż.
Wejście znaleźliśmy szybko. Klasycznie były to duże, brązowe drzwi na przodzie przybytku. Spojrzeliśmy po sobie, po czym pchnęliśmy je i przekroczyliśmy próg. Tak jak się spodziewałem, wnętrze było naprawdę klimatyczne, głównie dzięki światłu wpadającemu do środka przez witraże. 

- Dawno nie byłem w kościele, dziwne uczucie. 

- Pewnie szatan w twoim wnętrzu nie lubi bożych świątyni. - wzruszyłem ramionami, a potem skrzywiłem się, kiedy dźgnął mnie w żebra. - Jak możesz? 

- Jedyną osobą, która może mieć w sobie diabła, jesteś ty. Widziałem jak się skrzywiłeś na widok wody święconej.

 -Brzydzi mnie sama idea wody, w której dziesiątki osób macza paluchy i tylko sam Bóg wie, jak długo tam stoi. - wzdrygnąłem się na samą myśl. - To co? Gdzie ten ksiądz?

- Pewnie uciekł po zestaw do egzorcyzmów kiedy cię zobaczył. 

- Pytam poważnie. 

- Czyżby panowie szukali mnie? - odezwał się niespodziewanie trzeci, nieznany nam głos.

Podskoczyłem lekko i wraz z Sebastianem odwróciliśmy się praktycznie w tym samym momencie. Dzięki temu naszym oczom ukazał się wysoki, ubrany w czarną sutannę mężczyzna. Jego długie, siwe włosy były rozpuszczone, przez co w połączeniu ze smukłą sylwetką mógł być z daleka uznany za kobietę. Był totalnym przeciwieństwem człowieka, którego się spodziewałem, jak i wszystkich księży, jakich widziałem. Pomijając ewentualnie tych z filmów, które puszczano po północy. Sądziłem, że pan i władca tego przybytku znacznie bardziej będzie przypominał staruszka, który podsunął nam pomysł zgłoszenia się do kościoła. 

- Cóż... - Sebastian uśmiechnął się słabo, najwyraźniej onieśmielony księdzem, który był od niego wyższy. Rzadko zdarzało się, aby ktoś tak nad nim górował, w dodatku mierząc go czujnym spojrzeniem. - Od pewnego mężczyzny usłyszeliśmy, że czasem ratuje ksiądz ludzi w kryzysowej sytuacji. My w takiej właśnie jesteśmy. Dopiero jutro mamy pociąg powrotny do Londynu i szukamy miejsca, w którym moglibyśmy zanocować. Z tego co nam wiadomo, jedyny motel przechodzi obecnie remont. 

Pokiwałem prędko głową, uwierzytelniając jego wersję. Siwowłosy tymczasem oparł się o ławkę i słuchał, z czułością gładząc liźnięte czasem drewno, z którego wykonano siedzisko. 

- Rozumiem. To faktycznie bardzo nieciekawa sytuacja. Nie można dopuścić, aby taki maluch spał na ławce. - powiedział, posyłając mi sugestywne spojrzenie. 

Już, już chciałem mu wygarnąć, jednak Sebastian przytrzymał mnie, zasłaniając moje usta dłonią. 

- No właśnie. Dzieci nie mogą nocować w takich warunkach. Szczególnie, że ten tu jest słabego zdrowia. 

- W takim razie chyba nie mam innego wyjścia, niż udzielić wam schronienia. W końcu po to jest Boża świątynia, aby szerzyć miłość do bliźniego i pomagać dobrym ludziom w potrzebie. - zachichotał i wyprostował się, strzepując z sutanny niewidzialny kurz. 

Chwilę później zabrał nas na wycieczkę po kościele. Jak się okazało, budynek składał się z głównej sali, w której co niedzielę zbierali się wierni, oraz przybudówki na tyłach. To tam ksiądz mieszkał i spędzał wolny czas. Jak twierdził, chciał być zawsze na miejscu, aby doglądać kościoła i przy okazji o każdej porze dnia i nocy udzielać pomocy ludziom takim jak my. Najbardziej z tego wszystkiego zaciekawił mnie jednak wybieg z kurami, postawiony kilka metrów od części mieszkalnej. Naliczyłem dziesięć ptaków, choć nie mogłem oszacować ich liczby z dokładnością, ponieważ część zapewne skryła się w drewnianych domkach. 

- Co tam robią te kury? - zapytałem, stając przy oknie, z którego było je widać. 

- Ach, one. To moje ukochane kurczęta. - ujął swoją własną twarz w dłonie i stanął obok, wlepiając wzrok w zagródkę. - Zarabiam na nich. 

- Sprzedaje pan jajka?

- Mięso. - powiedział, po czym zachichotał. - Nawet nie wiecie, jakie ma branie. 

Sebastian, słysząc to, zbliżył się do nas i również zajął miejsce przy oknie. Wszyscy trzej patrzyliśmy na kury, które obecnie wesoło biegały i grzebały w ziemi, a za kilka dni możliwe, że znajdą się na czyimś talerzu. 

- Wiecie, księża nie zarabiają zbyt dobrze. A ja chciałbym jak najbardziej zadbać o to miejsce, więc takie sobie znalazłem źródło zarobku. Lubię kury. To najlepsze, co stworzył nasz pan. - kontynuował siwus. - Nie chcecie może chrztu? Tylko pięćdziesiąt funtów od osoby. 

- Mamy to za sobą. - zapewnił Sebastian, wyprzedzając mnie w odmowie.

- Szkoda. Naprawdę szkoda. - mężczyzna pokręcił głową. - Ale skoro macie, to mówi się trudno. Chcecie zobaczyć cmentarz? 

Była to dla mnie i Sebastiana wątpliwa przyjemność, lecz mimo to się zgodziliśmy. Nie chcieliśmy robić przykrości gospodarzowi, który tak chętnie nas przyjął. Tak jak sądziłem oglądanie nagrobnych płyt nie było niczym przyjemnym ani interesującym, lecz mimo to udawałem podekscytowanie takie samo, jakim wykazywał ksiądz, chodząc między nagrobkami. Miejsce spoczynku tutejszych mieszkańców to była mała, ale całkiem klimatyczna przestrzeń. Płyty upamiętniające imiona i daty zgonów zbytnio się od siebie nie różniły. 

- Wszystkich chowam sam. - wyznał nasz nowy, ekscentryczny znajomy, klękając przy jednym z grobów. - Połowę osób w tym miejscu pogrzebałem własnymi rękami. Nie ma nic piękniejszego od chowania w ziemi bezużytecznej już, ludzkiej powłoki. 

***

Pokój w którym mieliśmy nocować został urządzony prosto. Ustawiono w nim cztery łóżka, stary sekretarzyk i lampkę, która przy pierwszej próbie podłączenia do prądu wznieciła kilka iskier. Mimo to działała i obecnie stała w kącie, oświetlając niewielkie pomieszczenie. Pora była późna, jednak zamiast spać, stałem przy oknie. Dawno już nie nocowałem poza domem, a jeśli już, to w pięciogwiazdkowym hotelu. Poza tym ani ja, ani Sebastian nie mieliśmy żadnych ubrań na zmianę, pomijając moje trzy koszule, które do spania były średnie, co powstrzymywało mnie przed położeniem się do łóżka. Czułem się wymięty po całym dniu, a nie miałem jak się przebrać. Może to jednak nie dla mnie, skoro ten prosty fakt tak bardzo mnie dekoncentrował? 

- Trzeba ustalić plan podróży. - Sebastian rozłożył na blacie sekretarzyka mapę, którą dostaliśmy od księdza. Pokazywała co prawda dość mały obszar, jednak była wystarczająca, aby pomyśleć co dalej. 

- Mhm. - mruknąłem, nie zmieniając pozycji. 

Brunet zbliżył się do mnie, stając obok. Teraz obaj wpatrywaliśmy się w księdza, który w świetle księżyca zażynał kurczaki. Kładł je na pieńku, potem w ruch szła siekiera i już. Ptak tracił życie. 

- Trochę to straszne. - stwierdził po chwili mój kamerdyner, kiedy mężczyzna dostrzegł nas w oknie i wesoło pomachał czerwoną od krwi rękę.

- Trochę tak. - przyznałem, niepewnie mu odmachując. Potem zasunąłem firanki, uznając że naprawdę nie zasnę, jeśli będę na to parzył choć chwilę dłużej. - Więc gdzie potem? 

- Myślałem nad tym miastem. To nie taka mała mieścina, ale też nie metropolia. Myślę, że głównie po tego typu miejscach będziemy się poruszać. - powiedział, pokazując mi na mapie właściwe miejsce. - Wyruszymy o świcie. O ile obudzimy się o czasie, nie mamy telefonów więc nie ma jak nastawić budzików. 

Spojrzałem na pokazane przez niego miejsce. Wyruszymy skoro świt, ale skąd będziemy widzieć kiedy odjeżdża pociąg do tego miasta? I czy odjeżdża w ogóle? Sebastian, jakby odgadując moje myśli, w mig rozwiał wątpliwości. 

- Jeśli nie uda nam się złapać pociągu do tego konkretnego miasta, będziemy improwizować. 

Improwizacja nigdy nie brzmiała dobrze, ale czułem się pewniej, mając go przy sobie. Kto jak kto, ale byłem pewien, że akurat Sebastian zawsze znajdzie rozwiązanie. Naprawdę nie wiem co bym zrobił, gdybym nie miał go teraz przy sobie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro