Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Pogoń

Phillips postanowił, że prośby o kolejne wyjaśnienia zostawi sobie na później, bo chociaż wiele pytań cisnęło mu się na usta, nietrudno było zauważyć, że mają teraz większe problemy na głowie. Pełen obaw przykleił się do bocznej szyby. Chciał ustalić, na co Amelia tak gorączkowo wskazuje. Nie mogąc dostrzec nic wartego uwagi, błądził spojrzeniem po przewijającej się za oknem miejskiej zabudowie.

– O co jej... – Język uwiązł mu w gardle. Wreszcie i on zobaczył zwinny cień przemykający z ogromną prędkością po dachach mijanych budynków.

To są już jakieś zasrane żarty – pomyślał.

– Nie rób takiej przerażonej miny, tylko opuszczaj tę szybę! – zerwał się Anderson. – Musisz rozbić jego tarczę!

– Jasne. Da się zrobić... Bułka z masłem.

– Wystarczy, że trafisz go tylko raz. Rozumiesz? Tylko raz! – Alchemik wystawił pojedynczy palec prosto w twarz księgowego. – Twoja kula pochłonie jego barierę, a Amelia zajmie się resztą!

– Dobra – Bystry zaczął bardziej stanowczym tonem. – Biorę wybuchową amunicję.

Edward spojrzał na niego jak na kompletnego wariata.

– Oszalałeś?! Chcesz zrujnować całą okolicę?

David był ostatecznie zmuszony do załadowania cylindra jedynie nabojami bez żadnych ekscytujących efektów.

Kładł właśnie rękę na korbce do opuszczania szyby, gdy w odgłosy ulewy zacinającej o karoserię wmieszały się ostre nuty pierwszych wystrzałów. To Ashbrook posyłała w stronę ich nieustępliwego prześladowcy kolejne pociski. Pierwsze opróżnione sztuki amunicji upadły na jezdnię. We wstecznym lusterku zdumiony mężczyzna obserwował, jak łuski po odbiciu się od asfaltowej nawierzchni znikają w niewielkich eksplozjach fioletowego ognia.

– Na co jeszcze czekasz? – Anderson wrzucił wyższy bieg. – Trzeba jej pomóc!

Phillips energicznie zakręcił korbką. Chłodne, nocne powietrze wdarło się do wnętrza pojazdu, przyprawiając o ciarki. Wziął głęboki oddech, złapał lewą ręką za uchwyt nad siedzeniem pasażera i w prawej dłoni ściskając rewolwer, wysunął górną połowę ciała przez uchylone okno. Krople deszczu momentalnie uderzyły go w twarz.

Co ja, do cholery, wyprawiam?! – Przeraziła go odrobinę jego własna odwaga. Zastanawiającym było tylko, czy nie myli jej przypadkiem z kompletnym brakiem zdrowego rozsądku.

Amelia puściła w stronę nieprzyjaciela kolejną salwę. Błękitne rozbłyski sferycznej bariery widoczne w ciemności na ułamki sekund świadczyły zarówno o celności, jak i braku skuteczności strzałów. Teraz był jego moment.

Księgowy mógłby być z siebie dumny. Jednak tylko po założeniu, że antena satelitarna na mijanej kamienicy była tym, w co starał się trafić. Sukinsyn – pomyślał, kiedy jego cel zniknął za billboardem zachęcającym do skorzystania z usług lokalnego psychologa. Upiór miał już najwyraźniej dosyć przemykanie w półmroku, bo po wypadnięciu zza reklamy znacznie zbliżył się do drogi. Biegnąc praktycznie na krawędzi dachów, pozwolił, by latarnie uliczne oświetliły jego mroczną sylwetkę.

Kapelusz zgubił dawno, już w momencie, gdy zamaskowany mężczyzna celnym strzałem zmienił jego głowę w krwawą miazgę. Wszystko wskazywało na to, że utratę połowy czaszki zdołał już bez większych problemów rozchodzić. Pomijając jednak zdumiewający powrót do świata żywych tym, co wywoływało największy szok, był zdecydowanie sposób, w jaki poruszało się ciało Victora. Sposób — lekko rzecz ujmując — dziwaczny i niepokojący.

Tułów pochylony tak bardzo, że praktycznie równolegle do podłoża. Nogi wyrzucane daleko do przodu. Dłonie w białych rękawiczkach — a teraz właściwie dwa rozmazane punkty — zataczające w powietrzu szerokie kręgi. Wszystko niezbędne do zachowania równowagi podczas tak szaleńczego biegu i wszystko przywodzące na myśl drapieżnika w krwawej pogoni za swoją ofiarą.

Prędkość ich prześladowcy zrównała się z prędkością półciężarówki. Dave nie mógł prosić o lepszy moment na oddanie strzału.

– Dajesz idioto. Jak na strzelnicy – wyszeptał, unosząc broń.

Prawda była taka, że ta chwila w najmniejszym stopniu nie przypominała jego piątkowych wypadów na strzelnicę. Mimo tego straszliwa postać ułożyła się przed jego okiem na linii z muszką i szczerbinką.

– Trzymaj się! – krzyknął alchemik dokładnie w momencie, gdy miał ciągnąć za spust.

Phillips omal nie wypadł przez okno, gdy samochód wziął gwałtowny skręt na nadchodzącym skrzyżowaniu. Legion zniknął mu z oczu. Szlag! – zaklął w myślach, nie opuszczając jednak pięciostrzałowca. Bezskutecznie miotał spojrzeniem po dachach mijanych zabudowań, starając się po raz kolejny zlokalizować swój cel. Pięćset metrów prostej drogi dalej wyrósł most. Mieli wjechać na niego lada moment.

Niespodziewanie ostre światło wystrzeliło zza pleców księgowego, zalewając całe otoczenie rażącym blaskiem. Siła rozbłysku była na tyle imponująca, że mimo środka nocy w okolicy na krótką chwilę znowu nastał dzień.

– Co to ma, cholera, być? – jęknął.

Złowieszcza kula oślepiającego światła podążała za pick-upem i sunąc po krawędzi mijanych dachów, dawała poczucie patrzenia prosto w rozpalone, pustynne słońce.

Pierścień na wyciągniętej dłoni Amelii zalśnił błękitem, gdy młoda kobieta w ostatniej chwili zajęła miejsce po lewej stronie półciężarówki. Kula pękła z ogłuszającym piskiem, emitując w stronę pojazdu wiązkę białego, skoncentrowanego światła. Na oczach Bystrego śmiercionośny promień ześlizgnął się po stworzonej przez Ashbrook barierze, przeorał asfalt za samochodem, przeciął wpół zaparkowany obok jezdni van i zakończył swą niszczycielską wędrówkę na przydrożnym hydrancie, posyłając w powietrze pióropusz gorącej pary. David czym prędzej schował się do wnętrza pojazdu. Tego było już za wiele na jego nerwy. Światło rozproszyło się tymczasem, pozwalając ciemnościom zająć zwolnione miejsce. Rozgrzana do czerwoności lufa srebrnego rewolweru jarzyła się wśród zaległych nad ulicą cieni.

Amelia z trudem obróciła głowę w bok, by przez pokrytą kroplami deszczu szybę spojrzeć prosto w przerażone oczy swojego przyjaciela. Ona też się bała. "Tylko wybierz jakiś ładny" — jej usta poruszyły się bezgłośnie. Nie mogła znaleźć w sobie sił na nabranie oddechu.

– Amy! – wrzasnął Edward, uderzając w szybę. – Nie!

Oddałby wszystko, żeby to, co zobaczył, okazało się jedynie koszmarnym złudzeniem. Mimo że całymi siłami nie chciał wierzyć w to, co widzi, okrutna rzeczywistość nieubłaganie parła w głąb jego świadomości. Prawe ramię Ashbrook wyparowało. Zwyczajnie przestało istnieć. Jedyną pozostałością były zwęglone strzępy szarego płaszcza targane pędem powietrza. Leniwie płomyczki poruszały się jeszcze wzdłuż bawełnianych włókien.

Dziewczyna powoli zamknęła ociężałe powieki, a jej dłoń — taka delikatna w oczach zdruzgotanego mężczyzny — spadła z kierownicy. Bezwładna postać zsunęła się ze swojego motoru, brutalnie uderzając o asfalt.

Phillips wstrząśnięty do granic możliwości zabójczym pokazem świateł przecierał jeszcze powieki, próbując pozbyć się migających mu przed oczami rozmazanych powidoków. Krótko mówiąc — niczego nie zauważył.

– Jezu, Edward, widziałeś to...? – zaczął, zanim metaliczny łoskot przerwał mu bezlitośnie.

Ciężki obiekt z impetem wylądował na podrdzewiałym dachu starego pick-upa, wgniatając blachę i pokrywając pajęczyną pęknięć całą przednią szybę.

Legion wylądował.

Towarzysze wjechali na most. Kolejne wystrzały zaczęły rozbrzmiewać zaraz nad ich głowami. Kule jedna za drugą przebijały metal i rozpryskiwały się na tarczach chroniących dwójkę. Księgowy opanował się w końcu, skierował w górę kurczowo ściskany rewolwer i począł raz za razem pociągać za spust. Strzelał na oślep, ale było to najlepsze, co mógł teraz zrobić. Alchemik drugi odzyskał zimną krew. Wiedział, że bariery długo nie wytrzymają. Zaryzykowanie było jedynym, co mogło ich teraz ocalić. Postanowił więc zaryzykować. Agresywnie szarpnął za drążek hamulca ręcznego i wykręcił kierownicę. W planach miał kontrolowany poślizg, obrót samochodu o sto osiemdziesiąt stopni, zrzucenie skurwiela z dachu i — zanim tamten w ogóle zorientuje się, co zaszło — ruszenie z pełną prędkością w przeciwnym kierunku.

Podziurawiony dach. Alchemiczna bariera. Prawa noga człowieka. Podłoga samochodu. Wał napędowy. Pojedynczy nabój w końcu pokonał każdą z tych przeszkód i zakończył swą podróż gwałtowną eksplozją w wąskiej przestrzeni między asfaltem a podwoziem półciężarówki. Okrzyk bólu, wściekłości i niedowierzania rozdarł gardło Andersona.

Wybuch miał taką siłę, że zdołał na ułamek sekundy oderwać maszynę od asfaltowej nawierzchni, bez uprzedzenia i do tego w samym środku manewru odbierając Edwardowi kontrolę nad pojazdem. Mężczyzna nie miał szans jej odzyskać. Pick-up bezwładnie rzucony w bok przebił stalową barierkę mostu. Tyłem.

Przed runięciem w dół chwilowo zawisł na krawędzi, pozwalając Bystremu na jedyną sensowną rzecz, jaka przyszła mu do głowy — zapięcie pasów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro