Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

Następnego dnia do Bastoy zawitała komisja. Kazali nam jak najstaranniej wypastować buty, a cotygodniowa kontrola była znacznie bardziej rygorystyczna niż zawsze.

Przed obiadem kazali nam ustawić się na stołówce między stolikami w czterech rzędach. Stanąłem za Gerardem i obserwowałem, jak do pomieszczenia wchodzi wysoki, siwiejący mężczyzna ubrany w czarny smoking oraz kobieta o białych włosach, lekko pomarszczonej twarzy i w bordowej garsonce. Przypominała mi trochę moją babcię.

Za nimi na stołówkę wszedł dyrektor, za plecami kobiety posyłając chłopakowi stojącemu w pierwszym rzędzie karcące spojrzenie. Od razu wyprostował się i poprawił wpadającą mu na oczy grzywkę.

Kobieta nagle zatrzymała się koło Gerarda, dokładnie mu się przyglądając. Dyrektor cały odrętwiał. Jednak Way tylko spojrzał na kobietę, posyłając jej ten jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów.

- Gerard Way? - spytała kobieta. Ciekawe skąd wiedziała. Czyżby dyrektor uprzedził ją, że chłopak o takim nazwisku jest niebezpieczny i należy mu się lepiej przyjrzeć? A może wręcz odwrotnie- żeby trzymać się od niego z daleka?

- Nazywam się C19 - odparł, lekko dygając.

- Nauczyłeś się tu czegoś?

- Bardzo wielu rzeczy

- Jakich?

Dyrektor wbił swój świdrujący wzrok w szatyna i gdyby mógł, to przejechał by palcem po swojej szyi, dając mu znak, że jeśli powie coś niestosownego, będzie po nim. Gerard posłał mu tylko szyderczy uśmieszek.

- Wolę być tutaj, niż w więzieniu - odparł, patrząc prosto na dyrektora. Mógłbym przysiąc, że dało się usłyszeć świst wypuszczanego przez niego powietrza.

- Dlaczego?

- Widzi pani, mamy tu dobre warunki

Kobieta zostawiła go w spokoju i podeszła do mnie. Uścisnęła tylko moją dłoń i przeszła dalej. Wtedy zauważyłem, jak dyrektor, który podążał za kobietą wzdłuż rzędu, klepie Gerarda po ramieniu.

***

Po obiedzie wszyscy rozeszli się do sypialni. Tylko ja i jeden chłopak zostaliśmy wezwani do gabinetu dyrektora. Nazywał się Patrick Stump, był mojego wzrostu, nosił okulary i razem ze mną miał zostać zwolniony z wyspy. Komisja miała orzec, czy na pewno jesteśmy gotowi na ponowne życie w społeczeństwie.

 Gerard przed tym jak odszedł do sypialni, próbował dodać mi otuchy. Jednak ja wciąż bałem się jak cholera.

Kiedy przyszła moja kolej, nogi miałem jak z waty i poczułem, jak na moich policzkach pojawiają się dwa, czerwone ślady. Podszedłem do biurka dyrektora, za którym siedział zarówno on, jak i para z komisji. Przełknąłem ślinę i zacząłem mówić, przymykając przy tym oczy. Ich widok mocno mnie rozpraszał.

- ...Bóg przebaczy nam i oczyści z bezbożności. Jego łaska jest drogą ku zbawieniu

Starszy mężczyzna w czarnym fraku siedział z założonymi dłońmi, jak do modlitwy. Zdjął z nosa swoje okulary i zapisał coś w położonym przed nim arkuszu

- Dobrze - wymamrotał, teatralnie stawiając kropkę - Gratuluję - mężczyzna podparł się i spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem. Znów poczułem, że się rumienię - Czy chciałbyś nam coś powiedzieć? Nie bój się

Spojrzałem na dyrektora, który ze skrzyżowanymi na piersi rękami spoglądał z niepokojem na siedzącego obok niego mężczyznę we fraku. Tak samo jak ja, nie spodziewał się takiego pytania.

Przełknąłem ślinę.

-J-ja chciałem... podziękować panu dyrektorowi - oderwał wzrok od mężczyzny i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew - Nigdy nie zapomnę tego, co zrobił

Ma to, czego chciał. Pokiwał głową, uderzając językiem o podniebienie. Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał.

- Ja też chciałabym zabrać głos - odezwała się kobieta w bordowej garsonce - Niedawno na wyspie zginął chłopiec. Wiem, że nie miałeś bezpośredniego związku z tą tragedią - mówiła, a ja poczułem jak łzy znów gromadzą mi się pod powieką na wspomnienie widoku Gerarda wyciągającego wiotkie ciało z wody - Ale jako dyżurny bloku C byłeś odpowiedzialny za tego biedaka

Spuściłem głowę, świdrując wzrokiem drewnianą podłogę. Czułem na sobie jej oskarżycielski wzrok. Mówiłem, że przypomina mi moją babcię? Cofam to.

- Rozumiesz?

Mocniej zacisnąłem usta, palcami skubiąc materiał moich spodni.

- Bardzo mądre słowa - odezwał się dyrektor. Wyczułem, że się uśmiecha i kiwa głową, choć nie widziałem jego twarzy - Powinieneś się bardziej o niego troszczyć

- Tak, dyrektorze - głos mi się załamał. Szybko dygnąłem i czym prędzej opuściłem gabinet dyrektora.

***

- Kiedy wyjeżdżasz?

Stałem tyłem, oparty o zlew. Kiedy usłyszałem jego głos, szybko otarłem ślady łez z moich policzków i odwróciłem się w jego stronę. Stał w wejściu, opierając się o framugę. Wzrok miał zatroskany i choć lekko się uśmiechał, widziałem, że był smutny.

- Za tydzień

Pokiwał głową i wślizgnął się do środka, zamykając za sobą drzwi. Stanął na przeciw mnie, chowając ręce do kieszeni.

- Nie cieszysz się? - wyczuł mnie - Odzyskasz wolność. Będziesz mógł robić co zechcesz

- Nie chcę cię zostawiać - powiedziałem, spoglądając w górę na jego zielone tęczówki.

On jakby nie słysząc tego, co powiedziałem, kontynuował:

- Ożenisz się, będziesz miał dzieci, dom z ogrodem, pracę

- Wiesz co usłyszałem od dyrektora i tych czubków z komisji? - wymamrotałem, siadając na porcelanowej umywalce i spuszczając wzrok.

- To bez znaczenia

Przysunął się nieco bliżej, delikatnie unosząc mój podbródek tak, bym spojrzał w jego oczy. Wtedy ujrzałem na jego policzkach dwa zaschnięte ślady.

Płakał?

Zmarszczył czoło, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie.

- Będę za tobą tak cholernie tęsknić

Objął mnie, uważając, bym nie zleciał ze zlewu. Schowałem głowę w jego koszuli, czując niebezpieczne ciepło pod powiekami.

- Nie mogę wyjechać. Nie, kiedy ty tutaj zostaniesz

Gerard tylko mocniej mnie przytulił, a ja usłyszałem, jak gwałtownie pociąga nosem.

***

- Słyszeliście? Żona dyrektora wyjechała z wyspy

- Dlaczego? Pokłócili się?

- Boi się... boi się, że na wyspie stanie się coś niedobrego

- Bzdury! Co niby miałoby się wydarzyć!

Lecz rozmawiająca przy pracy grupka jeszcze wtedy nie wiedziała...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro