Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33 część 1/2

— Siedzi tam od wczoraj!

Chase z dachu uciekł wprost do piwnicy i nie wyściubił z niej nosa choćby na moment. Nie pomagały groźby, dzwonienie, walenie w drzwi, nic. Jakby rozpłynął się w powietrzu.

— Nie martw się o niego, jestem pewna, że w nocy wyszedł po jedzenie — odparła spokojnie Bree, jeszcze bardziej denerwując mnie swoim opanowanym podejściem.

— Nie martwię się o niego — sprostowałam. — Nazwij mnie dziwną, ale jeśli mój głos zabija, wolałabym o tym wiedzieć. Nie ma jakiegoś drugiego wejścia? Albo zapasowego klucza?

— Gdyby nasz głos zabijał, już dawno nie mielibyśmy szkolnego chóru — zauważyła.

Cóż, tu musiałam przyznać jej rację. Na chór uczęszczałam codziennie, każdego dnia radziłam sobie z rozgrzewką, ćwiczeniami i całym repertuarem bez najmniejszych problemów i nigdy nikt nie zamknął się nigdzie po usłyszeniu mojego śpiewu. Nikomu nie stała się krzywda. Uznałam, że jeśli syreni śpiew miał jakikolwiek wpływ na ludzi, to tylko po przemianie. A ocean wciąż nie zdołał wyrwać mnie ze snu i zaciągnąć w swoje głębiny.

— To dlaczego zwiał i się tam zabarykadował? Sugerujesz, że nie wie, że nasz głos jest nieszkodliwy? — ciągnęłam. — Nie podoba mi się to. Powinnaś jeszcze raz wypróbować...

— Dość. Nie odkryjemy niczego nowego.

W ostatnim czasie zmuszałam host siostrę do testowania swoich syrenich zdolności na uczniach w różnym wieku, o różnej płci i z różnych środowisk. Chase jako łowca mógł być zwyczajnie odporny. Amerykańska uprzejmość momentami mnie zadziwiała, ale nikt nie wykonał jej wszystkich poleceń. Moich też nie. Nikt poza Collinem, którego trzymałam od siebie z daleka dla jego dobra, Bree też jednak nie słuchał. Chociaż zachodziłam w głowę, nie potrafiłam dojść do źródła problemu.

— Musimy się dowiedzieć, czemu Collin reaguje tak, a nie inaczej! Trzeba jakoś zdjąć z niego ten urok, klątwę, czy co to tam jest. Obiecaj mi, że poruszysz ten temat z tą wiedźmą.

Bree odetchnęła głęboko, zastanawiając się nad czymś. Wielokrotnie przypominała, że nie powinnam nastawiać się na cuda i oczekiwać nie wiadomo czego, ale magia, czarownice i cała ta otoczka wprawiała mnie w zachwyt. Żałowałam, że nie mogłam pójść z nią, choć może to i lepiej, ponieważ mój brak wyczucia i nieumiejętność ugryzienia się w język mogłyby nam poważnie zaszkodzić. Chętnie poznałabym jednak kogoś, kto potrafił władać magią, pieprzoną magią, zmieniać niemożliwe w możliwe, przesuwać góry za pomocą zaklęć, pstryknięciem palca powodować rzeczy, jakie się filozofom nie śniły. Nie miałam bladego pojęcia, jak to działało w rzeczywistości, ale strasznie pragnęłam zobaczyć wszystko od kuchni. Równie mocno chciałam odczarować swojego przyjaciela, wrócić do Polski i zapomnieć o całej wymianie, toteż w mojej głowie panował istny huragan emocji, myśli i zachcianek.

— Pocałowałaś go? — spytała po chwili, wyrywając mnie z zamyślenia. Nie od razu załapałam, o co i o kogo jej chodziło. — Collina? Albo on ciebie?

— Jasne, że nie. Przyjaźnimy się. Przyjaźniliśmy — poprawiłam się z udręką.

Trudno nazwać przyjacielem osobę, która spędzała z tobą czas tylko dlatego, że jej niechcący kazałeś. To bolało o wiele bardziej, niż byłam w stanie przyznać. Wiedziałam jednak, że nasza przyjaźń nigdy tak naprawdę nie istniała — od początku Collin był do niej zmuszany. Nie chciałam o tym myśleć, próbowałam wyrzucić to z głowy, ale nie potrafiłam. Gdybym mogła cofnąć czas, kazałabym mu trzymać się jak najdalej ode mnie. Nie zasłużył na coś takiego.

Wzdrygnęłam się, kiedy Bree położyła mi rękę na ramieniu.

— To, że czasami mimowolnie wykonywał twoje polecenia, nie znaczy, że cała wasza przyjaźń jest kłamstwem. Lubiłby cię, nawet gdybyś nie była syreną. Jestem tego pewna.

Jakby siedziała mi w głowie. Nie chciałam przyjąć do wiadomości jej słów, które wyraźnie były tylko kiepską próbą pocieszenia, więc natychmiast zmieniłam temat.

— Znalazłaś moją łuskę?

Byłam niemal pewna, że zostawiłam ją w swoim pokoju — w szufladce kuferka z kosmetykami, tam, gdzie zawsze — zanim postanowiłam wejść na balkon i wspiąć się na dach werandy. Niewielki, bo niewielki, ale istniał cień szansy, że jednak wypadła mi gdzieś po drodze. Poprosiłam więc Bree, żeby miała oczy szeroko otwarte. Sama nie znalazłabym jej w stercie liści na dworze.

— Nie masz ich w nadmiarze? — usiłowała zażartować. Nie bawiło mnie to.

Wypiłam butelkę wody. Host siostra próbowała ją ograniczyć i choć częściowo przerzucić się z powrotem na herbatę, ale ja nie miałam tak silnej woli.

Unikała mnie, bo wciąż żądałam wyjaśnień w sprawie powiedzenia Chase'owi o moim powrocie do Polski. Po raz pierwszy zostałyśmy sam na sam, dlatego miałam okazję wypytać ją o szczegóły i nie pozwolić odejść bez odpowiedzi. Dociekałam więc, jak zareagował na tę wieść.

— „Długo wytrzymała".

— Powiedział „długo wytrzymała"? Tylko tyle? Mam w to uwierzyć?

— Poinformowałam go, że wracasz do Polski zaniepokojona śmierciami, zachorowaniami i zniknięciami w Lafayette. Chyba nie myślałaś, że bez słowa sobie wylecisz?

Wbiłam paznokcie w dłonie. Chase musiał z nią rozmawiać na nadprzyrodzone tematy. Nie widziałam najmniejszego sensu w tym, żeby udawał przed siostrą, że nie ma pojęcia, z kim mieszka pod jednym dachem. Bree znów wodziła mnie za nos. Tak, jak to robiła, obiecując wyjazd do Los Angeles po kostiumy i przekładała go aż do momentu, kiedy stwierdziła, że wszystko już dawno zostało wykupione, ale przecież oszczędzam pieniądze na bilet powrotny, więc powinnam się cieszyć, bo na strychu trzymali przebrania z wcześniejszych lat i na pewno znajdę coś dla siebie.

Dawno tak mnie ręka nie świerzbiła, żeby kogoś uderzyć.

— Przestań mi kłamać w żywe oczy! On wie, czym jestem i wie, że ja wiem, kim on jest. Co powiedział, Bree? Co on planuje?

Drzwi piwnicy w końcu się otworzyły. Trudno powiedzieć, czy czułam większą złość, czy ulgę — przynajmniej otrzymałam potwierdzenie, że nie wpędzałam ludzi do grobu samym śpiewem.

Host brat dzierżył w ręku gitarę, zupełnie jak wtedy, kiedy graliśmy w pijackie gry i jego wyzwaniem było zaśpiewanie mi czegoś. Nie wypełnił go, ponieważ za bardzo się upiłam i musiał doprowadzić mnie do porządku przed przyjazdem Dayenne, co, cóż, średnio mu wyszło. Tym razem nie wyglądał na udręczonego, a irytująco zadowolonego z siebie. Wskoczył na stół kuchenny, oparł na nim nogi i usiadł na parapecie.

— A nie mówiłam, że nic mu nie jest? — zauważyła Bree, za co miałam ochotę ją walnąć. Ponownie.

— Co robiłeś przez tyle czasu w piwnicy? — spytałam Chase'a oskarżycielskim tonem.

— Studiu, nie piwnicy. Mówiłem, że mamy ważny koncert. Ćwiczyłem. Wreszcie mogę ci zademonstrować kawałek.

Wyśmiałam go, chcąc powiedzieć, że teraz to sobie może, ale już zaczął grać. Kilka początkowych szarpnięć przywodziło na myśl tylko jeden fakt: gitara nie została nawet nastrojona, a Chase pociągnął całkowicie przypadkowe struny. Wykonywał ruchy, które mógł podpatrzyć u kogoś, ale nie miał pojęcia, co robi. Udawał, bawił się, drwił, maltretował instrument, wydobywając z niego dźwięki tak paskudne, że puchły uszy. Nawet Bree kazała mu przestać.

Potem zaczął śpiewać.

Przez kilkanaście sekund rozumiałam słowa, choć nie zagłębiałam się w nie. Ignorowałam ich znaczenie. Wiedziałam, że śpiewał piosenkę „Poker face" Lady Gagi, ale ta informacja momentalnie wyleciała mi z głowy. Przestałam zauważać wyrazy, zdania, tekst, wszystko zlało się w jedną pieśń, jeden dźwięk, który przyjemnie rezonował w moim ciele, tuż pod skórą; który poruszał mnie od środka, wprawiał w dziwny stan euforii, sprawiał, że chciałam móc pochwycić go w ręce. To nie brzmiało jak popowa piosenka, tylko jak ballada. 

Niektórej muzyki się nie słucha. Ją się odbiera całym sobą. Do tej pory myślałam, że było to możliwe tylko na koncertach, szczególnie stojąc zbyt blisko nagłośnienia, a jednak... poczułam rześkość powietrza po burzy. Zapach skoszonej trawy. Żar dochodzący z kominka w mroźny dzień. Miękkość aksamitnego dywanu między palcami. Aromat kakao. Słodki smak delikatnej bitej śmietany. Głos Chase'a uderzył falą niczym przyjemny koci pomruk, w którym zatopiłam się jak w stosie puchowych poduszek. Ogarnęły mnie pozytywne emocje, tak ciepłe i słodkie jak gorąca czekolada. Czułam się, jakbym już nigdy nie miała być smutna. Jakbym nie miała żadnych trosk, zmartwień ani kłopotów.

Tęskniłam za tymi wrażeniami. Za błogością, spełnieniem, czystym zachwytem z powodu błahostek, na które od dawna nie zwracałam uwagi. Chciałam móc je złapać i nigdy więcej nie wypuścić, by dotrzymały mi towarzystwa w te mroczne dni, kiedy nie potrafiłam myśleć o niczym pozytywnym, ogarnięta strachem, niepewnością i dezorientacją. Zdenerwowana kłamstwami, zatajaniem i oszczerstwem ze strony najbliższych. Zbyt zirytowana nawet własnym zachowaniem, ale nie dość, by móc coś z tym zrobić, naprawić błędy, wyciągnąć wnioski i zacząć działać. Przez cały ten czas towarzyszyło mi uczucie rezygnacji, chęć przebrnięcia przez to wszystko, byle tylko dotrzeć do mety i uciec, uciec do Polski, do domu, do rodziców. Teraz poczułam się jak nowo narodzona. Poczułam, że odżyłam.

Zapomniałam już, jak to było czerpać nieposkromioną radość z tak drobnych rzeczy. Zapragnęłam pójść na plażę i spędzić tam noc, by móc zobaczyć wschód słońca. Oddać kieszonkowe bezdomnemu. Pogrzebać nogi w wilgotnym piasku, tańczyć w deszczu, położyć się na mokrej trawie pod gołym niebem, w końcu odważyć się zeskoczyć z klifu wprost do wody. Huśtać się na placu zabaw jak małe dziecko, oglądać spadające gwiazdy. Zrobić to, czego do tej pory się obawiałam. Zanurzyć się w chłodnym oceanie po czubek głowy.

To było tak, jakby ktoś tchnął we mnie życie. Kopnął w tyłek i pokazał, że jeszcze tyle jest do osiągnięcia, zwiedzenia, zobaczenia, posmakowania.

Widziałam to wszystko. Zobaczyłam to, czego jeszcze mogłam doświadczyć. Zrozumiałam, ile lat miałam przed sobą, ile sukcesów, ile porażek, ile pierwszych razów i rzeczy, których chciałam móc żałować pewnego dnia.

A to wszystko za sprawą jednej piosenki. Jego głosu.

Jeszcze przez chwilę po zakończeniu recitalu kompletnie nic do mnie nie docierało. Czułam stado mrówek wędrujących po moim ciele, włosy stające dęba i przyjemne promieniowanie pod skórą. Nawet nie spostrzegłam, kiedy Chase zeskoczył ze stołu i zniknął w innym pokoju, a Bree zdjęła ręce z uszu.

Spojrzała na mnie przelotnie, ale ostatecznie zatrzymała wzrok, po czym wybuchła śmiechem.

— Powinnaś zostać aktorką! — parsknęła. — Masz łzy w oczach!

Chciałam coś powiedzieć. Chciałam powiedzieć, że to była najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu słyszałam, ale nie potrafiłam wydusić słowa.

— Dlaczego on nie śpiewał od samego początku? Łyknęłabym kity o zespole jak młody pelikan.

Zaśmiała się ponownie, kręcąc głową.

— Twój sarkazm jest tak zaawansowany, że to się robi przerażające.

— Sarkazm? — Obróciłam się gwałtownie, kiedy pojęłam, co powiedziała. — Odstaw te tabletki, bo chyba psują ci słuch.

To ją trochę skołowało.

— Cassidy ma kota, którego darcie mordy jest przyjemniejsze dla uszu. Nawet w czasie rui. Nie mam pojęcia, co Chase sobie myślał.

Zmarszczyłam czoło tak, że bałam się, że te zmarszczki mi zostaną, a moje usta ułożyły się w bezgłośne „co?!". Wciąż ledwo docierały do mnie słowa host siostry. To, co połowicznie zrozumiałam, nie miało najmniejszego sensu. Byłam jeszcze zbyt wstrząśnięta, by móc w pełni zdać sobie sprawę z tego, jak dziwnej sytuacji doświadczyłam i jak bardzo nie trzymała się ona kupy.

Nie wiedziałam, w jaki sposób znalazłam się w salonie. Musiała mnie tam zaprowadzić i własnoręcznie posadzić na sofie.

Nie pamiętałam kolejnych kilku minut jej monologu, wciąż dochodząc do siebie.

Dwa litry wody później zaczęłam kontaktować. Tylko że ja chciałam porozmawiać o tym, czego niedawno doznałam, a ona już nawijała na inny temat. W końcu wstała i zaczęła się ubierać, i dopiero wtedy całkowicie oprzytomniałam, zrozumiawszy, że wybierała się do czarownicy.

— Zaraz! — wykrzyknęłam. — Przecież mówiłaś, że widzisz się z nią dopiero w Halloween!

— W Halloween o północy — przypomniała. — Czyli za dwie godziny. Des, halo? Nowy dzień zaczyna się o dwudziestej czwartej.

Ani przez moment nie przyszło mi to na myśl. Od początku byłam przekonana, że spotka się z nią podczas imprezy halloweenowej.

— O której twoja mama wróci?

— Destiny, mamy Halloween. Przeistoczeni pozwalają sobie na o wiele więcej niż zwykle. Czarownice Cienia wychodzą z ukrycia. Exodus ma ręce pełne roboty, mama nie wróci przed poniedziałkiem.

Zacisnęłam zęby, uświadamiając sobie, co to oznaczało.

— Chcesz mnie zostawić z nim samą?!

Uśmiechnęła się przepraszająco.

— Zajmij się czymś, możesz udekorować dom, wybrać kostium. Na strychu w pudłach są ozdoby. — Wręczyła mi klucz. — Tylko się nie pozabijajcie.

— Niczego nie obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro