Rozdział 48 część 1/2
Siadać nie zamierzałam, mimo że ledwo stałam na nogach o konsystencji budyniu, a co do słuchania — nie za bardzo miałam inne wyjście.
— Tak, jak mówiłem, nie ściągnęliśmy cię do Stanów, żeby cię zabić, tylko uratować.
Przegiął.
Trzasnęłam Chase'a mokrą dłonią w pysk. Zupełnie się tego nie spodziewał, więc tym razem mi nie przeszkodził. Jeśli zabolało go chociaż w połowie tak, jak mnie zapiekła ręka, to było warto.
Złapał się za twarz i oszołomiony cofnął o kilka kroków do salonu. Powinien się cieszyć, że oszczędziłam jego posiniaczony policzek. Oby ślad został mu na długo.
— To za całowanie mnie bez mojej zgody.
Miał czelność wywrócić oczami.
— Oj już nie przesadzaj. Coś takiego w Polsce nazywacie pocałunkiem? — zadrwił, nieporadnie maskując ból. — Przecież wcale tego nie chciałem, musiałem się poświęcić, żeby móc ci powiedzieć...
— A to — sięgnęłam po szklankę — za głoszenie herezji!
Rzuciłam nią, ale przyzwyczajona do używania niewielkiego nakładu siły i tym razem zrobiłam to z wyczuciem, aby trafić w niego, a nie w przeciwległy kominek. Okazało się jednak, że bez większych trudności chwycił ją w obie ręce, zbijając mnie z tropu. Syknął po przystanięciu na kontuzjowaną nogę.
— Oszalałaś? — warknął z miną, jakby miał do czynienia z jakimś pomyleńcem.
— Chcesz mnie tu trzymać? Proszę bardzo. Witaj w swoim prywatnym piekle.
— Odbyłem trzymiesięczny staż, chyba dam radę — burknął z przekąsem, zanim kontynuował wołającą o pomstę do nieba historyjkę: — Mój brat powiedział Exodusowi, że jesteś M'innamorai, musieliśmy cię sprowadzić. U innej rodziny nie miałabyś tyle szczęścia, a Chris dołożyłby wszelkich starań, żeby wziąć w tym udział.
Niektóre słowa wprowadzają w zwykłą konsternację. Inne brzmią tak tragicznie, że nie sposób nie wybuchnąć śmiechem. Natomiast to, co mówił Chase, sięgało szczytów nonsensu na tyle wysokich, że powodowało ból wszystkich stawów.
— Co ty w ogóle... — przerwałam mu, zastanawiając się, w jaki sposób zareagować, by dobitnie wyrazić osłupienie tym, jak nieumiejętnie próbował odwrócić kota ogonem. Postawiłam na stary, dobry sarkazm: — Cholera, masz rację. Teraz to ma sens. Ocaliłeś mnie przed normalnym, nudnym życiem, gdzie nikt nie poluje na moją głowę, zapewniłeś mi tyyyle rozrywki groźbami i torturami. Jakże ci się odwdzięczę, wybawco?
— Myślisz, że byś mi uciekła? Mnie? — zdenerwował się nie na żarty. — Myślisz, że najpierw robiłbym wszystko, żeby się upewnić, że syrena potrafi odparować wodę w tak dużej ilości, a potem wsadziłbym ją do niej, gdybym nie chciał, żeby mogła uciec? Że skułbym cię w stare kajdany i doprowadził do szału, żebyś je zniszczyła? Że zostawiłbym cię tam samą na tak długo, gdybym poszedł tylko po nowe kajdanki? Musiałem wyłączyć kamery!
— PRZESTAŃ! — krzyknęłam po raz chyba dziesiąty, zanim skończył pieprzyć. — Zamknij się. Nie będę tego słuchać.
Nie zamierzałam dać się znowu omotać. Wiedziałam, że tak będzie. Jego kolej na poprzestawianie faktów, namieszanie mi w głowie, wzbudzenie wątpliwości, a wciąż miał spore pole do popisu z załataniem powstałych dziur i niewiadomych — w końcu sama zastanawiałam się nad tym, jakim cudem dałam drapaka bez większych problemów. Nie wierzyłam, bym dotrwała dnia, kiedy poznam prawdziwą wersję wydarzeń. Musiałabym ją usłyszeć od Julii.
— Gdybyś zaczekała, teraz byłabyś w Polsce. — Stanął mi na drodze, gdy chciałam zwiać, choć nie wiedziałam, dokąd. Gdzieś z dala od niego, choćbym miała zatrzasnąć się w łazience. Gdziekolwiek ona była. — Gdybyś zaczekała cholerne pięć minut.
— Nie słucham cię — zatkałam dłońmi uszy — zejdź mi z drogi!
— Dlaczego? — zachował powagę, chociaż jego wyraz twarzy jasno wskazywał na to, że najchętniej kazałby mi się cofnąć do przedszkola. — Bo się boisz, że mi uwierzysz?
— Tak! — wrzasnęłam, widząc już tylko załamane światło w zwilgotniałych oczach. Przez pomysł, myśl, że gdybym zachowała się inaczej, mogłabym być teraz w domu, rozbijałam się o nieistniejącą ścianę. — A potem przyjdzie Chris, Tiago czy cholera wie kto i powie mi, że było na odwrót! Nie zniosę tego. Nie zniosę tego dłużej.
— Mówię prawdę.
Prychnęłam, chcąc zamaskować przełknięcie rosnącej guli w gardle. Dla tego człowieka samo pojęcie mówienia prawdy było mrzonką.
— Mówisz to, co chcę usłyszeć, tyle że to nie ma absolutnie żadnego sensu.
Czy rzeczywiście wolałabym się zmierzyć z tym, że przez jeden błąd utknęłam tu na dobre?
Wierzyłam w szemrane pobudki Chrisa — nie trzymał mnie przecież u siebie z tak charakterystycznego dla łowców, szczególnie o nazwisku Evans, wrodzonego altruizmu. Musiał mieć ważny powód, ale jeśli życzył mi śmierci, wystarczyło załatwić Santiago. W cholerę z nimi, cała ich rodzinka była na bakier z logiką.
— Bo nie dajesz mi dojść do słowa! — Jego rozsierdzenie dodatkowo ujmowało mu wiarygodności. Narwany jak zawsze, najchętniej wmusiłby we mnie swoje racje. — Ostrzegłem cię na dachu, pamiętasz? Wiedziałem, że tam wejdziesz. Exodus monitoruje pobyt M'innamorai, a to jedyne miejsce, gdzie nie było kamer. No, jest jeszcze wschodnia ściana domu, ale łatwiej cię zaciągnąć na dach niż w okolice basenu. W każdym razie nie mówiłem wtedy o koncercie.
— Niee, serio? — spytałam ironicznie. Wtedy już od dawien dawna wiedziałam, że zespół to przykrywka i zastanawiałam się nad tym, co miał na myśli. Chodziło mu o schwytanie mnie, o czym przekonałam się dwa dni później. — Po cholerę miałbyś mówić szyfrem, skoro nikt nie podsłuchiwał? Jesteś za fajny na to, żeby normalnie wyjaśnić, co jest grane? Gdyby to była prawda, pokazałbyś mi wtedy tamten bilet.
— Nie mogłem ci o tym powiedzieć!
— Tak, mogłeś i byś to zrobił, każdy by tak zrobił. „Słuchaj, mam brata psychola, który kazał cię ściągnąć na egzekucję, więc no, tak jakby zrobiliśmy to pierwsi. Jutro odegramy scenkę, a potem wsadzę cię do samolotu".
— A ty z pewnością odpowiedziałabyś: „Aa no spoko, dzięki za info. Tak przy okazji, kupiłeś masło orzechowe? Obiecałam przywieźć mamie słoik".
Kręciłam głową, słuchając, jak nieudolnie mnie przedrzeźniał. Chciałam, żeby się już po prostu zamknął.
Prawie nie pamiętałam samej siebie z tamtego okresu. Jakoś sobie radziłam, mimo że wszystko było nowe, niezrozumiałe, przerażające, bo wierzyłam w cuda niewidy, naiwnie ufałam Bree i wyczekiwałam spotkania z — nieistniejącą, jak się okazało — czarownicą oraz powrotu do Polski. Zamiast tego zasmakowałam zdrady tak gorzkiej, że gorycz czułam po dziś dzień i jej posmak prawdopodobnie zabiorę ze sobą do grobu. Trudno obiektywnie stwierdzić, jak bym się zachowała na takie wieści, jakimi mnie teraz uraczył, bo gdybanie gdybaniem... ale jednak każda informacja wypadłaby lepiej niż to, co odstawili.
— Nigdy byś się na to nie zgodziła. Teraz, po tym wszystkim, co przeszłaś, z tym wszystkim, co już wiesz, możesz tak uważać, ale wtedy uciekłabyś z krzykiem. Nie mogłem zaryzykować! — upierał się. Nie wiedziałam, co groziło za odesłanie M'innamorai do Europy i miałam to w głębokim poważaniu. Ostrzegliby mnie, przedstawili sytuację, gdyby rzeczywiście trzymali moją stronę. — Twoje zachowanie musiało być autentyczne na nagraniu z przesłuchania. Prawdopodobnie oglądali je miliard razy, doszukując się najdrobniejszego błędu i dowodu na to, że pozwoliłem ci uciec.
Skrzyżowałam ramiona i obróciłam się na pięcie, nie wiedząc za bardzo, co odpowiedzieć. Wyznanie o jego grze aktorskiej wracało do mnie jak jakiś natrętny komar, mój spartaczony mózg nie potrafił go zignorować, nie potrafił nie wziąć pod uwagę opcji, że właśnie to Chase mógł mieć wtedy na myśli. To był ten występ. Na dachu wspomniał o powrocie do Polski w kontekście Bree, która wyjawiła moje plany.
Nie wierz mu, nie wierz mu, nie wierz mu, sprowadzałam się do pionu, wykrzesując z siebie resztki racjonalności spomiędzy miriadów czystego szaleństwa. Zdystansowałam się tak, by dzieliła nas wyspa kuchenna. Choć byłam przekonana — bo pewna nie byłam już niczego — że zrobiłam to wcześniej, zakręciłam kran, z którego leciała woda.
— Mogliście mnie odesłać przed tym „przesłuchaniem". — Kiedy już ucichł, dając mi czas na oswojenie się z tym, co powiedział, nagle ja zapragnęłam pociągnąć rozmowę, choćby po to, żeby przyłapać go na kłamstwie. W końcu przecież się potknie, nawet jeśli maglował tę historię z Jamiem setki razy.
— „Mogliście to, mogliście tamto" — jęknął zirytowany. — Nie, nie mogliśmy! Gdybyśmy mogli, to byśmy to zrobili, na litość boską. Exodus musiał zobaczyć nagranie. Musiałaś być wiarygodnie wściekła i przerażona, musiałem mieć wymówkę, żeby opuścić pomieszczenie, musiałaś umieć błyskawicznie wrócić do ludzkiej postaci, bo liczyły się sekundy. Nikt by mi nie uwierzył, gdybyś wcześniej z dnia na dzień dała nogę. Nikt. Mieliśmy cię pilnować przez cały czas.
— Ale po co w ogóle mnie tutaj ściągaliście?! — wybuchłam. Jeszcze bardziej się nakręcałam przez zdenerwowanie Chase'a, bo jakim prawem to on tracił cierpliwość? — Trzeba było powiedzieć przez Skype'a, żebym została tam, gdzie jestem, bo grozi mi niebezpieczeństwo albo nie wiem, cokolwiek, ale nie, lepiej mnie zaprosić do miasteczka, w którym każdy chce mnie zabić!
— Jasne, na pewno będę wtajemniczać jakieś randomowe dziewczyny przez Internet, a ty z pewnością byś uwierzyła i nie zgłosiła tego swojej agencji. Exodus dał mi kredyt zaufania, bo uwierzyli w moją chęć zemsty, ale dobrze wiedzieli, jak wychował nas ojciec, wiedzieli, że był przeciwny sprowadzaniu M'innamorai. Wyobrażasz sobie, co by mi zrobili za takie zagranie?
— Nie musiałeś wdawać się w szczegóły!
Oczywiście, że gdyby zaczął opowiadać o Przeistoczonych, uznałabym go za czubka, ale jeśli by im zależało na moim bezpieczeństwie, znaleźliby inny sposób, żeby zatrzymać mnie w Polsce. Albo po prostu powstrzymać Chrisa. Już samo wspomnienie o Julii wzbudziłoby moje zainteresowanie... ale czy zaufanie też? Prędzej uznałabym, że wreszcie postanowiła nawiązać ze mną kontakt i stroiła sobie żarty za czyimś pośrednictwem. Raczej nie zniechęciłabym się do podróży.
— Jezu, Winterhood, zrozum, nie uwierzyłabyś! Upierasz się, bo teraz nie patrzysz przez pryzmat nieświadomego niczego cywila. Mając opłaconą wymianę, zrezygnowałabyś z wyjazdu ze względu na jakiegoś jednego dziwaka? Nie, pojechałabyś gdzie indziej, a każda zaproponowana ci rodzina byłaby łowcami, którym zależałoby wyłącznie na badaniach i eksterminacji. Szanse na to, że wzięłabyś mnie na poważnie, były nikłe i niewarte ryzyka.
— A moje życie było warte ryzyka? Życie ludzi, których przemieniłam, życie Collina?
— Chcieliśmy cię odesłać przed pierwszą pełnią, żeby nikt nie ucierpiał. Obmyślaliśmy ten plan przez dwa lata, wzięliśmy pod uwagę każdą możliwość, poza tym, że będziesz miała ten przeklęty amulet! Wszystko nam pokrzyżował, nie miałem jak zdać raportu, Exodus zaczął nawet podejrzewać, że to europejskie antyorganizacje wysłały cię na przeszpiegi.
Mimowolnie wzdrygałam się i odskakiwałam zawsze, gdy tylko wykonał jakiś gwałtowniejszy ruch, przez co czułam się jak zdziczałe zwierzę. Nie potrafiłam w pełnym skupieniu analizować jego wersji wydarzeń, bo jednocześnie doskwierał mi głód, osłabienie momentami graniczące z utratą przytomności i zwykła, ludzka potrzeba pozbycia się z siebie całego tego smrodu.
Wyraźnie dokuczała mu noga, próbował na niej nie stawać, ale nie usiadł. Oparł się o kanapę. Nic nie mówiłam, bo tłumaczył z tak głębokim przekonaniem i przejęciem, że parsknięcie śmiechem wydało mi się dziwnie niestosowne, a jak inaczej mogłabym zareagować na wyobrażenie siebie samej w roli szpiega?
— Poprosiłem o czas do Halloween, skoro musiałem wykluczyć najdrobniejszy cień szansy, że zostałaś wtajemniczona. I tak już było za późno, doszło do przemian. Zgodzili się, bo rzadko kiedy mają taką okazję do prowadzenia długotrwałych badań nad M'innamorai. Szczególnie syrenimi. Zyskaliśmy tylko trzy miesiące na wymyślenie, jak to wszystko odkręcić — tłumaczył dalej, niezrażony tym, że zamiast uważnie go słuchać, zajęłam się płukaniem obrzękniętego gardła. Chciałam w końcu pozbyć się posmaku krwi i przestać wypluwać słowa z takim trudem. — Winterhood, pamiętasz, jak Avery był u nas? Zgodził się pomóc ze względu na mojego ojca, ale przystał tylko na pierwszą wersję planu. Potem był wściekły, bo naraziłem jego dzieci. — Zamyślony zawiesił na chwilę głos, zaczął nierównomiernie oddychać, po czym dodał cicho, jak zaszczuty: — Nie winię go.
Coś ciężkiego przygniotło mi pierś. To on powinien znów stać się człowiekiem, nie ja. Rozmawialiśmy o mnie nagle będącej ofiarą — no proszę, już nie siejącym zniszczenie potworem — o moim przeklętym losie, podczas gdy Collin przeszedł przez piekło, a jego rodzina nadal w nim tkwiła. Paradoksalnie poczułam do Chase'a jeszcze większą niechęć, jeśli to było w ogóle możliwe. Wystarczyło, że by mi powiedzieli.
— Co zrobiłeś z ciałem Collina?
Pytanie zdziwiło go na tyle, że przestał się bawić opatrunkiem na nadgarstku i wbił we mnie wzrok.
— Wsadziłem do bagażnika — wydusił po długiej chwili ciszy. — Nie mogę go oddać ojcu, bo znajdą na nim twoją krew, a wtedy już nikt mi nie uwierzy, że ci nie pomagam.
Zacisnęłam powieki i dłonie, próbując stłamsić wewnętrzny huragan. Leżał w bagażniku jak jakieś zwierzę. Nie otrzyma należnego pochówku.
— A jego siostry? — ciągnęłam, mimo że każde słowo coraz ciaśniej zaciskało mi drut kolczasty wokół szyi.
Chase sapnął. Wyraźnie chciał skończyć ten temat.
— Nie masz teraz większych problemów na głowie?
— Zginęli przeze mnie! — zbulwersowałam się znienacka. Jak w takiej sytuacji mogłam przejmować się sobą? Nie żyli. Doprowadziłam do śmierci ludzi. Ja. Z pomocą Evansów. — Przez was, bo mnie tu sprowadziliście, nieważne w jakiej intencji! Nie mogę, nie dam rady... — Odczepiłam się od blatu i przewidując, że zaraz zwariuję, przemaszerowałam na drugi koniec pokoju. Chciałam coś rozwalić, zagrzać, by choć częściowo wyzbyć się nadmiaru emocji. Udałam, że moim celem było otworzenie okna, co ostatecznie i tak zrobiłam, dusząc się z braku powietrza. Po względnym dotlenieniu wyrzuciłam przez zaciśnięte zęby: — Kto mu podał jad?
— Dowiem się — doszło do mnie zza pleców. Choć na zewnątrz panowała niska temperatura wyczuwalna w chłodnym wietrze oraz widoczna w porannej mgle, płonęłam z gniewu na każdego i nikogo poza sobą. Wszystko i nic. — Jestem to winny jego ojcu.
Nie słyszałam, jak podchodził, a jeszcze wczoraj stąpał niczym słoń. Zasunął mi zasłony przed nosem. Po co? Z wyjątkiem drzew rosnących w zadziwiająco niewielkiej odległości niczego tam nie było. Nie dostrzegłam nawet żadnej drogi. Dzicz. Naga natura bez zimowego odzienia. Las już dawno serdecznie mi zbrzydł, dlatego wizja spędzenia w nim kolejnych... dni, tygodni, miesięcy?, przyprawiała mnie o rozdzierający czaszkę ból głowy.
Uciekłam z powrotem do kuchni. Znów przemyłam twarz zimną wodą, łudząc się, że w jakiś sposób przyniesie mi to ukojenie.
Nie przyniosło.
Byłam wściekła na siebie, że to zaszło tak daleko. Nie powinnam w ogóle go słuchać. Wciąż miałam więcej pytań niż odpowiedzi, wciąż wiele rzeczy nie trzymało się kupy, a z jakiegoś niewiadomego powodu, zamiast pozwolić mu się wygadać w rzeczywistości będąc głuchą na każde słowo, ciągnęłam:
— Dlaczego Chris miałby tak strasznie chcieć zabić jakąś dziewczynę z Polski?
— Nie byłaś jakąś dziewczyną z Polski, Julia o tobie opowiadała. Może nawet za dużo, skoro to od niej wiedział, że coś cię łączy z Kolumbem. — Nie zachowywał się jak właściciel tej chatki. Rozglądał się niepewnie po wykonanych z jasnego drewna, pozbawionych zdjęć, malowideł czy kwiatów ścianach, kątach zastawionych prostymi regałami z książkami. Jeżeli komukolwiek takie pomieszczenie wydałoby się przytulne, chyba tylko przez jego niewielki metraż, podczas sztormu za oknem i z płonącym ogniem w kominku z szarego kamienia, sięgającym aż po niski sufit. Ale nigdy osobie świadomej, że tkwi w swoim nowym więzieniu. — Kiedy zabiła naszego ojca, nam wszystkim trochę odbiło. Niby wiesz, że śmierć idzie w parze z tym zawodem, ale to nie jest coś, na co można być przygotowanym.
Na wzmiankę o Julii niewidzialna dłoń ścisnęła mnie za serce. Nie miałam podstaw, by nie wierzyć akurat w rewelację na temat jej wiedzy, bo sama podarowała mi bransoletkę, która okazała się amuletem. Chciałam się na nią wściekać, ale ona i Julia, z którą dorastałam, wydawały się dwiema odrębnymi osobami. A może tak naprawdę jej nie znali i nigdy nie spotkali, tylko potężnie przestudiowali mnie i moje środowisko, żeby łatwiej mną manipulować? Nie, widziałam przecież zdjęcia... Fotomontaż? Jakże łatwo było zwalić winę na nich, jak przyjemnie odjąć sobie choć jedno zmartwienie, wyrzucić wizję szalonej czarownicy obracającej cały jej obraz w drzazgi. To niestety wymagałoby zignorowania tak istotnych spraw, jak właśnie rzeczony podarunek tudzież nagłe, bezwzględne podjęcie decyzji o wymianie. Nie powinnam brać pod uwagę wyłącznie argumentów pasujących do moich wyobrażeń, kiedy pozostałam jedyną osobą, której mogłam zaufać.
Na tym polu byłam gotowa dyskutować. Z kolei Julia — morderczyni? Nie, absolutnie.
— Julia nikogo by nie zabiła — przerwałam mu stanowczo.
Prychnął donośnie.
— Po wczorajszym nadal bagatelizujesz działanie ichoru? — Spiorunował mnie wzrokiem pustym jak dzban. I tam leżał pies pogrzebany. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby mną wstrząsnąć. — Przemieniła więcej ludzi niż ty. Chris przejrzał na oczy i zabił ją, a przed tym poprzysiągł, że cię dopadnie.
— Łżesz — stwierdziłam ze złością. — Jaki to ma sens? Jeśli pragnął zemsty, zabiłby mnie na jej oczach.
— Nie rozumiesz. Złożył przysięgę — powtórzył z naciskiem. Pewnie, przecież jeśli powie coś wolniej, wyraźniej lub przeliteruje, nagle dostanę olśnienia, spadnie na mnie złota łuna z nieba. — Coś słabo cię Santiago wdrożył w to wszystko. Wszczepili się, co ona ostatecznie przerwała, zmieniając Chrisa w wilkołaka, który zginie, jeśli kogoś zabije. Chciała cię w ten sposób ochronić.
Praktycznie powiedział mi, że dwa plus dwa daje pięć i był wielce zdziwiony moim niezrozumieniem. Sfrustrowana wyrzuciłam ręce w powietrze.
— Właśnie sam potwierdziłeś, że nie zabił Julii!
— Nie we własnej osobie. Współpracuje z czarownicą, która zaklęła tę jego norę, odebrała mi głos, żebym nie mógł ci o niczym powiedzieć i prawdopodobnie to ona wmieszała Collina w ten burdel.
— Czekaj — wtrąciłam, gubiąc się w natłoku informacji. Chris. Wiedźma. Fakt, współpracował z jakąś, chciałam, by przywróciła Collina do życia. To od niej dostał zielnik, z którym spacerowałam po lesie w poszukiwaniu roślin. — Próbujesz mi wmówić, że jedna czarownica zabiła drugą?
— Julia narobiła sobie wrogów nie tylko wśród łowców. A Chris wie, z kim zawrzeć sojusz. Destiny — próbował zwrócić moją uwagę, kiedy dreptałam wzdłuż kuchni, łudząc się, że dzięki temu nadążę za własnymi myślami, za nim, za tym, w co miałam uwierzyć, a w co nie. — Spaliłem jej ciało.
— Jakie to wygodne — zauważyłam, siląc się na ostry ton, chociaż zaschło mi w gardle. Żadnych dowodów, bo spalił rzekome zwłoki. Miał przygotowaną wymówkę na wszystko. — Wasz ojciec był przeciw, ale Chris postanowił nie uszanować jego ostatniej woli, za to ty dokonałeś tylu poświęceń dla nieznajomej dziewczyny z drugiego końca świata, byle go nie zawieść. — Oparłam łokcie o blat, nachylając się do przodu. — Ależ z ciebie złoty chłopiec. Zaczynam żałować, że nie mogę urodzić ci dzieci.
Zacisnął szczękę tak mocno, że usłyszałam trzask zębów. Może nie powinnam szydzić z ich relacji, ale to brzmiało zbyt nieprawdopodobnie.
— Chris i mój ojciec nie zgadzali się w wielu sprawach, ta jest jedną z nich.
Interesujące. Wersja Chrisa wyglądała dokładnie odwrotnie — zarzekał się, że to on nie akceptował mordowania M'innamorai. Twierdził też, że nie trzymał z Exodusem, według jego wersji wydarzeń właśnie oni go przemienili za zdradę, jakiej się dopuścił dla Julii. Czy opcja Chase'a miała więcej sensu? Możliwe, jeżeli Chris nie szukał Julii z tęsknoty, tylko w celu zemsty. Ponadto Dayenne podążała z Bree tropem czarownicy, która rzuciła zaklęcie na bransoletkę, żeby zdjąć urok z córki, w takim układzie Julia również powinna być jedyną osobą zdolną do odczynienia jego księżycowej klątwy.
Czy jednak wtedy nie poddałby mnie torturom, by wysłać jej wiadomość? Na co czekał tyle tygodni? Musiała żyć. Nie dopuszczałam do siebie nic innego.
— Pierwsze miesiące były tragiczne — wyznał. Już wtedy, z jego ciężkiego tonu wywnioskowałam, że poskąpi szczegółów. Śmierć kogoś tak bliskiego zawsze jest tragiczna. Nie mogłam, nie chciałam i nie zamierzałam sobie tego wyobrażać, bo przy zdrowych zmysłach utrzymywała mnie wyłącznie świadomość, że moi rodzice, choć zapewne umierali ze strachu przez brak kontaktu ze mną, to jednak wciąż żyli, bezpieczni, daleko stąd, z dala od Przeistoczonych. — Nalegał, żeby cię ściągnąć, nie mogliśmy przemówić mu do rozumu. W końcu ulegliśmy. — Zrobił dramatyczną pauzę, jednak nie po to, by wywołać taki efekt, po prostu musiał odetchnąć. — Zaraz potem postawiliśmy barierę dookoła domu niepozwalającą na stanięcie w jego obrębie żadnemu wilkołakowi z watahy, z którą potajemnie się spotykał. Włącznie z nim samym.
Chociaż od pierwszej naszej internetowej rozmowy wiedziałam, że Chase aż za bardzo lubił słuchać własnego głosu, nie należał do wylewnych gości. Nie był kimś, kto chętnie mówił o swoich emocjach czy zwierzał się z uciążliwej przeszłości. Gdyby tylko kłamanie przychodziło mu z takim trudem...
Wyobrażenie sobie tego sprawiło mi ogromny kłopot. Wyobrażenie Chrisa w domu Evansów pracującego dla Exodusu, jako starszego brata Chase'a oraz Bree, jako łowcę zaklętego w ciele wilka, który nagle zmienia front i spiskuje z wilkołakami, chociaż jeszcze niedawno na nie polował. Nie wspominając już o wyrzuceniu go z domu i śmiertelnym zakazie zbliżania się w okolice. Żadna normalna matka nie zrobiłaby czegoś takiego swojemu pierworodnemu, nawet wilkołakowi planującemu zabójstwo. Co jej zależało na jakiejś przypadkowej nastolatce? Nie byłam jedyna, Exodus stale ściągał kolejne M'innamorai.
Uświadamiając to sobie, poczułam dziwne ciepło, przez chwilę może i przyjemne, ale szybko zastąpione ognistym gniewem. Inni też się z tym borykali. Normalni ludzie w moim wieku, czasem pewnie starsi — młodszych wolałam nawet nie brać pod uwagę. Zwykle nie mieli jednak aż takiego pecha — no bo chyba nie szczęścia? — by przeżywać kilkumiesięczne katusze. By dożyć momentu, kiedy ktoś ginął w ich ramionach. Z ich winy.
Na kurtce przerzuconej przez oparcie kanapy nadal znajdował się zaschnięty ichor.
— Mówiąc „my", masz na myśli...
— Głównie mnie i Jamiego. Przyjaźnili się, dopóki nie zaczął się spotykać z Bree. Ona z kolei była bardzo przywiązana do Chrisa, ale z czasem podrosła, zrozumiała. Mama, pogrążona w żałobie, mocno przeżywała tę całą klątwę i... — dodał, rozumiejąc, że to nie o Bree pytałam. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie, tak przybitego, że plątał mu się język, nie wiedział, gdzie patrzeć ani jak złożyć słowa w sensowne zdania. Nie odgarnął grzywki, która wpadała mu do oczu. Cokolwiek zamierzał powiedzieć, zrezygnował. — Koniec końców, nie chciała mieć nic wspólnego ze sprowadzaniem cię. Wystosowała specjalne zrzeczenie do Exodusu, dzięki któremu nie bierze odpowiedzialności za wyrządzone przez ciebie szkody. Zgodziła się tylko udawać hostkę, pod warunkiem, że po wszystkim rzucę polowania i pójdę na studia.
Musiałam sobie przypomnieć o zamknięciu ust. A następnie o tym, że pewnie obrał inną taktykę i teraz zamierzał grać mi na uczuciach, schodząc na rodzinne tematy. Byłam odcięta od rodziców tyle miesięcy, z pewnością usychałam z tęsknoty, zwłaszcza w święta, czemu by tego nie wykorzystać? Zaczął znacznie wcześniej, puszczając kolędy. Podły sukinsyn. Już to widzę, jak poszedłby na studia.
— Jeśli dobrze rozumiem, wyrzuciliście Chrisa na zbity pysk...
— Nic do niego nie docierało! Nie mieliśmy wyjścia!
„Nie mieliśmy wyjścia". Jego ulubiony tekst. Ulubiony tekst osób, które nie poczuwają się do winy i nie zrobią tego, choćby sam Bóg ich wskazał palcem.
— I mam uwierzyć, że przyjął to ze spokojem? I to takim, że nie zdradził Exodusowi waszego domniemanego planu ratunkowego?
— Wtedy tylko narobiłby problemów naszej mamie, a Exodus przydzieliłby cię innej rodzinie. W ten sposób przynajmniej wiedział, że niedługo będzie cię miał na wyciągnięcie ręki. Myślał, że mnie przechytrzy — mruknął z kpiną. Tak, idealny moment, żeby się chełpić. Szczególnie że teoretycznie nie miał czym... Może i sama wpadłam wprost w sidła Chrisa, ale na pewno tamten nie wyruszył z nadzieją, że akurat zwieję, dzięki czemu znajdzie mnie w lesie. Jak zamierzał przemknąć z Pilar przez barierę? Zdjęli ją na jakiś czas (w końcu było Halloween, podobno potężny okres dla czarownic) czy chcieli mnie odbić w trakcie drugiej części planu, której podobno uniknęłam na własne życzenie?
Nie czułam się na siłach do odbywania tej rozmowy, o czym on doskonale wiedział. Setny raz upewniłam się, że rana nie zniknęła, przyłożyłam też dłoń do miejsca, gdzie wbił igłę. Świadomość tego, co rzekomo się stało, leżała gdzieś na głębokim dnie, przygnieciona toną nowych informacji, wątpliwości i rozterek, z którymi nie dawałam sobie rady. Tonęłam w tym gruzie, a im rozpaczliwiej próbowałam się z niego wygrzebać, tym więcej nowych kamieni spadało mi na głowę.
Naprawdę Chrisowi do tego stopnia zależało na mojej śmierci? Nie ufałam mu, ale nie pasował mi do niego taki wizerunek. Chyba tylko w jednej sytuacji stracił nad sobą panowanie — gdy odmówiłam pomocy Bree — a przecież tyle razy wystawiałam jego cierpliwość na próbę.
— Złożył jakąś przysięgę, ale potem przestali być wszczepieni — usiłowałam... dowieść jego racji? Kłamstwa? Poskładać wydarzenia do kupy, nadać im sens? Sama nie wiedziałam. — Ba, upierasz się, że Julia umarła, więc to już raczej nie obowiązuje.
— To nie ma znaczenia. Przysięga zostawia znamię na duszy. Przynajmniej tak mówią — dodał. Nie wątpiłam w to, że raczej nie praktykował czegoś takiego z Flynnem. Santiago w ten sposób zapewniał o swoim braku udziału w telefonie Chrisa na temat Collina. — Nie można tego złamać, bo wszystko pcha cię ku wypełnieniu jej. Sama widzisz, znalazł cię, nastawił przeciwko mnie...
Pozwoliłam sobie na moment zatracić się w rozmyślaniach dotyczących tego, czy wiedząc, co mnie spotka na cmentarzu, wciąż zdecydowałabym się tam pójść — gdybym tego nie zrobiła, może dalej siedziałabym w sypialni Tiago, czekając, aż skończy mu się cierpliwość i pozwoli mi wyjść, oddelegowując więźniów — ale zanim zdążyłam podjąć decyzję, Chase palnął taką głupotę.
— Myślisz, że dopiero on mnie nastawił przeciwko tobie? — Postukałam się w czoło. — Poważny jesteś?
— Wsadził ci jakiś nadajnik w nogę, mówiąc, że to moja sprawka! Zdrobnienia, śmiechy-chichy, dał ci broń, traktował jak równą sobie, ta, on dobrze wie, jak odwrócić uwagę. Nie sądziłem jednak, że się na to nabierzesz — sarknął z wyrzutem i zanim zdążyłam odparować, że na nic się nie nabrałam, bo zniszczył we mnie całą wiarę w ludzi, kontynuował: — Nie rozumiesz? Zaaranżował twoje spotkanie z Collinem, bo wiedział, jak się skończy oraz że popchnie cię do wszczepienia. Na czymś musiało mu zależeć bardziej niż na zemście albo właśnie w ten sposób chciał jej dokonać. Dałaś mu swoją łuskę?
— Nie!
— Próbkę śliny? Łez? Nagrał cię, jak śpiewasz? Bo, że przez Santiago ma twoją krew, to już wiemy. — On śmiał robić wyrzuty mnie. Kiedy z tego się zrobiło przesłuchanie ze mną w roli oskarżonego?
Dobra. Dawno, dawno temu Julia przyleciała do Stanów, narobiła bigosu, po czym się zmyła, zostawiając Chrisa z futrem oraz pragnieniem zemsty jako jedynym powodem do wstawiania rano lewą łapą. Toczył pianę z pyska, aż — jak sądził — udało mu się przekabacić rodzinkę do ściągnięcia M'innamorai, ale niespodzianka, braciszek go wykiwał (wraz z kumplem, który na dodatek upatrzył sobie jego siostrę). Chase wprowadził swój plan w życie, a Chris z pewnością miał własny. Dlaczego czekał na ostatnią chwilę?
— Dziwne, że nie porwał mnie wcześniej. Choćby między zajęciami. Kiedyś wracałam od Collina do domu sama przez całe miasto — przypomniałam sobie. Niby Evansowie nie odstępowali mnie na krok, ale jednak zdarzały się sytuacje, kiedy, gdyby chciał, Chris mógłby przejąć pałeczkę. A według Chase'a zależało mu na tym, jak na niczym innym.
— Gdyby pojawił się w Lafayette, zaraz ktoś by go rozpoznał i unieszkodliwił. Powiedzieliśmy Exodusowi o jego przysiędze, ale dopiero po zatwierdzeniu twojego przyjazdu, inaczej nie ryzykowaliby tym, że zabije cię przed zebraniem informacji i danych. Albo, co gorsza, opowie o Julii i wtajemniczy.
Co gorsza. Lepiej zabić niż wtajemniczyć. Dlaczego ciągle czułam się tak zaskoczona ich polityką?
— To czemu miałby mnie zaprowadzić do Collina w lesie, narażając się na to, że cię spotkamy? Że spotkamy kogokolwiek?
Wiedział, że pójdę i tego chciał, spakował wodę do plecaka. Zatrzymałby mnie za wszelką cenę, gdyby ryzykował zniweczeniem swojego planu.
— Zadbałem o to, żeby był przekonany, że poleciałem z mamą i Bree. A łowcy nie polują w święta, to taka niepisana zasada. Ten jeden, dwa dni spędzają z rodziną, jeśli jeszcze ją mają. Wtedy i tak większość cywilów albo siedzi w domu, albo jest w trasie — wyjaśnił. Urocze. W święta strach wyściubić nos z chaty. — Może Collin był tylko wymówką... Może chciał cię zabrać gdzieś indziej.
— Czyli sam nie wiesz. Mhm.
— Nie wiem wszystkiego, Winterhood — obruszył się, choć nie sądziłam, że kiedykolwiek te słowa padną z jego ust. Magia świąt. — Nie jestem pieprzoną wyrocznią.
W końcu coś, z czym mogłam się zgodzić.
— Ciekawe, jak ty mnie znalazłeś w tym lesie — wróciłam do tematu, którego wcześniej nawet nie próbował rozwinąć. Skoro Chris miał myśleć, że cała jego rodzinka włącznie z bratem opuściła miasto, Chase musiał wiedzieć o naszej wyprawie. Coś nakłoniło Chrisa do wyjścia akurat wczoraj — święta czy jakiś bardziej złożony powód? Czyżby Chase zadbał o wtykę wśród wilkołaków?
Ociągał się z odpowiedzią. Potarł oczy, zanim mruknął posępnie:
— Dzięki Cassidy. Kiedy gamajun wypowie na głos swoją wizję temu, kogo ona dotyczy, przypieczętowuje ją. Powiedziała, gdzie cię znajdę i nic poza tym, ale, lekko mówiąc, zabroniła mi iść. Zakazała cię ratować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro