Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39 część 1/2

Roześmiałam się dźwięcznie, niemalże histerycznie. Właściwie nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem mój śmiech był tak szczery.

Niezależnie od tego, czy Bree przestała się opierać wpływowi swojego żywiołu, czy była zmuszona znaleźć kryjówkę przed własnym bratem — co przez moment wydało mi się komiczne, dopóki nie uświadomiłam sobie, że Pilar użyła słowa „uciekła" — nie obchodził mnie jej los. Bo dlaczego miałby? Przyczyniła się do tego wszystkiego, przez co musiałam przejść, w równym stopniu, co Chase, jeśli nie bardziej. On przynajmniej nie udawał mojego przyjaciela.

— Chyba cię pojebało. Nie kiwnę palcem, żeby jej pomóc. Coś taki zdziwiony? To przez nią tutaj jestem! Przez jej cholerne kłamstwa i udawanie! Dla mnie już jest martwa.

Nie odezwał się słowem. Obszedł powoli fotel, aż stanął nade mną i nachylił się, podpierając dłońmi o oparcia po obu stronach siedzenia.

— Powiem to tylko raz. Wstaniesz i posłusznie zajmiesz miejsce w samochodzie albo poleję cię wodą, zaniosę do bagażnika i własnoręcznie wrzucę do oceanu — wyrecytował z tak srogą powagą, że atmosfera zgęstniała w ułamku sekundy.

Zadarłam brodę, chociaż jednocześnie chciałam wsiąknąć w fotel.

— Wiedziałam, że prędzej czy później będziesz czegoś wymagał. Proszę bardzo, wyrzuć mnie z domu, ale nie zrobię tego.

Uderzył pięścią w stół, aż kieliszki podskoczyły. Ja chyba też.

— To tylko drobna przysługa za przysługę, przecież tego nie przewidziałem!

— Nie rozumiesz. — Przełknęłam ślinę, bardziej zaskoczona niż przerażona jego nagłym napadem agresji. — Nie wejdę do wody. Mam hydrofobię.

Podniósł głowę, wpatrywał się we mnie przez kilka nieznośnie długich sekund, aż zmrużył oczy i wydał z siebie dźwięk, który można by określić krótkim połączeniem kaszlu oraz śmiechu.

— Spodziewałem się po tobie wiarygodniejszych wymówek. — Schylił się po koszulkę. — Hydrofobia u syreny. Tak, a ona boi się psów! — Wykonał zamaszysty ruch ręką w stronę Pilar. Stała oparta o ścianę, obserwując nas bez słowa.

— Ja nie żartuję. Od dziecka boję się wody, przemiana w syrenę tego nie zmieniła! — wyjaśniałam usilnie, chociaż byłam na przegranej pozycji. Brzmiałam absurdalnie, na jego miejscu też bym nie uwierzyła. Jak wmówić komuś, że ptak ma lęk wysokości?

— O dziwo, to prawda — włączyła się w końcu.

Wstałam z fotela i spojrzałam na nią, krzyżując ręce na piersi. Tylko na chwilę, bo zaraz musiałam podeprzeć się dłonią o stół. Dopiero w pionie zdałam sobie sprawę, że nie byłam na lekkim, niegroźnym rauszu. Miałabym problem ze stawianiem prostych kroków.

— A ty co, szpiegowałaś mnie? — fuknęłam ze złością, powstrzymując chęć zrobienia jaskółki na środku pokoju.

Napiłabym się jeszcze. I usiadła z powrotem. Albo poszła spać.

— Słyszę bicie twojego serca. Przyspieszyło, gdy powiedziałaś, że Bree jest dla ciebie martwa, więc chyba nie nienawidzisz jej tak bardzo, jak ci się wydaje.

Nie sądziłam, by celowo chciała mnie zdenerwować — ton jej wypowiedzi brzmiał tak... zwyczajnie, że równie dobrze mogła nawijać na temat jutrzejszej pogody, a jednak podniosła mi ciśnienie. Częściowo zazdrościłam jej wyostrzonych zmysłów, których ja nie zyskałam po przemianie, częściowo czułam się niekomfortowo w pobliżu chodzącego wykrywacza kłamstw. Co prawda z reguły byłam prawdomówna, ale to dawało jej pewną przewagę nade mną: nie chciałam, żeby wmawiała mi, co „naprawdę" myślałam na jakiś temat, bazując na reakcjach mojego ciała, nad którymi nie miałam żadnej kontroli. Poza tym myliła się.

— Przyspieszyło z ekscytacji, bo wyobraziłam sobie obdzieranie jej z łusek — wycedziłam przez zęby, chcąc do niej podejść, ale Chris przytrzymał mnie za bark. — Czy teraz kłamię?

— Syrena, która nie potrafi pływać? A myślałem, że widziałem już wszystko — wtrącił, zanim zdążyła odpowiedzieć. — Matko jedyna. — Usiadł zamyślony. — Nawet jeśli, to niczego nie zmienia. Najwyższy czas stawić czoła swoim słabościom.

Poklepał mnie w ramię, obdarzył ironicznym uśmiechem i włożył buty.

— Kolego, chyba nie zrozumiałeś. Nie wejdę do tego zasranego oceanu, choćby się paliło. A już na pewno nie dla tej szmaty. Co ci tak zależy, ją też pieprzyłeś?

Chyba trochę dałam się ponieść emocjom. W gruncie rzeczy wcale nie musiałam mijać się z prawdą — Jamie był w tym samym wieku, co Chris.

Wstając, wyrósł przede mną jak drzewo. Cała jego uprzejmość gdzieś się ulotniła, gdy sztorcował mnie wzrokiem, zaciskając szczęki tak mocno, że sama niemal czułam ból żuchwy.

— Pilar, będziesz tak dobra i przyniesiesz mi, proszę, butlę wody?

Nienawidziłam myśli, że z drugiego końca pokoju słyszała dudnienie mojego serca. A jeszcze bardziej tego, że naprawdę kierowała się do kuchni.

On był zdeterminowany, a ona posłuszna. Znakomicie. Nie miałam innego wyjścia, musiałam uciec się do swoich nadprzyrodzonych zdolności. Gdybym zaśpiewała, zrobiłby to, co Chase — zaniósłby moją łuskę do jakiejś czarownicy, z którą najwyraźniej utrzymywał kontakt, skoro udało mu się zamaskować dom, chomikował te wszystkie dziwne przedmioty i przed laty z jedną się umawiał. Widocznie wcześniej wcale nie miał nic przeciwko udzieleniu mi kilku odpowiedzi... W końcu, jak się okazało, mógł zerwać kajdany w każdym momencie, co wciąż stanowiło dla mnie zagadkę, nad którą jednak nie miałam czasu rozmyślać.

Niespecjalnie chciałam przeżywać powtórkę z nocy przed Halloween, więc włożyłam resztkę siły w znalezienie jego krwi. W stanie upojenia alkoholowego zwykle nie potrafiłam skupić się na jednej rzeczy, nawet kiedy chodziło o błahe, ludzkie sprawy, toteż i teraz sprawiło mi to ogromny problem.

Czułam się, jakby kilka osób mówiło coś do mnie jednocześnie, a moim zadaniem było wyłapanie jednej istotnej informacji z powstałego bezkształtnego bełkotu. Po chwili, krótkiej chwili ogromnego wysiłku, która wystarczyła, by wywołać rozdzierający ból głowy, odnalazłam tylko delikatne mrowienie za moimi plecami, należące przecież do butelek z alkoholem. Jęknęłam, oddychając ciężko.

Odniosłam wrażenie, że Chris uśmiechał się triumfalnie, że wiedział, co chciałam zrobić i dlaczego każda moja próba kończyła się fiaskiem. Cwaniak zabezpieczył się na każdy możliwy sposób. Może to wina tej króliczej łapki? Powinnam mu ją zabrać, kiedy miałam okazję.

Z frustracji zdrową nogą kopnęłam w ścianę. Cienkie deski nie wytrzymały i pękły, tworząc dziurę, w której poniekąd utknęłam. Niezdarnie wyjmując stopę, zahaczyłam o jedną z nich, przez co obraz spadł ze świstem za komodę.

Chris zaklął pod nosem.

— Dziewczyno, wiesz, że to przynosi pecha? — zganił mnie.

Miałam dość. Byłam zbyt podminowana, żeby wysłuchiwać jego gadki na temat przesądów.

— Wiesz, co jeszcze przynosi pecha? — syknęłam.

Wypadłam z domu przez frontowe drzwi. Zapadał już mrok, ostatnie ciepłe barwy zachodzącego słońca przenikały się z chłodnym sklepieniem. Szukałam samochodu, o którym wspomniał. Nie zauważyłam go wcześniej, ale poruszanie się po Ameryce bez auta było niemożliwe, więc, nawet jeśli Chris nie miał garażu, jego pojazd musiał stać gdzieś w pobliżu.

Alkohol wciąż obecny — i, niestety, dający o sobie znać — w moim krwiobiegu pozwolił mi ignorować niską temperaturę. Czułam podmuchy wiatru, ale nie zimno. Chwiejnie obeszłam dom i zbyt zdenerwowana, by dać się zatrzymać bólowi nogi, dotarłam do pierwszego samochodu, który się napatoczył. Nie byłam nawet pewna, czy należał do niego, ale miałam to w głębokim poważaniu.

Wybiegli za mną na podwórko. Chris najwidoczniej uznał, że przystałam na jego warunki i chciałam dobrowolnie zająć miejsce pasażera, bo nie próbował mnie zatrzymać. Wtedy z całej siły uderzyłam pięścią w boczne lusterko, wyginając je i zostawiając na nim pajęczynkę pęknięć. Wyjąwszy kawałek szkła, który wbił się między knykcie, obróciłam głowę, by zobaczyć reakcję chłopaka.

Stał z otwartymi ustami i dłonią wetkniętą we włosy. Wyglądał, jakby lada chwila miał doszczętnie zdruzgotany paść na kolana.

— Ile to lat pecha? Siedem? Niech będzie i czternaście! — Przymierzyłam się do stłuczenia kolejnego, ale Pilar mnie powstrzymała.

— Ja prowadzę. Będzie mi ono potrzebne — wyjaśniła zdawkowo, zajmując miejsce za kierownicą.

Chris podszedł, obejrzał straty. Burknął do siebie coś niezrozumiałego, wodząc wzrokiem wszędzie, tylko nie w moją stronę.

Położył baniak wody na dachu, o który następnie oparł się łokciami.

— Wsiadaj. Po tej akcji nie licz na to, że będę delikatny, wpychając cię do bagażnika — dodał spokojnie, kiedy ani drgnęłam.

Chociaż samochód był sporych rozmiarów, zmieściłabym się tam chyba tylko w przypadku, gdyby mój ogon wystawał aż na przednie siedzenia. Nie wierzyłam w to, że Chris naprawdę mógłby oblać mnie wodą na zewnątrz, kiedy w oddali słyszeliśmy hałas ruchu drogowego. Najwyraźniej jednak jego cierpliwość się skończyła, bo odkręcił nakrętkę. A ja, bądź co bądź, właśnie załatwiłam sobie parę dobrych lat nieszczęścia. 

Usiadłam obok Pilar, trzaskając drzwiami. Ograniczona ilość miejsca utrudniała wyprostowanie nogi, a tylko w takiej pozycji ból był w miarę znośny. Na domiar złego nie miałam żadnego planu, pomysłu, jak się z tego wykaraskać. Liczyłam na cud. Może w odpowiedniej odległości od domu uda mi się podgrzać jego krew? Może wystarczy mu zabrać króliczą łapkę? Czy w ogóle poradziłabym sobie w starciu z nimi? Właściwie i tak musiałam prędzej czy później pokonać lęk przed wodą, jeśli chciałam popłynąć do Kanady lub Meksyku, ale... nie teraz, nie w taki sposób, kiedy moje udo promieniowało bólem, nie myślałam trzeźwo i padałam ze zmęczenia.

— Pieprzeni łowcy! — klęłam. — Jak ja ich wszystkich nienawidzę!

Chris zniknął mi z pola widzenia. A niby tak mu się spieszyło!

Nie wiedziałam, o czym rozmawiać z Pilar. Miałam do niej masę pytań, ale w tamtej chwili żadne nie wydawało się odpowiednie.

— Nie znałaś Bree — zaczęłam, gdyż ona nie wyraziła chęci podjęcia żadnego tematu, a musiałam skorzystać z każdej okazji na dowiedzenie się czegoś nowego. — Nie pomagasz więc Chrisowi dlatego, że ci na niej zależy. Ba, dobrze wiesz, że wydałaby cię bratu, gdyby o tobie wiedziała. Obwiniasz mnie o przemianę? O znamię? — Dotknęłam palcem swojego policzka.

Niezależnie od jej odpowiedzi, nie potrafiłam czuć się winna. Nie zrobiłam tego celowo, nie miałam nad tym kontroli ani najmniejszego pojęcia, że coś takiego się stanie, jeśli dożyję pierwszej pełni w Stanach. Sama byłam tylko bezradnym, nieświadomym pionkiem zaangażowanym w grę, w której wcale nie chciałam brać udziału.

Potrząsnęła głową, ale nie jak człowiek. Jak zwierz. Zagłębiłam się w fotel, czując ciarki na plecach.

— Skąd ono się w ogóle wzięło? — ciągnęłam. — Może się tak zdarzyć, że i mnie łuski nie znikną do końca?

Odsunęła się na skraj siedzenia, niemal wchodząc na drzwi. O co jej chodziło, do diabła?

— Nie wiem.

— Krwawisz na czerwono? — spróbowałam z innej strony, nie dając za wygraną. Bree mówiła, że częste przemiany skutkowały utratą człowieczeństwa i przemianą krwi w ichor, a Pilar przecież stawała się czworonogiem co noc, może nawet częściej, jeśli w pewnym okresie potrafiła to kontrolować i zmieniała się celowo. Wcześniej zrobiła tak podczas leśnej wędrówki.

Spojrzałam w niebo upstrzone pierwszymi bladymi gwiazdami. Księżyc malał, ale wciąż przypominał koło.

— Nasz układ rozrodczy nie działa — mruknęła z wyraźnym zakłopotaniem.

Nie od razu zrozumiałam, co chciała przez to powiedzieć i dlaczego wyskoczyła z tym tematem jak Filip z konopi.

— Nie, nie — zreflektowałam — pytam o ichor.

Nie doczekałam się odpowiedzi. Zamiast tego nachyliła się w moją stronę i sięgnęła ręką do pokrętła opuszczającego szybę, po czym wystawiła głowę przez okno obok siebie.

— Ledwo mogę oddychać przez woń twojej krwi — rzuciła w ramach wyjaśnienia.

— No przepraszam bardzo, że moje rozharatane, pulsujące udo aka przemytnik lokalizatora tak uprzykrza ci życie — prychnęłam.

— Nie szkodzi, tylko następnym razem pamiętaj, żeby chociaż usiąść z tyłu. I zmienić bandaż przed wyjściem. I otworzyć okno.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że ona mówiła śmiertelnie poważnie.

Chris dołączył do nas po kilku minutach. Zachowując środki ostrożności, nie wyjechaliśmy z tego wiejącego grozą osiedla na główną drogę, tylko błądziliśmy jakimiś meandrycznymi uliczkami bez żywej duszy na horyzoncie. Zdziwiłam się, że nie kazali mi siedzieć pod tylnymi fotelami, tak w razie czego.

Wąskie, kręte ścieżki prowadziły przez rozległe pola, gdzie stał jeden dom co pół kilometra. Wiocha jak sto pięćdziesiąt. Nie chciałabym mieszkać na takim odludziu, zwłaszcza w pobliżu wilkołaków.

Po zastanowieniu, jednak wolałabym mieszkać tam sama jak palec niż w środku lasu razem z łowcami.

— Nawet gdybym zdołała pokonać lęk i jakimś cudem w mgnieniu oka nauczyła się pływać, masz pojęcie, ile litrów, akrów, czy w czym tam to mierzycie, wody ma ocean? Bree kazała mi jej unikać. Cassidy też — przypomniałam sobie. — Sam powiedziałeś, że nie mogę popłynąć do Polski, a teraz każesz mi szukać okruszka chleba na pustyni.

— To nie będzie takie trudne. Zmieniłaś ją, wyczujesz jej obecność.

Próbowałam się kłócić, że obecności Pilar czy Cassidy nie wyczuwałam, a im rzekomo również dorobiłam to i owo, ale na próżno. Był nieugięty i z jakiegoś powodu przekonany o moim powodzeniu.

Przewiało mnie, uszy szczypały niemiłosiernie, ponieważ wnętrze samochodu momentami przypominało dmuchawę z powodu pootwieranych okien. Wszystkich czterech. Oni mieli chociaż narzucone kurtki, ja zamarzałam. W dodatku Pilar była koszmarnym kierowcą. Kompletnie nie rozumiałam jej wyczucia tempa — a raczej jego braku — zwalniała na prostym odcinku, przyspieszała na zakrętach, pojazd telepał się na prawo i lewo, zgasł, gdy wjechaliśmy na grząski grunt. Już myślałam, że nie wyjedziemy z tego błota. Czekałam tylko, aż spomiędzy drzew wyjdzie jakaś zjawa, bo klimat zdecydowanie temu sprzyjał.

Wielokrotnie sprawdzałam, czy blokada niepozwalająca mi na skrzywdzenie któregokolwiek z nich zniknęła i kiedy nareszcie byłam pewna sukcesu, zorientowałam się, że nie wyczuwałam ich krwi, a benzynę. Natychmiast zaprzestałam prób.

— Destiny, jak spędziłaś Wszystkich Świętych w USA? — mówiłam sama do siebie, symulując dialog ze znajomymi z Polski. — A, jechałam sobie z Pogromcą Duchów i Nastoletnim Wilkołakiem na ratunek Akwamarynie-albinosce. Dzień jak co dzień. Kiedy moje życie stało się pieprzonym serialem telewizyjnym?

— Serialem? To brzmi jak początek wyjątkowo kiepskiego porno — skomentował.

Cokolwiek zamierzałam mu odpowiedzieć, żadne słowo nie padło z moich ust. Siedziałam jak wryta, nieświadomie zaciskając ręce na brzegu siedzenia.

Miałam halucynacje. Pewnie to przez ranę albo alkohol, albo jedno i drugie, zmęczenie też musiało odcisnąć jakieś piętno. Poczułam się prawie tak sparaliżowana, jak wtedy, gdy po raz pierwszy wyrosła mi płetwa, chociaż przecież teraz nic takiego się nie stało. Zobaczyłam tylko Collina na samym końcu drogi. Gdyby nie światło bijące z latarń — jak dobrze w końcu zobaczyć coś świadczącego o cywilizacji! — nawet nie dostrzegłabym, że ktoś tam stał. Nie zamrugałam, aż zapiekły mnie oczy, bo bałam się, że wtedy zniknie. 

— Rano obiecałem ci niespodziankę — rozwiał moje wątpliwości Chris. — Powiedziałem mu o tobie.

Jeszcze nawet nie weszłam do wody, a już zapomniałam, jak się oddycha.

— Co zrobiłeś?!

Niechcący szturchnęłam łokciem Pilar i prawie uderzyłam głową w dach samochodu, chcąc jak najszybciej odpiąć pas, który krępował mi ruchy, utrudniając odwrócenie się do Chrisa. Po co ja je w ogóle zapinałam?!

— Nie wie o Exodusie, o swoim ojcu ani Evansach i, dla jego własnego dobra, niech tak zostanie. Słyszysz? — Pstryknął mi palcami przed nosem, kiedy wpatrywałam się w niego z mieszaniną niedowierzania, strachu i chęci mordu. Jezu w niebiosach, on mówił poważnie. Miałam ochotę okręcić mu dłonie wokół szyi. — Myśli, że taka się urodziłaś. Jest świadomy wpływu, jaki na niego wywierasz, ale nie wdrążaj go w szczegóły. Nauczy cię pływać.

To się nie dzieje naprawdę.

— Pilar, zawróć samochód — wydusiłam przez zaciśnięte gardło. Nie brzmiało to tak stanowczo i groźnie, jak w mojej głowie, chociaż byłam gotowa rzucić się na kierownicę.

Nie mogłam spojrzeć mu w twarz, teraz kiedy znał prawdę, a co ważniejsze — nie mogłam go mieszać w ten bałagan, niezależnie od tego, jak bardzo łaknęłam kontaktu z normalnym człowiekiem. I tak przyszedł tam tylko ze względu na... klątwę, bo urokiem bym tego nie nazwała.

Część mnie bała się konfrontacji, część niczego tak nie pragnęła, jak się z nim zobaczyć, ale tu chodziło o jego bezpieczeństwo, a nie moje zachcianki.

Pilar nie zareagowała, więc, dygocząc od tłumionej wściekłości, znów zwróciłam się do Chrisa: 

— Patrz mi na usta: NIE. WEJDĘ. DO. WODY.

— Wejdziesz, jeśli będziesz musiała z niej kogoś wyciągnąć.

Ton jego głosu na to nie wskazywał, ale to zdecydowanie była groźba.

— Collin potrafi pływać — powiedziałam z największym przekonaniem, na jakie było mnie stać, chociaż nic nie wiedziałam na temat jego umiejętności w tym zakresie.

— Nie z kamieniem u nogi.

Bezceremonialnie chwyciłam go za koszulkę.

— Zabiję cię, jeśli chociaż spróbujesz go tknąć. Módl się, żebym nie wpadła dzisiaj na Bree, bo ją też rozszarpię na strzępy.

— Nie mogłaś jej nawet wydać Chase'owi, a uważasz, że posunęłabyś się do czegoś takiego? — Zaśmiał się niewzruszony. — Wolne żarty.

— Tylko nie mów później, że nie ostrzegałam.

— Opanuj się, bo go wystraszysz. Jeszcze bardziej.

Samochód stanął, a ja wciąż siedziałam tyłem do drogi, z zaciśniętą pięścią na kołnierzu Chrisa. Byłam zbyt przerażona, by się chociażby odwrócić, toteż wyjście z pojazdu graniczyło wtedy z niemożliwością.

Wzięłam głęboki wdech i odepchnęłam drzwi. Jakie miałam inne wyjście? Nie dałabym im rady, szczególnie jeśli w okolicy czaiło się wsparcie. Nie chciałam też narazić się na komentarz Pilar à propos mojego łomoczącego serca, zwłaszcza że nawet Chris z pewnością słyszał ten łomot bez problemu. Po chwili zatrzasnęłam je jednak z powrotem. Drzwi, nie serce.

— Zrobię to. — Zacisnęłam usta, nie wierząc we własne słowa. Zdecydowanie za dużo wypiłam. — Znajdę Bree i przyprowadzę ją do ciebie, pod warunkiem, że pomożesz mi zdjąć urok z Collina.

Nie wywarłam tym na nim takiego wrażenia, jak sądziłam.

— Przecież musisz tylko zanieść moją łuskę jakiejś wiedźmie! — dodałam pospiesznie, gdyby przypadkiem próbował mi wmówić, że nie miał o tym bladego pojęcia. — Przysługa za przysługę, sam mówiłeś.

Skrzywił się z niesmakiem.

— Wiedźmie? W sensie czarownicy? Słońce, po takim czasie ona nic nie wskóra. Collin przepadł wiele tygodni wstecz i żadna ilość łusek na to nie zaradzi. Co prawda znam jeszcze jeden niezawodny sposób na zdjęcie uroku z kogoś, kto słyszał syreni śpiew, ale nie nastawiaj się za bardzo — oznajmił z ciężkim westchnieniem. Dla mnie ta informacja była jak wczesny prezent świąteczny, bo nie przypuszczałam, że odczarowanie go wchodziło w grę, dopóki sama nie stanę się na powrót człowiekiem, a okazja ku temu... tak naprawdę nigdy nie istniała. — Musisz kazać mu zabić ukochaną osobę. Prościzna, nie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro