Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37 część 3/3

Nie byłam aż tak głupia, by wziąć od niego leki na uspokojenie. Krążyłam od pokoju do pokoju, bo chociaż bolała mnie noga, nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Wyzywałam go, wyzywałam łowców, rzucałam mięsem i okazjonalnie czymś, co akurat wpadło mi w ręce. Niemal rwałam sobie włosy z głowy, kiedy odgłosy zegara skojarzyły mi się z tykaniem bomby. Cisnęłam w niego podkową, ale tylko pękł, nie zepsuł się. Wisiał tak wysoko, że dopiero końcówką miotły — stając na palcach i wyciągając wysoko ramię — udało mi się go strącić. Zmiażdżyłam go, gdy w końcu spadł na podłogę.

Nawet nie wzięłam pod uwagę opcji z nadajnikiem, bo przecież łowcy już dawno okrążyliby dom z każdej strony. Co z tego, że nie mogli wejść do środka? Byliby zdolni zaangażować w to jakiegoś cywila — choćby jednego ze swoich, przecież nie każdy ich pracownik zajmował się polowaniami — albo podłożyć ładunki wybuchowe, a nawet cierpliwie zaczekać, aż będziemy zmuszeni opuścić schronienie, jeśli cała ta sprawa z M'innamorai miała tak wielkie znaczenie, jak wszyscy mi wmawiali.

Chris nie pracował dla nich już od jakiegoś czasu. Co, jeśli zdążyli ulepszyć swój sprzęt? Może wcale nie miałam kilkudziesięciu godzin? Nie wiedziałam, jakim cudem Pilar próbowała temu zaradzić, bo Chrisowi włączył się syndrom „im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie", doprowadzając mnie do furii.

Mogłabym zmusić go do mówienia, ale wolałam nie ryzykować stracenia panowania nad sobą i ugotowania jedynej osoby, która, jak dotąd, sprawiała wrażenie stania po mojej stronie. Musiał być dość pewny swego, skoro wciąż przebywał w moim towarzystwie. Gdyby istniała szansa, że wybuchnę w każdej chwili, trzymałby się ode mnie z daleka, kazałby mi siedzieć gdzieś na drugim końcu domu.

Istniała opcja, że żadnej bomby nie było, a ja uciekłam, ponieważ Chase to w gruncie rzeczy amator, w polowaniach polegał na Jamiem i tym razem też nie docenił swojego przeciwnika. W Halloween podgrzałam mu krew, więc wiedział o tej umiejętności, ale nigdy nie widział, żebym robiła coś takiego z basenem czy inną większą ilością wody. Brzmiało to jednak niczym pobożne życzenie, absolutnie nierealne i naiwne. Exodus nie powierzyłby takiego zadania komuś nieprzygotowanemu pod każdym możliwym względem.

Kiedy mosiężna figurka drzewka pieniężnego przebiła ścianę na wylot, Chris postanowił mnie nakarmić. Kuchnia była moim ulubionym pomieszczeniem, może z tego powodu, że w niej chociaż znajdowało się okno, dzięki któremu nie czułam się jak w gigantycznej trumnie.

— Ty pierwszy — nakazałam mu spróbować przyrządzonego przez niego bekonu. — To też — dodałam, wskazując na frytki, gdy nie oponował, a tylko westchnął ciężko.

Wprawdzie gotował przy mnie, ale jeśli mieszkając z Chase'em czegoś się nauczyłam, to tego, że łowcy mieli swoje sztuczki. Nie chciałabym niespodziewanie zasnąć czy zemdleć. Szczególnie teraz, gdy czas uciekał.

— Wiesz, nie żeby coś, ale nawet psy jedzą z osobnych misek... — mruknął pod nosem.

Poczułam się nieco pewniej ze świadomością, że nie dosypał niczego do mojej porcji. Na próżno rozglądałam się w poszukiwaniu noża czy widelca. Wszystko pochował.

— Mam jeść palcami? — bąknęłam. — Daj mi chociaż plastikowe sztućce.

— Skończyły się. Poza tym w niepowołanych rękach mogą być równie niebezpieczne, co te zwykłe. Sio! — krzyknął nagle i stuknął w szybę, domyśliłam się więc, że to ostatnie nie było do mnie.

Zdążyłam zobaczyć tylko biały koci ogon znikający za parapetem.

— Jedna przybłęda mi wystarczy — palnął, gdy wyraziłam chęć podzielenia się ze zwierzakiem bekonem, otwierając okno.

Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w oczy z niedowierzaniem. Szybko pożałował tych słów.

— Wcale się o to nie prosiłam! — wycedziłam przez zęby. Szturchnęłam go, wychodząc z kuchni.

— Przepraszam, źle to zabrzmiało! To miał być żart. — Przyspieszył, gdy zauważył, w którą stronę zmierzałam i zagrodził mi drogę tuż przed wyjściowymi drzwiami. — Co ty wyprawiasz?

— Powiedziałeś, że nie jestem więźniem, że mogę wyjść w każdej chwili — przypomniałam mu dziarsko.

— Powiedziałem też, że ci tego nie polecam!

— Przedstawię ci moją dewizę życiową: „niezalecane" nie znaczy „zabronione". Odsuń się, zanim sama cię odsunę.

— Będziesz się narażać, bo w żartach nazwałem cię przybłędą? Daj spokój, nie zachowuj się jak dziecko.

Odepchnęłam go i wyszłam na dwór.

Nareszcie świeże powietrze! Z przyjemnością zaciągnęłam się nim, chłodnym, orzeźwiającym, tak różnym od tego wewnątrz domu, ciężkiego i pachnącego starocią niczym w muzeum. Odnalazłam wzrokiem kota węszącego kilka metrów dalej. Natychmiast zwrócił na mnie uwagę, bo trudno było się skradać, kiedy pod stopami pękały wysuszone patyki i plątały się pnącza. Dźwięki spotęgował fakt, że wokół było zupełnie pusto. Nie widziałam żadnych przechodniów, żadnych samochodów, choć ulica znajdowała się tylko kawałek dalej, a z jednego domu do drugiego prowadziła ścieżka.

Pomyślałabym, że Montriverson to jakieś miasto widmo — a przynajmniej osiedle, na którym rzekomo mieszkał Chris — ale sierściuch wyglądał na zadbanego. Miał śliczną, błyszczącą białą sierść i nawet zareagował na nawoływanie, choć pewnie kawałek bekonu w mojej ręce bardziej go skusił do podejścia. W każdym razie nie czmychnął w popłochu, prawdopodobnie mieszkał gdzieś niedaleko.

— Chase musiał mieć z tobą wesoło, Mała Syrenko — zagaił spokojnie Chris. Pewnie mu ulżyło, że nie zaczęłam uciekać.

Uciekać w nieznane, ta. Nie mogłam nawet kucnąć, toteż z wyprostowaną nogą niezgrabnie opadłam na suchą trawę, zastanawiając się, ile czasu jeszcze minie, zanim się wykrwawię i czy nastąpi to szybciej od wybuchu bomby.

Kot zaczął mruczeć przy jedzeniu i pozwolił mi się pogłaskać. Słyszałam, że jest w tym coś kojącego, ale pierwszy raz naprawdę miałam okazję się o tym przekonać. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi, nie miałam ku temu powodów. Nie takich.

— Chase określił mnie mianem „Zwiastuna Zagłady". Nie sądzisz, że nazywanie mnie „Małą Syrenką" jest uwłaczające? To tak, jakbym ja na ciebie wołała „Pogromco Duchów".

— Duchy nie istnieją.

Parsknęłam. Stał za mną, nie widziałam jego miny, ale w tonie jego głosu wyczuwalna była niewielka doza pretensji.

— Nie wierzysz w duchy, ale w pechową trzynastkę już tak?

— To nie jest śmieszne. Trzynastego wypada w piątek za dwa tygodnie.

Kot połaskotał mnie wąsami, przez chwilę wąchał moje palce, po czym postanowił zatopić w nich swoje kiełki.

— Ja ci daję jeść, a ty mnie gryziesz, zdrajco?

Chris wydawał się zadowolony, jakby udało mu się udowodnić, że zwierzak był tylko szkodnikiem i nic mi po nim.

— Pewnie przeczuwa, że zamierzasz go porwać — wtrącił. Znów podniosłam wzrok, nie rozumiejąc jego aluzji. Przecież futrzak powinien radośnie wmaszerować za mną do domu w nadziei na więcej bekonu. Dostrzegając moją konsternację, wyjaśnił: — Nie kąsaj ręki, która cię karmi... Chyba że jej właściciel przetrzymuje cię wbrew twojej woli, wtedy gryź i uciekaj.

Wstałam na równe nogi tak szybko i niezdarnie, że kot odskoczył z uniesionym wysoko ogonem.

— Co powiedziałeś? — dopytywałam, mając naprawdę solidne uczucie déjà vu. — Już to wcześniej słyszałam.

Wzruszył ramionami.

— To dość znane przysłowie. Chodź, frytki stygną.

Nie poszłam za nim, nie od razu. Stałam chwilę w miejscu, przytrzymując się płotu i zaciskając oczy, jakby to kiedykolwiek komukolwiek pomogło w przypomnieniu sobie czegoś istotnego. Myślałam intensywnie nad tym, gdzie też mogłam to zasłyszeć, bo instynktownie wiedziałam, że nie była to jakaś nic nieznacząca fraza z programu telewizyjnego.

— Co chcesz na deser? Lody?

Wróciwszy do kuchni, oparłam się o blat, prostując nogę. Cały ciężar ciała przenosiłam na tę zdrową, prawą i w takiej pozycji czułam się najbardziej komfortowo. O ile w ogóle można czuć się komfortowo z krwawiącym, rozciętym udem, bombą tkwiącą gdzieś pod skórą i drażliwym wrażeniem, że zapomniało się o czymś istotnym.

— Masz masło orzechowe?

Z uśmiechem wyciągnął je z lodówki.

— Nie powiesz mi, że będę gruba? — upewniłam się.

— Nie, sam je wyjadam ze słoika. — Zaśmiał się. Zaczęłam maczać frytki w kalorycznym przysmaku ze świadomością, że orzechy dobrze wpływają na pamięć. — Chase jest na nie silnie uczulony.

Prawie się zakrztusiłam, ale akurat zdążyłam przełknąć, więc tylko odkaszlnęłam. To nie od Chase'a usłyszałam zdanie o gryzieniu, jednak przekazał mi je przez Biankę. Wyraźnie w celu nastraszenia mnie, chociaż nawet mimo tego, że on i Chris się znali, polowali razem, więc nie było niczym dziwnym, że używali podobnych sformułowań, usłyszenie go drugi raz w tak krótkim czasie wydało mi się podejrzane.

Nie wspominając już o tym, że słowa Chrisa brzmiały, jakby krył się za nimi jakiś podtekst. Przyglądał mi się, ale nie wiedziałam, czy z powodu mojego kasłania, czy interesowała go moja reakcja.

— To o to ci chodzi? Chcesz, żebym go zabiła? Dlaczego mnie tu ściągnąłeś i udajesz wielce gościnnego?

— Co takiego? — Zmrużył oczy i cofnął brodę. — Nie, po prostu rzuciłem hasłem, bo akurat...

— Nie obchodzi mnie to, czy zalazł ci za skórę, nie zależy mi na zemście, ja po prostu chcę wrócić do domu!

Słoik rozbił się na ścianie. Z mojej winy. Nie panowałam już nad tym, nie panowałam nad sobą, własnymi myślami i reakcjami, to wszystko mnie przerosło. Nie miałam siły, by jeść, przeżuwać, pić, oddychać, każda czynność wydawała się tak bezsensowna, pusta, nieistotna — przecież za kilkanaście godzin zamienię się w popiół, po co się wysilać? Po co robić sobie nadzieję, że wilkołaczyca, której zrujnowałam życie, przyłoży łapę do uratowania mojego? Już nawet nie chciałam cofnąć się w czasie. Chciałam go przyspieszyć, przenieść się czterdzieści godzin wprzód, mieć to za sobą.

Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy znalazłam się na podłodze, oparta o szafkę, zalana łzami. Nie wiedziałam, kiedy Chris przykucnął obok, podejmując nieudolną próbę pocieszenia mnie.

— Najgorsze jest to, że mogłam coś zrobić — wyrzuciłam z siebie. — Dopóki nie byłam więziona, mogłam uciec, mogłam komuś powiedzieć, gdybym tylko się zorientowała...

— Nie, nie zadręczaj się w ten sposób. Nic nie mogłaś zrobić. Naprawdę, nie mówię tego tylko po to, by cię odciążyć.

— Mogłam! — załkałam. — Dla Exodusu pracuje pięć milionów ludzi, w Ameryce jest ich ponad trzysta. Nie zabraniali mi nigdzie jeździć, przecież...

— „Największa forma kontroli jest wtedy, gdy myślisz, że jesteś wolny". Twój los był przesądzony w momencie, kiedy dowiedzieli się o tobie.

Przetarłam twarz, kręcąc głową. Nie zamierzałam go słuchać, przecież nie zachowywałam się tak, żeby mi współczuł czy pocieszał, wolałam, żeby wyszedł i zostawił mnie samą, tylko trudno było mi się zebrać na stanowczość, kiedy wstrząsały mną spazmy, a głos się łamał.

— Ale ja sama chciałam wyjechać, sama zainteresowałam się wymianą, nikt mnie do tego nie namawiał. — Przetarłam oczy. Jeszcze nigdy nie czułam się tak żałośnie  i bezradnie. Wtedy przypomniałam sobie, że może nie byłam przez nikogo namawiana za wszelką cenę, ale znalazł się ktoś, kto dopilnował, żeby mój wyjazd się odbył. Aureli. — Miałam mentora...

— Pracował dla nich.

— A gdybym wybrała inną rodzinę?

— Zapłaciliby jej, żeby zrezygnowała. Zaoferowaliby ci coś, byś zmieniła zdanie, złożyliby ofertę nie do odrzucenia. Wszystko było zaplanowane z ołówkiem w ręku. Zgubiłaś bagaż, prawda? To też nie był przypadek.

Smutek przeobrażał się w gniew. Każda sytuacja miała jakieś drugie dno. Byłam kontrolowana i badana niczym szczur laboratoryjny, i właściwie sama nie wiedziałam, na kogo i na co byłam najbardziej wkurzona. Na siebie? Na Evansów? Na Exodus? Na system, na całą Amerykę, na Kolumba?

— Cała sztuczka polega na tym, żeby jak najszybciej rozpoznać, w co przemieni się M'innamorai i w porę ją zabić.

— Nie rozumiem, dlaczego czekają, aż się przemieni, zamiast zrobić to zaraz po wylądowaniu. Co za bezsens. — Kopnęłam w nogę krzesła, które z takim impetem uderzyło w szafkę, że się od niej odbiło. Tylko taki miałam użytek z tej siły. Mogłam niszczyć, rozładować trochę negatywnej energii. Super użyteczne, tylko tego mi było trzeba. Opłacało się przejść przez te męki, żeby móc się pobawić w Hulka. 

— Kiedyś tak robili, ale okazało się, że kilka razy ściągnęli nie tę osobę, co trzeba... Czasami więzy krwi są zbyt słabe i nic się nie dzieje. Potrzebują niepodważalnych dowodów, nie mogą zabić cywila — tłumaczył. — Nie wspominając już o istocie samych badań. Evansowie robią to od pokoleń. Mają dobrą lokalizację, predyspozycje, krew AB Rh+.

Wybuchłam niemal szaleńczym śmiechem, nie kontrolując się już. Jedna sytuacja w tym wszystkim przyprawiała mnie o dobry humor.

— Obecne pokolenie dało ciała — odezwałam się w końcu. Chris milczał, czekając, aż się ogarnę i wyglądał na naprawdę zaniepokojonego. — Wiesz, że Bree jest syreną? Oto dowód na istnienie karmy.

— O czym ty mówisz? — Złapał mnie za brodę i obrócił w swoją stronę, pewnie by się upewnić, że nie kłamałam. — Nie może być syreną.

Uśmiechnęłam się.

— Widziałam na własne oczy. Ma biały ogon — wydusiłam wreszcie i poczułam się o niebo lepiej. Tak dobrze, że postanowiłam już zawsze mówić samą prawdę, dzielić się nią z każdym i nigdy więcej nie kłamać. Chris natychmiast się podniósł z widocznym zszokowaniem. — Gdzie idziesz?!

— Nie wychodź z domu!

Siedziałam na tej twardej podłodze w kuchni, dopóki nie zaczął boleć mnie tyłek. Potem udałam się na zwiady, chcąc zobaczyć, co było na piętrze.

Przeprawa przez schody okazała się o wiele bardziej bolesna, niż przypuszczałam. Cholera, gdybym wiedziała, że wspinaczka pójdzie mi tak mozolnie, zrezygnowałabym przed dotarciem do połowy drogi. A może wręcz przeciwnie, bo w końcu ból fizyczny był znośniejszy od psychicznego.

Po wejściu do pierwszego pomieszczenia przyszło mi do głowy wiele określeń na literę „p": przestronne, puste, przerażająco puste, przestarzałe, przyduże. Stała w nim właściwie tylko niewielka dwudrzwiowa szafa, naprzeciwko której, daleko, po drugiej stronie pokoju, znajdowało się łóżko.

W rzeczywistości zapewne wcale nie było jakieś specjalnie wyjątkowe, ale dla pozbawionej snu osoby po przejściach sprawiało wrażenie największego, najwygodniejszego i najmiększego łoża na Ziemi. Wiedziałam, że nie mogłam pójść spać. Nie mogłam tak po prostu smacznie zasnąć w ruderze obcego gościa, o którym nic nie wiedziałam, który ni stąd, ni zowąd wyszedł i mógł wrócić lada moment.

A jednak moje ciało zbuntowało się przeciw mnie. W każdy możliwy sposób kazało mi przestać walczyć: powieki zaczęły się kleić, ręce zamknęły drzwi, nogi doprowadziły mnie do wysokich okien, gdzie odcięłam dostęp rażącego w oczy światła, zasuwając grube, burgundowe zasłony, uszy zignorowały odgłosy skrzypiącej podłogi, ciało trzęsło się z zimna, gdy myślałam o ciepłej pierzynie, a ból uda stawał się coraz dokuczliwszy. Zasypiając przestałabym go odczuwać choć na chwilę.

Prawdopodobnie zbudził mnie trzask. Prawdopodobnie dochodził z dołu, prawdopodobnie jego sprawcą był Chris i prawdopodobnie spałam bardzo niespokojnie oraz tylko przez chwilę. Wstałam ostrożnie, powoli przeszłam do szafy, postanawiając wykorzystać ostatnie chwile samotności na przejrzenie jej w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym wykorzystać.

Znalazło się kilka pudeł wypchanych niezbyt przydatnymi gratami: śrubkami, długopisami, pędzlami, starym, pustym portfelem, rozwalonymi częściami jakichś plastikowo-metalowych sprzętów, sznurówkami i papierkami. Na dnie szafy leżało kilka wieszaków. Najprzydatniejszą rzeczą wydały mi się kajdanki z logo Exodusu, które rozpoznałam też na paru wspomnianych zepsutych fragmentach czegoś większego.

Chris zaczął mnie już wołać, pewnie spanikowany, że go nie posłuchałam i gdzieś wyszłam. Chyba jednak natrafił na jakiś trop, bo słyszałam jego kroki na schodach, więc jeszcze tylko szybko pchnęłam drzwi wewnątrz sypialni. Chciałam znaleźć coś na niego, mieć dowód na nieszczerość, ukryte zamiary, fałszywą uprzejmość, cokolwiek. Wręcz pragnęłam się przekonać, że i on tylko udawał, bo nie byłam w stanie uwierzyć, że mówił prawdę. A skoro jej nie mówił, musiałam się dowiedzieć, co zatajał. Chciałam mieć pretekst, by bez skrupułów użyć na nim swoich mocy.

Niestety zamiast pomieszczenia ze zmasakrowanymi ciałami zastałam zwykłą łazienkę. No, prawie zwykłą.

— Widzę, że znalazłaś swój pokój. Podoba ci się?

Wyszłam z niej powoli, raz jeszcze rozglądając się wokół. Cóż, przynajmniej miałam okno.

— Z dwojga złego lepsze to od nory w lesie. Dlaczego w łazienkach nie ma luster? — zapytałam Chrisa stojącego w wejściu. Nie wiedziałam, gdzie był, ale też nie oczekiwałam, że mi wszystko wyśpiewa. Wyglądał tak samo, nie wrócił z poszarpanymi czy pokrytymi krwią ubraniami. Pewnie próbował w jakiś sposób potwierdzić moją nowinę dotyczącą Bree.

Zastanawiałam się, kim był wilkołak, na którego miesiąc temu natknęłyśmy się przy jeziorze. Nie potraktowałam go wtedy zbyt miło. Nie pamiętałam też, jak otwarcie przy nim rozmawiałyśmy, ale Bree raczej nie pozwoliła mi puścić pary z ust. Wilkołaki nie powinny więc wiedzieć, co się z nią działo, zwłaszcza że to one najprawdopodobniej były tą watahą zza miasta, która nie miała wstępu na posiadłość Evansów w promieniu mili. Jak w takim razie Pilar chciała przekroczyć barierę, kiedy z Chrisem szli mi na ratunek?

Może nie należała do tego stada. W końcu przemieniła się stosunkowo niedawno.

— Lustra łapią dusze, dlatego stłuczenie ich przynosi pecha. Bywam niezdarą, więc wolę nie ryzykować.

Mogłam się tego domyślić. Z drugiej strony jego przesądność nagle okazywała się dobrą wymówką na wszystko, a ja przypomniałam sobie moje skojarzenie z trumną. W domu wprawdzie znajdowała się masa przedmiotów mających raczej odstraszać wampiry, co pasowało do łowcy, ale coś mi w tym wszystkim nie pasowało.

— Albo jesteś wampirem i boisz się, że zauważę brak twojego odbicia — rzuciłam niby od niechcenia.

— Wtedy nie wyszedłbym na słońce, poza tym wampiry się odbijają. No i z jakiego powodu mielibyśmy się znaleźć razem w łazience?

Mimo wszystko odsunęłam zasłony, wpuszczając światło do pokoju. Pozwoliło mi zobaczyć, ile kurzu fruwało w powietrzu.

— Chcę zamek w drzwiach. — Skinęłam głową na te, u których progu wciąż stał.

— Gdybym chciał cię skrzywdzić, zamek na niewiele by się zdał — powiedział bez cienia groźby, ale i tak spojrzałam na niego spode łba.

— Dzisiaj, inaczej nie będę tu spać.

— Czy ty nadal krwawisz? — zauważył w końcu. Albo i o wiele wcześniej, bo łowca nie mógł być aż tak niedomyślny, ale teraz wygodnie mu było zmienić temat. — Z jakiej racji to się nie zagoiło?

— Chase odciął mi kawałek ogona.

Kazał mi się położyć na łóżku, a sam pospieszył po coś do innego pokoju. Wrócił z apteczką i już wtedy wiedziałam, że to się dobrze nie skończy. Przed oczami miałam tylko Chase'a stosującego wódkę jako odkażacz i zszywającego sobie własną ranę. Nie chciałam, żeby zajmował się mną ktoś bez medycznego wykształcenia, bez znieczulenia i sterylności w tym starym, brudnym budynku.

— Ściągnij spodnie — poinstruował.

— Nie mogę.

— Nie będzie aż tak bolało, tylko...

— Nie mogę, bo nie mam bielizny — przerwałam mu. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. — Wybacz, że nie miałam czasu się stroić, ja tylko walczyłam o życie!

Nie dając mu szansy na skomentowanie tego, rozerwałam materiał tuż nad raną. Rozprułam go dookoła nogi, ale bałam się odkleić spodnie od skóry... a raczej tego, co z niej w tamtym miejscu zostało. Chris nie musiał mnie długo namawiać do odwrócenia głowy.

Zachłysnęłam się powietrzem i przygryzłam sobie język, chcąc nie krzyknąć.

— Fiu, fiu, musiałaś go nieźle wkurzyć.

— No jasne, to moja wina! — warknęłam, przyciskając sobie poduszkę do twarzy.

Na razie czułam, że przemywał tylko okolice rany nasączoną czymś chusteczką. Cała noga mi pulsowała.

— Kiedyś syreny nie były niczym niezwykłym, ale teraz, jeśli poza tobą i Bree jakieś istnieją, żyją w oceanie, gdzie są całkowicie nieuchwytne. Jest kilka przedmiotów, za których pomocą można dokonać niemal wszystkiego, jeśli ma się magię po swojej stronie. Ciekawe, co też Chase planuje zrobić z twoimi łuskami, bo najwyraźniej musiał je pozyskać... Szkoda, że w taki brutalny sposób.

— Tak, fascynujące! — fuknęłam. Może celowo paplał, żebym nie myślała o bólu, ale ja chciałam, żeby jak najszybciej zrobił, co miał zrobić. — Obchodzi mnie to równie mocno, jak aktualna wilgotność powietrza w Zimbabwe.

— Zawsze jesteś taka opryskliwa w stosunku do osób, które chcą ci pomóc?

Zrobiłam błąd. Wsparłam się na łokciu i spojrzałam na nogę.

Całe moje ciało momentalnie zwiotczało. Na widok czarnej ropy czy też zakrzepniętej krwi zrobiło mi się tak słabo, że byłam bliska omdlenia. Natychmiast przysłoniłam drżącą już dłonią oczy, próbowałam ignorować mroczki, rozluźnić zaciśnięte gardło wraz ze szczęką i skupić się na oddychaniu.

— Nie, tylko w stosunku do mężczyzn. Babka zagroziła, że jeśli będę dla nich miła na wymianie, po powrocie wyda mnie za mojego przyszywanego kuzyna — bredziłam z bólu. — Chcesz, żebym wyszła za swojego przyszywanego kuzyna?

— Co?

— Ma dwie krowy i kozę. Może powinnam to rozważyć dla tych hektolitrów mleka.

Wtedy zrobił coś niespodziewanego: odpiął pasek ze spodni.

— Masz do zaoferowania więcej niż dwie krowy i kozę?

— Zagryź to. — Podał mi go.

— Rany, jeśli chcesz, żebym się zamknęła, po prostu powiedz. Nie musisz mi od razu wpychać rzeczy do ust.

Widząc, w jakim byłam stanie, kazał mi się napić wody, bym zaczęła nieco trzeźwiej myśleć. Pstryknął mi palcami przed twarzą, poklepał po policzku. Dlaczego? Przecież jeszcze byłam przytomna. Przynajmniej tak sądziłam.

Następnie poradził mi myśleć o czymś przyjemnym, obiecał, że zrobi to szybko i możliwie jak najmniej boleśnie. A wtedy bez ostrzeżenia wsadził palce w moją ranę.

Jakimś cudem powstrzymałam się od złamania mu ręki czy kopnięcia zdrową nogą, może byłam zbyt zajęta wrzeszczeniem albo ból zwyczajnie mnie obezwładnił. Mogłam stracić przytomność na kilka sekund. Rozerwałam prześcieradło, zaciskając na nim paznokcie. Myślałam, że minęły wieki, zanim oświadczył uroczyście, że operacja się udała i zasłużyłam na naklejkę dzielnego pacjenta. Dziwne, bo wciąż czułam się, jakby ktoś wkręcał mi w udo gruby, palący pręt.

W końcu podniosłam głowę. Wszystko było umazane we krwi — pościel, podłoga, ja, jego ręce. Wyglądał, jakby właśnie odebrał nimi poród. Przypomniało mi to też traumatyczne przeżycie ze szkolnej łazienki, gdy wyrywałam pióra z pleców Cassidy.

Chris trzymał w dłoni mały, płaski, okrągły przedmiot. No, może nie taki mały, bo wielkości pięciozłotówki. Trochę mi zajęło zrozumienie, że właśnie wyciągnął go z mojej nogi. Nie miałam siły myśleć nad tym, jakim cudem przez ten cały czas nie wypadł, jak głęboko musiał tkwić. Nie docierało do mnie jeszcze w pełni, co chłopak właśnie zrobił — byłam zbyt zajęta próbą utrzymania przytomności, choć utracenie jej byłoby takie proste i przyjemne, odcięłoby cały ten zatrważający obraz, pozwoliłoby chwilowo zapomnieć o cierpieniu.

Zaszumiało mi w uszach i zakręciło się w głowie, gdy opadłam, patrząc w wiszący nade mną łapacz snów. Napiłam się wody.

— Mówiłem — oświadczył niemal z zadowoleniem.

Zamknęłam powieki, czując się, jakbym dryfowała. Potem usłyszałam głośny trzask. Poderwałam się.

— A gdyby to była bomba?! — krzyknęłam z wyrzutem resztką sił, uświadamiając sobie, że właśnie rozwalił nadajnik w drobny mak.

Spojrzał na mnie z oburzeniem.

— Potrafię odróżnić urządzenie namierzające od bomby!

To zmieniało postać rzeczy. Zerknęłam w stronę okna. Chciałam do niego podejść, ale nie śmiałam stanąć na tej nodze. Nie miałam zamiaru ruszyć nią na milimetr.

— Dawno powinni otoczyć dom — stwierdziłam.

Znów usiadł obok, tym razem już po to, by odratować resztki tego, co pozostało z mojego uda.

Może wyolbrzymiałam, ale czułam się, jakby odcięty płat skóry sięgał mi do kości. Ilość krwi tylko potęgowała owo makabryczne wyobrażenie.

— Nie sądzę, żeby Chase ci to zainstalował „na wszelki wypadek". — Polał ranę jakimś roztworem, na co znów wydałam z siebie stłumiony krzyk, zaciskając oczy i zęby. — Chce, byś go gdzieś doprowadziła i najwidoczniej czeka, aż dotrzesz do właściwego miejsca. Może ma jakieś podejrzenia co do tego, gdzie ono się znajduje i wie, że to nie tutaj.

— Bredzisz. — Wciągnęłam głośno powietrze i zaczęłam wachlować nogę rękami. — Niby gdzie miałabym go doprowadzić?

Zamyślił się.

— Nie gdzie, a do kogo. — Nawpychał mi do środka wacików o dziwnie ciemnawym kolorze, przez co nawet nie miałam jak wyrazić zdziwienia, bo byłam zajęta jęczeniem i cichymi modlitwami o litość. — Des... tiny, myślę, że on czeka, aż zaprowadzisz go do swojej kuzynki.

Prawie się zaśmiałam. Tylko dzięki potężnemu zastrzykowi agresji na myśl o tym, co jej zrobił, przeszło mi to przez gardło:

— Mojej kuzynki? Tej, którą zabił?

Chris ściągnął brwi, nawet zaprzestał na chwilę owijania mnie bandażem.

— Chciałby — prychnął. — Julia żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro