17
Mijałem po drodze uciekających w popłochu profesorów, których z bojowymi okrzykami i trzymanymi w dłoniach narzędziami poganiali ich właśni uczniowie. Próbowałem odszukać w tłumie Franka, jednak nigdzie nie mogłem dostrzec małej, czarnowłosej postaci.
- Frank! Frank, gdzie jesteś?!
Podbiegłem do grupy chłopców, którzy walili pięściami w drzwi stodoły.
- Co robicie?! - próbowałem przekrzyczeć ich bojowe okrzyki.
- Green zabarykadował się w środku! - ryknął ktoś z tłumu.
- Odsuńcie się! - rozkazałem. Chłopcy przestali zawzięcie walić w drewniane drzwi i odsunęli się, robiąc mi miejsce. Podszedłem do bramy i pociągnąłem za jedno skrzydło. Nic jednak to nie dało, ponieważ drzwi zostały zablokowane od środka. Nagle jednak usłyszałem huk upuszczanej na ziemię deski.
- Przygotujcie się!
Odsunąłem się od drzwi, łapiąc leżący na ziemi szpadel. Po chwili ze stodoły wyszedł Pete. Minę miał, jakby zobaczył ducha, a twarz bladą jak kartka papieru. Beznamiętnie rozejrzał się po stojących wokół niego chłopcach. Jakiś brunet wycelował w niego swoimi widłami.
- Zróbcie mu miejsce!
Posłusznie rozstąpili się, opuszczając swoje bronie. Pete powłócząc nogami ruszył przed siebie.
Jakiś chłopiec chwycił za skrzydło stodoły i otworzył je szerzej. Zaraz wszyscy zaczęli przepychać się, żeby móc zobaczyć, co stało się z Greenem, który przecież się tu schował. Poczułem, jak ktoś łapie mnie za rękę. Obróciłem się i ujrzałem tak dobrze znane mi miodowe oczy.
- Tu jesteś - złapałem mocniej jego dłoń - Bałem się, że coś ci zrobił
- Nic mi nie jest - uśmiechnął się lekko. Chłopcy odwrócili się w naszą stronę.
- Chyba musicie to zobaczyć - odezwał się jeden z nich.
Spojrzeliśmy z Frankiem po sobie i podeszliśmy bliżej. Widok, który ujrzeliśmy w środku, był dość wstrząsający. Green leżał nieruchomo na ziemi, a z jego ust wypływała krwistoczerwona ciecz. Tępym wzrokiem patrzył wprost na Iero, ciężko oddychając. Po chwili spuścił wzrok na nasze złączone dłonie.
- Niewiarygodne - wysapał, a z jego ust wylała się kolejna dawka krwi.
***
Razem z Frankiem obserwowaliśmy, jak grupa z bloku C znęcała się nad jednym z opiekunów, który stał pośrodku sypialni na taborecie. Śmiali się i okładali go patykami, co jakiś czas spluwając w jego stronę.
Nagle jakiś chłopiec zapukał w szybę.
- Dyrektor wyszedł! - usłyszeliśmy jego stłumiony przez szkło głos.
- Idziemy! - zarządziłem. Zostawili profesora i wybiegli na zewnątrz. My z Frankiem wyszliśmy na końcu.
Dość spory tłum zgromadził się pod budynkiem głównym. Kiedy nas spostrzegli, przepuścili nas na sam przód.
Dyrektor stał na szczycie schodów, a w dłoni dzierżył niewielką, skórzaną walizkę. Rozglądał się z niesmakiem po Bastøy, a raczej jej pozostałościach. Powoli zszedł na sam dół, stając naprzeciw tłumu.
- Przepuście go - rozkazał Iero. Tłum posłusznie rozstąpił się, a mężczyzna ruszył w stronę portu, nie oglądając się nawet, kiedy paru chłopców napluło na jego płaszcz.
- Żegnaj, dyrektorze! - krzyknąłem za nim, salutując. Frank zaśmiał się cichutko, wtulając się mocniej w mój bok.
***
Siedzieliśmy z Frankiem na progu pralni. Owinęliśmy się przyniesionymi z sypialni kocami i jedliśmy znalezione w spiżarni dżemy.
- Co teraz się z nami stanie? Na pewno długo nie będzie spokoju. Przyślą kogoś
- Coś się wymyśli
Nagle od strony budynków gospodarczych nadbiegł Connor wraz z dwoma innymi chłopcami.
- Chodźcie szybko - wysapał - Chcą powiesić Greena
***
Stodoła paliła się jasnym płomieniem. Z środka dobiegał krzyk przerażonego mężczyzny, którego wciągali na sznurze.
- Puście go!
Podbiegłem do grupki chłopców i wyrwałem linę z ich rąk. Green upadł na ziemię, gwałtownie łapiąc oddech. Płomienie niebezpiecznie zbliżały się w naszą stronę.
- Powiedział, żeby go zabić - Frank stanął obok mnie, nienawistnie wpatrując się w ledwo przytomnego profesora. Z sufitu spadła płonąca deska.
- Uciekajmy!
Wszyscy ewakuowali się ze stodoły. Tylko ja zostałem. Chciałem napawić się widokiem cierpiącego Greena po raz ostatni. Mężczyzna podniósł na mnie tępy wzrok.
- C19, zabijesz mnie? - wystękał, krztusząc się dymem.
***
-Frank-
- Gdzie jest Gerard? - spytałem stojącego obok mnie chłopaka, który podziwiał płonącą stodołę.
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami.
- Nie wychodził chyba z nami ze stodoły
- Jak to nie wychodził?!
Rzuciłem się biegiem w stronę płonącego budynku.
- Frank, zaczekaj! Nie wchodź do środka! Poparzysz się!
Zasłoniłem rękawem twarz i zbliżyłem się do wejścia.
Wtedy go zobaczyłem.
Twarz miał całą osmoloną, ciężko kaszlał. Ciągnął za sobą prawie nieprzytomnego profesora Greena.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro