2. Huragan
Pracę przerwał Davidowi niespodziewany huk, który rozległ się w budynku. Po nim jeszcze jeden. I jeszcze. Każdy wydawał się bliższy, a do tego akompaniowały im nasilające się krzyki. Phillips poderwał się z fotela. Ktoś strzelał na korytarzu.
Przez jego umysł w jednej chwili przebiegło wiele nieprzyjemnych myśli. Nie wierzę! – Kołatało mu w głowie. – Jakiś psychol urządził sobie tu strzelaninę?!
Nie zastanawiając się długo, dopadł zamka od drzwi i przekręcił klucz, po czym rzucił się z powrotem w stronę biurka. Drżącymi dłońmi rozerwał plastikową torbę, wyszarpując z niej grawerowany rewolwer. Niestety roztrzęsione ręce sprawiły, że minęła dłuższa chwila, zanim amunicja znalazła swoje prawowite miejsce w cylindrze pięciostrzałowca. Odciągnął kurek.
– Kurwa mać... – jęknął. Miał tylko nadzieję, że cudaczne naboje nadawały się do czegokolwiek.
Przykleił się do ściany obok wejścia, nasłuchując zamieszania, które — o zgrozo — można było usłyszeć coraz bliżej. Wtem rozległ się głos jakiegoś policjanta. Choć dobiegał z pewnej odległości, udało mu się dosłyszeć:
– Mamy przewagę liczebną! Jesteś otoczony! Zatrzymaj się i rzuć broń, albo... – Wystrzał przerwał mu brutalnie, a dźwięk podobny do upadającego na ziemię worka ziemniaków skierował wyobraźnię księgowego w bardzo niepokojącym kierunku.
– Otworzyć ogień! – wrzasnął inny funkcjonariusz.
Po tych słowach rozpętała się prawdziwa strzelanina. Grzmoty rozprężających się gazów wylotowych raz za razem targały powietrze, motywując przerażonego mężczyznę do może i tchórzliwego, ale przy tym jak najbardziej rozsądnego schowania się pod biurkiem.
Mijały kolejne, pełne napięcia sekundy, a wymiana ognia nadal się przeciągała. David, kuląc się w swoim gabinecie niczym w bitewnym okopie, mógł co najwyżej liczyć na jak najszybsze zakończenie tego obłędu.
I rzeczywiście. Parę chwil później wszystko ucichło. To koniec? – pomyślał z nadzieją, nieśmiało wypełzając ze swojego ukrycia. Złapał za blat nad swoją głową i ostrożnie podciągnął się do góry. Chciał skorzystać z szybki nad biurkiem, by wyjrzeć na korytarz.
Widząc wielkiego, czarnego jak smoła kruka siedzącego sobie spokojnie na wąskim parapecie po drugiej stronie okienka, z trudem powstrzymał okrzyk zdumienia. Zwierzę przyglądało mu się uważnie nie jedną, a aż dwiema parami małych, czerwonych ślepi. Phillips nie miał nawet chwili, by zastanowić się nad tym, co widzi. Trociny i metalowe elementy wystrzeliły we wszystkich kierunkach. Jeden strzał wystarczył, by zamek od drzwi został kompletnie zdewastowany.
Jak dotąd bezpieczna kryjówka przestała spełniać swoje zadanie. Przez otwarte drzwi do biura wdarła się chmara czarnych ptaków. Były niczym huragan w małym pokoiku księgowego i jak huragan porywa drzewa, tak pierzasta nawałnica porywała pozostawione na wierzchu dokumenty. David zdezorientowany upadł na ziemię i osłaniając twarz ramieniem, próbował odczołgać się w kąt pomieszczenia. Niespodziewanie, jak na komendę wszystkie ptaszyska wylądowały, obsiadając podłogę i pobliskie meble. Lampa migała, bujając się tam i z powrotem. W powietrzu zostało jedynie napięcie oraz kilka piór, które nie były w stanie nadążyć za swoimi zwinnymi właścicielami.
Jakby tego było mało, powolnym krokiem, stukając wysokimi, podkutymi butami, do pomieszczenia wszedł ubrany na czarno mężczyzna. Jego obszerny płaszcz przywodził na myśl — bardzo adekwatnie — złożone krucze skrzydła. Na głowie miał kapelusz z szerokim rondem, spod którego opadały na ramiona długie, smoliste włosy. Zza tłustej czupryny wyłaniała się twarz sztywna niczym maska, zastygła w zdecydowanie zbyt szerokim, odsłaniającym wszystkie zęby uśmiechu. Oczy przybysza zakrywała przepaska, ale mimo niej poruszał się na tyle pewnie, że można było odnieść wrażenie, iż wszystko jest dla niego doskonale widoczne. Ostatnim z jego atrybutów i tym, co jednocześnie najbardziej przykuwało uwagę, był ogromny, srebrny rewolwer ściskany w okrytej białą rękawiczką dłoni.
Gdyby Phillips mógł teraz trzeźwo myśleć, przyszłoby mu do głowy, że tak właśnie, dopasowując się do nowych czasów, wyglądałaby śmierć. Na pewno posłałaby przy tym do lamusa mizerny szkielet ściskający w kościstych palcach narzędzie rolnicze, zastępując je wielkokalibrową bronią.
Człowiek — jeśli w ogóle nim był — stanął na środku pokoju, nie trudząc się jednak zwracaniem głowy w stronę księgowego. Wszystkie kruki wlepiły za to w przerażonego mężczyznę swoje małe, świdrujące oczka. Dave czekał już chyba tylko na śmierć, tymczasem intruz nie wyglądał, jakby miał zamiar uczynić cokolwiek. Stał tylko sztywno, jak gdyby zastanawiając się, czy na pewno wyłączył kuchenkę, wychodząc z mieszkania. Ta chwila pozwoliła Phillipsowi trochę otrzeźwieć i dopuścić do mózgu odrobinę świeżego powietrza. Rewolwer. Dalej ściskał w dłoni rewolwer. Drżącymi rękoma skierował lufę w stronę niezapowiedzianego gościa i... zawahał się. Przecież nigdy jeszcze nie strzelał do człowieka. Dziesiątki filmów akcji, które obejrzał w swoim życiu, wcale nie sprawiły, że odbieranie życia stało się nagle błahostką.
W końcu w podjęciu decyzji pomogło biedakowi jedno z czterookich ptaszysk, niespodziewanie przełamując powstałą ciszę przeraźliwym wrzaskiem. Przestraszony podskoczył, pociągając za spust.
Błysnęło. Rozległ się huk. Lufa w wyniku odrzutu podleciała do góry. Ostatecznie wyszło na to, że dziwaczne naboje, którymi załadowana była broń, są jak najbardziej funkcjonalne. Problemem okazał się jednak przeciwnik.
Księgowemu mimowolnie rozwarły się usta. Mężczyzna z opaską na oczach nie wzdrygnął się nawet, kiedy kawał ołowiu przewiercił się przez jego bok, rozrywając wnętrzności. Zupełnie jakby David nie postrzelił teraz istoty z krwi i kości a jeden z wycinanych, kartonowych celów, które dziurawił nieraz w czasie swoich wizyt na strzelnicy. "Przepraszam!" — chciał palnąć. Na szczęście szybko uświadomił sobie, jak idiotycznym by to było w tej sytuacji. Zamiast tego wybełkotał tylko coś niezrozumiale. W odpowiedzi nieznajomy ruszył na niego, wywołując nie mniejsze zaskoczenie niż marmurowa statua powstająca nagle do życia.
– Nie zbliżaj się! – wykrzyczał, mocniej przytrzymując rewolwer.
Pokój nie był duży, więc nie było również wiele czasu na zastanawianie się. Wystrzelił znowu, przynajmniej tym razem bardziej świadomie pociągając za spust. Jego przeciwnik — zanim mechanizm pięciostrzałowca w ogóle zdołał zainicjować zapłon — błyskawicznie wyskoczył do przodu, jednocześnie wykręcając się w powietrzu. Wylądował nietknięty, zaraz koło swojego celu, a zbłąkana kula zdołała zaszkodzić jedynie zegarowi ściennemu, który już na zawsze zatrzymał się na godzinie 21:37.
Napastnik, nie czekając na owacje za ten widowiskowy wyczyn, jedną ręką złapał za broń swojej ofiary, a drugą rąbnął ją prosto w twarz. Zabolało. Uderzony chyba ostatni raz doświadczył czegoś podobnego jeszcze w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy to podczas lekcji wychowania fizycznego niejaki Harry Allen zawołał do niego "Hej, Phillips! Patrz tutaj!", po czym walnął go w zęby pięciokilogramową piłką lekarską.
Oszołomiony mężczyzna nie zauważył nawet, kiedy rewolwer został mu wyrwany z rąk i ciśnięty w kąt pomieszczenia. Przygnieciony do ściany nie miał również żadnych szans, by zareagować na dłoń w białej rękawiczce, która niczym stalowa obręcz zacisnęła się wokół jego szyi. Księgowy stwierdził w zamroczeniu, że powoli unosi się w powietrze i — co chyba znacznie gorsze — z trudem może złapać oddech.
W reakcji na zagrożenie adrenalina uwolniła się do jego krwioobiegu. W wywołanej przez nią desperackiej chwili klarowności zdołał sobie coś przypomnieć. Oj, nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek użyje go do czegoś innego, niż leniwe dłubanie w swoich paznokciach.
Rozkładany nóż zagłębił się z łatwością w przedramieniu adwersarza. Pierzaste potwory wrzasnęły na to z wyrzutem, jakby miały Dave'owi za złe, że znowu odważył się walczyć o swoje. Intruz mimo wszystko rozluźnił uchwyt. Phillips upadł na podłogę, łapczywie wciągając powietrze, ale zanim udało mu się poderwać na równe nogi, coś przygniotło go do posadzki. W jednej chwili cały świeżo nabrany tlen uleciał z jego płuc, a żebra wygięły się boleśnie. Mógłby przysiąc, że słyszał, jak trzeszczą. W obliczu ciężkiego buta miażdżącego jego klatkę piersiową mógł zdobyć się co najwyżej na rozpaczliwe szamotanie — niczym żuczek przebity szpilką przez jakieś złośliwe dziecko.
Człowiek w kapeluszu bezceremonialnie wyrwał sobie ostrze z przedramienia. Ponownie nie było po nim widać żadnych oznak nagłego kontaktu z ostrym kawałkiem metalu.
– Wiemy, kim jesteś – wychrypiał, obracając w dłoniach rozkładanym ostrzem. Nawet gdy mówił, jego twarz nie zmieniała wyrazu. – Co za spotkanie... Można by rzec, że jeden element układanki znalazł się na drodze do drugiego. – Nachylił się nad swoją ofiarą. – Czyżby było to... – rozległ się trzask. Połamane elementy rozkładanego noża posypały się na podłogę – przeznaczenie?
Księgowy nie miał zielonego pojęcia, co ten świr chce od niego uzyskać. Przez ból w klatce piersiowej nie był nawet w stanie zebrać myśli. Miał wrażenie, że zaraz całkiem oszaleje. Nie patrzył już nawet na swojego dręczyciela. Mętne spojrzenie wlepiał za to w jednego z kruków usadowionych na krawędzi biurka. Czemu te idiotyczne ptaszyska mają po dwie pary oczu? – Natrętna myśl sprzed kilku minut wróciła mu do głowy.
Z zamyślenia wyrwał go donośny huk dochodzący z korytarza, któremu zawtórował rozbłysk białego, oślepiającego światła. David odkrył z ulgą, że miażdżący ciężar zniknął z jego piersi, a on w końcu może złapać oddech. Mężczyzna w kapeluszu sięgnął po broń ułamek sekundy przed pojawieniem się w pokoju tajemniczej, zamaskowanej postaci.
Od autora:
Dwa premierowe rozdziały za nami i tak oto, Drogi Czytelniku, zostałeś świadkiem mojego debiutu na łamach naszego cudownego portalu🥳. Ogromnie dziękuję za Twoją uwagę i szczerze liczę, że będziesz towarzyszył mi w niezapomnianej przygodzie, jaką z pewnością będzie publikacja kolejnych rozdziałów "Bullet Time".
A tymczasem...
Masz już może jakieś przemyślenia na temat fabuły? Akcja wciągnęła Cię niczym tornado z okrągłą piąteczką w skali Fujity i już nie możesz doczekać się kontynuacji? A może jednak zieeeewałeś z nudów i z trudem dobrnąłeś do końca? Swoimi wrażeniami koniecznie podziel się w komentarzach.
Do zobaczenia za tydzień ;D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro