Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44 część 1/2

W wyniku gwałtownego szarpnięcia straciłam sztylet i pistolet. Z Chase'a również wysypało się nieco broni. Wylądowała hałaśliwie na trawie pod nami.

Sieć wykonana z grubych, szorstkich lin zbrudzonych ziemią i błotem przyciskała nas do siebie. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam się odsunąć. Zostaliśmy ściśnięci w olbrzymim kokonie. Nawet gdyby Chase wciąż miał noże przy sobie — co nie podlegało wątpliwościom, w przeciwnym razie musiałabym się określić mianem szczęściary, a to w obecnej sytuacji wykluczone — nie dałby rady ich dobyć.

Dlaczego, dlaczego, dlaczego zawsze mnie to spotyka?

Zachłysnęłam się powietrzem, desperacko wijąc i rzucając się we wszystkie strony jak na rybę przystało.

— Przestań się szamotać, bo tylko pogarszasz sprawę!

Zaczęłam się szarpać jeszcze mocniej, przy czym co najmniej dwa razy przywaliłam mu łokciem w szczękę. Niestety przypadkiem.

— Odsuń się! Nie dotykaj mnie!

— Uspokój się, do cholery! Wisimy w pułapce na jednego człowieka... No, może nie człowieka, ale to nie zmienia faktu, że nie ma miejsca!

Ani drgnął, czekając, aż pogodzę się z tym, że nic nie zdziałam, aż dam za wygraną. Nie ucieknę. Naprawdę nie miałam dokąd uciec. Te myśli zapętlały mi się w głowie, przyprawiając mnie o jej rozdzierający ból. Właśnie tak musiała czuć się mucha uwięziona w lepkiej sieci tuż przed atakiem pająka. Nie wiedziałam tylko, które z nas ostatecznie nim będzie.

— Oddychaj. Nie jesteś pod wodą.

— Nie możesz mnie zabić — wypaliłam, dusząc się z braku przestrzeni. Za ciasno, o wiele za ciasno, byłam zmiażdżona i choć liny boleśnie wżynały mi się w ciało, napierałam na nie, jak mogłam, byle wytworzyć chociażby najmniejszą przerwę między nami. To nic nie dawało, poza tym, że my zaczęliśmy się mocniej huśtać, a sieć wydawać trzeszczące dźwięki. Niech się zerwie, niech pęknie gałąź, niech ktoś przynajmniej raz wysłucha moich modłów, ten jeden jedyny raz! Nigdy więcej o nic nie poproszę. — Jestem wszczepiona.

— Jesteś co?!

Spodziewałam się, że nie uwierzy mi na słowo, tylko zechce sprawdzić czip, ale nie dałabym rady wyciągnąć ręki tak, żeby mógł go wyczuć, nie wspominając już o zdjęciu kurtki.

— Z Santiago — dodałam, by nadać sobie wiarygodności.

Otworzył szeroko oczy. Czy wszyscy okoliczni łowcy się znali?

— Upadłaś na głowę? On ma... — zastanowił się krótko — czterdzieści cztery lata! Powiedz, że nie dajesz mu swojej krwi.

Nic nie odpowiedziałam, bo gdzieś między kompletnym postradaniem zmysłów a zbieraniem do kupy szczątków zdrowego rozsądku starałam się zrozumieć jego reakcję, ale to mu wystarczyło, żeby wysunąć wnioski. Sapnął, tym samym chuchając na mnie.

— Czy ty zawsze musisz być taka lekkomyślna?!

Zaczęłam krzyczeć, wrzeszczeć, wydzierać się, wołając Chrisa. Chase próbował mnie uciszyć, aż w końcu, rozpychając się, wydobył dłoń i zacisnął mi ją na ustach. Ugryzłam go bez wahania, więc zaraz zdumiony ją cofnął.

Nie zamierzałam dać mu dojść do słowa.

— Mam kolano między twoimi nogami.

— Czuję.

— Ucisz mnie jeszcze raz, a do końca życia będziesz sikał przez rurkę — wycedziłam z jadem.

No i proszę, jak mu pięknie zrzedła mina.

Przypomniawszy sobie o gwizdku, wetknęłam go do ust. Na szczęście nie zsunął mi się z szyi w trakcie niespodziewanego lotu.

Chase parsknął śmiechem, widząc, jak zapewne robiłam się sina od dmuchania w coś, co na pozór nie wydawało żadnego dźwięku. Tak strasznie chciałam pozbawić go wszystkich zębów.

— Myślisz, że to działa? — zagaił drwiąco.

— Stul pysk, psychopato.

Próbowałam się chociaż obrócić, nie zamierzałam na niego patrzeć ani chwili dłużej, ale z drugiej strony wolałam nie spuszczać go z oczu. Nie chciałabym zostać znienacka dźgnięta tylko dlatego, że widok jego mordy doprowadzał mnie do konwulsji. Podobnie jak sama jego obecność. Dotyk. Ciężki zapach zmieszany z wonią ziemi i mchu oblepiającego liny. Zaraz zwrócę obiad.

Ileż bym dała, żeby teraz zniknąć.

— Skończ się wiercić. Nie zamierzam cię zabić, panikaro.

— Pewnie — prychnęłam. — Dlatego mnie goniłeś.

Wzruszył lekko ramionami i zakpił z uśmiechem:

— Zboczenie zawodowe.

— W sumie wiesz co? Daj mi jeden powód, dla którego ja nie powinnam zabić ciebie.

— Mogłabyś — przyznał z rozbrajającą obojętnością. — Z takiej pozycji mogłabyś mnie teraz bez trudu pocałować i spędzić resztę wieczoru z nieboszczykiem. Ale to już pewnie wiesz.

Miałam dylemat: roześmiać się czy na niego zwymiotować?

— Mogłabym cię usmażyć od środka bez mrugnięcia okiem. Mogłabym ci skręcić kark, zmiażdżyć tchawicę, wyrwać serce i powybijać kończyny ze stawów. Niekoniecznie w tej kolejności.

— To dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś?

— Niech ci nie przyjdzie na myśl, że o tym nie śniłam.

Zmrużył oczy.

— Śnisz o mnie, Winterhood?

Śnię o moich dłoniach zaciskających się na twojej szyi.

Uderzyłam go w brzuch. Niestety nie miałam dość miejsca, żeby się porządnie zamachnąć, poza tym Chase włożył chyba z dziesięć warstw ubrania — a przynajmniej takie odniosłam wrażenie spotęgowane tym, że zachował się, jakby absolutnie nic nie poczuł. Nie chciałam się z nim bić w tej siatce, bo sytuacja już była niekomfortowa do granic możliwości, ale doprowadzał mnie do szału swoim zachowaniem, podejściem, swoimi durnymi tekstami. Na pewno miał jakiś plan, skoro humor tak mu dopisywał. Musiałam się stamtąd wydostać przed przybyciem jego wsparcia.

— Nie jestem potworem, za jakiego mnie uważasz — syknęłam mu wprost do ucha. — Nie jestem takim potworem jak wy.

— Dobra, słuchaj...

— Nie! Ty słuchaj! Zniszczyłeś mi życie, Chase. Otarłam się o dno piekła przez jakieś wasze idiotyczne przekonania, ja nie wiem, jak... — zacięłam się, nagle nie wiedząc, w jaki sposób ubrać w słowa ogrom bólu, całe cierpienie, którego doświadczyłam, wszystko, przez co musiałam przejść. W jaki sposób dostatecznie wyrazić swoje oburzenie istnieniem czegoś takiego jak Exodus i ich praktykami. To niepojęte. — Mam osiemnaście lat! Mam tylko osiemnaście lat! Powinnam martwić się maturą, studiami, nie pięcioma milionami ludzi, którzy chcą mojej śmierci! A to nawet jeszcze nie wierzchołek góry lodowej.

— Dest...

— Zamknij się! — krzyknęłam tak, że o ile Chris nie wrócił do domu, z całą pewnością mnie usłyszał. — Jakie pranie mózgu trzeba komuś zrobić, żeby wierzył, że sprowadzanie niewinnych osób na pewną śmierć jest czymś normalnym? Niczym się nie różniłam od przypadkowej dziewczyny na ulicy, którą ratujesz przed atakiem wampira! To nie moja wina, że mam Kolumba za przodka! Jak mogłeś zrobić drugiemu człowiekowi coś takiego z powodu, na który nie ma wpływu?! Wyjaśnij mi, jak?! I ty śmiesz się uważać za obrońcę ludzkości?

Myślałam, że odkąd zyskałam umiejętność oddychania pod wodą, już nigdy nie poczuję, że tonę. Cóż za naiwność z mojej strony.

Wiszenie z nim było gorsze od tonięcia, bo trwało o wiele dłużej i nic nie wskazywało na to, żeby wkrótce miało się skończyć. Dosłownie straciłam grunt pod nogami, Chase dosłownie i w przenośni miażdżył mi płuca. Na co powietrze komuś, kto nie potrafił go zaczerpnąć?

— Już? — odezwał się po chwili ciszy. Czy była niezręczna? Wszystko było tak niezręczne, że bolały mnie kości i swędziała skóra. Dusiłam się w ciasnocie. Nie miałam dokąd uciec wzrokiem. Nie miałam dokąd uciec, kropka. Zdecydowanie wolałam jednak, kiedy łowca milczał. — Skończyłaś? Wyrzuciłaś z siebie, co ci leżało na wątrobie?

Ciekawe, jakie to uczucie wyrwać drugiej osobie język.

— Powiedz, jesteś z siebie zadowolony? Dumny? Miałeś być moim bratem — wydusiłam łamiącym się głosem, chociaż wcale nie zamierzałam okazywać słabości. Odetchnęłam głęboko. Chciałam wyrzucić z siebie więcej, chciałam, żeby wiedział, że był współwinny śmierci Collina, jednak nie odważyłam się na zejście na ten temat. Coś by we mnie pękło, coś, co czaiło się tuż pod skórą i tylko szukało okazji do wynurzenia się na wierzch. Znów ten szept, który podpowiadał ochoczo, jakie ukojenie przyniósłby jeden szybki ruch. — Ale skoro nie potrafisz nim być nawet dla rodzonej siostry...

Skrzywił się oburzony.

— Myślisz, że skrzywdziłbym Bree? Za kogo ty mnie masz? Nie, nie odpowiadaj — dopowiedział prędko. — Wzruszające, ale kierujesz te słowa do niewłaściwej osoby. Ściągnęliśmy cię do Stanów, bo... — urwał nagle, krztusząc się, jakby w jednej chwili tak dla odmiany jemu zabrakło powietrza.

— By mnie zabić, żebym, olaboga, nie przedłużyła gatunku, wiem. I żebyś pomścił ojca, którego nigdy nie widziałam na oczy. Żałuję, że wam się nie udało. Wierz mi.

— Nie! To był... — Zachłysnął się, odchrząknął, ale i po tym z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Zaklął tak głośno, że zbudzone ptaki wzleciały w powietrze, płochliwie trzepocząc skrzydłami.

— Nie mogę tego wypowiedzieć przez... — Ucichł z jękiem, jakby ktoś niespodziewanie zacisnął mu ręce wokół grdyki. — Poważnie?! — wrzasnął chyba sam do siebie. Zwyzywał kogoś. Zagroził Chrisowi śmiercią. — Nie wierz w ani jedno słowo, jakie wyszło z pyska tej czworonożnej szumowiny!

Niezły był. Jeszcze parę miesięcy temu łyknęłabym ten teatrzyk jak pelikan. Wyglądało na to, że wcale nikt nie spieszył mu z pomocą, więc musiał improwizować, bo, z czego z satysfakcją zdałam sobie sprawę, spośród naszej dwójki on znalazł się w gorszym potrzasku.

Wywróciłam oczami, ignorując jego kolejne rzekome próby naprostowania faktów. W pewnym momencie ta niemal histeryczna desperacja zaczęła się robić zabawna. „Usiłował" ugryźć temat z różnych stron, zawsze kończąc tak samo: ucinaniem zdania w połowie, krztusząc się i pokasłując.

— Boże, widzisz, a nie grzmisz — bąknęłam. — Naprawdę uważasz, że dam ci się ponownie zmanipulować? Tylko się pogrążasz.

— Wspomniał, że jest moim bratem?

Natychmiast przeniosłam na niego zdumiony wzrok. Nie słuchaj go, zganiłam się w myślach. Chciał mi namieszać w głowie, zasiać wątpliwości, chciał wcisnąć jeden kit, po którym z każdym kolejnym byłoby mu łatwiej. Znali się przez wspólną pracę dla Exodusu. Chris mieszkał za Marmurowymi Górami, nie w Lafayette. Nie w lesie. Nie z Evansami.

— Uznam to za „nie".

— Przestań! Przestań, nie będę cię...

— Ma imię rozpoczynające się na „ch" jak ja, jak mój ojciec, dziadek i przodkowie wiele pokoleń wstecz. Myślisz, że kto mieszkał kiedyś w twoim pokoju u nas? — nie dawał za wygraną. — Trzęsienie ziemi nie było na tyle potężne, żeby cokolwiek strącić, przed twoim przybyciem ściągaliśmy ramki z jego zdjęciami.

Wzbraniałam się przed tym z całych sił, ale nie potrafiłam wyzbyć się wrażenia, że ta informacja pasowała jak ostatni puzzel układanki. Bree była także jego siostrą, dlatego tak mu na niej zależało. Dlatego w jakiś dziwny sposób wydawał się znajomy. Myślałam, że Exodus szkolił łowców na manipulujących bufonowatych krętaczy, choć najwyraźniej mieli to po prostu w genach.

Z drugiej strony nie chciałam przyjąć do wiadomości niczego, co wyszło od Chase'a. Nie zaufałabym mu ze zwykłą listą zakupów. Do diabła z nim.

Zaczął się przeciskać, wiercić, aż potarł mi szorstkim policzkiem czoło i wpakował włosy do ust, pochylając głowę.

— Nie dosięgam — wystękał. — Wyjmij mi komórkę z kieszeni, to ci wszystko napiszę.

Dla jasności: nie obchodziło mnie, co chciał napisać. Dzięki komórce mogłam się skontaktować z Chrisem — powinien mieć go zapisanego w kontaktach, skoro razem polowali i nie tak dawno kontaktowali się ze sobą — i skończyć ten koszmar, dlatego byłam skłonna pogrzebać mu w kieszeniach, żeby ją dostać.

Wcześniej zastanawiałam się, jakie przełomowe wydarzenie sprawi, że znów sięgnę po alkohol i nie miałam już co do tego najmniejszych wątpliwości. Kiedy znajdę Collina, uchlejemy się tak, że nie będę nic pamiętać z dzisiejszego dnia. Uczepiłam się tej myśli, z naciskiem na „znajdę Collina", by jakoś przetrwać następną... godzinę? Parę godzin? Ile to jeszcze będzie trwało, zanim ktoś nas uwolni? Przeświadczenie o spędzeniu z nim kolejnych pięciu minut napawało mnie tak bolesną bezradnością oraz ledwie okiełznywaną paniką, że nie zdziwiłabym się, gdybym lada chwila przestała kontaktować i zaczęła wierzgać w popłochu jak zdziczały kot.

— To nie jest telefon — oznajmił, gdy wymacałam ręką zgrubienie w jego spodniach.

Praktycznie odskoczyłam od niego, zmuszając całą sieć do ruchu. Chase parsknął śmiechem.

— Własnym oczom nie wierzę. Czyżby udało mi się wprawić Destiny Winterhood w zakłopotanie? — Wyszczerzył zęby. — Spokojnie, to tylko scyzoryk.

— Masz scyzoryk i nic nie mówisz?!

— Nie przetniesz nim sieci, liny owijają drut. — Obrócił głowę, żeby przyjrzeć się szorstkiemu sznurowi, który badał palcami, naciągając go i sprawdzając jego wytrzymałość. Przez oczka bez trudu można było wyciągnąć pięść. Moje obtarcia zniknęły, Chase'a wciąż widniały na dłoni. — Zastawiałem z ojcem podobne pułapki. Nie sądziłem, że kiedykolwiek w jakąś wpadnę. Widzisz, do czego doprowadziłaś? Hmm?

— Gdzie masz ten telefon? — przeszłam do rzeczy, nie chcąc dawać mu satysfakcji z wytrącenia mnie z równowagi.

— W tylnej kieszeni.

Jęknęłam. Powinnam się tego domyślić, w końcu do pozostałych jako tako miał dostęp.

Niechętnie naparłam na niego. W tak niekomfortowej pozycji musiałam naciągnąć ramię, przecisnąć dłoń przez szurpate liny za plecami Chase'a, wymacać komórkę i wydobyć ją tak, by jej nie upuścić ani nie dać mu możliwości wyszarpania urządzenia.

— Kto normalny go tam trzyma? — mruknęłam przyciśnięta do jego piersi. Czułam łaskotanie w gardle i kwaśny posmak w ustach, płynną niechęć do wszystkiego, co z nim związane. Czułam nieprzyjemne mrowienie na ciele, zalał mnie oślizgły chłód, mimo że było mi gorąco ze zdenerwowania.

— Ktoś, kto ma zajęte przednie — odparł nieco poirytowany. — Nie w tej, w prawej.

Grzmotnęłam mu w brodę czubkiem głowy i nie zamierzałam za to przepraszać.

— Nie mogłeś od razu powiedzieć „prawa tylna kieszeń"?!

— Mogłem — odparł zaczepnie — ale gdybyś chciała, to byś zapytała, zamiast od razu pchać mi łapy do spodni.

Odchyliłam się, żeby obrzucić go gniewnym spojrzeniem. Zdążyłam już odwyknąć od jego zachowania i zaczynałam doceniać Chrisa, który nie był aż tak nieprzyzwoicie zadufany w sobie.

— Dla ciebie to zabawa, co? Jeszcze żyjesz tylko dlatego, że nie uśmiecha mi się gnić tutaj z gnijącymi zwłokami, ale powoli dostrzegam ich plusy. — Zacisnęłam zęby. Wytrzymam tę chwilę, wyjmę telefon, zadzwonię do Chrisa, znajdzie nas i uwolni. Potem będę się martwić tym, jak dotrzeć do Collina bez niego. Lub wybić mu z głowy pomysł na polowanie. Nie powinnam reagować tak impulsywnie na wieść, że chciał go zabić, jednak trudno o trzeźwy osąd w takim momencie. — One na przykład milczą.

Trzymałam telefon tak kurczowo, że jego krawędzie nieprzyjemnie wbijały mi się w skórę. Obym go nie zmiażdżyła.

Wcisnęłam całe ramię między nas, by stworzyć trochę przestrzeni. Wyświetlacz oślepił mnie na kilka sekund. Zmrużyłam oczy i zaraz zaczęłam mrugać, nie chcąc, żeby Chase wykorzystał sytuację.

— Podaj mi swój PIN — zażądałam.

— Zero, jeden, jeden, dwa.

— Pierwszy grudnia? — strzeliłam zaskoczona tym, że od razu podzielił się prawidłowym hasłem. — Niech zgadnę: dzień, w którym kupiłeś sobie swój skuterek?

— Dwunasty stycznia — poprawił mnie cicho. No tak, Amerykanie w inny sposób zapisują daty. A jakże by inaczej. Ku mojemu zdziwieniu nie oberwało mi się za uszczypliwe określenie jego dziewczyny. — Urodziny mojego ojca.

Z jakiegoś powodu poczułam się źle, ogarnęło mnie przygnębienie. Powinnam życzyć mu oraz każdemu z jego rodziny i otoczenia śmierci, ale chyba po prostu za bardzo rozumiałam tęsknotę za rodzicem. Może nie byłam w stanie mu współczuć, jednak nie zamierzałam z tego szydzić.

Po namyśle... pewnie nawet w tej kwestii kłamał. Ustawił takie cyferki, bo stoją obok siebie i są proste do zapamiętania, a ja głupia znów dawałam sobą manipulować.

— Nie ma zasięgu — szepnęłam pod nosem z przerażeniem, kiedy próby dodzwonienia się do Chrisa spełzły na niczym. — Nie ma jebanego zasięgu!

— A to dziwne. W środku lasu, między górami, z daleka od cywilizacji trudno o zasięg? Kto by pomyślał.

Gdy upewniłam się, że choćbym stanęła na głowie, nie wyłapię ani jednej kreski, a Chase zaczynał się niecierpliwić i podejmować pierwsze próby zabrania mi telefonu, wyrzuciłam go przez sieć. Telefon, nie Chase'a. Niestety.

Łowca wciągnął z sykiem powietrze i nie wypuścił go w osłupieniu.

— Coś ty zrobiła?!

— Sądziłeś, że dam ci komórkę, żebyś mógł się skontaktować ze swoimi koleżkami?

— Bez zasięgu? Jak?! Telefonicznym przekazem myślowym?

— Macie swoje sztuczki. — Wzruszyłam ramionami. — Nie zamierzam ryzykować.

Zacisnął pięść na sieci. No dalej, uderz mnie. Chciał coś powiedzieć, ale znów odebrało mu mowę. Tym razem chyba jednak po prostu z braku słów.

Odsunęłam się od jego napiętej tłumionym gniewem twarzy. Naparłam mocno na liny, a potem w miarę możliwości pochyliłam się do przodu, próbując wprawić kołyszącą się pułapkę w huśtanie. Mech oraz liście poprzyklejane niemal z każdej strony utrudniały rozpracowanie jej mechanizmu czy zlokalizowanie jakiejś potężniejszej gałęzi, ale może w końcu coś zwyczajnie się zerwie, pęknie? Nawet jeśli to było bezcelowe, nie mogłam tkwić bezczynnie w miejscu, przypatrując się jego żałosnym fochom.

— Co ty znowu wyprawiasz?

— Nie wiem! W filmach tak robią! — zirytowałam się tym, że jako jedyna próbowałam cokolwiek zdziałać. Błyskawicznie poprawiłam mu humor, bo wybuchł śmiechem. — Daruj brak doświadczenia, pierwszy raz wiszę w sieci z metalem wewnątrz lin.

— Trudno mi w to uwierzyć — dogadywał. — Bujanie nic ci nie da, ktoś z dołu musi nas ściągnąć. Wiesz, ja też inaczej wyobrażałem sobie spędzanie Wigilii — dodał na widok mojej markotnej miny. — Nie masz na co narzekać. Niektórzy wiele by oddali, żeby znaleźć się ze mną w takiej sytuacji.

Echem rozszedł się mój wymuszony śmiech. Co przerażające i komiczne zarazem, on nie żartował dla rozluźnienia atmosfery, naprawdę tak sądził. Byłam zmęczona, wkurzona, a teraz jeszcze zażenowana jego zuchwalstwem.

— Człowieku, zejdź na ziemię.

— Chętnie. Moja towarzyszka jest strasznie drętwa.

Oddychaj, Des, oddychaj. Jeśli go teraz zabijesz, napompujesz się ichorem i będziesz musiała złamać obietnicę daną Tiago, pokornie wracając do niego z ramieniem gotowym na kolejną igłę.

— Ciesz się, że ciągle wisisz w jednym kawałku. Jak spuszczę z ciebie trochę krwi, może ktoś nas wreszcie znajdzie.

— Uważasz, że nie dałbym ci rady?

— Nie, nie uważam tak. Ja to wiem.

Usłyszałam głośniejsze skrzypnięcie, dźwięk prutego materiału. Zanim zdążyliśmy spojrzeć w górę, upomniała się o nas ziemia. Mimowolnie pisnęłam, niespodziewanie lecąc w dół. Ledwie ułamek sekundy później nastąpiło gwałtowne szarpnięcie, ale narządy już zdążyły mi się pozamieniać miejscami.

Z początku nie wiedziałam, co się stało. Puściłam jego ramię. Nogi odmawiały utrzymywania mnie w pionie. Wciąż wisieliśmy w powietrzu, chociaż odrobinę niżej.

— Właśnie wyszło na jaw, jak bardzo chcesz się uwolnić, Winterhood.

Oczywiście musiał to skomentować. Szkoda, że sam zaczął niespokojnie oddychać po tym incydencie, który przecież był dla niego chlebem powszednim.

Zachęcona coraz wyraźniejszą wizją ucieczki wróciłam do wywoływania wilka z lasu, na przemian krzycząc jego imię i dmuchając w gwizdek. Chase niedyskretnie kręcił głową.

— Powiedz mi jedną rzecz. Po co się wszczepiałaś, skoro dalej wchodzisz do oceanu i zostawiasz za sobą trupy?

Przyznam, że odrobinę mnie zatkało. Ściągnęłam brwi, zastanawiając się, w co on znowu pogrywał.

— Nie byłam w wodzie od Wszystkich Świętych — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Jeśli wyłowiono kolejne ciała, może powinieneś porozmawiać z siostrą.

Nie wiedziałam, co się z nią stało i miałam to gdzieś dopóty, dopóki nie znajdowała się w pobliżu. Odrobinę ciekawiła mnie jednak jego postawa względem Bree. Oburzył się, kiedy wcześniej wspomniałam o niej, a przecież jeszcze niecałe dwa miesiące temu uciekła do oceanu. Przed kim, jeśli nie przed nim?

— Moja mama zabrała Bree z miasta — wyjaśnił. — Szukają czarownicy, która stworzyła twoją bransoletkę.

Serce zabiło mi szybciej. Julia. Gdzie ona się ukrywała przed tymi wszystkimi ludźmi? Jak długo? Ktoś jej pomagał, czy przez ten cały czas była zdana sama na siebie?

— Że niby Julii? Nie dostaniesz jej. Jest zbyt bystra, żeby dać się złapać.

— Co? Nie, nie mogła używać tak zaawansowanych czarów, będąc w Europie. Rozchodzi się nie tylko o zaklęcie blokujące przemianę, ale i ochronne z efektem odbicia, a to już czarna magia.

— Aha. Wszystko rozumiem. Mów do mnie jeszcze, parszywa gnido — powiedziałam po polsku, żeby się przekonał, jak to jest słuchać kogoś i nie pojmować ani słowa.

Chyba załapał aluzję albo to zasługa ironicznego tonu mojej wypowiedzi, który przecież w każdym języku brzmi tak samo, bo wytłumaczył:

— Bree się przemieniła, dlatego że zabrała ci tę cholerną bransoletkę. Odebrała ci ochronę, więc sama zaczęła jej potrzebować, zmieniając się w to, co ty. Nie mogła z niej skorzystać, bo nie ma ujemnego układu krwi. Poza tym musieliśmy oddać amulet Exodusowi.

Po co mi go dać, żeby moje życie wróciło do normalności. Lepiej mnie zabić, a biżuterię przetrzymywać w jakimś pieprzonym sejfie, niech się kurzy.

— Ta czarownica ją przemieni z powrotem w człowieka? — dociekałam. Oby nie. Niech dzieli mój los. Niektórzy twierdzą, że są rzeczy, których nie życzyliby najgorszemu wrogowi, ale nie ja.

— Na to liczymy. To tylko klątwa, którą trzeba przerwać. Twoja kuzynka musiała ją od kogoś dostać. Wspominała kiedykolwiek o...

— Chase, wolałabym wyjąć twój scyzoryk i pogrzebać sobie nim w brzuchu niż ci pomóc — przerwałam mu.

Przez trzy lata wymazałam większość wspomnień dotyczących Julii. Nie wracałam myślami do naszych wypadów, próbowałam zostawić ten etap za sobą, co, jak widać, nie do końca mi wyszło.

Kiedy starałam się odnaleźć choćby najmniejszy dowód na to, że mogła ukrywać przede mną magię, nic nie znalazłam. Nic. Nie wpadłam na żaden trop, żaden pomysł, żadne wyjaśnienie. Miałyśmy różne przygody, ale nigdy nie wydarzyło się nic niewytłumaczalnego. Nic, o czym bym pamiętała.

Jak ona zachowałaby się na moim miejscu? Kiedyś dość często podejmowałam decyzje w oparciu o tego typu rozważania. Tyle może się zmienić w ciągu trzech lat, że pewnie nawet bym jej nie poznała. Ba, nie poznawałam samej siebie.

Zawsze lubiła nadużywać... hm, czego tylko mogła. Czego nie mogła też. Pewnie zahipnotyzowałaby łowcę śpiewem, zabawiła się jego kosztem, a na koniec oplułaby go, w ten sposób wprowadzając mu saksytoksynę do organizmu. I, znając życie, wyszłaby na tym lepiej.

Chase spochmurniał, tak jakby naprawdę łudził się, że podam mu imię osoby, od której Julia zdobyła bransoletkę, czego nie zrobiłabym, nawet gdybym je znała.

— Destiny, Julia nie żyje — szepnął ponuro. — Nie kłamałem w tej sprawie.

Westchnęłam coraz bardziej znużona. Tak, nie, tak, nie, tak, nie. Każdy mówił co innego, każdy każdego posądzał o oszczerstwa. Jakim cudem jeszcze nie zwariowałam? I właściwie na jakiej podstawie wmawiałam sobie, że tak nie było?

— Skończ. Wiem, że Chris się z nią wszczepił.

— Chris jest wilkołakiem! Wszczepienie nie działa między Przeistoczonymi!

W oszołomieniu spuchło mi gardło, nie umożliwiając żadnej reakcji poza rozwarciem ust. Przecież o tym wiedziałam. Wiedziałam, co wszczepienie miało na celu i kogo dotyczyło. Jak mogłam wcześniej nie zwrócić na to uwagi? Nie zastanowić się, co to oznaczało dla Julii?

Nie wiązałam jej żywota bezpośrednio z Chrisem. Może trudno mówić o bliźniaczej więzi między kuzynkami — czy aby na pewno nimi byłyśmy, skoro czarownice rodziły się wyłącznie na terenie Ameryki? — ale nawet mimo długiej rozłąki czułam, że wiedziałabym, gdyby coś tragicznego się jej przydarzyło. W jakiś sposób bym wiedziała.

Poza tym Chase naraził swoją reputację i zaufanie Exodusu, wypuszczając mnie, żeby ją odnaleźć. Teraz próbował wszystko zatuszować.

— Ja jej... — zaczął i znów nie skończył. Zadławił się własnymi słowami.

— Ona żyje — wymamrotałam prawdopodobnie więcej niż raz, bardziej do siebie niż na głos. — Przestań udawać! Wsadziłeś mi nadajnik, żebym cię do niej zaprowadziła!

Skamieniał.

— Czekaj, co? Co zrobiłem?!

— Chris wyjął mi go z nogi. Widziałam, jak wyjął mi go z nogi.

Widziałam. Małe, czarne urządzonko, które zaraz rozwalił. Widziałam.

— Jeśli coś ci wyjął z nogi, to sam to wcześniej tam wsadził! Destiny, ta rana była zbyt płytka, żeby coś się w niej utrzymało!

— Nie zrobisz ze mnie kretynki, Chase. — Ale wariatkę jak najbardziej. Balansowałam na niezwykle cienkiej linie, krawędzi postradania zmysłów. Nienawidziłam siebie za to, że pozwoliłam mu się wedrzeć do mojej głowy. — Byłam tam miesiąc temu. Słyszałam cię. Brawo, miałeś rację co do zaklętego domu.

Gdyby nie moje ograniczone ruchy, zaklaskałabym w dłonie.

— Byłaś... — powtórzył z przejęciem, jakby na nowo odkrywając znaczenie tego słowa. W końcu zatrzymał rozbiegany wzrok na mojej twarzy, przypomniawszy sobie tamten dzień. Albo, co bardziej prawdopodobne, wymyśliwszy następną wymówkę. — Powiedziałem to, bo myślałem, że jesteś w oceanie!

— Tak? To jak znalazłeś mnie w lesie?

Im dłużej na niego patrzyłam, im dłużej tkwiłam tam z nim zawieszona między drzewami pod gołym, zachmurzonym niebem i im dłużej zastanawiał się nad odpowiedzią, tym bardziej uświadamiałam sobie absurd tej sytuacji. Znalazł mnie. Tak po prostu. Nie wilkołak z wyostrzonymi zmysłami, nie wampir, przed którym niby powinnam się ukrywać ani nie zauroczeni skazańcy, tylko on. W środku jakiegoś lasu potępieńców. W Wigilię. Niosąc dobrą nowinę, tyle że — no oczywiście — nie potrafił jej przekazać.

Wytrzeszczyłam oczy, przestałam panować nad własnym oddechem. Silny dreszcz wstrząsnął moim ciałem na myśl o tym, że może... Co, jeśli widziałam tylko wyobrażenie Chase'a, którego znałam przez kilka miesięcy, zanim zdjął maskę? Słyszałam to, co chciałam słyszeć. Tak desperacko potrzebowałam jakiegoś wytłumaczenia, drugiej strony medalu, ale niektórych luk nie potrafiłam wypełnić, stąd jego dziwne zachowanie.

Nie, nie, nie, nie mógł być halucynacją. Nie mógł, prawda? Krew zjełczała mi w żyłach, przerażenie zalało płuca. Nie, stop, jeżeli przyznam się przed samą sobą do swoich przypuszczeń, mogę je urzeczywistnić, przerwać miraż, zobaczyć, z kim tak naprawdę tam wisiałam. Popadałam w obłęd, zaczął oplatać mnie swoimi mackami jak te sznury, nagle zacieśniające się coraz bardziej wokół moich pleców, nóg i ramion.

— Dobrze się bawicie tam u góry?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro