Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33 część 2/2

Próbowałam zachowywać się normalnie, chociaż dobry humor jeszcze mnie nie opuścił i nawet Bree nie udało się go zepsuć swoją zaskakującą nowiną. Czułam się po prostu dobrze. Pierwszy raz od wielu, wielu dni mogłam szczerze odpowiedzieć na pytanie „jak się masz?" bez zbędnego marudzenia.

Za radą host siostry postanowiłam przygotować dom do jutrzejszego święta. Przejrzeć ozdoby, wydrążyć dynie. Rozpierała mnie energia, która zmarnowałaby się, gdybym załączyła laptop, a nie miałam jak jej spożytkować w inny sposób, więc powędrowałam na strych. Włożyłam klucz do starej, zardzewiałej kłódki i przekręciłam go. Usłyszałam kliknięcie zamka i już miałam raźnie wejść do środka, kiedy drzwi, tuż po wydaniu mrożącego krew w żyłach jęku, zatrzasnęły się ze szczękotem, który rozbrzmiał mi w głowie. Zobaczyłam nad sobą rękę Chase'a.

Dostałam nagłej arytmii serca. W brzuchu poczułam mrowienie jak na kolejce górskiej w szczytowym momencie, tuż przed zrobieniem największego salta, gdy wagoniki zatrzymują się na chwilę, pozwalając ci rzucić okiem na całe wesołe miasteczko i zdajesz sobie sprawę, jak wysoko się znajdujesz i z jakim impetem zaraz wystrzelisz do przodu.

Dobrze wiedziałam, jak działa lęk i adrenalina, wiedziałam, że mózg myli strach z podnieceniem — Boże, kto o tym wiedział lepiej ode mnie? Sama świadomość jednak w niczym nie pomagała. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, nie, krzyczały, żebym brała nogi za pas i pod żadnym pozorem nie zostawała z Chase'em sam na sam, a ja, na przekór rozsądkowi, rozumowi i logice, dokładnie to chciałam zrobić.

Czy to możliwe, żebym podświadomie aż tak się go bała? Kolana wiotczały mi za każdym razem, kiedy mimochodem wspominał o syrenach, szastał aluzjami — a robił to wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni — ale nigdy dotąd nie czułam tego w takim stopniu. Odnosiłam wrażenie, że chodziło o coś innego, że coś mi umknęło, jednak nie potrafiłam skupić myśli choćby na moment.

— Czego chcesz? — sprowadził mnie na ziemię.

Obróciłam się do niego twarzą. Wciąż opierał rękę nad moją głową, przez co poczułam się jak w klatce. Gdyby to był film, przy tak intensywnym kontakcie wzrokowym i otumaniającej bliskości, Chase popchnąłby mnie teraz na te drzwi. Matko, jak ja chciałam, żeby mnie na nie popchnął.

Ale życie to nie film. Wrogowie ze sobą nie sypiają. Właśnie uświadomiłam sobie, że on dokładnie tak mnie postrzegał. Co więcej, pewnie się mną brzydził, gardził i prędzej wbiłby mi swój damasceński sztylet w pierś niż dotknął jej gołą ręką.

A ja powinnam czuć to samo.

Otrząsnęłam się, jakbym chciała z siebie zrzucić jakieś robactwo. O czym ja myślałam? Co mi strzeliło do głowy? Musiałam się w coś uderzyć. I to porządnie.

— Lepiej nie pytaj — wymsknęło mi się. Przełknęłam ślinę i minęłam go na miękkich nogach, naprawdę zaczynając się bać, że prędzej czy później stracę kontrolę nad sobą.

— To mój dom. Pytam i oczekuję odpowiedzi! — krzyknął, podążając za mną schodami w dół.

Dopadłam lodówki i stanęłam w zbawiennym chłodzie. Rzuciłam się na wodę, żałując, że nie mogłam jej sobie wylać na głowę. Moja skóra niemal piekła z gorąca.

Chase stał ze skrzyżowanymi rękami w bezpiecznej odległości, obserwując mnie z niekrytym zdziwieniem. Próbowałam na niego nie patrzeć. Chciałam wygonić go do tej jego piwnicy, studia, pokoju, gdziekolwiek, byle tylko zszedł mi z oczu i przestał mącić w głowie, ale... nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Owa chęć minęła tak szybko, jak się pojawiła.

— Czego szukałaś na strychu?

Zapomniałam. Kompletnie zapomniałam. Destiny, weź się w garść. Na pewno zauważył, że coś nie grało. Czy naprawdę wszystko to, co wtedy czułam, było przenikliwym strachem źle zinterpretowanym przez mózg? Bo jeśli chciałam krzyczeć, to na pewno nie z przerażenia.

Zdobyłam się na wzruszenie ramionami i, jak się mogłam spodziewać, taka odpowiedź go nie usatysfakcjonowała. Kiedy podszedł do lady, bałam się ruszyć, ponieważ przestałam ufać samej sobie.

Nie zapalił światła w kuchni, toteż jego jedynym źródłem była lodówka, w której wciąż stałam. Wyciągnął dwie literatki i postawił je na blacie, a potem sięgnął po alkohol.

— Chcesz mnie upić?

Zachciało mu się ten jeden raz, gdy wcale nie musiał tego robić.

— Nie. Siebie — sprecyzował. — Nie wytrzymam z tobą na trzeźwo.

A jednak rozlał whiskey do obu szklanek. Podeszłam niepewnie i sięgnęłam po tę bliżej niego, nagle przypominając sobie o tym, co się stało, kiedy wypiłam puszkę piwa, którą mi zaoferował. W blasku księżyca dostrzegłam, że uniósł brwi.

— Myślisz, że chcę cię wykorzystać pod nieobecność domowników i w tym celu dosypałem ci czegoś do napoju? Tuż pod twoim nosem? Nawet ja nie jestem tak bezczelny.

Za to bezpośredni jak najbardziej.

— Skoro tak... — Zjechałam wzrokiem na drugą szklankę. Oparłam się o szafki, stojąc chwiejnie, jakbym była już przynajmniej po serii szotów. Tak też się czułam: lekko, beztrosko, niefrasobliwie.

Upił łyk, może dwa, po czym stracił zainteresowanie drinkiem. Swój wciąż trzymałam w coraz bardziej śliskiej od potu ręce. Chase patrzył na mnie oczami, które mimo ciemności lśniły intensywną zielenią, a ja bezskutecznie starałam się uspokoić łomoczące serce. Przecież wcale się go nie boisz, powtarzałam sobie. Szybko doszłam do wniosku, że w gruncie rzeczy chciałabym, żeby tylko o to chodziło. Wolałabym czuć najpierwotniejsze przerażenie, bo je przynajmniej byłabym w stanie zrozumieć.

— Co zamierzasz robić całą noc?

Spać. Powiedz „spać"!

— A ty? — spytałam zamiast tego.

— Zależy od twojej odpowiedzi.

Szklanka roztrzaskała się. Tym razem nie przez to, że w jakiś sposób podgrzałam jej zawartość do zawrotnej temperatury, a zwyczajnie dlatego, że upuściłam ją na kuchenną podłogę pokrytą twardą glazurą.

Nagły hałas mi pomógł. Wcześniej przyklejona do podłoża jak mucha do lepu, teraz mogłam odzyskać jasność umysłu i odskoczyć na taką odległość, że nie naruszaliśmy już własnych przestrzeni osobistych. Otrzeźwienie było tak krótkie, tak ulotne...

— Uspokój się. Miałem na myśli, że gdybyś, przykładowo, zorganizowała imprezę, to zamiast snu musiałbym sobie znaleźć inne zajęcie. Dalsze przygotowania do koncertu chociażby.

— Imprezę? Niektóre rzeczy wymagają udziału więcej niż jednej osoby.

Szelmowski uśmiech wykwitł na jego ustach.

— Kilka przychodzi mi na myśl — szepnął uwodzicielskim głosem, od którego niewidzialny żar buchnął mi w twarz. Nie wiedziałam, czy zrobił to w żartach, czy mój umysł wyobrażał sobie zbyt wiele.

W końcu do mnie dotarło. To musiał być sen. Dlatego Chase nawet w ciemności zdawał się promieniować kolorami, a każde jego słowo wibrowało w powietrzu na długo po wypowiedzeniu go. Dlatego tak strasznie nie chciałam się obudzić.

Odsunęłam się, aż wpadłam plecami na zimną ścianę lodówki.

— Przestań! — Zacisnęłam powieki. Każda próba skupienia się przyprawiała mnie o przenikliwy ból i chęć wyrwania sobie włosów z głowy. — Co ty mi zrobiłeś?

— Jeszcze nic. — Kiedy się nachylił, sama nie wiedziałam, czy powinnam rzucić się mu na szyję, czy uderzyć go w twarz, dlatego nawet nie drgnęłam. Nie byłam w stanie. — Wyluzuj, przecież tylko się z tobą droczę.

— Więc tego nie rób.

— Na pewno właśnie tego chcesz? — Wsadził mi w dłoń własną szklankę. Gdy dotknął swoją ręką mojej, miałam wrażenie, że mnie poparzył. Bardziej jednak zabolało, gdy ją zabrał.

— Halloween! — przypomniałam sobie w porę. Lada chwilę napięcie rozsadziłoby mnie od środka. — Bree kazała mi iść po ozdoby halloweenowe! Dlatego szłam na strych.

— Sam po nie pójdę — rzucił po chwili. Przez kilka długich sekund chyba obserwował mnie podejrzliwie, ale pewna nie byłam, bo wbiłam wzrok w etykietkę butelki. Nie przeczytałam ani jednego słowa. — Spróbuj dla odmiany jej nie rozbić.

— Uważaj na pająki.

Obrócił się przez ramię z groźnym spojrzeniem i zniknął na schodach.

Odetchnęłam ciężko, czując się, jakbym przez cały ten czas wstrzymywała oddech i dopiero teraz wypłynęła na powierzchnię. Ręce zaczęły mi drżeć. Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo, ponieważ mój umysł zatracił wszelką umiejętność łączenia faktów, wiązania informacji i wykorzystywania dotychczasowej wiedzy. Śpiewałam. Uciekł. Zgubiłam łuskę. Śpiewał. Zwariowałam. Choć to zdecydowanie nie był przypadek, myślenie o czymkolwiek niezwiązanym bezpośrednio z Chase'em sprawiało mi ból i ogromny wysiłek. To trochę jak układanie puzzli, gdy na większości wyblakł nadruk. Niby coś pasuje, ale nie wiadomo do końca gdzie, z której strony i do czego.

Nogi poniosły mnie na górę. Wmawiałam sobie, że szłam prosto do swojego pokoju, zamierzałam się w nim zamknąć na cztery spusty i nie wychodzić nigdzie, dopóki Bree nie wróci. Natknęłam się na Chase'a obładowanego pudłami, gdy już miałam przekręcić gałkę.

— A ty gdzie? — mruknął szorstko.

— Do łóżka.

— Chyba śnisz. Idziesz ze mną.

Wiedziałam, że nie o to mu chodziło, ale i tak wzięłam głęboki wdech, oddając się tej myśli.

— Jestem zmęczona — próbowałam się wymigać, choć brzmiałam, jakbym z grzeczności odmawiała ostatniego kawałka pizzy.

— Ty? Czym? — prychnął. — Nie pracujesz, nie uczysz się, nie sprzątasz, nie gotujesz. Pomożesz mi chociaż porozwieszać te ozdoby. Przydaj się na coś dla odmiany.

Było ze mną źle. Bardzo źle. Zawsze, gdy mnie obrażał lub rozkazywał, wywracałam oczami i, zirytowana, zbywałam go jakimś sarkastycznym komentarzem. Teraz nie czułam irytacji. Zaimponował mi swoją stanowczością i miałam ochotę uderzyć się cegłą w łeb, bo nie wiedziałam, co się do jasnej cholery działo.

Ziemia do Destiny. Igrasz z łowcą, manipulantem, kimś, kto tylko szuka okazji, żeby cię wybebeszyć.

Powinnam skontaktować się z Bree. Albo najlepiej od razu z psychiatrą.

Co jakiś czas pojawiały się przebłyski rozsądku, które na bardzo krótką chwilę stawiały mnie do pionu, ale coś stale ciągnęło mnie do Chase'a. I, ku mojemu przerażeniu, było silniejsze.

Dlatego też pomogłam mu poznosić pudła ze strychu przed dom. Dwa małe i pięć ogromnych wypchanych po brzegi sztucznymi dyniami, pajęczynami, pająkami, maskami, nietoperzami i innymi gratami, na jakie nie zwracałam uwagi, bo każdą moją myśl pochłaniał Evans.

— Chcesz je rozwieszać nocą? — zdziwiłam się. Wcześniej miałam w planach przejrzenie ich i zabranie się za to rano.

— Nie, chcę je wziąć na spacer — ironizował. — A co? Wolałabyś robić coś innego o tej porze?

Jakże się cieszę, że zapytałeś.

— Po ciemku jest lepszy klimat — dodał, gdy nie odpowiedziałam, bo byłam zbyt zajęta połykaniem słów, które cisnęły mi się na język, a za które zaszyłabym sobie usta, gdyby kiedykolwiek z nich padły.

Ni z tego, ni z owego otworzył bramę garażu i obserwowałam, jak wchodził do środka. Bez chwili namysłu ruszyłam za nim, zapominając o odstawieniu pudła, które cały czas trzymałam w dłoniach.

Żarówka świeciła jaśniej od lampy na ganku. Dopiero teraz, w świetle, zauważyłam, że Chase nie wziął prysznicu po treningu, który musiał odbyć po swojej serenadzie. Widziałam wyraźnie jego grzywkę sklejoną od potu, wciąż zaróżowione z wysiłku policzki i plamy na koszulce, które normalnie uznałabym za obrzydliwe.

Co on wyprawiał?! Pociągnął za kołnierz, zdjął górną część ubrania, a ja niemal zakrztusiłam się śliną, chcąc go powstrzymać. Lekkie jak piórko pudełko wyleciało mi z rąk przy gwałtowniejszym ruchu. Plastikowe dekoracje hałaśliwie uciekły na beton garażowej posadzki. Czy przez całą noc będę wszystko upuszczać jak jakaś sierotka Marysia?

Boże, nie miałam za grosz instynktu samozachowawczego. A nawet jeśli, to jego resztki właśnie się ulotniły.

— Poważnie? — rzuciłam ochryple, starając się utrzymać rezon i brzmiąc całkowicie normalnie, choć czułam się jak na haju. Zbyt wiotkie kończyny, bym mogła nad nimi całkowicie panować; prąd przeszywał moje ciało, jakby samo powietrze było naelektryzowane. Każdy głębszy oddech piekł mnie w przeponie, mieszając się z pulsującym ciepłem.

— Już nie udawaj zgorszonej. Nieraz chodziłem przy tobie w samych bokserkach.

Ale wtedy nie chciałam cię ujeżdżać jak kucyka szetlandzkiego.

Chyba zbyt dużo czasu ostatnio spędzałam z Biancą.

— Nie tak łatwo mnie zgorszyć. — Z ogromnym wysiłkiem uciekłam gdzieś wzrokiem.

— To brzmi jak wyzwanie.

— Czemu się rozbierasz? — przeszłam szybko do sedna, bo nie podobał mi się kierunek, w jakim zmierzała ta... rozmowa. To znaczy, podobał mi się, ale nie podobało mi się, że mi się podobał. Kierunek rozmowy, oczywiście.

Natychmiast zwątpiłam, że zabrzmiało to tak obojętnie, jak oczekiwałam.

— Bo jestem rozgrzany.

Spojrzeliśmy na dyktę z odrysem. Wstrząsnął mną dreszcz, ponieważ miałam wrażenie, że przez bardzo krótką chwilę nam obojgu przeszło przez myśl to samo.

Bynajmniej nie był to fakt, że w każdym momencie mogłam stać się jego prawdziwym ruchomym celem. Już bez ochronnej tarczy.

— Po treningu — odezwał się.

Zastygłam jak sparaliżowana, zanim uświadomiłam sobie, że to nie propozycja, a dopowiedzenie. Niestety.

— Jest koniec października.

— I z czterdzieści stopni. — Wiedziałam, że miał na myśli Fahrenheita, choć mi samej było tak gorąco, że zgodziłabym się i co do Celsjusza. — Jutro dziewczyny będą paradować o wiele skąpiej odziane, niż ja teraz. Swoją drogą, mogłabyś wziąć ze mnie przykład, bo wyglądasz, jakbyś miała się lada chwila roztopić.

Tętno mi przyspieszyło. To się nie działo tylko w mojej głowie. Do tej pory Chase zachowywał się jak Chase — gburowaty, zadufany w sobie i opryskliwy, z tym że mój mózg prawdopodobnie zmniejszył się do rozmiarów orzecha włoskiego, w wyniku czego przestało mi to przeszkadzać. Ale jeśli host brat — matko, teraz to już muszę przestać go tak nazywać — rzeczywiście zamierzał mnie skłaniać do rozebrania się, coś było nie tak. Nie zwariowałam. Nie uderzyła we mnie strzała amora. To on maczał w tym palce.

— Nie masz tam nic, czego bym już nie widział — zachęcał z przygłupawą miną. To chyba ten moment, w którym każda normalna dziewczyna strzeliłaby chłopakowi z liścia, a ja zamiast tego rozważałam jego propozycję. Co on ze mną zrobił, do cholery?

Wzdrygnęłam się, gdy ruszył w moją stronę i zesztywniałam jak świeca, kiedy nachylił się tuż obok, tak blisko, że czułam zapach potu i żywicy. Zamknęłam oczy, bo nie byłam w stanie się odsunąć — napięłam mięśnie, ostatkiem sił powstrzymując się od dotknięcia go, podejścia bliżej. Jego sięgnięcie po coś z półki, coś, co wyglądało jak transporter dla kota, wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Jak to jest, że życie przecieka nam przez palce, ale kiedy chcemy przyspieszyć czas, ten jakby celowo spowalnia?

Chase otarł się o mnie nagim ramieniem i wyszedł z garażu, a ja po chwili podążyłam za nim.

Trawnik pokrył się mgłą... Białym dymem, właściwie. Chase stwierdził, że dzięki temu bardziej wczujemy się w klimat Halloween i dekorowanie pójdzie nam sprawniej. Tak jakby niskie pohukiwanie sów, szelest traw oraz pękających gałązek i w ogóle sam fakt, że znajdowaliśmy się w lesie nocą, nie załatwiały sprawy.

Sztuczna mgła tylko utrudniała mi skupienie się na zadaniu i panowanie nad emocjami, gdyż unosiła się coraz wyżej, zakrywając spodnie Chase'a. Mój ptasi móżdżek chętnie łyknął tę iluzję wzrokową. Ostatnie, o czym myślałam i ostatnim, co chciałam robić, było rozwieszanie tych głupich ozdób. Do czasu, gdy nie wpadł na pomysł, by pracować zespołowo.

Wiedziałam, gdzieś głęboko wiedziałam, że to tylko kolejna gra, plan, spisek, może jakaś nowa taktyka i że źle się to dla mnie skończy, ale przysłonił mi rozum. Kompletnie, całkowicie. Nachylał się niebezpiecznie blisko, jeżąc mi włos zwykłym oddechem na skórze, ocierał niby przypadkiem nagim torsem i... był. Po prostu był. Sama jego obecność, jego zapach, resztka ciepła emanująca z jego ciała doprowadzały mnie do czegoś w rodzaju letargu. Zapomniałam, co robiłam; stałam jak w transie. W rzeczywistości tylko niemrawo podawałam mu dekoracje, które on przywieszał wokół domu.

Jednocześnie moje zmysły pracowały na pełnych obrotach niczym naszpikowane narkotykami. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że słyszałam bicie jego serca. Widziałam go w inny sposób, niż dotychczas — na tyle wyraźnie, na tyle intensywnie, że wszystko inne przypominało zlepek plam. Dotyk Chase'a był kojący niczym przyłożenie lodu do rany, a pachniał słodko jak miód. Zastanawiałam się, czy wylanie na siebie wiadra feromonów mogłoby dać podobny rezultat.

Nigdy nikogo tak nie pożądałam. To nie wydawało się normalne ani ludzkie. Wtedy coś mi kliknęło... kolejny, szybki i ulotny przebłysk schowanego gdzieś głęboko rozsądku. Czy nie powinno być odwrotnie? Czy to nie mężczyźni lgnęli do syren? Przeraziłam się świadomością, jak niewiele wiedziałam o sobie. O tym, w co się zmieniłam. W które legendy miałam wierzyć, skoro było ich tak wiele?

Odeszłam na chwilę od Chase'a, żeby odetchnąć. Przy nim stawałam się chodzącą adrenaliną. Ostatnim razem serce waliło mi tak szybko i nieustannie, gdy wzięłam benzydaminę na urodzinach Bree. Otrząsnęłam się z przykrego wspomnienia. To, co czułam teraz, zdecydowanie należało do przyjemnych doznań. Aż zanadto przyjemnych.

— Szkoda, że boisz się wody — wymruczał mi do ucha. Nie pojawił się za mną ni stąd, ni zowąd, to ja całkowicie nieświadomie wróciłam do niego.

Prawie się wygadałam. Otwarłam już usta, wydobył się z nich jakiś dźwięk, ale ukryłam go odchrząknięciem. Ogarnął mnie prawdziwy, przenikliwy lęk i na krótką chwilę znów byłam sobą. Zbyt krótką, by miała jakiś większy wpływ na sytuację. Odskoczyłam tylko od Chase'a.

— Podgrzałem basen. Nie ma nic przyjemniejszego od siedzenia w gorącej wodzie przy niskiej temperaturze powietrza. Znasz to uczucie, gdy w nocy jest ci albo za zimno, albo za ciepło? Jedną nogę wyciągasz spod koca i robi się idealnie. Z wodą podobnie, tylko z dziesięć razy przyjemniej.

Podgrzany basen? Na moim ciele już można by usmażyć jajko.

On za to rzeczywiście mógłby skorzystać z jacuzzi — drżał z zimna, czemu wcale się nie dziwiłam.

Mogłam podążyć za nim tylko wzrokiem. Bez chwili wahania ściągnął spodnie, buty i wskoczył do wody. Odwróciłam się natychmiast, zażenowana tym, że zobaczył, jak uważnie go obserwowałam.

Próbowałam zająć się dekorowaniem. Próbowałam z całej siły. Weszłam nawet na stołek i przymocowałam pluszowego pająka do dachu. Co prawda spadł kilka razy, musiałam go podnosić i przywieszać ponownie, bo tak drżały mi ręce, ale ostatecznie udało się. Niestety, choć poczyniłam jeden mały kroczek do przodu, zaraz zrobiłam dwa duże w tył. Nie potrafiłam nie obracać się w stronę Chase'a, a kiedy zobaczyłam, że przyglądał się moim poczynaniom z drwiącym śmiechem, nie wytrzymałam. Odstawiłam to pudło i ruszyłam ku niemu.

— Może byś mi tak pomógł? Ty urządzasz sobie sjestę, a ja mam odwalać całą robotę?

— Przecież możesz się przyłączyć. — Rozanielony odchylił głowę do tyłu, chcąc mi udowodnić, jak przyjemne było zanurzenie się w wodzie. Przeszło mi przez myśl, że tak naprawdę wcale nie usiłował mnie uwieść, a zaciągnąć do niej, ale tylko przez ułamek sekundy. Para mieszała się ze sztucznym dymem, z mgłą, dając niesamowity efekt. Byłam w niego wpatrzona jak w obrazek.

— Oboje dobrze wiemy, że tego nie zrobię.

— Coś ty taka sfrustrowana? — Wyszedł z basenu, podpierając się rękami o brzeg.

Stanęłam do niego tyłem coraz bardziej przerażona własnymi myślami. Logiczne było, że jeśli nie zostanie w wodzie, to z niej wyjdzie, a jednak nie zdałam sobie sprawy z konsekwencji, zanim otworzyłam gębę. Teraz będzie siedział obok mnie półnagi i przemoczony do suchej nitki.

Nie sięgnął nawet po ręcznik. Drań robił to wszystko celowo. Chciałam go udusić, ale jeszcze bardziej pragnęłam wsadzić sobie szpilkę w kołnierz, bo bez niej utrzymanie głowy i wzroku na stosownej wysokości graniczyło z niemożliwością.

Nerwowo podniosłam pudło i wsadziłam je między nas, kiedy znalazł się w takiej odległości, że czułam chłód dochodzący z jego ciała. Nic sobie z tego nie zrobił, zaczął po prostu przeglądać ozdoby. Woda ciekła z niego ciurkiem. Zaczesał ręką włosy do tyłu i przetarł twarz, robiąc krok w tył.

Niemal podskoczył, gdy dotknął ramieniem powieszonego przeze mnie pająka. Wybuchłam śmiechem. Odłożyłam pudło na bok i podeszłam bliżej, przyciągana już nie tylko przez niego, ale i własny żywioł.

— Będziesz chory.

— Ja? To ty masz gorączkę.

Mimowolnie jęknęłam, kiedy przyłożył mi kojąco chłodną dłoń do czoła. Przejechał nią po twarzy i delikatnie przesunął kciukiem po moich wargach, a ja wstrzymałam oddech, wmawiając sobie, że to tylko moje wyobrażenia. Instynktownie go powstrzymałam, gdy chciał ją zabrać.

— Jesteś jak zimny okład — wytłumaczyłam się. Właściwie nawet nie skłamałam.

— A ty jak termofor — powiedział, szczękając zębami. — Oboje powinniśmy się położyć, jeśli chcemy jutro straszyć, a nie odstraszać grypą.

Zgadzałam się z nim stuprocentowo. Powinniśmy się położyć. Razem. Bez ubrań.

Zebrałam się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. Chyba tylko w książkach ludzie potrafili odczytywać z nich emocje, a nawet jeśli nie, to cóż, ja, przynajmniej w tamtym momencie, nie byłam w stanie. Miałam tylko nadzieję, że on też. Miałam nadzieję, że nie zdradzały mojej desperacji i dojmującego wręcz pożądania.

Kolejna strużka wody spłynęła z jego włosów po karku, przez ramię, zatrzymując się na obojczyku, zaraz znów hipnotyzująco sunąc wzdłuż całego ciała.

Dłużej już tak nie mogłam. Nigdy nie miałam silnej woli, nigdy sobie niczego nie odmawiałam, więc co mnie powstrzymywało? Nie umiałam się dłużej opierać zarówno jemu, jak i wodzie. Staliśmy tak, ogień i lód, i to ja czułam, że topnieję. Przyłożyłam palec do jego piersi, zatrzymując cieknący strumień. Przypatrywałam się mu z fascynacją, aż w końcu rozprostowałam całą dłoń. Gorący dotyk — i zapewne mój oddech — wywołał gęsią skórkę na jego ciele. Czułam przyspieszone bicie jego serca. Ten jeden dźwięk zdominował wszystkie leśne odgłosy, bzyczenie lampki tuż nad nami, skrzypienie desek i uderzanie kropel o drewno. Już po chwili miałam wrażenie, że rozbrzmiewa nie pod moimi rozpalonymi palcami, a w głowie.

Uniósł rękę, a ja od razu poczułam ukłucie odrzucenia. Byłam pewna, że mnie odepchnie. Bo niby dlaczego nie? Jego host siostra, smarkula ze szkoły średniej, a w dodatku syrena!, macała go jak opętana przed domem w lodowatą, prawie już listopadową noc.

Ale tego nie zrobił.

Chwycił mnie mocno w talii i podsadził na wysokość barków. Nagle, gwałtownie, bez ostrzeżenia. Cisnął mną o płot werandy, która zaprotestowała głośnym zgrzytem. Jedną ręką złapałam belki rosnącej aż do dachu, drugą wbiłam w jego twarde plecy. Opuścił głowę, ocierając nosem o mój policzek. Oddychałam tak ciężko, że niemal sprawiało mi to fizyczny ból. Zanim zdążyłam znaleźć ustami jego usta, nacieszyć się bliskością — ba, w ogóle ją porządnie przyjąć do wiadomości — podniósł brodę i zrobił pół kroku w tył. Już chyba wolałabym, żeby dźgnął mnie nożem.

Wyglądał, jakby bił się z myślami. Brakowało mi tchu, jak gdyby moje fantazje odnalazły swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Z zaskoczeniem i niewysłowioną ulgą zobaczyłam, że przysunął się z powrotem. Oblizał wargę, a ja straciłam panowanie nad sobą. Wplotłam mu palce w mokre włosy i przyciągnęłam nachalnie. Owinęłam nogi wokół jego bioder, przylgnęłam bliżej, tak blisko, jak tylko się dało, sunąc dłońmi po jego śliskim od wody ciele. Chciałam chłonąć jego zapach i smak, ale i ją, wodę.

Drgnęłam przeszyta dreszczem, gdy włożył ręce pod moją bluzkę. Nie przez to, że jego palce przypominały sople lodu, a z przyjemności wywołanej niespodziewanym dotykiem. Zakręciło mi się w głowie od tej zażyłości, wymiany podnieconych oddechów, nagromadzenia doznań, o których doświadczenie w życiu bym się nie podejrzewała, a jednak wciąż pragnęłam więcej. Spojrzałam na niego wyczekująco, zbyt otępiała, a jednocześnie zbyt świadoma każdego jego ostrożnego, wahliwego ruchu, by podjąć tę decyzję za nas oboje. Objęłam rękami twarz Chase'a. Już miałam oddać się najbardziej namiętnemu i wyczekanemu pocałunkowi w moim życiu, gdy w ostatniej chwili odchylił głowę w bok. Odsunął się, uwolnił z uścisku. Zaklął donośnie, kopnął w krzesło. Tylko tyle do mnie dotarło, kiedy całkowicie osłupiałam z rozczarowania. Wtargnął do domu, zanim zdążyłam zeskoczyć z płotu. 

Miałam to dodać trzydziestego października, w ten sam dzień, który jest u Destiny, ale nie będę miała wtedy dostępu do komputera. Udanego Halloween! ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro