Rozdział 11
Następnego dnia wstałem, choć nie w znaczeniu tego słowa, które było mi znane. Zazwyczaj padałem po całym dniu i rano nie mogłem się dobudzić, dziś za to mimo nieprzespanej nocy rześko podniosłem się z łóżka. Wtedy wiedziałem już, co zrobię. Szybko się przebrałem i wziąłem torbę, z której wyrzuciłem rzeczy, pakując następnie kilka innych artefaktów. Rzecz jasna wybrane wczoraj koszule zabrałem, jednak poskładałem je bardziej umiejętnie, aby zajmowały mniej przestrzeni. Znalazło się też miejsce na moje oszczędności, które trzymałem w gotówce. Oprócz tego wziąłem też ciastka i nieco innych drobiazgów, które w mojej opinii mogły się przydać. Rodziców nie było, więc bez presji zbiegłem na dół, przeskakując po dwa stopnie. Tak jak sądziłem w kuchni zastałem Sebastiana. Stał przy płycie indukcyjnej, zupełnie nieświadomy moich planów.
- Dzień dobry. - zerknął na mnie przez ramię, uśmiechając się. - Siadaj, śniadanie będzie zaraz gotowe.
Usiadłem i posłusznie zjadłem to, co mi przygotował. Uznałem, że do ucieczki trzeba mieć siłę. Poza tym były to akurat naleśniki, więc rezygnacja z jedzenia równałaby się z grzechem. Wydawało mi się, że to dobry ostatni posiłek w tym domu. Miałem nadzieję jeszcze kiedyś tu wrócić, jednak nie mogłem być tego pewien.
Kiedy po posiłku udałem się w stronę przedpokoju, gorączkowo myślałem, czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze ten dom. Co za tym idzie z nietypową wnikliwością rozglądałem się po miejscu, które pamiętałem jeszcze z czasów dzieciństwa. Spędziłem tu całe życie i wciąż nie mogłem się nadziwić, że tak góruję nad stołem, którego blatu nie umiałem kiedyś dosięgnąć. Byłem już wyższy i bardziej świadom tego, że jeśli mam zacząć jakkolwiek żyć, muszę opuścić to pozornie bezpieczne, znajome miejsce.
- Nie musisz mnie dzisiaj odwozić do szkoły. - uprzedziłem Sebastiana, zakładając buty.
Czarne lakierki były prawdopodobnie fatalnym obuwiem na podróż w którą się udam, ale nie miałem nic innego. Ciuchy też niezbyt pasowały do wyprawy, jak co rano ubrałem mundurek, który i tak był jedną z wygodniejszych rzeczy w mojej szafie. Szkolny uniform miał jeszcze ten plus, aż do ostatniej chwili nie wzbudzałem w moim kamerdynerze żadnych podejrzeń.
- Dlaczego? Źle się czujesz? - standardowo przyłożył dłoń do mojego czoła. To też może być ostatni raz. Tak strasznie bałem się rozstania z nim, które nastąpiłoby po moich osiemnastych urodzinach, a tymczasem wygląda na to, że przejdę przez nie kilka miesięcy wcześniej.
- Nie, czuję się dobrze. Wydaje mi się, że nie mógłbym lepiej. - odsunąłem jego dłoń. - Uciekam, Sebastianie. Możesz spróbować mnie zatrzymać, ale nie dam się. Jeśli jednak boisz się reakcji rodziców, możesz podwieźć mnie pod szkołę. Nikt cię nie będzie winił.
- Nie, czekaj... - spojrzał na mnie z niedowierzaniem, zaciskając jedną z dłoni na swoich kruczoczarnych włosach. - Uciekasz?
- Uciekam. - kiwnąłem lekko głową. - Z domu. Jak w tych wszystkich fajnych filmach, które są jak cała reszta produkcji dla nastolatków, jednak ludzie i tak je oglądają. Tyle że ja nie zamierzam wracać po tygodniu, uznając, że w gruncie rzeczy nie było mi tak źle.
- Czy ty w ogóle wiesz z czym się wiąże ucieczka z domu? Może chcesz to zrobić jak na filmach, ale w prawdziwym życiu nie będzie tak fajnie! Jeszcze rok temu nie potrafiłeś dobrze zawiązać krawatu, a teraz będziesz uciekał...
- Możesz mi pozwolić uciec, albo odwieźć mnie pod szkołę, ówcześnie milknąc. - oparłem dłonie na biodrach, marszcząc brwi. - Ty sobie rób co chcesz. Mam to gdzieś. Ja nie zamierzam cofać swojej decyzji.
- Co z egzaminami?
- Mam gdzieś egzaminy.
- Studia?
- Studia tym bardziej mam gdzieś.
- To szaleństwo. - westchnął ciężko, mimo to nieco się odprężając. Opuścił rękę. - Wiesz o tym, prawda? Totalnie nie popieram tego pomysłu. Jest okropny.
- Cóż... Jak mówiłem, tylko ja poniosę konsekwencje. Może ci się to nie podobać, ale nie potrzebuję twojej zgody. - wzruszyłem lekko ramionami, bacznie go obserwując.
Wyglądał na zestresowanego. Drobił nogą i miętolił w dłoni klucze do samochodu, którym po siedmiu latach miał mnie z rana zawieźć w miejsce inne niż szkoła. O ile, rzecz jasna, nie puści mnie tak po prostu. Wtedy znajdę najpierw przystanek, a potem odpowiednie połączenie. Co z tego, że nigdy nie jechałem autobusem? To nie może być takie trudne, skoro każdego dnia robi to miliony ludzi. Poza tym połączenia na dworzec kolejowy będą pewnie jakoś specjalnie oznaczone. W mig nauczę się korzystania z komunikacji miejskiej, potrzebuję tylko trochę wprawy.
- Wydaje mi się, że nie mogę cię puścić. - powiedział po dłuższej chwili. Wtedy właśnie zacząłem się szykować na przepychankę słowną, a może nawet fizyczną (byłem słaby, ale może jakimś cudem dotarłbym do drzwi) jednak mężczyzna kontynuował, nim zdążyłem podjąć jakiekolwiek działania. - Obiecałem twoim rodzicom, że będę się tobą opiekował pod ich nieobecność. Nie mogę więc puścić cię samego. Rzecz jasna dalej uważam, że to potwornie głupi pomysł, ale chyba nie mam innego wyjścia, niż do ciebie dołączyć.
Brunet chwycił za klamkę i otworzył przede mną drzwi, do których dostęp chciałem chwilę temu wywalczyć. Teraz stały otworem, kusząc wielkim światem, który za nimi czekał. Było ciepło, wiał letni wiatr. Idealna pogoda na zaczęcie życia od początku, a może po prostu odkrycia go na nowo. Nie sądziłem, że przejście przez nie będzie tym najtrudniejszym krokiem.
- Pomagasz nieletniemu w ucieczce, wiesz o tym? - zapytałem, spoglądając niepewnie na mojego kamerdynera. Czyżby podstęp?
Wyraz jego twarzy jak zawsze był spokojny. Nie wydawało mi się, żeby coś knuł lub jedynie się ze mnie nabijał.
- Wiem, Ciel. Idź, zanim się rozmyślę.
Powiedział abym poszedł i poszedłem. Było to trudne, ale oczyszczające przeżycie. Nie sądziłem, że wyjście na ganek, na którym byłem już tysiące razy, wywoła we nie tyle emocji. Stojąc tu, znów stałem się tym kilkuletnim Cielem, który siedział na chłodnej płycie i czekał, wypatrując samochodu rodziców. Teraz jednak nie czekałem na nich, ale uciekałem od ludzi, którzy dali mi życie. Nie wiedzieć czemu, sprawiło mi to tyle samo radości co w tamtych zamierzchłych czasach, kiedy widziałem drogi samochód wjeżdżający na podjazd.
***
Dworzec główny był o tej porze zabity. Wszak wiadomo, że najlepiej jeździć z rana, aby dotrzeć do celu podróży gdy będzie jeszcze widno. Szczerze mówiąc, nie podobało mi się to. Nie robiłem jeszcze nic nielegalnego, jednak stresowałem się w otoczeniu tylu ludzi. Co jeśli będzie tu ktoś znajomy i zapyta, czemu o tej porze nie jestem w szkole?
- Dokąd się udamy? - zapytałem kroczącego przy moim boku Sebastiana.
Kątem oka obserwowałem grupkę podekscytowanych, chichoczących nastolatek, które weszły do sklepiku oferującego gadżety ze świata Harry'ego Pottera. To właśnie na dworcu King's Cross sławny na całym świecie czarodziej rozpoczynał swoje magiczne przygody. O każdej porze roku do Londynu ciągnęły tłumy fanów, aby zrobić sobie zdjęcie przy ścianie, za którą kryć się miał nieistniejący w rozpisce dla mugoli peron. Osobiście nigdy nie interesowałem się tą serią, więc ozdoby stworzone ku upamiętnieniu wybrańca nie robiły na mnie wrażenia.
- Wsiądziemy do pierwszego lepszego pociągu, kupimy bilet i wysiądziemy kilka stacji dalej. - wyjaśnił, po czym widząc gdzie patrzę, również tam zerknął, lekko się przy tym uśmiechając. Nim zdążyłem zapytać skąd ta radość, postanowił sam się tym ze mną podzielić. - Tak długo się tobą zajmuję, że zapomniałem już o czymś tak dobrym jak Harry Potter.
- Zwykłe książki. - wzruszyłem lekko ramionami. - Nie wiem czemu ludzie tak się na nie uwzięli.
- Nie wiesz, bo przeczytałeś tylko jedną część. Nie miałeś czasu na inne. Skoro jednak uciekamy, może znajdziesz chwilę. Spróbuję ogarnąć jakieś egzemplarze. - po chwili znów skierował wzrok przed siebie, jak się okazało w idealnym momencie.
O mało nie wpadliśmy na mężczyznę, który wraz z towarzyszem taszczył dużą skrzynię z zagadkową zawartością. Nie miałem pojęcia gdzie ją niosą, bo do pociągu by się na pewno nie zmieściła. Nieznajomy trzymający ją z przodu posłał nam wściekłe spojrzenie i burknął pod nosem coś niepochlebnego. Moment później zniknęli w tłumie, tak jak rozpływa się nikotynowy dym w rześkim, wiosennym wietrze. Nieraz byłem tego świadkiem, kiedy Sebastian palił na ganku. Wtedy jeszcze sądziłem , że jest on tylko i wyłącznie nowym członkiem służby.
- Trochę tłoczno. - przyznałem, łapiąc go za rękaw.
Co, jakbym zgubił się w tłumie? Niby mam telefon, ale dworzec był spory. Wśród tylu ludzi niełatwo się odnaleźć. Nim jednak zdążyłem się tym na dobre przejąć, sam siebie w myślach zganiłem. Nie mogę się teraz bać takich głupot, to dopiero początek naszej podróży!
- Odrobinę. - złapał mnie za dłoń tak jak wtedy, kiedy miałem dziesięć lat. Za dzieciaka ją odtrąciłem, teraz chętnie przyjąłem uścisk, dzięki któremu poczułem się stabilniej. Nie pogubimy się, to jeden problem z głowy. - Trzymaj się blisko mnie. Jeszcze ktoś by cię porwał i opchnął na czarnym rynku. Ładne, rozkapryszone dzieciaki na pewno mają branie.
- Żeby ciebie ktoś nie porwał. Starym zgredem o ironicznym uśmiechu też na pewno nikt by nie pogardził. - lekko przydeptałem jego but, na co mężczyzna odwdzięczył mi się tym samym. Przez to lakierki nie wyglądały już tak ładnie, ale czemu miałbym się tym przejmować? Nie wracam do życia, w którym potrzebowałem czystych, eleganckich butów. - Co zrobimy, kiedy dotrzemy na miejsce?
- Nie wiem. Pewnie chwilę posiedzimy, rozejrzymy się po okolicy... A potem ruszymy dalej w świat. - wzruszył lekko ramionami. - Gdzie byś chciał pojechać, Ciel?
To było dobre pytanie. Zastanawiając się nad odpowiedzią, chciałem podrapać nadgarstek. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, jak mnie to zestresowało. Gdzie ja bym chciał pojechać? Przeraziłem się kiedy doszło do mnie, że nie wiem. Co prawda w wielu miejscach już byłem, jeżdżąc z ojcem w sprawie interesów zobaczyłem Paryż czy Włochy, ale gdzie chciałem się wybrać JA? Każdy chce gdzieś pojechać. Każdy ma miejsce, za którym podświadomie tęskni, nawet jeśli nigdy go nie odwiedził. Mimo to miałem w głowie pustkę.
- Nie wiem. Zobaczymy, gdzie nas poniesie. - ścisnąłem jego dłoń i jednocześnie bardziej naciągnąłem rękaw na rozdrapany nadgarstek. - A ty? Gdzie byś chciał pojechać?
-Chyba nad morze. Nie byłem nad nim od kiedy zacząłem pracę u twoich rodziców.
Rodzice. Słowo to nieprzyjemnie kłuło, martwiło mnie. Ciekawe co powiedzą, kiedy zobaczą, że nie ma ani mnie, ani Sebastiana. Zadzwonią na policję? Zaczną poszukiwania na własną rękę? A może zignorują ten fakt lub uznają, że za niedługo wrócimy, ponieważ ich kamerdyner jest perfekcyjny i godny zaufania?
- W sumie też bym pojechał. Pojedziemy. - postanowiłem, zanim jeszcze wsiedliśmy do pociągu, pierwszego w dziejach naszej ucieczki.
Po dłuższym szukaniu udało nam się znaleźć taki, który odjeżdżał za kwadrans. Zmierzał w stronę miasta, którego nazwę słyszałem po raz pierwszy, ale czy to ważne? I tak wysiądziemy zaledwie kilka stacji dalej.
Znaleźliśmy dobre miejsca i usiedliśmy na zmęczonych życiem fotelach. Byłem podekscytowany, nigdy w życiu nie jechałem pociągiem. Podczas wyjazdów z rodzicami poruszałem się samolotem, najczęściej na wygodnym siedzeniu w pierwszej klasie. W pociągu byłem raz, miałem wtedy jakieś pięć lat. Rodzice uznali, że chcą pokazać mi nieco świata i wsiedliśmy do wagonu z miękkimi, czerwonymi fotelami. Pamiętam złote zdobienia i szyby bez smug, na których łatwo zostawiałem ślad mojego ciepłego, drżącego z emocji oddechu. Chłonąłem oczami malownicze widoki, trasę typową dla takich przejazdów. Mężczyzna stojący z przodu opowiadał o mijanych terenach, ich historii i naszych przodkach, którzy zamieszkiwali góry o ośnieżonych szczytach. Mówił o wilkach wyjących w nocy do księżyca i szamanach, którzy zamieszkiwali pogrążone w mroku jaskinie. Nie pamiętam już wszystkich szczegółów tamtego przejazdu, jednak w mojej głowie zostały emocje, które mi wtedy towarzyszyły. Miałem wrażenie, że serce wyrwie mi się z piersi, kiedy patrzyłem na puszyste, burzowe miejscami chmurzyska. Wstrzymywałem oddech, wyobrażając sobie wspomnianych przodków, wilki i szamanów, skrytych w ciasnych zakamarkach gór i lasów. Zachowałem w pamięci jeziora, które wydawały się nie mieć dna. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy wydawało mi się, że naprawdę dotknąłem świata. Nie wiem, gdzie chciałbym pojechać, ale chyba do miejsca, które wzbudziłoby we mnie podobne emocje.
- Poproszę dwa bilety... - doszedł do mnie głos bruneta, przez co wspomnienie wycieczkowego pociągu zniknęło.
Niedługo później pojazd ruszył. Widok za oknem zaczął się zmienić, stacja niknęła gdzieś w oddali. Zamiast niej pojawiło się miasto, które po kilkunastu minutach zmieniło się w rozległe pola i szumiące rozkosznie lasy. Kiedy ostatni raz w takim byłem? Miło byłoby znów takowy odwiedzić i wsłuchać się w muzykę poruszanych wiatrem liści. Obecnie słyszałem jedynie szum, jaki wydawały sunące po torach koła.
- I co wziąłeś ze sobą? - mężczyzna szturchnął mnie lekko w bok. W odpowiedzi podałem mu torbę. - Ach, ciastka. Taa, tego bym się po tobie spodziewał.
Wyjął szeleszczącą paczkę, przyglądając się jej, jakby była czymś niezwykle ciekawym. To były te same ciastka, które zapakowałem wczoraj wieczorem. Dziś rano uznałem, że faktycznie zabiorę je ze sobą. Wydawało mi się, że to dobry prowiant, gdyby przyszło mi głodować.
- Były pod ręką. - wyjaśniłem, podczas gdy Sebastian kontynuował przeglądanie torby.
- A leki na astmę?
- Wieki nie miałem ataku.
- Co nie oznacza, że nie mógłbyś dostać. Pamiętaj, że środowisko w którym będziemy się znajdować będzie bardzo zmienne.
Cóż, tego nie przemyślałem. Tyle że to moja pierwsza ucieczka, a człowiek w końcu uczy się na błędach, nie?
- Poradzę sobie. - zapewniłem, biorąc ciastka. Otworzyłem opakowanie i wziąłem jedno z łakoci, po czym podsunąłem je Sebastianowi, aby też się poczęstował. Skoro będziemy we dwóch, i tak się tym nie wyżywimy.
- Do tego nie spakowałeś nic ciepłego. Żadnej bluzy, cienkiej kurtki. Zbliża się lato, ale noce bywają naprawdę chłodne.
- Wziąłem pieniądze, można kupić.
- Coś tak czuję, że pieniądze przydadzą się na jedzenie, hotele i inne rzeczy niezbędne do przeżycia. - westchnął, oddając mi moją własność. - Ty się totalnie nie nadajesz do ucieczek, wiesz? Trzeba się było dokształcić czymś więcej niż książką ''Buszujący w zbożu''. Choć nawet to nie mówi zbyt dużo na ten temat.
- Było ze mną nie jechać. - burknąłem, ściskając torbę, w której miałem cały swój bezużyteczny dobytek.
Znów zacząłem wątpić w nasz wyjazd. Wiedziałem, że nie znam się i na pewno nie wezmę wszystkiego co potrzebne, ale żeby aż tak? Powędrowałem wzrokiem na widok za oknem, milknąc. Świat za szybą wydawał się ogromny, a co dopiero ten, który będzie się jawił po wyjściu z wagonu. Sądziłem, że wystarczy iż stanę w jego centrum i gdziekolwiek bym się nie udał, będzie to oznaczało wolność. Wygląda jednak na to, że ucieczka jest czymś znacznie bardziej skomplikowanym.
***
Stacja na której wysiedliśmy była małym miasteczkiem oddalonym od Londynu o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Gdybym chciał, mógłbym w godzinę wrócić do domu i udać, że opuszczenie go nigdy nie przeszło mi przez myśl. Przez chwilę nawet chciałem to zrobić. Powstrzymałem się jednak i wciąż trzymając przy sobie torbę niczym mój największy skarb, ruszyłem za Sebastianem.
- Byłeś tu już kiedyś? - zapytałem, widząc że kroczy przed siebie z rozbrajającą pewnością.
- Nie. Kiedyś jednak czytałem o tym miasteczku i widziałem trochę zdjęć, dlatego je wybrałem.
Po tym wyznaniu zagościła między nami cisza. Idąc, rozglądaliśmy się wokół. Była to jedna z mieścin, w których wszyscy się znają. W starych czasach mieszkańcy zapewne kłaniali się sąsiadom, chyląc kapelusze. Obstawiam, że obecnie też byli pełni serdeczności. Ludzie, najczęściej pewnie miejscowi, przechadzając się główną drogą, mogli oglądać kwieciste ogródki na posesjach zadbanych domków. Całe otoczenie wydawało się stworzone tylko po to, aby cieszyć nim oczy i napawać duszę spokojem. Było to jedno z tych miejsc, w których centrum wszechświata stanowi kościół i to właśnie w jego cieniu skryliśmy się, kupując ówcześnie lody.
- Wiesz, zawsze myślałem że ucieczki są bardziej spektakularne. - przyznałem, zlizując ściekającego po wafelku loda. Było ciepło. Zdjąłem nawet marynarkę, zostając w białej koszuli. Dla mieszkańców, którzy mijali nas, ubrani w robocze zestawy, musieliśmy stanowić nietypowe zjawisko.
- Czekam aż się rozmyślisz i wrócimy. - wzruszył lekko ramionami, zerkając na zegarek na swoim nadgarstku.
Zdębiałem. Jak to wrócimy? Być może właśnie tu tkwiło rozwiązanie tajemnicy, czemu tak chętnie ze mną poszedł. Najwyraźniej myślał, że to tylko zabawa... Że tak jak za dzieciaka szybko znudzi mi się każda inicjatywa, która oznaczała wyłamanie się z dotychczasowych schematów.
- Nigdzie nie wracam, Sebastian.
- Totalnie nie wiesz czym jest uciekanie z domu, Ciel. - pokręcił głową. - Jeśli będziesz chorował, nie będzie tak łatwo dostać się do szpitala. Bardzo możliwe, że będziesz musiał nocować po melinach i kraść w chwilach głodu. Możliwe, że wielu ludzi będzie próbowało wykorzystać twoją samotność i cię skrzywdzić. To nie wygląda jak w książkach, nawet tych najbardziej fantastycznych. Jest gorzej. W takich opowieściach najczęściej wychodzą z domu, przeżywają trochę przygód, a potem znów w nim lądują. W rzeczywistości kiedy uciekasz, musisz pogodzić się z tym, że zabijasz jakąś część siebie. Przeżywając to, nigdy nie będziesz już taki jak wcześniej.
- Nie chcę być taki jak wcześniej. Mam nadzieję, że się zmienię. Nie chcę więcej być słaby. - spojrzałem na niebo. Było bezchmurne, przejmująco niebieskie. Dobry znak. Dobry dzień, aby zmienić to, co wydawało się wieczne. - Wiem, z czym wiąże się ucieczka z domu. A raczej nie wiem, bo nie przeżyłem tego, ale zdaję sobie sprawę, że to walka o przeżycie, a nie relaks. Mimo to nie zmienię swojej decyzji. Rodzice chcą posłać mnie na Oksford, a ja nie chcę tam iść i to obecnie jedna z niewielu rzeczy, których jestem pewien. Nie wiesz nawet jak dumny jestem z tego, że pierwszy raz się na coś uparłem. Nie zrezygnuję z tego teraz, kiedy przekroczyłem próg domu i obiecałem sobie, że z własnej woli już do niego nie wrócę.
Brunet westchnął. Również spojrzał na niebo i mimo, że jego spojrzenie było pełne niepokoju, lekko się uśmiechnął. Lubiłem kiedy robił taki wyraz twarzy, choć miałem przy tym wrażenie że jest wtedy bardzo, bardzo smutny. Zdarzało mu się to zaskakująco często na początku naszej znajomości, w dość losowych momentach. Pewne zwyczajne dla mnie rozmowy wydawały się poruszać w nim najczulsze struny i przywoływać wspomnienia, o których nie zamierzał mi już nigdy powiedzieć.
- Wyjmij telefon i napisz do Aloisa, że się w najbliższym czasie się nie zobaczycie.
- Czyli... Serio zwiewamy? - zapytałem niepewnie, wyjmując urządzenie.
Faktycznie, blondynowi coś się należało. Był moim przyjacielem. Przez chwilę myślałem, jaka wiadomość będzie odpowiednia, aż w końcu napisałem mu krótko, że znikam na jakiś czas aby zmienić swoje życie. Dodałem na końcu żeby nie martwił się, bo kiedyś na pewno znów się zobaczymy. Biorąc pod uwagę co mój towarzysz po chwili zrobił, dobrze, że napisałem to teraz.
- Zwiewamy. - kiwnął lekko głową. - Daj telefon.
Nie sprzeciwiłem się. Dałem mu, a on bez chwili zastanowienia wyrzucił go do śmieci. Tak samo zrobił ze swoim smartfonem, choć do nikogo wcześniej nie napisał. Myślałem, że poinformuje chociaż Ronalda, jednak uznał to najwyraźniej za zbędne.
- Mogłem go chociaż wyczyścić... - mruknąłem, patrząc niemrawo na kosz. Domyślałem się, że to dla zmylenia pościgu, w końcu telefon łatwo namierzyć. Mimo to już teraz czułem się bez niego jak bez ręki, a nie korzystałem wcale tak dużo. Nie tyle, ile zwyczajni ludzie w moim wieku.
- Myślisz, że ktoś będzie zainteresowany twoimi notatkami z przyrody? A może historią wyszukiwania, pełną pytań o standardowe czynności albo kolejne zagadnienia ze szkoły?
Zamilkłem, bo niestety miał rację. Nie miałem nawet ustawionej normalnej tapety, tylko tą, którą telefon miał od czasu kupna. W galerii posiadałem za to masę notatek, kilka zdjęć z Aloisem i parę fotek biurka zawalonego papierami i kubkami po kawie. Nimi też wymieniałem się z przyjacielem, jakby na przechwałkę, który danego dnia bardziej wykończa swój organizm. Nic dla potencjalnego szantażysty, ani nawet nic, co zaciekawiłoby całkiem zwykłego, brytyjskiego obywatela. Może przynajmniej ktoś znajdzie smartfona i będzie się cieszył z drogiego sprzętu.
- Raczej nie. - przyznałem w końcu.
- No właśnie. - westchnął znowu, wlepiając wzrok w drogę przed nami. Znów przeszła nią jakaś kobieta, ubrana w ubrudzone ziemią ogrodniczki. Posłała nam ciekawskie spojrzenie, szybko jednak znikając za zakrętem. Co ją obchodzi dwójka chłopaków w garniturach, którzy właśnie wywracają swoje dotychczasowe życie do góry nogami? - Nie wierzę, że robię to po raz kolejny.
Podniósł się z ławki i otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu. Nim zdążyłem zapytać, co robi po raz kolejny, wyciągnął do mnie rękę. Robił to wielokrotnie, znałem jego dłoń prawie tak dobrze jak swoją. Jej ciepło, struktura i wielkość nie były mi obce. Wyciągał tą dłoń za każdym razem, kiedy upadłem, a teraz wyciągał ją do mnie, abyśmy uciekli razem na koniec świata, a może i dalej. Bez zastanowienia ją chwyciłem, znów czując, jakby serce miało wyskoczyć mi z piersi.
- Wracajmy już na stację. - powiedział, mierzwiąc mi włosy. Uświadomiłem sobie wtedy, że szczotka to kolejna rzecz, której nie wziąłem. - Czeka nas długa podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro