Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Obietnica tamtego poranka [Kenhina]

- Legenda mówi, że w lesie jest droga, która prowadzi do opuszczonego domku...

- Hej, a słyszeliście, że w tym opuszczonym domku...?

- Naprawdę tam byłeś?

- Tak! I jest wielki, jak pałac!

Mały rudowłosy chłopiec przechadzał się między straganami z iskierkami ciekawości w oczach. Mijał wielu uradowanych ze sprzedaży sprzedawców, zwykłe kobiety robiące zakupy oraz inne dzieci, które radośnie błąkały się między uliczkami miasteczka.

Hinata uważnie przysłuchiwał się rozmowom dorosłych, które schodziły ciągle na jeden temat – tajemniczej chaty głęboko w lesie. Legendzie krążącej od lat, która okazuje się być prawdą.

Nie wiedząc kiedy, znalazł się przed swoim domem. Pchnął ciężkie, drewniane drzwi, a do jego nosa doleciał zapach świeżo pieczonego chleba oraz różnorakich ziół. Przed oczami przebiegła mu drobna, żeńska kopia chłopca, a za nią ich matka.

- Natsu, załóż sukienkę, proszę cię...

- Wróciłem mamo!

Pani Hinata spojrzała na syna, który w koszyku trzymał wszystkie potrzebne kobiecie warzywa i owoce. Posłała mu radosny uśmiech, po czym z powrotem wróciła do gonienia najmłodszego dziecka.

- Postaw je na stole. Dziękuję za pomoc skarbie. - kobieta zwróciła się do chłopca po złapaniu córki.

- Drobiazg. Mamo powiedz... O co chodzi z tym domkiem?

- Jakim domkiem?

- Ludzie na rynku o nim dużo mówili. Podobno stoi w lesie.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Uśmiech zszedł kobiecie z ust. Spojrzała z powagą wymalowaną na twarzy na syna i wypuściła zalegające w płucach powietrze.

- Posłuchaj mnie uważnie Shoyo. Zabraniam ci wchodzić do lasu i szukać tego domu. Wszyscy, którzy weszli już nie wyszli. Nie chcę... - rudowłosa przygryzła usta myśląc nad doborem odpowiednich słów.

- Nie chcesz, żebym skończył jak tata?

W oczach matki pojawiły się drobne łzy na wspomnienie męża. Szybko jednak wytarła je rękawem sukni i odchrząknęła znacząco.

- Po prostu obiecaj mi, że nie zbliżysz się do lasu, dobrze?

Hinata przyjrzał się jak kobieta wystawa dłoń z wysuniętym małym palcem u ręki. Uśmiechnął się szeroko i skinął głową zgadzając się z nią. Sam powtórzył gest, zahaczając swój palec o jej.

- Obiecuję.

***

- Musisz tam iść?

Shoyo spojrzał błagalnie na ciemnowłosego chłopaka w swoim wieku. Był on dużo większy od niego i silniejszy, co nie podobało się chłopcu. Sam bowiem nie należał do wysokich ludzi, przez co miał drobny kompleks na punkcie wzrostu.

Ciemne oczy przyjaciela rudowłosego skupiły się na niższym osobniku, a jego usta wygięły się w budzącym strach uśmiechu.

- Muszę. Ktoś w końcu musi pomóc ojcu.

Kageyama Tobio, bo tak zwał się owy przyjaciel Hinaty był synem znanego w okolicy myśliwego. Od małego poznawał tajniki myślictwa, aby w przyszłości pomagać w polowaniach, co Hinacie bardzo się nie podobało.

W końcu wkraczali do zakazanego lasu.

- Nadal mi się to nie podoba. Mam jakieś złe przeczucia.

- Oi boke! Nie martw się na zapas! Co miałoby się tam stać? To zwykły las, jak wiele innych. - Kageyama złapał za strzelbę opartą o jego nogę i zawiesił ją sobie na plecach – Wrócimy przed zachodem słońca.

Zanim Shoyo zdążył odpowiedzieć, ciemnowłosy chłopiec ruszył w stronę wejścia do puszczy. Minąwszy pierwsze drzewa, odwrócił się i posłał rudemu koledze pewny siebie, normalny uśmiech, po czym ponownie ruszył śladami ojca.

Hinata siadł na trawie w pobliżu wyjścia i czekał na powrót myśliwych. Czekał. I czekał, aż do zachodu słońca.

Ale Kageyama już nie wrócił.  

***

Jesienne liście kruszyły się pod naciskiem skórzanych butów, pozostawiając po sobie czerwono-pomarańczowe fragmenty.

Hinata biegł co sił. Pot ciekł mu po czole, zasłaniając mu widok na wydeptaną przez ludzi ścieżkę prowadzącą do jego chaty. Mógł, oh mógł chociaż raz nie zostawać do późna nad jeziorem nieopodal wioski. Nagie drzewa pozbawione liści oraz noc pełna deszczowych chmur nie były zdecydowanie jego sojusznikami w tym momencie.

Syn zielarki przeraził się. Dopiero kiedy znalazł się na rozstaju dróg dotarło do niego, że się zgubił. Pomimo, że znał doskonale okolicę, w której się wychował.

Rudzielec rozejrzał się, jednak ciemność nie pozwoliła mu ujrzeć całego otoczenia. Nerwowo przełknął zalegającą w gardle gulę i spojrzał na dwie, prowadzące w różne strony ścieżki. Niepewnie zrobił trzy kroki w przód. Zamknął oczy i wciągając niepewnie powietrze do płuc ruszył ścieżką prowadzącą w lewą stronę.

Oczy otworzył dopiero po kilkunastu metrach, gdy był pewny, że nie zamierza zmienić swojej decyzji. Wypuścił zalegający w płucach tlen i ruszył ślepo przed siebie. Chłodne powietrze przypominające o nadchodzącej zimie otuliło jego ramiona przykryte cienką, lnianą koszulą i jego jedynym, cieniutkim płaszczykiem, powodując na skórze gęsią skórkę.

Hinata potarł ramiona próbując wytworzyć trochę ciepła. Z jego ust wyleciały drobne wyzwiska pod swoim adresem.

Niespodziewanie na rude kosmyki zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Brązowooki chłopak stanął w miejscu i spojrzał w ciemne niebo. Chwilę mu zajęło zanim ruszył biegiem próbując znaleźć schronienie przed ulewą.

Gdzieś w oddali pomiędzy drzewami mignęło blade światełko. Shoyo skupił na nim swój wzrok i nie spoglądając dookoła postanowił udać się w jego stronę. Światełko stawało się coraz bardziej wyraźne, z czego szesnastolatek się bardzo cieszył. Marzył by siąść przy ognisku lub okryć się ciepłym kocem i napić się gorącej herbaty...

To co ujrzał przed sobą przerosło jego najmniejsze oczekiwania. Tuż przed nim znajdowała się ogromna, pozłacana brama prowadząca do bogato zdobionej posiadłości, wielkością przypominającą pałac. Prowadziła do niej kamienna droga, po bokach której znajdowały się ogromne krzewy, kształtem przypominające różne figury szachowe.

Hinata stanął przed bramą. Tuż za nim piorun z nadchodzącej burzy uderzył prosto w drzewo, powodując ciarki na ciele chłopaka.

Rudzielec przeraził się. Nie chcąc zostać kolejnym celem matki natury, pchnął wrota i niepewnym krokiem ruszył ku drzwi wejściowych. Cisza jaka panowała dookoła niego przerywana grzmotami stresowała chłopaka, przez co zalegał przez chwilę z otwarciem wrót. Przed oczami jednak stanął mu widok mamy i siostry, które zmartwione czekały na jego bezpieczny powrót. Zmartwiony wizją wszedł powoli do środka posiadłości. Przeciąg spowodowany wiatrem zamknął z hukiem drzwi, a zapalone świece zgasły. Zapanowała totalna ciemność.

Shoyo przysunął się do zimnej ściany. Nie widząc nic przed sobą próbował poruszać się wzdłuż niej. Miał nadzieję, że dotrze do jakiegoś pomieszczenia, w którym będzie mógł się ogrzać i wysuszyć. I może znaleźć coś do jedzenia, o czym przypomniał mu żołądek. Idąc w bezgranicznej ciemności obiecywał sobie, że nigdy więcej nie wyjdzie poza granice wioski.

- Cholera! - wyrwał się z jego gardła krzyk.

Chłopak potknąwszy się o swoją nogę, padł na ziemię. Zamglony wzrok skierował się ku postaci, która niespodziewanie stanęła prosto przed nim. Chwilę później stracił przytomność.

Obudził się dopiero po południu następnego dnia. Kręciło mu się w głowie, oczy zachodziły mgłą, a brzuch upominał się o posiłek. Przekręcił się na bok, chcąc uniknąć promieni słonecznych wpadających przez okno. Dopiero chwilę później zerwał się do siadu.

- Co to za miejsce? - zadał sobie pytanie rozglądając się po pomieszczeniu. Na stoliku obok znalazł kosz owoców i szklankę z wodą. Niewiele myśląc złapał za jedzenie, by pozbyć się głodu.

Dopiero uspokoiwszy potrzeby odważył się wyjść z pozornie bezpiecznego pokoju.

Korytarz rezydencji ozdobiony był różnymi, bogato zdobionymi obrazami i złotymi świecznikami. Znajdowały się na nim drzwi do przeróżnych pokoi. Hinata próbował wejść do każdego z nich, jednak były one zamknięte na klucz.

Dopiero niczym niewyróżniające się niczym drzwi na końcu korytarza okazały się otwarte. Shoyo sięgnął do klamki, by wejść do środka, gdy usłyszał za sobą głos.

- Wstałeś. Powinieneś jeszcze leżeć, nie masz wystarczająco siły.

Hinata odwrócił się natychmiastowo. Przed nim, w białej koszuli i brązowej kamizelce stał chłopak w około jego wieku. Jego blond włosy związane były w kucyk czerwoną tasiemką.

- Mieszkasz tu? Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać, zgubiłem się trochę i...

- Tak, to mój dom. Jak ci na imię? - przerwał monolog rudowłosego nieznajomy.

- Huh? Jestem Hinata Shoyo. Naprawdę przepraszam, że przeszkadzam, powinienem wracać do domu. Rodzina się już pewnie martwi o mnie. Nie wiedzą gdzie jestem od dwóch dni...

- Masz rodzinę?

Hinata spojrzał zaskoczony na pana domu. Oczywiście, że ma rodzinę! Co to za dziwne pytanie?

- Mam siostrę i mamę. Ojciec zaginął, gdy byłem mały. Mieszkamy razem na obrzeżach Karasuno. Radzimy sobie jakoś, ale najważniejsze, że mamy siebie. Ty nie masz rodziny?

Nieznajomy milczał. Jego wzrok padł na ścianę, na której wisiał jeden z obrazów.

- Nie pamiętam swojej rodziny. Jednak miałem przyjaciela, który przygarnął mnie do siebie. Traktowaliśmy siebie jak rodzinę.

- I co się z nim stało?

Odpowiedziała mu cisza. Rudowłosy chłopiec przyglądał się uważnie rysom twarzy nieznajomego, poszukując jakichkolwiek emocji. Po chwili niezręcznej ciszy właściciel domu drgnął i ruszył w kierunku schodów prowadzących na dół. Shoyo podążył tuż za nim.

- Nie przedstawiłem się jeszcze. Jestem Kenma Kozume. Jeśli chcesz, możesz zostać tu, dopóki nie nabierzesz sił.

- Naprawdę dziękuję za propozycję, ale muszę wracać do domu. Pewnie wszyscy mnie szukają.

- Karasuno jest daleko. Pieszo w tym stanie nie dojdziesz. Ale nie będę cię zatrzymywał. - Kenma siadł na bogato zdobionej kanapie i spojrzał prosto w oczy Hinacie.

Shoyo wzdrygnął się pod wpływem spojrzenia blondwłosego. Spuścił wzrok na buty i zastanowił się.

Czuł się lepiej niż dzień wcześniej, jednak nadal nie na tyle, aby był w stanie dojść do domu w jednym kawałku. Podejrzewał, że złapał przeziębienie podczas szukania schronienia – jeśli nie zadba o siebie, nie zobaczy tak szybko rodziny.

- No dobrze... Zostanę tu przez jakiś czas. Ale kiedy poczuję się lepiej, wracam od razu do domu!

Kozume uśmiechnął się lekko, po czym stanął przed nastolatkiem.

- Cieszę się. Przygotuję ci jakieś ubrania oraz coś do jedzenia. A, jest coś jeszcze. W tym domu panują dwie zasady: nie możesz zaglądać do tego pokoju na końcu korytarza i w czasie pełni zamknij się w pokoju. Na klucz.

- Dlaczego?

- Im mniej wiesz, tym lepiej. Po prostu, przestrzegaj tych dwóch zasad.

Zmieszany rudowłosy przytaknął na słowa Kenmy, na co ten się ponownie uśmiechnął. Pchnął go lekko w kierunku schodów, zachęcając go do powrotu do ciepłego łóżka, a sam udał się do kuchni po drugiej stronie budynku.

Uśmiech zszedł z jego ust. Sam nie wiedział czy podjął dobrą decyzję.

Zaczynał pierwszy raz obawiać się przyszłości.

***

Mijały dni. Za dniami miesiące i lata. Ponownie nastała jesień – tym razem ciepła i słoneczna, bardzo rzadka w tym rejonie.

Hinata krzątał się po rezydencji w poszukiwaniu zajęcia. Mieszkał tu już trzy lata. Sam nawet nie wiedział kiedy ten czas zleciał. Odkąd się pierwszy raz pojawił w tym domu nie wrócił do pełni zdrowia. Przez cały ten czas zajmował się nim Kenma, który czasami znikał z domu na kilka dni.

Przez cały ten czas Shoyo przejrzał wszystkie książki na półkach i wysprzątał każdy możliwy kąt. W posesji panowała cisza. Był tylko on sam jeden. Nawet żaden ptak nie chciał siedzieć na gałęziach w ogrodowym sadzie.

- Kenma znowu zniknął – mówił do siebie pod nosem kierując się razem z talerzem pełnym jedzenia do swojej sypialni. Wolał jeść tam, niż samotnie w jadalni – Nigdy mi nie mówi gdzie się wybiera i po co. Też tu mieszkam i chciałbym wiedzieć co mu w głowie siedzi.

Swoją wypowiedź przerwał po dostrzeżeniu otwartych drzwi na końcu korytarza. Drzwi, których nie wolno mu było otwierać. Za każdym razem kiedy je mijał ciekawiło go co Kozume za nimi kryje, jednak postanowił przestrzegać zasad. Do tego momentu.

Odstawił przed drzwiami sypialni talerz i rozglądając się czy przypadkiem właściciel domu nie wrócił zajrzał do tajemniczego pokoju.

Jego oczom ukazały się szafki pełne buteleczek z gęstą, czerwoną cieczą. Niektóre z nich były poprzewracane lub puste. Podszedł uważając na skrzypiące deski do jednej z półek i wziął butelkę do ręki. Otworzył zawleczkę, a do jego nosa dotarł śmierdzący, metaliczny zapach.

- Krew? Po co mu krew? I to w tylu ilościach... - szepnął do siebie odstawiając przedmiot na miejsce.

Spojrzał w kierunku szafy, która poza szafkami była jedynym meblem w pomieszczeniu. Podszedł do niej i wolnym ruchem otworzył ją.

Natychmiast poczuł jak jego oczy stają się szklane, a policzki mokre. Wziął do ręki mały medalik, cały skąpany we krwi i załkał.

- Shoyo? - usłyszał głos za sobą – Dlaczego tu wszedłeś?

- Skąd to masz?

- Co?

- Skąd to masz?!

Kenma spojrzał na trzymany w dłoniach rudowłosego przedmiot. Na jego widok zaniemówił. Nie wiedział co ma myśleć ani tym bardziej co odpowiedzieć.

- Jestem tu trzy lata... - zaczął mówić biorąc powietrze do płuc między słowami – nie widziałem rodziny przez trzy lata... Cały czas nie mogę wrócić do zdrowia... I odkrywam to... Wiesz do kogo to należało?

Odpowiedziało mu milczenie.

- To medalik mojego ojca. Ostatni raz widziałem go czternaście lat temu... Uznano go za zaginionego, ale nikt nie myślał, że jest martwy...

- Shoyo...

- I po co ci ta krew?! Czy ja też skończę w jednej z tych butelek?!

Hinata poczuł jak opada do tyłu. Był gotowy na uderzenie o ziemię, jednak chude ręce należące do blondyna owinęły się na jego ramionach chroniąc go przed upadkiem.

- Wyjaśnię ci to wszystko. Tylko proszę, obiecaj mi, że nie uciekniesz. Proszę.

- No dobrze. - rudzielec odpowiedział szeptem po chwili zastanowienia.

Przenieśli się do sypialni. Hinata siadł na łóżku i oparł się o ścianę. Zawroty głowy zaczęły odpuszczać, za co był wdzięczny losowi. Kenma natomiast stał naprzeciwko. Próbował zebrać myśli by rozpocząć historię od samego początku.

- Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy w tym miejscu zapytałeś się czy mam rodzinę, pamiętasz? Odpowiedziałem ci, że jej nie pamiętam i jako rodzinę traktowałem przyjaciela. To ten z obrazu, który wisi przy schodach. Miał na imię Kuroo. I zmarł spalony na stosie.

- Co? Ale przecież na stosie palono ludzi jakieś sto lat temu...

- Został skazany za uprawianie czarnej magii. Ludzie twierdzili, że wygląda jak czarodziej. Nie podali żadnych dowodów. Po prostu pewnego dnia go związali i wyprowadzili. Więcej go nie widziałem.

- Dlaczego mi o tym opowiadasz? Co to ma związanego z teraźniejszą sytuacją?

- Sam powiedziałeś, że na stosie palono sto lat temu. Żyję dłużej niż wyglądam, Shoyo. A ta krew w fiolkach to moje pożywienie.

Hinata przysłuchiwał się uważnie słowom padającym z ust Kenmy. Po chwili łączenia wątków otworzył usta, z których nie wypadły żadne słowa. Nie wiedział co ma myśleć o całej tej sytuacji w jakiej się znalazł.

- Przecież wampiry nie istnieją. To bajki dla dzieci opowiadane przez rodziców, aby były grzeczne.

- Masz rację. Jestem ostatnim z gatunku. Cała reszta została zlikwidowana przez łowców. Dlatego mieszkam sam w środku lasu. Aby mnie nie znaleźli.

- Czy...

- Nie piję krwi ludzkiej. To zwierzęca krew. Krew ludzi jest zbyt gorzka. I nie lubię się męczyć podczas polowań, stąd tyle zapasów.

- Skąd wiedziałeś o co chcę zapytać? Potrafisz czytać w myślach?

- Skąd ten pomysł? My nie mamy żadnych nadludzkich mocy. Słyszymy i czujemy tylko trochę lepiej niż ludzie.

- To skąd ten medalik?

Kenma spojrzał na srebrny przedmiot w dłoni rudowłosego.

- Spotkałem go te czternaście lat temu w lesie. Kiedy go spotkałem był już ranny. Mówił, że zaatakowało go dzikie zwierzę, jednak na jego ubraniach był zapach obcego człowieka. Aż do samego końca nie chciał powiedzieć kto i dlaczego go zranił. Przed odejściem dał mi to i kazał mieć nad wami opiekę. Próbowałem spełnić jego ostatnią wolę, jednak nagle zniknęliście razem z rodziną. Dopiero kiedy się przedstawiłeś trzy lata temu, przypomniałem sobie jego prośbę.

- Faktycznie kiedy ojciec zaginął przenieśliśmy się z mamą do innej wioski... Dlaczego zabraniałeś mi też wychodzić z pokoju w pełnie?

- Nie chce mi się już tłumaczyć...

- Miałeś wytłumaczyć wszystko, a mam jeszcze kilka pytań.

- No tak. - Kozume podszedł do łóżka i siadł obok nastolatka. - W czasie pełni mój głód jest większy niż przez resztę czasu. Dlatego znikam a kilka dni, robię zapasy na polowaniu. Nie chciałem ci też przypadkiem zrobić krzywdy, gdybym nie zdążył wyjść na czas.

- Rozumiem...

W pomieszczeniu zapadła cisza. Obaj nastolatkowie odpłynęli myślami. Przypominali sobie wszystkie wspólne momenty, które przeżyli podczas mieszkania razem.

- Hej, Shoyo – zaczął mówić ponownie Kenma po czasie – Jeśli chcesz to możesz wrócić do Karasuno. Nie będę cię już tu zatrzymywał.

- Naprawdę? Ale przecież sam mi mówiłeś, że jeszcze nie jestem w pełni zdrowy. Dlaczego nagle mi pozwalasz wracać?

- Już dawno jesteś zdrowy. Nie tylko ty znasz się na ziołach, synu zielarki.

- Podtruwałeś mnie? Kenma! Przez ten cały czas ci ufałem! A okazuje się, że nie wiem o tobie kompletnie nic!

- Teraz już wiesz... Robiłem to bo... Nie ważne.

Kenma wstał z łóżka i wyszedł z pokoju trzaskając za sobą drzwiami. Nie tak to chciał rozegrać. Jedyne czego pragnął to szczęście rudowłosego chłopca. Lub tak właśnie sobie wmawiał.

Hinata natomiast położył się na boku twarzą do drzwi. Nie tak chciał zakończyć rozmowę. Łudził się, że blondyn jeszcze wróci do niego tego dnia. Usiądzie obok jak wcześnie, uśmiechnie się promiennie jak dawniej i będą rozmawiać na błache tematy. Nie wiedział co ma myśleć o całej sytuacji w jakiej się znalazł. Ale przynajmniej nie uciekł.

W końcu obiecał.  

Nadszedł ranek, a razem z nim nastał czas pożegnań.

Rudowłosy dziewiętnastolatek z utęsknieniem spoglądał w żółto-pomarańczowe nakrycia drzew. Czekał tyle czasu na ten moment. Z dnia na dzień tęsknota za starym życiem rosła. Wyobrażał sobie nawet reakcję rodziny na jego powrót.

- Karasuno jest dzień drogi stąd. Idź cały czas prosto, skręć w lewo przy wielkim, starym dębie i znowu prosto. Jeśli zgubisz drogę nasłuchuj rzeki i idź wzdłuż niej.

Hinata spojrzał kątem oka na stojącego za nim Kenmę i ruszył przed siebie.

- Shoyo... - usłyszał jeszcze za sobą – Wróć do mnie kiedyś.

- Wrócę. Obiecuję. - rzekł na odchodne i ruszył przed siebie.

Kenma obserwował jak postać chłopaka zanika wśród krzewów gaju. Kiedy był pewny, że brązowooki jest już w drodze, odwrócił się i skierował swoje kroki w kierunku rezydencji.

- Wracaj bezpiecznie. - szepnął do siebie, po czym zamknął za sobą drzwi od domu, a wiatr zabrał jego życzenie razem ze sobą.

Tak jak mówił Kozume, Hinata znalazł się w rodzinnej wiosce późnym wieczorem. Widząc znane mu sąsiedzkie budynki puścił się biegiem do chaty, w której wychowywał się przez wiele lat.

Stanąwszy przed drzwiami mieszkania, wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Tak jak się spodziewał, w środku nic się nie zmieniło. Różnorodne zioła suszyły się nad paleniskiem, nad którym stała rudowłosa kobieta. Przy małym stole siedziała dziewczynka o tym samym kolorze włosów co brat i rodzicielka.

- Atsumu wcześnie dziś wróciłeś.

- Witaj mamo...

Pani Hinata odwróciła się natychmiast słysząc znany jej głos.

- Shoyo – do jej oczu napłynęły łzy. Odrzuciła wszystko co trzymała i podeszła do chłopaka. Ostrożnie chwyciła za jego ramiona i przyjrzała się jego twarzy.

- Braciszku! - ośmioletnia dziewczynka podbiegła do chłopaka i wtuliła się w jego nogi.

- Ty naprawdę żyjesz... Już się baliśmy, że... Ale jednak... Tak się cieszę...

- Tęskniłem za wami – Shoyo przygarnął rodzinę do siebie i objął je mocno pragnąc przekazać tęsknotę za nimi.

Drzwi za rodziną Hinata skrzypnęły przerywając poruszający moment. Do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn z kawałkami drewna na opał i bandażem owiniętym na szyi.

- Wróciłem i mam ze sobą drewno – odezwał się, jednak przerwał wypowiedź widząc wzruszającą scenę – Przepraszam, nie chciałem przerywać.

- Nic się nie stało – Pani Hinata oderwała się od syna i podeszła odebrać od przybyłego podpałkę – Siadajcie, za chwilę podam kolację.

Obaj chłopcy posłusznie siedli przy stole i niezręcznie szukali wzrokiem czegoś, na czym mogliby skupić myśli.

- Atsumu Miya – przedstawił się po czasie starszy z nich.

- Hinata Shoyo.

- Czyli ty jesteś tym zaginionym dzieckiem. Dobrze, że się odnalazłeś. Twoja matka umierała tu ze strachu.

- Jak długo tu jesteś? I skąd ten bandaż?

- Aż tak cię to ciekawi? - Miya uśmiechnął się pod nosem.

- Nie, skąd, nie musisz mówić jak nie chcesz...

- Dużo podróżuję. Podczas ostatniej wędrówki zostałem zraniony przez dzikie zwierzę i trafiłem tutaj. Pani Hinata się mną zajęła, a w podzięce za troskę zajmuję się drobnymi pracami by jej pomóc.

- Dziękuję ci bardzo za to.

- Teraz twoja kolej. Opowiadaj gdzie zniknąłeś.

- No... Cóż – zmieszanie dziewiętnastolatka przerwało postawienie miski pełnej jedzenia przez matkę rodzeństwa

- Przy stole nie mówimy o pracy pamiętajcie. Jedzcie, póki wystygnie. Chodź Natsu, nałożę ci kilka mięsnych kulek...

***   

Kolejne dni mijały spokojnie. Dla syna zielarki zbyt spokojnie. Pomagał rodzinie przy zajęciach domowych szykujących ich przed srogą zimą. Zajmował się też rannym Atsumu gdy potrzebował zmiany opatrunku lub podania leku.

Jednak ten spokój za którym tęsknił mu nie wystarczał. Czuł, że czegoś brakuje. Lub kogoś. Ta myśl nie dawała mu wytchnienia. Do tego czuł się obserwowany odkąd wrócił przez parę brązowych oczu. Nie miał pojęcia jaki powód miał do tego Miya. Z resztą, nie chciał wiedzieć.

Chciał wrócić do Kenmy.

- Ciekawe jak sobie radzi... - szepnął do siebie, jednak na tyle głośno, że stojący nieopodal dwudziestolatek odwrócił głowę w jego stronę.

- Kto sobie radzi? - dopytywał podchodząc bliżej nastolatka.

Hinata zmieszał się i wrócił do zbierania suchych patyków na rozpałkę. Skarcił się w myślach za brak nieuwagi. Do tego nie pomagał mu fakt, że znajdowali się w lesie. Sami.

- Przyjaciel. Pomógł mi kiedyś.

- Znam go?

- Nie wydaje mi się. Pochodzi z daleka.

- A mi się wydaje, że jednak znam.

Shoyo przełknął zebraną w ustach ślinę. Zanim się obejrzał, został przygnieciony do drzewa przez blondwłosego.

- Chyba nie dokończyłem swojej opowieści, Shoyo. Cóż, podróżuję, to prawda. Jednak też kontynuuję rodzinną tradycję bycia łowcą. A tak się składa, że jednego demona już spotkałem niedaleko. Kiedy się spotkaliśmy, pachniałeś jak on. To nie może być przypadek.

- Demona?

- No wiesz, wampiry, wilkołaki, inne upiory. Teraz ułatwiasz mi tylko pracę. Posłużysz za przynętę.

- Nie zgadzam się!

Ostatnie co widziały oczy rudzielca był kpiący uśmiech Atsumu. Po chwili poczuł ból w okolicach karku, a oczy zaszły mu mgłą. Walczył z sennością, jednak po paru sekundach padł nieprzytomny na ziemię.

Obudził się przywiązany do drzewa. Przez chwilę próbował dojść do siebie, aby następnie rozejrzeć się uważnie po okolicy.

Znajdowali się nieopodal starego dębu, który prowadził do rezydencji Kozume.

Hinata poruszył się kilka razy próbując poluzować węzeł. Jego próby poszły na marne. Chwilę później poczuł, jak węzeł się zacieśnia, odbierając chłopcu zdolność swobodnego oddechu.

- Ciekawe kiedy mu zajmie dotarcie tu...

- Po co to robisz?

- Mówiłem, rodzinna tradycja. Dziadek był łowcą, ojciec jest łowcą, ja jestem i mój brat również. Chronimy ludzi, Shoyo.

- Ale Kenma nie jest groźny. On nie żywi się ludźmi, sam mi to mówił.

- Jesteś pewien? Może sam zechce ci opowiedzieć kilka wyjątków?

Obaj spojrzeli w kierunku szeleszczących liści, z których wyłoniła się postać wampira.

- Proszę, masz teraz okazję się zapytać.

- Nie słuchaj go Shoyo.

- Dlaczego nie? Jeśli nie ty, ja to zrobię.

- Nie odważysz się.

- Jakieś pięć lat temu kilku myśliwych wybrało się do tego lasu na polowanie. Był z nimi pewien chłopak. Niechcący strzelił w spacerującego nocą jegomościa – wskazał palcem na Kenmę – myśląc, że jest zwierzyną. Wściekły rozszarpał wszystkich. O ile mi się wydaje, chłopak nazywał się Tobio? Tak na niego wołał ojciec.

Hinata znieruchomiał. Spoglądał na przemian to na wampira, to na łowcę.

- To prawda? Kageyama zginął... Z twojej ręki?

- Shoyo, to nie tak...

- Wypuśćcie mnie stąd! Nienawidzę was obu!

- Skoro tak, będziesz mniej tęsknił.

Zanim ciemnooki zdążył się odezwać, dwóch wrogów rzuciło się sobie do gardeł. Kenma próbował zranić łowcę pazurami. Atsumu natomiast miał zamiar przebić serce wampira srebrnym sztyletem.

Hinata przyglądał się walce ze strachem. Widział jak krew lała się dookoła, barwiąc ziemię na czerwono. Przestraszony zamknął oczy.

Otworzył je dopiero, gdy wszystko dookoła ucichło, a lina owinięta dookoła jego klatki piersiowej opadła.

Widział, jak ciało Atsumu leży kilka kroków przed nim. Dwudziestolatek miał rozszarpane gardło, z którego wciąż ciekły krople krwi.

Kenma...

- Przepraszam za to wszystko Shoyo... Nie powinienem -

Kenma przerwał swoją wypowiedź kaszlem pełnym czerwonych kropel. Dopiero po tym rudzielec zauważył sztylet wbity w klatkę piersiową po samą rękojeść.

- Nie powinienem dopuścić do tego wszystkiego. Proszę, wybacz mi. Zależało mi na tobie i...

- Kenma!

Shoyo złapał opadające ciało blondyna. Ostrożnie położył je na ziemi i pochylił się nad martwym.

Z jego policzków spływały słone łzy, kapiąc na bladą twarz Kozume.

- Mnie też... Mnie też zależało. Przecież obiecałem, że wrócę, głupku.

Rozejrzał się wokół, szukając potrzebnej mu rzeczy. Jego oczom ukazał się mały nożyk, leżący niedaleko miejsca walki prawdopodobnie zgubiony przez Atsumu. Złapał za rękojeść i wrócił nad ciało wampira.

- Obiecałem... Obiecałem, że wrócę. Czekaj na mnie, Kenma.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro