1
Morze. Błękitna tafla i delikatne fale, uderzające o brzeg statku. Cichy szum morza i krzyk mew, przelatujących gdzieś nad naszymi głowami.
Widziałem raz wieloryba, trafionego trzema harpunami
Konał przez cały dzień...
Stałem na brzegu statku i z niepewnością wpatrywałem się w odsłaniający się przed nami zarys wyspy. Byliśmy coraz bliżej. Zrobiłem krok do przodu, chcąc poczuć na swoich nogach delikatną bryzę. Z każdym najmniejszym ruchem kajdanki na moich rękach cicho brzęczały.
Stanął obok mnie chłopak, mniej więcej w moim wieku, z którym miałem trafić na wyspę. Nie wiedziałem, za co go zesłali, nie rozmawia się o takich rzeczach. Był wysoki, szczupły, z bujną czupryną i bystrymi błękitnymi oczami. Ubrany w znoszone ubrania i beret nałożony na czubek głowy. A... no i oczywiście kajdanki.
- Nie jest tu aż tak źle - usłyszałem jego głos. Próbował brzmieć odważnie, jednak nawet to mu nie pomogło. Bał się. Czułem to. Zawsze czułem, kiedy ktoś się bał - W niedzielę mają wolne
- Zamknij się - warknąłem, nie odrywając wzroku od coraz bliższych zarysów wyspy.
Posłuchał.
Norwegia, 1915
Dopłynęliśmy. Kapitan statku skinął głową na moją walizkę. Podniosłem ją i w tym samym momencie mężczyzna nie delikatnie złapał mnie na ramię i zaciągnął w stronę kładki. Na brzegu czekał na nas ubrany w długi płaszcz oraz elegancki beret mężczyzna. Kiedy schodziłem na brzeg, przyglądał mi się z uwagą, skubiąc swojego rudawego wąsa. Wymienił z kapitanem porozumiewawcze spojrzenie i chwilę później moje kajdanki spadły na ziemię.
- Idziemy - odparł sucho mężczyzna z wąsem.
Razem z chłopcem o bystrych oczach złapaliśmy swoje walizki i ruszyliśmy za nim.
Za rogiem portu stała bryczka. Z ulgą pomyślałem, że po długiej podróży nareszcie będę mógł choć na chwilę usiąść. Mój towarzysz chyba pomyślał o tym samym, bo jego oczy rozbłysnęły radośnie.
Mężczyzna z wąsem wskoczył na kozła i złapał za cugle, trzaskając nimi o boki konia, który wystraszony gwałtownym ruchem, ruszył do przodu.
- Ruszajcie się, nie mamy dużo czasu - burknął woźnica.
Uśmiech chłopca nieco zbladł, również ja poczułem, że w miejscu, w którym jestem, nie ma taryfy ulgowej.
Złapałem pewniej swoją walizkę i ruszyłem za bryczką w nieznanym kierunku.
***
Dom poprawczy na wyspie Bastøy. Dokładnie tak wyobrażałem sobie to miejsce. Ogromny budynek z ciemnej cegły z wieloma małymi oknami zasłoniętymi kratami. Wokół kilka drewnianych budynków gospodarczych, które w każdej chwili groziły zawaleniem.
Mężczyzna z wąsem szedł przodem, a jego długi płaszcz sunął po chodniku, zbierając za sobą kolorowe liście.
Spojrzałem w górę. Z jednego okna, znajdującego się na piętrze, ktoś nam się przyglądał.
- Odpowiadasz za nich do czasu swojego zwolnienia za trzy tygodnie
Usłyszałem za sobą głos dyrektora. Spojrzałem w dół na dwie postacie, zmierzające za profesorem.
- Tak jest - odparłem bez wahania. Jeden z chłopców podniósł głowę i spojrzał prosto na mnie. Jednak widok jego błagalnych oczu nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Nic już nie robiło na mnie żadnego wrażenia.
- Naucz ich zasad - rzucił sucho dyrektor i opuścił pokój.
W oknie na parterze, prawdopodobnie stołówki, zebrała się grupka chłopców, którzy z zaciekawieniem przystawiali nosy do szyb i patrzyli na 'nowe nabytki'. Chwilę później zebrało się ich więcej, zaczęli się przepychać, kto zajmie miejsce z najlepszym widokiem.
Poczułem się jak zwierzę w ZOO
***
- Żadnego tytoniu, alkoholu, własnych ubrań, kart ani kości
Gabinet wąsacza, który nas tu przyprowadził wpasowywał się w klimat. Był ciemny, ponury i śmierdziało w nim wypalonym cygarem. Za jego biurkiem stał wysoki regał z metalowymi szufladkami, każda podpisana nazwiskiem przebywających w zakładzie chłopców.
- Nie wolno rozmawiać przy pracy, zachowywać się wulgarnie ani posiadać przedmiotów osobistych - wyburczał nauczoną regułkę i zabrał szufladki, w których spoczywały wszystkie nasze rzeczy. Wsunął je w brakujące luki w regale i podpisał
Gerard Way
Malcolm Prescott
- Nazywam się William Green. Jestem ojcem, opiekunem, bratem - odparł, powoli podnosząc się ze swojego fotela - Otrzymaliście numery C5 i C19. Zdejmijcie ubrania, złóżcie je i zostawcie.
Malcolm od razu rzucił się do zapięcia swojego płaszcza.
- Na co czekasz? - jego jadowity wzrok przeszywał mnie, aż dostałem ciarek. Zdjąłem z siebie kamizelkę - Dostaniecie robocze ubranie. A, i jeszcze jedno - oparł dłonie o krawędź biurka - Widzę wszystko i wszystko notuję. Rozumiemy się?
- Tak, panie profesorze - odparł Malcolm. Ja w milczeniu rozpinałem koszulę.
***
Kolejnym etapem, przez który każdy mieszkaniec Bastøy musiał przejść, było obowiązkowe strzyżenie. Musiałem pożegnać się ze swoimi nieco dłuższymi, sięgającymi mi do ramion, kruczoczarnymi włosami. Nie miałem pojęcia jak wyglądam w nowej fryzurze, jednak patrząc na Malcolma, który stracił swoją bujną czuprynę i wyglądał, jak kot syjamski, obawiałem się, że wyglądam dokładnie tak samo.
Po strzyżeniu nadszedł czas na dokładne szorowanie każdego fragmentu ciała, coś w rodzaju rytuału, który miał oczyścić nas z brudów przeszłości.
Poczułem wstyd, jeszcze większy niż wtedy, gdy mieszkańcy Bastøy oglądali nas jak zwierzęta w zoo, kiedy kobieta ubrana w długi fartuch szorowała mi kark... a ja, całkiem nagi, siedziałem w bali i udawałem, że łzy, które zaczęły płynąć mi po policzkach, spowodowane były szamponem cieknącym mi po czole.
A to jeszcze nie koniec...
- Każdy z was bierze swoją balę i idzie na drugi koniec placu, wylać wodę - oznajmił profesor, który przez całą kąpiel stał w progu i doglądał każdej procedury.
- A ubrania? - spytał Malcom, który stał pośrodku pokoju, kompletnie nagi.
- Nie będą wam potrzebne - uśmiechnął się, otwierając drzwi.
Wyszliśmy na zewnątrz.
Wszyscy chłopcy stali na dziedzińcu i przyglądali się nam z grobowymi minami. Na czele stał dyrektor, a obok niego chłopak, którego zobaczyłem wtedy w oknie.
Był niski, jednak wcale nie wyglądał na miłego i bezbronnego. Jego miodowe oczy analizowały każdy fragment mojej skóry, a czarne włosy lekko powiewały na wietrze.
Malcolm puścił się biegiem, zakrywając to, co się dało metalową balą. Ruszyłem niespiesznie za nim. Wokół słychać było jakieś szmery, ciche chichoty, czułem, jak pokazują mnie sobie palcami. Nie przejmowałem się tym, wiedziałem, że oni również przez to przechodzili, a teraz próbują zgrywać twardzieli.
***
Razem z Malcolmem, ubrani już w robocze stroje, mieliśmy się stawić u dyrektora. Miałem iść pierwszy. Usiedliśmy przed gabinetem i czekaliśmy, aż mężczyzna nas do siebie zawoła.
- Boisz się? - usłyszałem jego cichy, przerażony głos.
- Niby czego? - odparłem sucho - Będzie jeszcze gorzej
- C19 - zawołał głos zza drzwi. Podniosłem się i pchnąłem ciężkie, drewniane drzwi.
Dyrektor siedział za biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. Kiedy stanąłem obok jego biurka, podniósł głowę i spojrzał prosto na mnie.
- Co ci się stało w twarz? - spytał, spoglądając na moje podbite oko.
- Policjant mnie uderzył - odpowiedziałem, starając się nie tracić z nim kontaktu wzrokowego.
- W więzieniu oberwałbyś jeszcze bardziej, dlatego ściągnąłem cię tutaj. Jako marynarz rozumiesz wagę dyscypliny... tworzymy załogę, którą łączy jeden cel
- Tak
- Tak, dyrektorze - poprawił mnie.
- Tak, dyrektorze
- Panie dyrektorze
- Tak, panie dyrektorze - wysyczałem
Mężczyzna pokiwał głową.
- Jestem waszym kapitanem, a ta wyspa- moi statkiem. Opiekunowie bloków to moi bosmani. C1, Frank Iero, też przebywa tu za karę, ale masz go słuchać. Nasz cel, a zarazem twój, to odnalezienie w tobie chrześcijańskich cnót, dobra, pokory i wiary, a potem ich ukształtowanie. Jeśli się nie uda, zostaniesz na wyspie, rozumiesz?
- Tak, panie dyrektorze
- Przestrzegaj regulaminu, a dostaniesz, czego ci trzeba. Już niedługo Frank nas opuści, ktoś musi zająć jego miejsce - odparł, opierając się o obicie fotela - Możesz już iść
Na korytarzu czekał już profesor, a z głębi gabinetu wydobył się głos dyrektora, który wołał do siebie Malcolma. Zamknęły się za nim drzwi, a profesor zaprowadził mnie do zbiorowej sypialni.
____________________________________________
Witam wszystkich w nowej książce! Mam nadzieję, że spodoba wam się taka wersja frerarda i zostaniecie tutaj na trochę dłużej ;)
Aby nie popełnić błędu z poprzedniego frerarda, mam już napisane wszystkie rozdziały, które tylko czekają na publikację, którą zaplanowałam od dzisiaj, co dwa dni. Rozdziały postaram się wrzucać z rana.
Jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Macie już jakieś swoje przemyślenia? Podzielcie się nimi w komentarzach, chętnie poczytam ;)
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro