Part 6.
Idąc ulicami Londynu słuchałem ostatniej płyty Arctic Monkeys, przygotowując się mentalnie do koncertu, który miał odbyć się jutro. Miałem nadzieję, że Harremu się spodoba i skorzysta z biletu. Musiałem jeszcze wymigać się z imprezy z chłopakami i sam mogłem cieszyć się na myśl o spotkaniu AM na żywo.
W piątkowe popołudnie znowu miałem zanieść Stylesowi notatki i tematy wypracowań, które miał napisać, by zaliczyć niektóre przedmioty. Nie narzekałem już, że jestem wysyłany do chłopaka. W kopercie miałem bilet na koncert i nie mogłem doczekać się jego reakcji. Przywitałem się z jego mamą, która znowu dziękowała za odwiedzenie jej syna. Uśmiechnąłem się, pytając czy mogę zabrać go jutro na koncert.
- Na koncert? - zapytała zdziwiona.
- Mam dla niego bilet na Arctic Monkeys z okazji urodzin.
- Oh, ja... oddam ci pieniądze, Louis. Ja... ja nie wiem jak ci dziękować. Poczekaj chwilkę.
- Nie, nie trzeba. Pomyślałem, że mu się spodoba.
- Na pewno. Opiekuj się nim, dobrze?
Chłopak siedział z laptopem na łóżku. Nie liczyłem już na żadne słowo, bo wiedziałem, że i tak będzie milczał. Miał na sobie koszulkę z logiem Arctic Monkeys, a ja uśmiechnąłem się. Zacząłem opowiadać o ostatniej wkrętce z zalaniem łazienki, którą zrobiła klasa Stylesa i liczyłem, że chociaż uśmiechnie się. W końcu poczułem się niezręcznie widząc jego pełną nienawiści minę.
- Spełnienia marzeń, Harry - powiedziałem, podając mu kopertę. Zgrabnym ruchem zrzucił ją z łóżka, a ja schyliłem się. - Arctic Monkeys. Wpadnę jutro o szóstej.
Odłożyłem prezent na szafkę i prędko opuściłem pokój. Podczas dzisiejszego popołudnia miałem zająć się bliźniaczkami, bo ich zajęcia dodatkowe zostały odwołane. Miałem odebrać je ze szkoły, a potem zająć się do powrotu rodziców. Stoją przed podstawówką czekałem aż dwie denerwujące dziewczynki znajdą mnie i zaczną narzekać na głód i chęć zakupów.
- Louis! - usłyszałem tak dobrze znajomy mi głos, a bliźniaczki dopadły mnie i od razu oddały mi torby. W drodze do domu wymyślały co moglibyśmy robić. Od razu przyznałem, że nie mam kasy na zakupy więc to odpada.
- Pójdziemy na basen?
- Nie.
- Proszę!
- Nie.
Zaczęły błagać jedna przez drugą, a ja w końcu musiałem się zgodzić. To było lepsze niż spędzanie z nimi kilku godzin w domu. Były nieznośne i prędzej czy później zamknąłbym je w piwnicy. Spakowaliśmy swoje stroje i prędko znaleźliśmy się na pływalni. Chciałem zostawić je w basenie dla dzieci i iść na głębszy, ale Fizzy zagroziła, że powie mamie o wszystkim. Miałbym szlaban i długą rozmowę na temat odpowiedzialności. Dodatkowo znowu zacząłby się temat mojego kieszonkowego, którego temat 'już dawno powinien być zamknięty, bo mam osiemnaście lat i mogę zarabiać na siebie'. Musiałem zadowolić się niższymi zjeżdżalniami i wygłupami z moimi siostrami. Po dwóch godzinach nasze karnety wygasły, a ja musiałem pomóc moim siostrom w wysuszeniu włosów. Dziwnie czułem się stojąc wśród matek z dziećmi. Niektóre patrzyły na mnie krzywo, inne rozczulały się moją odpowiedzialnością.
- Chodźmy na pizzę! - zaproponowała Phoebe.
- Zaraz mama będzie w domu.
- No to co? Chodźmy!
Wybrałem numer mojej rodzicielki, by zapytać czy możemy iść na pizzę. Nie była zwolenniczką jedzenia fast foodów przez bliźniaczki, a nie chciałem, by potem kręciła na wszystko nosem. Stwierdziła, że to się świetnie składa, bo chciała spotkać się z Anną, a ja obiecałem, że zajmę się dziewczynami jeszcze przez godzinę. Mieliśmy tylko odwiedzić naszego ojca i wziąć pieniądze. Fizzy i Phoebe były jego oczkami w głowie i wiedziałem, że bez żadnych zbędnych słów mężczyzna otworzy portfel.
- Tatusiu, chodź z nami! - powiedziała Fizz tuląc się do taty.
- Nie mogę, skarbie. Pójdziemy razem jutro.
Siedząc w restauracji przeglądałem Facebooka, a moje siostry kłóciły się o piosenkarza, który znany był jedynie z Disneya. Moi znajomi pisali o piątkowych czy sobotnich imprezach, a ja wiedziałem, że jestem jutro uziemiony. Z jednej strony cieszyłem się na myśl o koncercie, ale z drugiej wizja spędzenia z Harrym kilku godzin wydawała mi się okropna. Znudziło mi się chodzenie do niego i następnym razem powiem, że nie będę mu zanosił zeszytów. Powinni wybrać kogoś innego, a nie uparli się na mnie.
Na imprezie udało mi się zapomnieć o jutrzejszym dniu. Chłopacy byli zawiedzeni słysząc, że jutro mnie nie będzie. Mieli zaplanowaną imprezę miesiąca, a ja byłem bliski olania Harry'ego i zgodzenia się na weekend z moimi przyjaciółmi. Jednak wizja zmarnowanej kasy i biletu nie pocieszała mnie. Moja mama już od rana mówiła o koncercie, bo Anna, z którą się spotkała okazała się matką Stylesa. Nie chciałem, by przyjaźniła się z nią. Chciałem zerwać kontakt z chłopakiem, a przyjaźń naszych matek jedynie by to utrudniała. Moja rodzicielka opowiadała jaki dobry wpływ mam na chłopaka, a ja wiedziałem, że to bzdury. On mnie nienawidził i miał do tego prawo. Miałem ochotę powiedzieć jej, że to przeze mnie chciał się zabić, ale wiedziałem, że sprowadziłbym na siebie kłopoty.
- Boże, mamo, daj mi spokój. Nie będę już do niego chodził, bo mnie to zwyczajnie wkurwia. Ciągle o nim pieprzysz jakby był naszą rodziną. Raz do niego poszedłem z czystej ciekawości, a wy zachowujecie się jakbym miał brać z nim ślub. On jest zwykłym pedałem.
- Nie mów tak, Louis. On ma problemy z zaakceptowaniem swojej orientacji i to nie jest powód do żartów.
- Nie dziwię się.
Wyminąłem ją i skierowałem się do siebie. Popołudnie spędziłem na graniu na konsoli, a moja matka nie poruszała więcej tematu niedoszłego samobójcy. Przed szóstą pożyczałem od niej auto i kierowałem się do domu Stylesa. Plułem sobie w twarz, że w ogóle zdecydowałem się na wspólny koncert czy przyjście tu kilka tygodni temu. Naciskając dzwonek modliłem się żeby nikt nie otworzył i z czystym sumieniem mógłbym wrócić do domu albo iść sam. Niestety jego mama znowu przywitała mnie szerokim uśmiechem. Zaprosiła do środka skąd dobiegały głosy wielu osób. Wiedziałem, że impreza urodzinowa chłopaka jeszcze trwa, a słowa kobiety tylko to potwierdziły. Dodała jeszcze, że Harry nie chce iść, a ja mógłbym go przekonać. Przeklinając pod nosem kierowałem się na górę. Chłopak siedział przy biurku i pisał coś.
- Masz pięć minut, Harry - powiedziałem, a chłopak nie zareagował. - Spóźnimy się.
- Idź sam.
- To twój prezent urodzinowy.
- Nie chcę nic od ciebie.
Jedynym postępem był fakt, że chłopak wreszcie się odezwał.
- Za późno, powiedziałem chłopakom, że mam inne plany więc teraz nie możesz mi zepsuć wieczoru.
- Ty mi go psujesz.
- Trudno, jesteś na mnie skazany dzisiaj. Przebieraj się. Masz pięć minut. Poczekam na dole.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do korytarza. Mama chłopaka od razu zapytała czy coś się stało. Powiedziałem, że jej syn nie zamierza nigdzie ze mną iść, a ta zaprosiła mnie do salonu i obiecała, że porozmawia z nim.
-----
Scena koncertu jest napisana, miała być dzisiaj, ale wyszły prawie 2 notki więc poczekacie tydzień :p Powiem tylko, że jest zajebista! *szczerość lvl ja*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro