Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

Obudziłem się, kiedy prowadzili nas do piwnicy jednego z budynków gospodarczych. Pamiętam przeraźliwy chłód bijący od nagich, betonowych ścian i stojące w dwóch rzędach łóżka. A raczej klatki, w których razem z Frankiem zostaliśmy zamknięci.

W końcu być w Bastøy i nie odwiedzić lochów to żadna przygoda.

Spojrzałem na Iero, który leżał w klatce obok. Twarz miał praktycznie całą we krwi, a z rozciętego policzka powoli sączyła się ciemnoczerwona ciecz, plamiąc jego poduszkę. Ubranie miał potargane, całe ubrudzone i przemoczone.

Chłopiec, który po sześciu latach nareszcie opuszcza wyspę, zniknął.

Frank złapał za kraty i zaczął je szarpać.Dźwięk uderzanego metalu o metal niósł się echem po praktycznie pustym pomieszczeniu.

Niestety, obydwie klatki zamknięte były solidną kłódką. Lichutkie ręce czarnowłosego nie były w stanie jej pokonać.

- Dlaczego wróciłeś?

W odpowiedzi usłyszałem tylko jego ciche łkanie. Próbowałem przez pręty przecisnąć swoją dłoń i choć na chwilę poczuć jego delikatną skórę i bijące od niej ciepło. Chłopiec jednak zręcznie się odsunął, wciskając się w przeciwległy kąt swojej małej celi.

***

Ze snu wyrwał mnie tupot stóp. Ktoś schodził do lochów. I chyba nie była to tylko jedna osoba.

Z trudem otworzyłem posklejane krwią oczy i spojrzałem w stronę żelaznej bramy, zza której dochodził owy dźwięk.

Po chwili zobaczyłem cienie dwóch postaci. Jedna z nich wyjęła z kieszeni płaszcza pęk kluczy i otworzyła drzwi. Przepuściła drugą postać przodem, sama zostając przy schodach na górę. Druga postać podeszła nieco bliżej. W świetle wpadającego przez piwniczne okno księżyca ujrzałem twarz dyrektora.

- To proste - zaczął, a jego głos brzmiał o wiele bardziej donośnie - Gdybyś wypełnił swój obowiązek, nic by się nie stało

Już miał się odwrócić i odejść, kiedy w pustych lochach rozniósł się ryk Iero:

- Cholerny kłamca!! - wrzasnął, brutalnie szarpiąc za pręty swojej klatki.

Dyrektor przystanął i obracając się, patrzył prosto na niego. Na jego twarzy znów malował się wstręt i obrzydzenie.

- Pamiętasz jaki byłeś, zanim cię tu przywieźli? Mały gnojek, który codziennie ze strachu szczał i fajdał w gacie - zaśmiał się złośliwie, a ja kątem oka widziałem, jak Iero znów podnosi się ciśnienie - Śmieć - wysyczał - Taki sam jak twoja matka dziwka i ojciec bandyta. Byłeś niczym - wziął głębszy wdech, nie zważając na poczerwieniałego Iero - Walczyłem z tobą sześć lat. Stworzyłem wszystko, co w tobie wartościowe

Pokiwał tylko głową i odwrócił się.

Frank był załamany. Widziałem to. Spojrzał w sufit, a po jego zakrwawionych policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy.

Był tak blisko, żeby się stąd wydostać...

Dlaczego wrócił?

Postać, która otworzyła dyrektorowi drzwi, zeszła do środka i złapała stojące przy wejściu wiadro.

- Pete - szepnąłem do niego, kiedy w delikatnym świetle rozpoznałem w nim naszego dozorcę - Musisz nam pomóc - mężczyzna jednak złapał wiadro i zabrał się za zamykanie za sobą żelaznej bramy. Widziałem jednak, jak kątem oka co jakiś czas zerka w moją stronę - Jesteś jednym z nas

- Pete - usłyszałem cichy, płaczliwy głos Franka.

Jednak Pete zamknął za sobą żelazne drzwi i zabrawszy wiadro, udał się na górę.

***

- Ej - szepnąłem do leżącego na wznak Franka - Zjedź posiłek - skinąłem na leżący obok jego ręki kawałek chleba. W odpowiedzi tylko zamrugał i głośno przełknął ślinę - Musisz coś jeść

Znów spróbowałem wyciągnąć do niego rękę. Udało mi się dotknąć kawałka jego koca, pod którym spoczywała jego dłoń. Była lodowata.

- Rozgrzej ręce i stopy, bo je odmrozisz - spojrzałem na niego, chcąc złapać jakikolwiek kontakt wzrokowy.

W końcu spojrzał na mnie i mocniej uścisnął moją dłoń. Jego oczy straciły blask, wydawały się być takie puste, wyprane z emocji.

Gdzie podziały się te oczy, którymi wpatrywał się we mnie tamtej nocy w łazience? Kiedy emanowały szczęściem i wręcz radośnie śpiewały?

Teraz te cudowne oczy wpatrywały się we mnie z bólem, a jego śliczna buźka cicho błagała: Pomóż mi...

Więc zacząłem mu opowiadać o morzu.

- Wszędzie było pełno krwi. Połykał ich, aż sam umarł. Wieloryb połknął wszystkich. Nawet harpunnika i chłopca okrętowego

- Życie płynęło jak dawniej - wtrącił swoim zachrypniętym głosikiem - Kapitan został admirałem

- Dostał większy statek i pożeglował do Ameryki - uśmiechnąłem się do niego i zacząłem pocierać jego dłoń, aby się rozgrzała

- A załoga skończyła na pokładzie, razem z makrelami i śledziami - zaśmiał się cicho, a w jego oczach dostrzegłem samotną iskierkę.

Przeniosłem dłoń na jego policzek. Delikatnie wtulił się w nią i ciężko westchnął.

Nie chciał mnie zostawić... dlatego wrócił...

***

W nocy Frank miał atak. Obudził mnie jego głośny szloch. Odrętwiałymi stopami kopał w żelazne pręty. Krzyczał. Warczał. W końcu zaczął piszczeć. W kąciku ust znów pojawiła się piana, a tęczówki całkowicie poczerniały. Próbowałem do niego mówić, spróbować dotknąć, uspokoić. Jednak jego ryk nie pozwolił mi się przebić, a schowana pod kocem ręka brutalnie odepchnęła mnie.

- Frank! - podniosłem nieco głos - Frank, uspokój się! Zrobisz sobie krzywdę!

Jednak on nie słuchał. Wił się, nie przestając przy tym krzyczeć.

Byłem przerażony.

***

Po długiej walce w końcu zasnął. Ja jednak nie zmrużyłem oka do rana. Czuwałem. Nie chciałem, żeby znów coś mu się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro