Rozdział 31
— Dwadzieścia kilogramów — szepnął Chase, udając, że podpowiada mi jak na klasówce.
— Co tak niewielkiego może mieć taką masę? — spytałam natychmiast doktora, żeby odwrócić uwagę od swojego przerażenia.
Zdawał się o wiele bardziej rozdrażniony tym niewinnym pytaniem, niż to było konieczne.
— Coś, o czym nie będę dyskutował z małolatą.
Zrezygnowana usiadłam na kanapie obok host brata. Nie chciałam od samego początku się spierać.
Wbrew moim obawom nie zaczęliśmy dyskusji na temat tego, jakim cudem potrafiłam swobodnie majdać kilkudziesięcioma kilogramami w jednej dłoni. Oznaczało to, że albo właśnie dowiedział się, że byłam Przeistoczoną i skrzętnie to ukrywał, albo doskonale wiedział o tym od dawna i to spotkanie nie miało najmniejszego sensu. Przynajmniej dla mnie. Mogłabym stanąć na rzęsach, a on i tak nie pozwoliłby swojemu synowi jechać ze mną gdziekolwiek.
Rany, wciąż nie przywykłam do tej myśli. Za nic w świecie nie skategoryzowałabym siebie do czegoś pokroju wampira czy wilkołaka, o bazyliszkach nie wspominając. Miałam nadzieję, że zanim w pełni uświadomię sobie sytuację, w jakiej się znalazłam, będzie już po wszystkim. Że Bree wiedziała, co robi.
Nie kontynuowali też rozmowy, którą prowadzili, zanim weszłam do pokoju. Ojciec Collina skrytykował nieudolnie założone szwy Chase'a, zaskakując mnie swoim orlim wzrokiem. Stało się to swego rodzaju punktem zaczepienia, od którego przeszliśmy do omawiania funkcjonowania medycyny w Polsce, dzięki czemu mogłam sobie ponarzekać na NFZ. Zapomniałam tylko, że chociaż w moim kraju marudzenie wiele razy pomogło mi wzmocnić z kimś więzi, tak w USA często było odbierane za niegrzeczne i niestosowne.
Bianca, która do tej pory wraz z Bree oglądała w skupieniu telewizję, nie wykazując żadnego zainteresowania naszą pogawędką, zaczęła ją namawiać na napuszczenie wody do basenu i nagrzanie jej, by przerobić basen na jacuzzi. Chase'owi najwidoczniej spodobał się ten pomysł, bo po stanowczej odmowie swojej siostry sam wstał i się tym zajął.
Bree patrzyła jakby z nadzieją, że to ja wybiję mu to z głowy. Taa. Siedziałam, ledwo panując nad sobą, ciągle oblizując usta i gubiąc wątek, bo widok szklanki wody na stole przyprawiał mnie o łaskotanie w gardle. Na żaden inny napój nie reagowałam w ten sposób, a doktor, niestety, prowadził samochód, toteż nie mógł napić się alkoholu jak normalny człowiek. Nie. Musiał żłopać krystalicznie czystą wodę.
Na domiar złego jego pytania stawały się coraz bardziej absurdalne. Momentami po prostu wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem, czekając, aż powie, że żartował. Zwykle sytuacja była odwrotna.
On nie miał jednak poczucia humoru.
Rozpraszał mnie szum napełniającego się basenu, a Chase, wracając — wolałam o tym nie myśleć, ale pewnie celowo — nie domknął tarasowych drzwi. Z jakiegoś powodu mój organizm, zamiast zatrzymywać wodę, pozbywał się jej. Co chwilę wycierałam spocone dłonie w spodnie i odklejałam koszulkę od pleców. Czułam się jak w saunie i nie mogło to być spowodowane zwykłym zdenerwowaniem, bo wcale nie zależało mi aż tak, aby wywrzeć dobre wrażenie. Pojadę do Los Angeles, jeśli nie tą metodą, to inną.
— Gdzie widzisz siebie za pięć lat? — kontynuował przesłuchanie, którego miałam już po dziurki w nosie.
— Słucham? — żachnęłam się. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca, wiercąc się i obracając we wszystkie strony. Ilość bodźców była zbyt duża i wprost proporcjonalna do mojej wzrastającej frustracji.
— To zwyczajne pytanie, do tego nad wyraz łatwe. Co planujesz? Gdzie chcesz studiować? Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?
Zaśmiałam się niewesoło. Pokręciłam głową i rozmasowałam skronie. Dość.
— Słyszałam, że „Destiny" to imię dla striptizerki. Cóż, przeznaczenia się nie wybiera.
Chase parsknął śmiechem. Wyglądał, jakby cały dzień czekał, aż palnę coś tak głupiego. Bree odwróciła się, żeby rzucić mi karcące spojrzenie i wstała niespokojnie, tłumacząc, że pomoże mamie w kuchni. Pewnie zaraz ją przyprowadzi, by delikatnie zmieniła temat na coś mniej konfliktowego. Bianca nie wyraziła podobnej chęci, ale nie wiedziałam, czy powodem była obecność Chase'a w salonie, czy jej nagłe zainteresowanie tym, jak dalej potoczy się rozmowa.
Mój rozmówca z kolei siedział niewzruszony, przeniósł tylko łokieć na oparcie i przytrzymywał ręką twarz.
— Bawi cię to? — zwrócił się leniwie, ku mojemu zaskoczeniu, do Chase'a.
— Nie no, przepraszam bardzo, ale ja tu nie przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną, ani na jakiś casting jak w tych głupich programach pokroju „Rolnik szuka żony" — zirytowałam się. Nie znałam amerykańskiego odpowiednika, więc po prostu przetłumaczyłam polską nazwę z nadzieją, że załapie, o co chodzi. — Wiem, że Collin nie jest rolnikiem, ani nie szuka żony, ale i tak przez pańskie pytania czuję się...
— Jesteś strasznie nadpobudliwa — przerwał mi, robiąc gest, po którym można by wywnioskować, że rozbolała go głowa. — Zażywałaś kiedyś Ritalin?
Wyprostowałam plecy. Oderwałam wreszcie gały od szklanki, uświadamiając sobie, że mogło to wyglądać, jakbym uciekała przed kontaktem wzrokowym i spojrzałam mu w oczy, kipiąc ze złości. Nie podobał mi się jego stosunek do mnie i całego tego spotkania, nie podobała mi się szumiąca w uszach woda i brak kontroli nad własnym ciałem, które, jak z przerażeniem zauważyłam, zaczynało świrować.
— Po namyśle, może jednak powinnam poprosić Collina o pomoc w przygotowaniu do zawodu. — Oparłam się wygodnie, zakładając nogę na nogę. — Jak pan sądzi, doktorze? Spodobałby mu się ten pomysł? Bo ja uważam, że bardzo.
Nic. Nawet nie drgnął. Zastanawiałam się, czy gdy przychodziło mu informować pacjentów o poważnych chorobach, przybierał minę równie pozbawioną emocji. Maskę. Czy była to może domena łowców i uczyli ich panowania nad twarzą w Exodusie? Czy też tak potrafiłam? Nie wydawało mi się.
Dopiero kiedy Chase przerwał ciszę, wciągając z gwizdem powietrze, pomyślałam, że może przesadziłam.
— Przynajmniej jest szczera — próbował go udobruchać, jednocześnie sięgając do stołu po literatkę z alkoholem. Wyrwałam mu ją w połowie drogi.
— No właśnie, za szczerość! — Uniosłam ją i pociągnęłam łyk. — Powinniście się jej ode mnie uczyć — dodałam lekko stłumiona przez kaszel.
Cała moja bezczelność uleciała w mgnieniu oka, gdy doktor Avery nagle wstał. Wyszedł z salonu i ruszył do kuchni, ale zdążyłam się wystraszyć jego raptownej reakcji.
Wszyscy nasłuchiwaliśmy rozmowy, w której przepraszał Dayenne za to, że jednak nie może zostać na obiadokolacji, ponieważ martwi się o stan zdrowia syna i musi jeszcze wstąpić do szpitala.
— Chase — odezwał się do niego srogo z korytarza — ostrzegam cię, trzymaj mnie i moją rodzinę z daleka od tego wszystkiego.
Chase poderwał się z kanapy.
— Obiecałeś, że mi pomożesz!
— I pomogłem. — Wskazał na walizkę.
— Wiesz, że nie o taką pomoc mi chodziło — wycedził przez zęby. — Weź ją sobie z powrotem.
Chciał położyć mu dłoń na ramieniu, ale Chase wycofał się jak spłoszony kot, toteż zamiast tego splótł ręce na piersi.
— Postradałeś zmysły. Zastanowiłeś się chociaż przez chwilę nad tym, co twój ojciec by powiedział?
— Mój ojciec by mnie poparł i tego samego oczekiwałby od ciebie, więc przestań się zachowywać, jakbyś znał go lepiej ode mnie!
— Na pewno chcesz się kłócić przy świadkach? — Założył marynarkę. — Jestem na emeryturze. Bez odbioru. Umywam ręce. Wystarczająco brudzę je na oddziale.
To mówiąc, nie pozostawił żadnych wątpliwości co do tematu ich sprzeczki.
— Bianca, zbieraj się — rozkazał córce.
Wciąż siedziała w fotelu, nie zachowując się, jakby napięta atmosfera ją zaskoczyła, chociaż wyglądała na rozczarowaną. Ciekawe, ile wiedziała.
— Ale jacuzzi...
Chase poczerwieniał ze zdenerwowania. Wsparł dłonie na biodrach i spojrzał na mnie, jakby nie wiedział, co ma teraz ze mną zrobić.
Albo po prostu wściekał się, że zepsułam doktorowi humor i w myślach obwiniał mnie o niepowodzenie. Nie znaliśmy się od wczoraj. Wiedział, jak to się mogło skończyć, sam wszystko zaaranżował. Zaczynałam jednak wątpić, żeby nasz gość choć w najmniejszym stopniu przyszedł w celu poznania przyjaciółki syna. Mieli obgadać coś innego.
Kiedy wyszli, host brat zaklął siarczyście i gdyby nie naczynia na stole, z całą pewnością by w niego kopnął, może nawet przewrócił. Zamiast tego sięgnął po szklankę z alkoholem, którego resztę zapewne wychyliłby do cna, ale wzdrygnął się w ostatniej chwili i gwałtownie odsunął ją od ust, aż wyleciała mu z ręki.
Nie roztrzaskała się, ponieważ spadła na wykładzinę. Nie schylił się po nią.
— Cholera jasna, jesteś nieletnia! Ostatni raz piłaś alkohol w tym domu! — warknął na mnie, gdy uspokoił nieco oddech, ale jego klatka piersiowa wciąż falowała ze zdenerwowania.
Nie miałam zamiaru pozwolić mu się na sobie wyżywać przez jakieś prywatne spięcia, wiedziałam jednak, że był zły i szukał zwady, żeby dać upust emocjom, a mnie bardziej zależało na dojściu do powodu ich kłótni. Oczywiście nie łudziłam się na poznanie szczegółów, ale człowiek wyprowadzony z równowagi, to człowiek szczery. Nie filtruje myśli, nie zastanawia się tyle, nie waży każdego słowa. Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki wdech.
— O co się kłóciliście? — zapytałam ostrożnie.
— Jasne, jeszcze ty się wtrącaj. Nie twój interes.
— To dlaczego odniosłam wrażenie, że miało to coś wspólnego ze mną?
Zaśmiał się krótko i nieszczerze. Schował twarz w dłoniach.
— Boże, daj mi cierpliwość — wymamrotał. — Nie dawaj siły, bo ją zabiję.
Możesz spróbować, cisnęło mi się na usta.
Po chwili przeniósł ciężar ciała na stół, opierając się dłońmi o szklany blat.
— Powiem ci dlaczego. Bo jesteś rozpieszczoną jedynaczką myślącą, że świat kręci się wokół ciebie. Jeszcze jakieś egzystencjalne zagadki, które mam ci pomóc rozwiązać?
— Właściwie to tak. — Wstałam zirytowana, z rozmachem odsuwając stolik. Mimo to Chase nie upadł na niego. Szkoda.
„Może wyjaśnisz, czemu, kiedy wchodzę do wanny, zmieniam się w rybę?". To brzmiało tak prosto w mojej głowie. Jedno pytanie, kilka wyrazów. Dlaczego uparcie więzły mi w gardle? Miałam wrażenie, że host brat doskonale zdawał sobie sprawę z wewnętrznej bitwy, jaką przeprowadzałam i wręcz prowokował mnie wzrokiem, wiedząc, że i tak nie wypowiem tego na głos.
Drgnęłam lekko, kiedy lodowata cisza została przerwana przez stuknięcie liścia w tarasowe drzwi. Wiatr chłodnym podmuchem zaprosił kolorowe zwiastuny jesieni do środka. Złapałam się na wpatrywaniu w ciemność, w miejsce, w którym powinien stać basen. Szybko odwróciłam głowę.
Gdy chwilę potem telefon Chase'a zadzwonił w kieszeni, nie odebrał go natychmiast. Poczekał dwa sygnały, dając mi szansę do zmiany zdania, z której nie skorzystałam. Przeklęłam się w myślach i to ja kopnęłam w stół po jego wyjściu. Mało brakowało, a by się potłukł.
W kuchni w końcu mogłam się napić, pomogłam też Bree nakrywać do stołu. Dayenne próbowała poprawić mi humor, tłumacząc, że doktor Avery bywa zrzędliwy i nie należy się przejmować wszystkim, co mówi, bo na starość niektórzy po prostu tak mają, a Chase, patrząc na niego, zapewne wciąż widzi swojego ojca i przez to szybko robi się drażliwy.
Czyli nie dowiedziałam się niczego nowego.
Kiedy Dayenne wyciągnęła jedzenie z piekarnika i postawiła je na środku stołu, poczułam spływające otępienie jak grom z jasnego nieba.
Ryba. Przyrządziła pieprzoną rybę.
Na jej widok upuściłam sztućce na porcelanowy talerz. Była taka duża, że spokojnie starczyłoby dla wszystkich, nawet gdyby goście nie wyszli.
Zemdliło mnie. Ścisnęło w trzewiach. Ciężko wyjaśnić, dlaczego, bo przecież do tej pory jadłam je ze smakiem. Przecież tak naprawdę nie utożsamiałam się z rybami, a jednak poczułam kwas żołądkowy pnący się w górę przełyku na samą myśl o wzięciu jej do ust. Nie byłam pewna, czy nie zatraciłam zdolności mówienia, nie wspominając już o przełknięciu czegokolwiek.
Spojrzałam na Bree, ale ona nie patrzyła w moją stronę. Dosuwała się do stołu z uśmiechem i mówiła coś swojej mamie, nie dając nic po sobie poznać.
— Nie jadam ryb — wydukałam, zastygając w pozycji gdzieś między staniem a siadem.
Hostka przeniosła na mnie wzrok ze zdziwieniem, odrywając się od krojenia posiłku.
— Chase powiedział, że je uwielbiasz. Że w Polsce jecie je nawet zamiast indyka w czasie świąt.
— Tak mi powiedziała — oznajmił obojętnie, wszedłszy do kuchni. Odsunął niedbale krzesło i usiadł.
— Cassidy przekonała mnie do przejścia na wegetarianizm — wymyśliłam.
— Jasne, a jeszcze wczoraj wpieprzałaś stek. — Złapał kawałek nożem i widelcem i rzucił mi go na talerz. — Wcinaj.
Impulsywnie odsunęłam się od stołu.
— Bo z niego jest trudniej zrezygnować — ciągnęłam, czując pot zbierający się na karku. — Małe kroczki.
— Nie zmuszaj jej — skarciła go Dayenne. — W lodówce jest pełno jedzenia, możesz sobie wziąć coś innego.
Już kompletnie straciłam apetyt.
— Mam pomysł — rzucił, wydłubując palcami ości. — Kto wybrzydza, następnym razem gotuje. Nigdy nie jadłem polskich pierogis.
— Pierogi — poprawiłam go, starając się powstrzymać odruch wymiotny. — To już jest w liczbie mnogiej.
— To jaka jest pojedyncza? Pierogus? — zakpił.
— Pieróg.
Ściągnął brwi.
— Polski jest dziwny.
Bree wpadła z hukiem do mojego pokoju i bez słowa wyjaśnienia poleciała do łazienki. Weszłam za nią, gdy usłyszałam, że wymiotuje i zastałam ją obejmującą toaletę.
— Kim jest ojciec? — zażartowałam, choć nie udało mi się rozbawić nawet samej siebie. — To barbarzyństwo. Jestem pewna, że zmuszanie do kanibalizmu jest karalne przynajmniej w kilku stanach — wycedziłam z obrzydzeniem.
Nie miała siły na mnie spojrzeć albo nie chciała tego robić.
— Bree, on wie! — naciskałam. — Jestem tego tak pewna, jak tego, że polska reprezentacja piłki nożnej nie wygra Euro. Najpierw porównał mnie do złotej rybki, pieprzonej złotej rybki, później zagroził spuszczeniem w kiblu...
— Będzie musiał znaleźć sobie inny.
— ...i jeszcze ten obiad. Co to niby miało znaczyć? — nie posiadałam się z oburzenia. — Musiałaś słyszeć jego kłótnię z ojcem Collina. — Przytrzymałam jej włosy. — On coś planuje! Bree! To twój brat, zrób coś!
Rozumiałam tyle, że Chase potrzebował pomocy z czymś nadnaturalnym, a doktor mu jej odmówił, bo dla dobra rodziny przestał się tym zajmować i nie zamierzał do tego wracać nawet jednorazowo. Czułam pulsowanie w skroni, gdy próbowałam wpaść na jakiś sensowny pomysł, który nie miałby nic wspólnego ze mną. Musiało chodzić o coś, z czym nie poradziłby sobie sam z Jamiem, sądząc po tym, jak „dojrzale" zniósł odmowę. Bree mówiła, że nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z syrenami i zabroniła mi pisnąć słowem właśnie przez to, żeby Chase nawet nie wiedział, od czego ma zacząć szukać, ale on już dawno przejrzał mnie na wylot. Wolałam nie myśleć, że w walizce znajdował się jakiś środek na syreny na wypadek, gdybym kogoś zabiła, ale wnioski same cisnęły się na usta. Tylko z jakiego powodu nie uznał tego za wystarczające? I, z drugiej strony, czy ojciec Collina, dla jego dobra, nie powinien właśnie za wszelką cenę chcieć się pozbyć ewentualnego zagrożenia, zwłaszcza po takiej rozmowie?
— Niby co?! Ostrzegałam cię! Mówiłam, żebyś zachowywała się normalnie!
— A kiedy zachowywałam się nienormalnie?
— O Jezu. Szybciej będzie, jak wymienię sytuacje, kiedy się tak nie zachowywałaś. Ał! — pisnęła, bo niby przypadkiem mocno ją pociągnęłam. Nie powinno się obrażać osób, które mają w garści twoje życie lub włosy. — Choćby dziś w knajpie dałaś popis. I ty niby nie czujesz żadnego wpływu przemiany?
— Zareagowałam gwałtownie, bo twój brat mnie wkurzył, nie przez żądzę krwi — syknęłam. — Nawet sobie nie wyobrażasz, ile razy fantazjowałam o skręceniu Chase'owi karku. Gdyby coś się ze mną działo, już dawno byłby trupem.
Wyrwała się i z jękiem obróciła w moją stronę.
— Chciałaś go uderzyć! Przy tych wszystkich ludziach! Co byś miała na swoją obronę, gdyby poleciał na drugi koniec sali po ciosie nastolatki? — Przerwała, by znów zwymiotować. Musiałam się odsunąć, żeby do niej nie dołączyć. Dobrze się złożyło, że nie miałam wyostrzonych zmysłów, bo ten kwaśny, żrący odór i bez tego był nie do wytrzymania. — Wcześniej się tak nie zachowywałaś. I nigdy więcej nie używaj słów „Chase" i „fantazjować" w jednym zdaniu.
— Jasne, bo przecież przed przemianą byłam jak kwiat lotosu dryfujący po jeziorze nieskalanym ani jedną falą! — prychnęłam. — Dlaczego nie rzygasz u siebie?
— Ściany są cienkie, dźwięk niesie się rurami. Wszystko słychać, a Chase nie może nabrać nawet cienia podejrzeń co do mnie.
— A do mnie może?!
— Przed chwilą sama powiedziałaś, że już i tak wie! — Spłukała wodę i oparła się plecami o kafelki na ścianie. Zamyśliła się. — Obudziłaś się kiedyś z mokrą głową? Otwartym balkonem albo drzwiami? Albo...
— Nie lunatykuję.
— Miałaś realistyczne sny, koszmary, w których...
— Co noc mam koszmary. Co noc zrywam się z obawą, że krzyk wyrwał mi się też na jawie. Nie potrafię wyrzucić z głowy tych wszystkich obrazów, nie potrafię o tym nie myśleć, nie zastanawiać się i nie martwić, zablokować tego na dłuższy czas. — Odchrząknęłam, zaskoczona tonem własnego głosu. — Ale nie, nie uciekam nocą do oceanu, jestem pewna, że to tylko sny — nie pamiętam ich początku, zwykle są zlepkiem scen, które mają sens tylko do momentu obudzenia.
Nagle wstała i złapała mnie za rękę. Myślałam, że chciała mnie pocieszyć, dodać otuchy, ale gdzie tam. Błyskawicznie rozcięła mi skórę scyzorykiem, zanim w ogóle zorientowałam się, co jest grane.
— Zwariowałaś?!
Chciałam się wyszarpać, ale przytrzymała ją mocno i nadstawiła pod światło. Starła palcami krew. Przyjrzała się jej badawczo. Jak na moje oko odcień był całkowicie normalny, nie dostrzegłam ani krzty niebieskiego pigmentu.
— Teraz wiem, że nie zabiłaś nikogo z premedytacją — wyjaśniła w końcu. Sama zdążyłam na to wpaść.
— Nie mogłaś po prostu zapytać?!
To Cassidy powinna testować, a nie mnie.
Chciała coś odpowiedzieć, ale utkwiła wzrok gdzieś po drugiej stronie łazienki. Podeszła do kabiny prysznicowej.
— Co tu się stało? — Włożyła do środka rękę przez drzwi. Widocznie chciała się upewnić, że rozbita szyba jest rozbita.
— A jak myślisz? — odburknęłam.
— Możemy mieć do czynienia z trzecią syreną — zmieniła temat po chwili, wymaszerowując z łazienki. To słysząc, stanęłam jak wryta i dopiero otrząsnąwszy się z szoku, dołączyłam do niej. — Albo innym wodnym stworzeniem. W Los Angeles w ciągu ostatniego miesiąca odnotowano cztery śmiertelne przypadki zatrucia saksytoksyną. Trzy ciała wyciągnięto z wody. Jedno dziś rano.
Od razu pomyślałam o wiadomościach telewizyjnych.
— Syreny produkują saksytoksynę?
Już w lesie poruszyłam ten temat, ale było to akurat w momencie, gdy dotarłyśmy nad jezioro i Bree odwaliło na jego widok, więc nie miałam pewności co do rzetelności informacji, jakich mi wtedy udzieliła. Syreny może nie do końca nazwałabym owocami morza, jednak zbieżność nie mogła być przypadkowa. Zdruzgotanie host siostry po śmierci Shane'a i zatruciu Collina dawały do myślenia, ale za nic w świecie nie oskarżyłabym jej ani o jedno, ani o drugie, zwłaszcza że na swojej imprezie chyba nie była jeszcze zmieniona. Istnienie kogoś trzeciego, na kogo można zwalić winę, pozwalało odczuć swego rodzaju ulgę. Na urodzinach niektórzy goście również pochodzili z Los Angeles...
— Wiem tylko tyle, że produkuje to coś, co żyje w wodzie.
— Czy Pilar była na twoim przyjęciu urodzinowym?
Usiadła na łóżku, kręcąc głową.
— Nie znałam jej, w tym roku dopiero zaczęła naukę w naszej szkole. Myślisz, że nie zaginęła, tylko zmieniła się i poluje na ludzi, a wcześniej zabiła Shane'a i otruła Collina?
Nie przekonała mnie. Na imprezę przyszło wielu znajomych znajomych, niekoniecznie tych, których znała. A nawet gdyby, to miejsce, w którym znaleziono Shane'a, znajdowało się tuż przy rzece — pamiętałam, jak Chase oznaczał je nożem z bliżej nieznanego mi powodu — i niedaleko drogi głównej, a więc i oceanu. Pilar mogła go dopaść na zewnątrz, a Collina w szkole. Teraz rządziła w LA.
Ponadto wciąż twierdziłam, że to ją widziałam na lotnisku. Znamię mogło się jej pojawić w wyniku jakichś dziwnych nadnaturalnych komplikacji. Była dziewczyną w naszym wieku, więc pasowała do wzorca. Skoro zmieniła szkołę w ostatniej klasie, niedawno mogła się przenieść do Lafayette, co również wyglądało podejrzanie.
— Dokładnie tak myślę. Moja druga teoria dotyczy Cassidy — wypaliłam. Zaklęła cicho i w proteście opadła na pościel. — Mówią, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, ale odwrotnie to tak nie działa. Wmawianie sobie, że coś jest kłamstwem, nie zmieni w nie prawdy.
Próbowałam. Każdego dnia.
— Cassidy by mnie nie okłamała.
— Ona pewnie myśli tak samo o tobie, a jednak nie powiedziałaś jej o swoich płetwach.
— Bo za dwa tygodnie to nie będzie miało znaczenia!
— A co, jeśli twój plan nie wypali? — zauważyłam.
— No właśnie. Co, jeśli nie wypali? Wrócisz do Polski i co dalej?
— Zafarbuję włosy na czerwono, zmienię imię i oddam swój głos za nogi — zadrwiłam. — Wierzę, że nieobecność kamienia dezaktywuje przemianę. Będę za wszelką cenę unikać wody, z nadzieją, że pewnego dnia do niej wejdę i absolutnie nic się nie stanie.
— Na jakiej podstawie?! — Rozłożyła ręce. — W najlepszym wypadku umrzesz. W najgorszym najpierw wybijesz swoich bliskich w pień, a potem ktoś wtajemniczony cię wyczai i zabije.
— W takim razie módl się, żeby wypaliło.
Chase stał w korytarzu w garniturze. Zanim jednak zdążyłam otrząsnąć się ze zdziwienia i zapytać go o powód, dla którego o tak późnej porze wystroił się, jak paw na rozpoczęcie sezonu godowego, zobaczyłam za jego plecami Flynna.
Tym razem strach, zamiast mnie sparaliżować, spowodował dość nagłą i nieprzemyślaną reakcję: szarpnęłam host brata za krawat, zaciągając do salonu, gdzie mogłam ukryć się przed wzrokiem bazyliszka oraz poznać powód jego przybycia. Wiedziałam, że nie powstrzymam chęci spojrzenia mu w oczy, że mój wzrok wciąż i wciąż będzie zmierzał w tamtym kierunku i choć Flynn pozornie nie mógł wyrządzić mi żadnej krzywdy, wolałam nie ryzykować. Sam fakt pozostawania w jednym pomieszczeniu z kimś, kto dopuścił się tylu morderstw — nawet jeśli nieumyślnych — powodował u mnie o gęsią skórkę.
Chase natychmiast się wyszamotał.
— Chcesz mnie udusić?! — Doprowadził się do porządku.
— Naprawdę musisz pytać?
Gdy już skończył wygładzać idealnie gładką koszulę, której gładkości w żaden sposób nie naruszyłam, omiótł mnie spojrzeniem.
— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
— A ty, jakbyś wybierał się na pogrzeb.
— Poważnie? — nie powiedział tego tonem, który sugerowałby, że przejął się moim zdaniem i rozważał zmianę ubrania. Był na to zbyt pewny siebie. Brzmiało to raczej, jakby ostatkiem sił powstrzymywał się przed dodaniem „co jest z tobą nie tak?". Zupełnie jak Bree, kiedy stwierdziłam, że smarowanie chleba tostowego masłem orzechowym i dżemem jednocześnie przyprawia mnie o mdłości. Drugie tylko tłumi smak pierwszego, które nie potrzebuje żadnych dodatków.
— Co Flynn tutaj robi? — przeszłam do sedna, starając się, by mój głos nie zdradzał emocji kotłujących się w głowie.
— Jest moją podwózką.
— ...bo w magiczny sposób zatraciłeś umiejętność prowadzenia pojazdów?
— Nie, bo zamierzam pić.
Na krótki moment zapomniałam, kim naprawdę był — wydał mi się bardziej ludzki przez tę chęć zapicia problemów, zwłaszcza że jako łowca na ogół stronił od alkoholu. Pomyślałam, że zwyczajnie chciał się urżnąć jak świnia po długim dniu walczenia i zszywania ran, zaogniania konfliktów i po braku poparcia ze strony przyjaciela swojego ojca. Szczególnie to ostatnie wyglądało jak konkretny powód, przez co jeszcze bardziej chciałam poznać treść prośby i przyczynę odmowy doktora.
Ale wtedy chyba po raz pierwszy w tym domu poczułam wodę kolońską.
— Niebywałe. — Wytrzeszczyłam oczy. — Umyłeś się! W takim razie to musi być randka!
— To nie twoja sprawa.
— Po prostu się zastanawiam, od kiedy wpuszczają motocykle do barów — oznajmiłam zaczepnie. — Lub restauracji.
Pokazał mi środkowy palec.
— Nie rozumiem, dlaczego Flynn go eskortuje, a nie Jamie — przedstawiłam Bree swoje wątpliwości, kiedy już opuścili dom.
— Nie rozumiem, dlaczego zaprzątasz sobie tym głowę — westchnęła znużonym głosem, tak jakbym jeszcze nie zdążyła zauważyć, że powinnam zwracać uwagę na każde, nawet najdrobniejsze odstępstwo od normy w tej rodzinie. — Flynn nie musi być łowcą, żeby stanąć na wysokości zadania. Są wszczepieni, to ułatwia niektóre sprawy.
Poplułabym się, gdybym coś w tamtym momencie piła.
— Proszę, powiedz mi, że mówisz o polowaniu.
— O czym innym miałabym mówić?
— Pojechali na polowanie? — upewniłam się, a ona przytaknęła skołowana. — W garniaku?!
— Myślisz, że wszyscy Przeistoczeni żyją w kanałach? Zdziwiłabyś się, na jakie pozycje udaje im się wbić. Polowania to nie tylko lanie po mordzie, pewnie zamierza kogoś zdemaskować.
Nie myślałam o nich w ten sposób. Właściwie za sprawą koszmarów i wpływu popkultury wyobrażałam sobie, że nie dało się ich przegapić i na pierwszy rzut oka widać, z kim człowiek miał do czynienia. Zapomniałam o zmiennokształtnych, którzy — pozornie — niczym nie różnili się od ludzi i czarownicach, które wciąż miały nimi być.
Skoro już Flynn — rzekomo niegroźny za sprawą wszczepienia z Chase'em — budził we mnie tak negatywne emocje, nie powinnam chcieć się w to wszystko zagłębiać. A jednak z ciekawości nogi same porwały mnie do drzwi. Spodziewałam się akcji jak z filmów.
— Jedźmy za nimi. Proszę! Chcę to zobaczyć.
Nic nie odpowiedziała. Patrzyła tylko na mnie wymownie przez długi czas, tym samym dając mi do zrozumienia, co sądzi o moim pomyśle.
— Idę spuścić wodę z basenu — powiedziała w końcu.
— Dlaczego unikasz mnie od rana?
To był jeden z tych dni, który Bree rozpoczynała treningiem o świcie, a ja jechałam do szkoły z Collinem. To znaczy, jechałabym, gdyby mnie odebrał z głównej drogi, ale po raz pierwszy tego nie zrobił.
Nawet się nie gniewałam z powodu przymusowej pieszej wędrówki — chociaż brak możliwości rozchorowania się wcale nie oznaczał, że nie odczuwałam zimna i że mi ono nie przeszkadzało jak każdemu innemu człowiekowi — bo martwiłam się stanem jego zdrowia. Potem zaskoczona zastałam go na zajęciach, ale dopiero pod koniec lekcji udało mi się dopaść chłopaka.
— Co powiedziałaś mojemu ojcu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro