Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43 część 3/3

— Ta, żebyś jeszcze wiedziała, dokąd — zbagatelizował Chris.

— Skoro chce mnie zabić, sam mnie znajdzie.

Zapuścił taką wiązankę, że uszy więdły. Kazał mi zaczekać.

Założył plecak od Pilar, rzucił w moją stronę kurtkę i podniósł swoją torbę. Podchodząc do mnie, otworzył ją i zaczął w niej grzebać.

— Żadnych sztuczek, bo może ci się zrobić trochę za ciepło — ostrzegłam.

Posłał mi znudzone spojrzenie.

Wyjął coś, co wyglądało jak mini flet na długim sznurku.

— Załóż. Nie odstąpię cię na krok, ale w razie... w razie niebezpieczeństwa gwiżdż.

Wzięłam go i przytknęłam do ust, zanim zdążył mnie powstrzymać. Po dmuchnięciu nie wydobył się żaden dźwięk, a mimo to Chris złapał się za głowę z wrzaskiem.

— Nie teraz, na Boga! — Wyrwał go i zarzucił mi niedbale na szyję, a następnie wyminął mnie, masując skronie.

Gwizdek musiał wytwarzać ultradźwięki słyszalne dla wrażliwych uszu wilkołaków. Najwyraźniej niezwykle głośne. Jakim idiotą trzeba być, żeby z własnej woli dać komuś taką władzę nad sobą?

Chris nie postarał się o nowy samochód, odkąd poprzedni... uległ zniszczeniu, dlatego szliśmy pieszo. Na szczęście jego dom znajdował się ledwie kawałek od mrocznego lasu, z którego pierwszy raz mnie przyprowadzili, a gdzie Collin miał rzekomo przebywać. Chata była jedną z najbardziej wysuniętych, zapewne z tego powodu miesiąc temu łowcy rozpoczęli poszukiwania od niej.

— Głupia, naiwna, bezmyślna — stękał pod nosem, idąc przede mną spięty jak na skazanie. Pozwoliłam mu iść przodem, ponieważ widział w ciemności o wiele lepiej niż ja, poza tym znał ten las, znał rozmieszczenie pułapek. Marudził na temat tego, że nie po to mnie ratował w Halloween, wyciągał z płonącego samochodu i stawał na głowie, szukając łowcy do wszczepienia, żebym teraz wystawiała się jak na talerzu.

Słyszałam go, ale nie słuchałam. Na wieść o Collinie serce urosło mi kilkakrotnie. Przez długi czas prułam do przodu z lekkością, jakiej nie czułam od dawna. Już zapomniałam, czym było szczęście, ale gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że właśnie odrobiny zaznałam. 

Przez chwilę zdołałam nie martwić się o zauroczonych więźniów — o których Chris, na szczęście, nie wiedział; w przeciwnym razie już by się nie zamknął — o Exodus, o las, do którego powrót w innych okolicznościach wcale by mi się nie uśmiechał, ani o to, co powiem Collinowi, kiedy nareszcie stanę z nim twarzą w twarz. Niesamowicie cieszył mnie sam fakt, że w ogóle nadarzy się ku temu okazja, ta myśl, że znowu go zobaczę, że otrzymałam szansę naprostowania kilku spraw... Chciało mi się śpiewać i nie miało to nic wspólnego z byciem syreną.

Jakoś umykała mi wiadomość o jego przemianie w wampira. Może inaczej: nie obchodziło mnie to. Oczywiście martwiłam się tym, przez co musiał przejść w ciągu ostatnich tygodni, ale nie wierzyłam, że ktoś taki jak on w ogóle mógłby być w stanie odebrać komuś życie, po prostu nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. A nawet jeśli ichor w jakimś stopniu nim zawładnął, jego ojciec się z nim wszczepi lub znajdzie mu innego łowcę.

Czasami odnosiłam wrażenie, że od kiedy zaczęłam się dowiadywać o istnieniu tych wszystkich istot, każda kolejna informacja docierała do mnie z większym opóźnieniem i rezerwą, tak jakby coś robiło przesiew w moim mózgu i przepuszczało je stopniowo, wybiórczo. Dlatego choćbym starała się z całych sił, nie zaakceptuję przesłanki na temat Julii będącej czarownicą, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy. A przecież powinno mi być coraz łatwiej to przyswoić!

— Skończ już ten teatrzyk — traciłam cierpliwość, nużyło mnie jego zrzędzenie. Przyspieszyłam kroku, zrównując się z nim. — Myślałeś, że co? Powiesz mi, że Collin, ktoś, kogo opłakiwałam tygodniami, żyje, a ja zamknę się posłusznie pod ziemią i będę czekać na zbawienie?

— Powiedziałem ci prawdę, łudząc się, że zrozumiesz, bo masz choć odrobinę zdrowego rozsądku. Tyci, tyci. — Podkreślił swoje słowa niecałkowitym złączeniem palca wskazującego z kciukiem. — Mój błąd. Więcej go nie popełnię.

— Jasne. Dobrze wiedziałeś, że się uprę. Dziwnym trafem nikt nawet nie usiłuje mnie powstrzymać. — Rozłożyłam wyzywająco ręce.

Odkąd nagle rozległo się wycie tak jazgotliwe, że dźwięczało mi w uszach przez dobre kilka minut, musiałam włożyć mnóstwo siły w to, by nie podskakiwać w miejscu i nie rzucać za siebie rozgorączkowanego spojrzenia za każdym razem, gdy coś usłyszałam lub zobaczyłam. Prawie zawsze stała za tym Pilar, już w wilczej postaci.

Historia poniekąd się powtarzała. W halloweenową noc wytropili mnie, wciąż jednak nie byłam pewna, czy mogłam to nazwać akcją ratunkową, czy rzeczywiście mi pomagali, czy po prostu przetrzymywali pod pretekstem pomocy. Jeszcze wcześniej Chris odnalazł Pilar. Zastanawiałam się, dokąd chciał sprowadzić Collina, skoro tak obstawiał jego chęć zemsty. Może parę chat zostało zamaskowanych.

Po kilku minutach marszu Chris wyjaśnił, że się rozdzielimy: Pilar pójdzie w jedną stronę, my w drugą.

Sam nie przemienił się w wilkołaka. Nigdy nie widziałam go w akcji. Pozwolił mi zobaczyć, jak wyglądało jego skuwanie w bunkrze — a widok człowieka na łańcuchu bynajmniej nie był niczym przyjemnym, choć tak wyrył mi się w pamięci, że prędko go stamtąd nie wyrzucę — ale nie mogłam zostać do wschodu księżyca. Dzisiaj jego jasność wynosiła sto procent, co oznaczało, że i Chris, i Pilar potrafili to w pełni kontrolować.

Ona miała inne podejście: spędzała na czterech łapach znacznie więcej czasu niż na nogach. Zmieniała się, kiedy tylko księżyc jej na to pozwalał. Wolała egzystować jako wilk. Chris tłumaczył, że w watasze każdy zajmował wyznaczone miejsce, a funkcjonowanie w stadzie było zwyczajnie łatwiejsze od życia między ludźmi. Prostsze, nie tak skomplikowane. Momentami przerażało mnie jej zezwierzęcenie się, nie rozumiałam, jak mogła się temu poddawać mimo możliwości zabicia kogoś. Nie zapytałam, czy się tego kiedykolwiek dopuściła. Nie chciałam po tym, jak to, co zrobiłam Collinowi, nie wywołało w niej absolutnie żadnych emocji.

Wiedziałam, że żyłam pośród morderców, że wilkołaki polowały na ludzi. Głównie na turystów, którzy zgubili się w górach lub zawędrowali zbyt daleko w las. Wiedziałam, ale odwracałam wzrok, bo to było coś potężniejszego ode mnie, z czym nie miałam siły walczyć. Nawet Santiago ich jeszcze nie wystrzelał, tym samym potwierdzając, że to nie moja walka.

Nie zamierzałam ponownie bawić się w pseudo łowcę, dostając ichor w gratisie. Nie żałowałam tamtego jednego wampira, ale osoby, które przeżyły dzięki temu, że nie zdążył do nich dotrzeć, nie wyczyściły mi konta. Nadal miałam na sumieniu człowieka. Rówieśnika. Przyjaciela. Nawet jeżeli — poniekąd — ożył, nigdy nie będę w stanie spojrzeć na siebie tak samo. Shane'owi się tak nie poszczęściło. Czy aby na pewno mogłam określić przemianę w Przeistoczonego „szczęściem"? Czy sama nie zaklinałam się już z miliard razy, że wolałabym umrzeć? Nie potrafiłam jeszcze spojrzeć na to w tych kategoriach. Za bardzo ucieszyłam się z obrotu spraw.

Raz złapałam się na myśleniu, że ignorując wilkołaki, zwyczajnie nie chciałam ułatwiać roboty Exodusowi, czemuś, co doprowadziło mnie do takiego stanu. Było mi wstyd przed samą sobą, bo to trochę tak, jakbym zjednoczyła się z Przeistoczonymi przeciw ludziom. Jak wiele wspólnego mieli z nimi łowcy? Czy naprawdę wierzyli w to, że działali w imię wyższego dobra? Ściąganie bezbronnych osób z innego kontynentu na egzekucję czyniło z nich większe potwory od tych, na które polowali, jak mogli tego nie widzieć? Jak mogli nie widzieć w tym niczego złego? Nie zdołam objąć tego rozumem. Co z tymi, którzy codziennie narażali własne życie, by wyplenić Przeistoczonych stanowiących rzeczywiste zagrożenie dla cywilów? Uważali, że dobre uczynki równoważyły te złe? Nie wiedziałam, czy bardziej chciałam, żeby wilkołaki dopadły ich, czy żeby oni dopadli wilkołaki. Nie potrafiłam opowiedzieć się za jedną stroną.

Chris przystanął, co zauważyłam, dopiero kiedy kazał mi się zatrzymać. Trzymał w ręce pistolet.

— Teraz będziesz udawał, że próbujesz nakłonić mnie do zmiany zdania?

— Gdyby coś poszło nie tak... — wyciągnął go uchwytem w moją stronę — celuj w serce.

Chciałam go od niego wziąć wyłącznie z jednego powodu: nigdy wcześniej nikt nie dał mi broni i posiadanie jej byłoby w jakiś sposób ekscytujące, poza tym mogłabym z niej skorzystać w przypadku napotkania łowcy lub więźnia. Tyle że... nie, nie mogłabym, nie mając całkowitej pewności, że osoba, w którą strzelam, jest tą, którą widzę. Przypomniałam sobie o ostrzeżeniu Tiago i przez krótki moment zwątpiłam w to, czy Chris rzeczywiście był Chrisem, bo jego historia o przemianie Collina brzmiała zbyt nieprawdopodobnie. Skąd u niego jad wampira?

Uznałam jednak, że niepotrzebnie się nakręcałam. Halucynacje nie byłyby aż tak zaawansowane i długotrwałe. Nie mogły być.

— Zwariowałeś?! Nie będę w niego strzelać!

— Kiedy go zobaczysz, zmienisz zdanie.

Prychnęłam z irytacją. Miałam już po dziurki w nosie osób wmawiających mi, jak się zachowam, jak zareaguję, co zrobię, do czego będę zdolna, jakby znali mnie lepiej niż ja sama, podczas gdy tak naprawdę nie wiedzieli nic. Zupełnie nic.

— Nie zabiję go drugi raz.

— Miał w sobie jad przed spotkaniem z tobą. Nawet gdybyś go wtedy nie pocałowała, gdyby nie umarł, skończyłby jako wampir. Dessie, musisz sama sobie wybaczyć. Jeszcze nie jest za późno, możemy zawrócić...

— Och, a więc wszystko gra? To nic, że go otrułam swoją śliną, bo ktoś mnie wyprzedził z jadem? To tak nie działa!

— Masz rację. W jego oczach nie. Nie potraktuje cię przez to ulgowo — ciągnął. Minęłam go, kręcąc głową. — Dlaczego ty musisz być taka uparta?!

— Bo jestem już zmęczona, Chris! — Zatrzymałam się wściekle. — Mam dość. Mam dość uciekania i ukrywania się, mam dość życia, w którym nie mogę sama wyjść do pieprzonego sklepu, jestem uzależniona od ludzi, którym nie ufam, bo ilekroć spróbuję, wbijają mi nóż w plecy. Nie da się tak żyć. Nikt nie dałby rady tak żyć. Mam dość twoich kłamstw i manipulacji, mam dość tego przeklętego świata — wyrzuciłam z siebie. — Dlatego, nawet jeśli Collin zmienił się w krwiożerczą bestię i postanowi mnie zabić, droga wolna. Będziemy kwita.

— Nie chcesz go zapamiętać w taki sposób — powiedział cicho po chwili, dając mi czas na uspokojenie. Ruszyłam do przodu, nie zamierzałam słuchać kolejnych wywodów. Położył mi dłoń na ramieniu, ale ją strąciłam. — Nie chcesz go widzieć w takim stanie. Od jego przemiany minęły dwa miesiące...

— Pięćdziesiąt trzy dni — sprecyzowałam.

Pięćdziesiąt trzy dni koszmarów i codziennej walki z własnymi myślami. Pięćdziesiąt trzy dni bez alkoholu, chociaż wielokrotnie pragnęłam urżnąć się do nieprzytomności, byle zapomnieć, choć na moment zapomnieć. Pięćdziesiąt trzy dni, odkąd i we mnie coś umarło.

— Tak czy inaczej, z pewnością ma już niejednego człowieka na sumieniu.

— Jego ojciec na pewno się z nim wszczepi.

— Nie można się wszczepić z wampirem! — Aż przystanął. — Podczas przemiany jego ciało pozbywa się całej krwi, pamiętasz?

— Teraz się martwisz o ludzi?! — wybuchłam. — Gdzie jesteś, kiedy twoje wilkołaki ich zabijają?

Euforia minęła, zaczynałam dostrzegać coraz większy problem w przemianie Collina. Jak on to znosił? Nie wierzył w nadprzyrodzone istoty prawdopodobnie aż do naszego ostatniego spotkania, a teraz sam stał się jedną z nich. Pokładałam nadzieje w jego ojcu — nawet jeżeli nie będzie mógł się z nim wszczepić, znajdzie inne wyjście. Musi. Przecież nie pozwoli łowcom skrzywdzić rodzonego syna. No, nie rodzonego, ale to bez znaczenia. Czy wiedział już o tym, co się stało?

— Wiesz, że nie mogę ich powstrzymać! Pragnę ci też przypomnieć, że te „moje wilkołaki" są powodem, dla którego nie jesteś jeszcze obiektem badań w Exodusie. I nie są tak bestialskie jak wampir. Myślisz, że twoje życie jest przeklęte? Des, on musi się ukrywać przed słońcem. Musi się żywić ludzką krwią. Nie można mu pomóc. Trzymaj. — Wcisnął mi pistolet, który nieomal upuściłam. — Uważaj! Jest naładowany. Chyba potrafisz nacisnąć spust?

Spojrzałam na Chrisa ze strachem, analizując jego słowa, cały ten sprzęt, który zabrał i powoli rozumiejąc, do czego zmierzała nasza wędrówka.

— Ty chcesz na niego zapolować — uzmysłowiłam sobie.

Na próżno szukałam w wyrazie jego twarzy jakiegokolwiek zaprzeczenia.

— Wierz mi, że zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc, gdybym nie był stuprocentowo pewny, że to niemożliwe.

— Mhm. Widzisz, po tym, jak groziłeś wrzuceniem go do oceanu, jakoś w to wątpię.

Niewiele myśląc, pociągnęłam za spust, nakierowawszy pistolet na jego stopę. Zaskoczyła mnie siła odrzutu, przez którą prawie wyleciał mi z rąk. Strzał był tak głośny, że bolesne dzwonienie w uszach przerwał dopiero jego wrzask.

Stałam dość blisko, żeby nie spudłować — oberwał, zanim w ogóle zorientował się w mojej nagłej decyzji. Zdziwiłam się tym, z jaką łatwością mi to przyszło. Z uporem przekonywałam samą siebie, że w przypadku człowieka miałabym większe wątpliwości.

— Zawsze robisz wszystko, co w twojej mocy, ale nie by komuś pomóc, tylko osiągnąć swój cel! — przekrzyczałam go, gdy traktował mnie lawiną przekleństw. Ból uniemożliwił mu sklecenie sensownego zdania. Oszołomiony siedział na ziemi, krzywiąc się i trzymając za zniszczony but. — Problem w tym, że już nie wiem, co nim jest. Nie wiem, jaki jest twój plan i nie będę ci wierzyć na słowo. Zostaw Collina w spokoju.

Zabrałam mu jedną torbę i czym prędzej rzuciłam się do biegu, ignorując jego bezużyteczne ostrzeżenia, które zaraz zmieniły się w groźby. Rana mu się nie zrośnie, dopóki nie wyjmie kuli, więc zyskałam trochę czasu, ale musiałam brać pod uwagę, że on potrafił zmienić się w wilka. Nigdy tego nie robił z własnej woli, jednak gdyby się na to zdecydował, wytropiłby mnie i doścignął z dziecinną łatwością. Zastanawiałam się też, jak daleko była Pilar oraz czy słyszała wystrzał.

Nie miałam pojęcia, w jaki sposób znaleźć Collina. Wyruszyłam z nadzieją, że to on znajdzie mnie. Wołałam go po imieniu, aż zdarłam sobie gardło. W ten sposób nie tylko Collin mógł ustalić moje położenie, nie tylko Pilar czy Chris, a każdy łowca, który pojawiłby się w pobliżu. Skazańcy również. Powoli zaczynałam uświadamiać sobie swoje niewielkie szanse na powodzenie, szczególnie w porównaniu z ogromem ryzyka, jakie podjęłam.

Wciąż tylu rzeczy nie wiedziałam. Jak zareagowano na zniknięcie jego ciała? Czy oni wszyscy bezskutecznie go szukali przez tyle czasu? Gdzie przebywał za dnia? Jakim cudem nie znalazł mnie wcześniej? Kto mu to zrobił i, do diabła, dlaczego?!

Dostrzegłam luki w swoim planie. Planie, którego nie przygotowałam. Jak znaleźć jedną osobę w tak ogromnym lesie? Gdy przestałam wykrzykiwać jego imię, zdałam sobie sprawę, że zapanowała absolutna cisza. Nie słyszałam niczego, żadnych odgłosów zwierząt, żadnego huczenia wiatru, choć wiał na tyle mocno, że idąc pod górkę, czułam lekki opór. Schowałam dłonie do rękawów kurtki i uniosłam ramiona, zagłębiając szyję w materiał. Powinnam się cieszyć, że nic nie słyszałam. Gorzej by było, gdyby znowu coś zaczęło wyć.

Mgła — w porównaniu do tamtej po drugiej stronie Montriverson, gdzie zbierałam rośliny — nie utrudniała zbytnio widoczności. Nadawała tylko grozy całej scenerii, zdawało się, że zagrzała miejsce w tej okolicy na stałe. Nie mogłam sobie pozwolić na strach, a jednak im szybciej zbliżałam się do bagiennej części sowicie upstrzonej pułapkami i niezidentyfikowanymi stworami, tym mocniej sztywniały mi nogi. Usiadłam pod drzewem, czując się coraz bardziej bezradnie. Może łatwiej byłoby zostać z Chrisem, żeby znaleźć Collina i dopiero wtedy powstrzymać wilkołaka przed zrobieniem mu krzywdy? Nie dysponowałam wyostrzonymi zmysłami. Znalazłam się na straconej pozycji. Coś w ogromie drzew, ich ilości i wysokości, nagich gałęziach odsłaniających zachmurzone niebo, z co rusz prześwitującą pełnią księżyca, potęgowało te negatywne emocje. Czy las mógł wytwarzać aurę wpływającą na nastrój? A dlaczego nie?

Stopy mi przemarzły i zastanawiałam się, czy delikatne podgrzanie krwi samej sobie dla pobudzenia krążenia to dobre rozwiązanie, ale szybko zauważyłam, że w ogóle jej nie wyczuwałam. Nie miałam nad nią żadnego panowania.

Wypiłam butlę wody, którą wyciągnęłam z plecaka Chrisa. Oczywiście, że wiedział, że z nimi pójdę.

Wpadłam na genialny pomysł: wampira przyciągnie krew. Może dzięki temu mnie znajdzie. Moje rany zbyt szybko się zasklepiały, jednak wystarczyło trochę rozetrzeć posokę, żeby zaschła na skórze. Znów sięgnęłam do torby, tym razem w poszukiwaniu noża, kiedy między stuknięciem jednej broni o drugą odniosłam nieodparte wrażenie, że do moich uszu dotarł jeszcze inny dźwięk. Dźwięk dochodzący z oddali.

W mgnieniu oka zalała mnie tak gęsta, nieokiełznana fala paniki, że z olbrzymim trudem zacisnęłam rękę na pierwszym lepszym narzędziu — sztylecie — i musiałam się wręcz zmusić do stanięcia na równe nogi.

— Collin? — rzuciłam niepewnie, choć intuicja podpowiadała mi, że byłam w ogromnym błędzie.

Drżałam jak liść. Nie chciałam się użerać z żadnym z trójki starych osiłków, chociaż nie byliby najgorszą opcją — w końcu po śpiewie powinnam móc ich kontrolować. Kazałabym im wracać do więzienia... Pod warunkiem, że Santiago się mylił lub kłamał w kwestii mojej żądzy krwi. Czy naprawdę postradałabym zmysły w ich obecności? Tak po prostu? Może za moment się przekonam.

A może nie.

Gdy spomiędzy drzew wyłonił się Chase, myślałam, że to jakaś fatamorgana. Nie mogłam mieć aż takiego pecha. Nie. Nie teraz, kiedy musiałam znaleźć Collina, musiałam go zobaczyć, musiałam z nim porozmawiać. Czekaliście tygodniami, dajcie mi jeszcze kilka godzin, do cholery!

— Winterhood, nie uciekaj.

Podziałało jak zaklęcie. Natychmiast odkleiłam stopy od podłoża. Pognałam przed siebie, zapominając o nożu w ręce, pistolecie za paskiem i wypchanej po brzegi torbie. Zapominając o swoich zdolnościach. Powinnam zostać i się bronić, jako że w ucieczce nie miałam z nim najmniejszych szans, ale nerwy pozbawiły mnie rozwagi jak ręką odjął.

Deptał mi po piętach. Zaraz mnie doścignie. Nie zauważyłam nikogo innego, więc najwidoczniej nie pogodził się jeszcze ze swoją zgrają po ostatniej kłótni. Dlaczego nie strzelił? Nie rzucił nożem? Odebrali mu na stałe całą broń?

W pewnej chwili natrafiłam na coś miękkiego i poderwałam się do góry.

To nie było przerażające dlatego, że nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia straciłam orientację oraz grunt pod nogami, wylądowałam w plątaninie lin, nie potrafiłam odróżnić góry od dołu ze światem wirującym przed oczami. Nie przez do cna skrępowane ruchy. Lęk wyssał mi całe powietrze z płuc, bo znalazłam się tam z nim. W jednej, ciasnej sieci wiszącej wysoko nad ziemią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro