Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


- Źle, Ciel. Jeszcze raz. - rzekła surowo, przyciągając mnie bliżej. - Broda wyżej. 

Zbliżyła swoją starczą dłoń do mojej twarzy, po czym sprawiła, że patrzyłem przed siebie, prosto w jej pomarszczoną szyję. Bycie siedemnastolatkiem niższym od emerytki wydawało mi się czymś upokarzającym. Kiedy uczyła mnie gdy byłem dzieckiem, miałem nadzieję, że uda mi się urosnąć, o ile instruktorka nie umrze do czasu moich nastoletnich lat. Z czasem okazało się że dożyła, a ja nie urosłem na tyle, aby nad nią górować. Może zmienić nauczycielkę? Gdybym chciał, mógłbym, rodzice by zapłacili. Tyle, że naprawdę miałbym się przyzwyczajać do kogoś obcego? Ta starsza, surowa kobieta była kimś stałym i bezpiecznym. 

- Przepraszam. Poprawię się. - przyrzekłem, potulnie stosując się do polecenia. 

Licząc że nie zauważy, skierowałem wzrok na ławkę, którą zajmował zazwyczaj Sebastian. Dziś go nie było. To bardzo, bardzo niedobrze. Zawsze pilnował, żeby kobieta za bardzo mnie nie męczyła, poza tym nabijał się ze mnie, ale pozwalał przy tym poczuć się całkiem swobodnie. Zazwyczaj pół godziny przed końcem lekcji udawał, że dzwonili moi rodzice i zwolnili mnie z końcówki zajęć. A dziś tak po prostu go nie było, poszedł sobie i nawet nie pochwalił się gdzie. 

- Nie patrz pod nogi. - zganiła mnie znowu, kiedy popełniłem amatorski błąd i skierowałem wzrok ku dołowi. Za karę pociągnęła mnie za ucho, na co się skrzywiłem. 

- Przepraszam. Poprawię to. - obiecałem po raz drugi, dusząc się jej ciężkimi perfumami. 

Po dłuższej chwili liczyłem już tylko na to, że jakimś magicznym sposobem czas przyśpieszy. On jednak zbuntował się i jakby na przekór moim myślom, nawet sekundy przeciągał w nieskończoność. Musiałem to przetrwać, ten czas który wydawał się rozciągać niczym dobrze przeżuta guma. Spędziłem godzinę, wciąż strofowany kąśliwie i nieraz boleśnie przez instruktorkę. To okazało się gwoździem do trumny mojego i tak nienajlepszego humoru. 

- Gdzieś się szlajał? - zapytałem zirytowany, kiedy Sebastian zjawił się, aby mnie łaskawie odebrać. 

Czekał w samochodzie, siedział na miejscu kierowcy i wydawał się niewzruszony tym, że zostawił mnie na pastwę losu. Swoje niezadowolenie jego ucieczką wyraziłem już chwilę po uchyleniu drzwi, potem sugestywnie nimi trzaskając. 

- Załatwiałem kilka niecierpiących zwłoki spraw, które zlecili mi twoi rodzice. Poza tym byłem w Starbucksie. 

- I to ma cię tłumaczyć? 

- Chyba tak. Innego tłumaczenia nie mam, mój paniczu. - podał mi kubek kawy z bitą śmietaną, której ilość nieco ukoiła moje zszargane nerwy. Wbrew zirytowaniu przyjąłem słodką miksturę. - Zły dzień?

- Tragiczny. - mruknąłem, upijając łyk kawy przez wymyślną, czerwono-białą słomkę. - Ta kobieta nie powinna już nikogo niczego uczyć, szczególnie tańca. 

- Pogadaj z rodzicami. Może w końcu cię wypiszą, albo przepiszą do kogoś innego. 

- Nie, nie opłaca się tego teraz robić. Za niedługo stuknie mi osiemnastka i skończę szkołę, lekcje tańca odpadną, kiedy pójdę na jakiś uniwersytet. - przygryzłem lekko papierową słomkę, prawdopodobnie najgorszy wynalazek ludzkości. 

Nowy instruktor stanowiłby prawdziwy problem. Nawet jeśli nie przepadałem za obecną nauczycielką, to właśnie ona była ze mną od początku. Znam ją, a ona zna mnie i to układ, dzięki któremu mniej się stresuję. To znacznie prostsze. 

- Chodzi tylko o nią? - zapytał, wycofując samochód z dość klaustrofobicznego parkingu. 

Lepiej, żeby niczego nie przerysował. Koszt lakierowania takiego auta nie jest mały, nawet jeśli mój kamerdyner nieraz dowiódł, że na drobne ryski wystarczy odpowiednio dobrany lakier do paznokci. 

-Tak. Nienawidzę jej. 

''Nienawidzę'' wydawało się zbyt mocnym słowem. Nie wiem, za co mógłbym naprawdę kogoś nienawidzić. Nie wydaje mi się też, abym umiał kogokolwiek kochać, a to trochę jak z wiarą w Boga. Jeśli w niego wierzysz, musisz uznać, że gdzieś tam jest też Szatan. Niektóre rzeczy można przyjąć tylko w parach. 

- Nie nienawidzisz jej. Nienawidzisz tego, jak się czujesz. - poprawił mnie, udając psychologa. Często to robił. Nie wiem jednak czy gdyby nie on, nie musiałbym chodzić do prawdziwego specjalisty. - A jak się czujesz? 

- Zmęczony. Bardzo zmęczony. - odłożyłem kubek do stojaka nieopodal klimatyzacji, dzięki której w samochodzie panował przyjemny chłód. Lekko się przy tym wzdrygnąłem, nie wiedząc czy to przez zimny nawiew, czy kofeinę, która tchnęła we mnie odrobinę życia. Sebastian na wszelki wypadek przekręcił pokrętło bliżej zera. Za łatwo się przeziębiałem, nie warto ryzykować. 

- Więc wróćmy do domu. Prześpisz się, co? Nie wyglądasz za dobrze. - przyłożył dłoń do mojego czoła. Raczej nie miałem gorączki, byłem niemrawy przez małą ilość snu i jego złą jakość. Do tego niefartownie zajęcia tańca wypadały w dzień, w który miałem najwięcej lekcji. 

- Tak, chyba tak zrobię. - kiwnąłem lekko głową, kiedy zabrał rękę. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie umieram. - Teraz odbierzemy moich rodziców, prawda?

- Tak, za pół godziny powinien wylądować ich samolot. 

Prychnąłem cicho, koncentrując się na widokach za szybą. Dla mnie rodzice mogli dłużej zostać we Francji, w której ojciec prowadził obecnie negocjacje dotyczące interesów. Już dawno temu ubzdurał sobie, że musi wyjść z Funtomem poza granice Anglii i nie byłem zdziwiony kiedy oznajmił, że chciał poszerzać imperium w stronę ukochanego kraju pełnego bagietek i croissantów. Szybko jednak okazało się, że rozrost na inne narody jest dość problematyczny, więc to na tym właśnie ostatnio skupiał się najstarszy Phantomhive. Jak zawsze dał się całkowicie pochłonąć wytoczonemu samemu sobie celowi. 

- Prześpij się w domu, Ciel. - nakazał Michaelis po zmierzeniu mnie wzrokiem. Drobiąc nerwowo nogą przymykałem oczy, czując usypiającą moc słońca, którego promienie padały na moją twarz. 

- Prześpię, Sebastianie. - zgodziłem się, choć wiedziałem że to mało prawdopodobne. Miałem jeszcze trochę nauki. 

***

Rodzice po powrocie z podróży pachnieli w bardzo charakterystyczny sposób. Ta nietypowa woń wypełniła cały samochód kiedy tylko oni, rozemocjonowani i przyjemnie zmęczeni, zajęli tylne siedzenia ekskluzywnego pojazdu. Sądzę, że była to mieszanka pierwszej klasy linii lotniczych, perfum których na co dzień używali i wiatru, który rozwiewał ich włosy i przenikał płaszcze w tych krótkich momentach, kiedy musieli przemieszczać się pieszo. 

- Nie było żadnych problemów podczas naszej nieobecności? - zapytał mój ojciec zaraz po tym, jak ciepło powitał mnie oraz Sebastiana. Jak zawsze przy powrotach napomknął też, że dobrze wracać do domu, choć nie wiem z czego się cieszył, bo i tak był w nim niczym gość. 

- Nie było, proszę pana. - zameldował mój kamerdyner, jak zawsze w ciągu tych prawie ośmiu lat jego współpracy z naszą rodziną. 

Warto wspomnieć, że nie zawsze wszystko było tak dobrze jak teraz. Szczególnie na początku, gdy byłem jeszcze niesfornym, rozpieszczonym gówniarzem. Jednym z incydentów, który pamiętałem najlepiej, była wyprawa do sklepu. Jak to dziecko zakochałem się wtedy bezgranicznie w zabawce stojącej na najwyższej z półek. Sebastian był akurat na dziale ze słodyczami i szukał czegoś, czym złagodziłby mój temperament, kiedy ja wspinałem się na regał. Byłem w końcu bardzo samodzielny i ani myślałem poprosić go o pomoc.
Rzecz jasna nie skończyło się to dobrze, półka się przechyliła. Co prawda nic mi się nie stało, jednak narobiłem trochę szkód, z którymi jednak Sebastian szybko sobie poradził. Kiedy rodzice wrócili, jak zawsze zameldował brak jakichkolwiek nieprawidłowości. Z czasem wiedziałem już, że mój opiekun to spec od zatajania tego typu incydentów. Potrafił cicho i sprawnie załatwić wszystko tak, aby nie złościć i nie niepokoić swoich pracodawców. 

- Nie wiesz nawet, jak bardzo jesteśmy wdzięczni za to, że tak dobrze opiekujesz się Cielem i domem. Daje nam to dużo spokoju kiedy wyjeżdżamy. Dobrze widzieć, że zostawiamy posiadłość i syna w dobrych rękach. - pochwała z ust Vincenta sprawiła, że miałem ochotę parsknąć. 

Stłumiłem w sobie to pragnienie i wlepiłem wzrok w okno, starając się sprawiać wrażenie niezainteresowanego tą rozmową. Myślałem przy tym o dziesiątkach incydentów, o których rodzice nie wiedzieli. Gdyby mieli świadomość wszystkiego, co przeżyłem z Sebastianem kiedy ich nie było, mężczyzna wyleciałby z roboty szybciej, niż ja zdmuchnąłbym jedenaście świeczek na urodzinowym torcie. 

- Nie musi mnie pan tak chwalić, to w końcu moja praca. - odpowiedział uprzejmie i po chwili zmienił temat. - Jak idą interesy? Są państwo zadowoleni z wyjazdu? 

- Niestety nie udało się zbytnio ruszyć spraw do przodu, ale wszystko na dobrej drodze. Francja wydaje się chętna do współpracy. Póki co jesteśmy w trakcie badania rynku i nawiązywania współpracy z markami, które pomogą nam w rozwoju. Dwa inne przedsiębiorstwa są chętne, aby pomóc we wdrożeniu Fantomu do kraju. - rzekł z dumą, ale i podekscytowaniem godnym dziecka, które dostało przytulankę z naszego rodzinnego biznesu. Króliczki Fantomu miały branie wśród najmłodszych. - Swoją drogą, Ciel, kupiłem ci naprawdę ładny kalendarz. Na pewno ci spodoba. 

No tak, prezenty. Przy każdym wyjeździe coś od nich dostawałem i za dzieciaka bardzo się tym ekscytowałem. Rodziców przy mnie nie było, ale przynajmniej dostawałem te miłe upominki w postaci zabawek (znacznie rzadziej słodyczy, bo rodzice, o ironio, byli przeciwnikami dawania ich dzieciom).
Z czasem prezenty robiły się jednak coraz doroślejsze, a co za tym idzie znacznie mniej ekscytujące. Miałem już w biurku osobną szufladę na przywiezione zza granicy atramentowe pióra, które zbierały jedynie kurz. Nie mogłem używać ich do szkoły lub przy odrabianiu lekcji, tusz za bardzo się rozmazywał, potrzebował czasu, którego przy nauce nie miałem. Nie pisałem też niczego innego. Ani opowiadań, ani listów, które wysłałbym najdroższemu przyjacielowi lub kochance gdzieś po drugiej stronie kraju, aby w romantyczny sposób okazać łączące nas uczucie. Z tego też powodu pióra od nowości jedynie leżały nieużywane, czekając na moje dzieci lub wnuki, ewentualnie wyrzucenie, gdy już za bardzo się zestarzeją. Myślę, że rodzicom nie byłoby szkoda. To tylko przedmioty, które można kupić jeszcze raz, jeśli by były potrzebne. 

- Kalendarz? Brzmi super. - mruknąłem bez entuzjazmu, na co Sebastian trącił mnie dyskretnie w bok. Odnosiłem wrażenie, że niezbyt lubił moich rodziców, ale przy tym sądził, że nie warto sprawiać im przykrości. Szczególnie kiedy tą przykrość sprawiałem im ja, ich własny syn. Odwróciłem się więc do ojca i lekko uśmiechnąłem. - Dziękuję. Akurat potrzebowałem nowego. 

Na te słowa i on lekko się uśmiechnął, najwyraźniej uspokojony moim zadowoleniem. Zapewne sprawiłem mu tym więcej przyjemności niż on mi tym ''niespodziewanym'' upominkiem. Możliwe, że tak jest lepiej. Jestem mu coś winny za te wszystkie lata, w których nie brakowało mi niczego z wyjątkiem rodzicielskiej miłości. 

***

Pod wieczór, upojony kawą i herbatą, osiągnąłem szczyt wytrzymałości. Co prawda zdołałem utrzymać się na nogach w czasie, gdy rodzice opowiadali mi o swojej podróży i wtedy, kiedy nadszedł czas na naukę, jednak obecnie padałem. Do tego mój umysł kłuły nieprzyjemne igiełki poirytowania. Denerwowałem się na wszystko, nawet na krawat, który niespodziewanie zaczął uwierać mnie w szyję. 
Niezgrabnie rozwiązałem, a raczej wyszarpałem wiązanie ozdoby, udając się do osobistej łazienki, którą umiejscowiono naprzeciwko mojego pokoju. Była jedną z czterech. Ta przydzielona mnie była ciemna, niezbyt przyjazna czy zachęcająca do relaksu, ale oferowała dużą, głęboką wannę. Nie, żebym miał czas, aby często z niej korzystać. 
Stanąłem przed lustrem i zacząłem, niczym ćpun na głodzie, drżącymi i zniecierpliwionymi ruchami odpinać guziki koszuli. Pierwszy, drugi, trzeci. Jak na mój stan szło całkiem sprawnie. Z czasem jednak irytowałem się i tak jak przy krawacie, tak i tu wkładałem w moje ruchy więcej zbędnej agresji. Przeklinałem przy tym pod nosem, mimo że wiedziałem, że wystarczy iż zrobię to po prostu wolniej, uważniej. Tyle że nie miałem siły na delikatność, co chwilę z powodu zmęczenia traciłem ostrość widzenia. Mimo to, kiedy rozpiąłem niesforny fragment odzieży i biały materiał opadł na kafelki, poświęciłem chwilę na wpatrzenie się w swoje odbicie. 

Nie mam pojęcia, co spodziewałem się tam ujrzeć. Innego człowieka? Małego chłopca, którym w mojej głowie wciąż byłem, czy może dorosłego mężczyznę, którym za niedługo miałem się stać? Odczuwałem niedopasowanie, nie tylko umysłowe, ale i cielesne. Nie kwalifikowałem się już pod dziecko, ale nie przypominałem ojca tak, jak kilka lat temu wróżyły mi ciotki i kontrahenci wpadający do rezydencji. Byłem bardziej dziewczęcej, wątłej budowy. Nie wiedziałem, czy moje barki uniosą ciężar, który dźwigał na swoich mój ojciec. Firma, rodzina. Czekały mnie jeszcze studia, które jednak szybko zlecą. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Uniosłem dłoń i podrapałem się lekko po szyi, zdmuchując przy tym z oka grzywkę, którą już dawno powinienem podciąć. Czy dzięki temu wyglądałbym doroślej? Odpowiedniej niż teraz?

W teorii miałem idealne ciało. Skóra była delikatna i jasna niczym u porcelanowej lalki. Nie miałem żadnej poważnej blizny, żadnych zadrapań czy świeżych ran. Jako dzieciak pochodzący z bogatej rodziny nigdy nie skalałem rąk pracą, do tego jako astmatyk nie wspinałem się na drzewa i nie bawiłem w berka jak większość dzieci. Miałem astmę w wersji rzadkiej, epizodycznej. Mógłbym wykonywać przynajmniej część aktywności, a jednak byłem od pierwszej klasy zwolniony z WF-u i nigdy nie ćwiczyłem niczego bardziej wymagającego niż wolny taniec towarzyski. Rodzice byli przewrażliwieni na punkcie swojego jedynaka, ale nie wysili się, aby zrobić research na temat jego przypadłości. Po prostu odcięli mnie od jakiegokolwiek zagrożenia.
Uznając, że już dłużej tego nie zniosę, wziąłem leżącą na koszu na pranie piżamę i przebrałem się w nią, uznając, że umyję się rano, kiedy będę miał pewność, że nie zemdleję pod prysznicem. Sebastian, przyzwyczajony już do mojego wyczerpania, przyjąłby to dość spokojnie, ale rodzice zapewne posłaliby mnie do szpitala na szczegółową diagnostykę. 

Kiedy byłem ubrany i, jak mi się zdawało, zmęczony bardziej niż kiedykolwiek, przemknąłem bezszelestnie do pokoju. Będąc już w mojej bezpiecznej strefie, opadłem na niezdrowo miękkie łóżko i zatopiłem twarz w pościeli pachnącej aromatem sztucznych kwiatów. Była ''nowa'', założona zaledwie wczoraj. Byłem chyba jednak wtedy jeszcze bardziej zmęczony niż dziś, bo ani na chwilę przez myśl nie przeszło mi, jakie to miłe kłaść się w świeżej pościeli. 

Może tak było codziennie? Może codziennie myślałem, że czuję się gorzej niż kiedykolwiek, podczas gdy były to zwyczajne wyczerpanie? 

Mimo zmęczenia które sklejało mi powieki, cicho zapłakałem, wtulając się w kołdrę, której zapach szybko stracił swój urok. Zastanawiałem się, czy moje życie już zawsze będzie wyglądać w ten sposób. Czy jestem skazany na to znużenie i duszącą niepewność, z którą budziłem się wypoczęty nie bardziej niż na tyle, aby jakoś przetrwać dzień. Co prawda miałem swój mały, odpowiedzialny świat dziedzica rodzinnej fortuny i ten drugi, jeszcze mniejszy, który pozwalał mi odpocząć, ale za niedługo utknę w tym pierwszym. Czy będę w ogóle gotów sprostać oczekiwaniom, które przede mną postawił?
Otarłem policzki i po chwili już nie tyle płakałem, co cicho się dusiłem, powstrzymując szloch. Czułem ból głowy i coraz cięższą do przezwyciężenia senność, która nie pozwalała już nawet na ronienie łez żalu, które wsiąkną w poduszkę i być może sprawią, że będzie to żal nieco łatwiejszy do zniesienia. 
Kto wie, może czekające mnie dorosłe życie to jedynie nauka zmniejszania cierpienia do stopnia, w którym można z nim żyć? Oswojenia go i uznania za coś, co zostanie z nami po grób i dalej, o ile dalej coś jest? Skoro jednak życie wygląda w ten sposób, niebo nie może być dużo lepsze. 


Witam moje jelonki! Notka którą teraz czytacie to pierwsza i jedna z ostatnich w tym dziele. Uznałam, że nie będę ich już tu tyle dawać, bo i po co? Jeśli będę miała wam coś ważnego do przekazania, wtedy napiszę i poinformuję. Póki co wiedzcie, że rozdzialiki będą wlatywały co tydzień, w każdy poniedziałek. Mam nadzieję, że będziecie dzielnie towarzyszyć mi w przygodzie, jaką będzie powstawanie tej książki. Miłego czytania i rzecz jasna czekam na komentarze z wrażeniami po pierwszym rozdziale!  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro