Rozdział 29
Trzaskałam samochodowymi drzwiami, nawet kiedy usiłowałam je zamknąć delikatnie, więc gdy grzmotnęłam nimi z premedytacją, Bree aż podskoczyła, a samochód zadrżał.
— Popieprzona szkoła! — wyrzuciłam, gestykulując żywiołowo, zanim zdążyła zapytać, co się stało. — Najpierw sami zawieszają mnie na tydzień, a potem dają kary za nieobecności! Czy to jest według ciebie normalne? Gdzie tu jakikolwiek sens? Absurd goni absurd, kurwa jego mać. No pojebani. — Stuknęłam się w czoło, patrząc w kierunku budynku z ogromną nadzieją, że dyrekcja miała widok na parking.
— Destiny, mów po angielsku!
— Nie puszczą mnie na konkurs do San Francisco!
Nie miałam na to czasu. Frustracja wylewała się ze mnie jak przegotowane mleko z garnka. Chciałam wynieść coś z tego wyjazdu, chociaż jedno pozytywne wspomnienie, które nie byłoby powiązane z niczym niewytłumaczalnym. Chciałam pójść na imprezę i grać w głupie pijackie gry bez żadnych psychodelików, zobaczyć występ cheerleaderek, bić się z kimś o zakupy podczas Czarnego Piątku, zjeść indyka w Święto Dziękczynienia i przytyć pięć kilogramów po zjedzeniu worka słodyczy zgromadzonych w Halloween. Chciałam przebierać się w tematyczne stroje na Homecoming i zostać zaproszona na Bal Jesienny w jakiś oryginalny sposób. Chciałam pojechać do wielkiego miasta i zaśpiewać na jego scenie przed mniejszą lub większą widownią.
Bardziej od tego wszystkiego chciałam jednak przestać podejrzliwie zerkać na każdego, kto przyglądał mi się dłużej niż dwie sekundy, przestać kombinować, czy aby nie pracuje dla Exodusu, przestać zastanawiać się nad tym, o czym myśli i jak wielkie stanowi dla mnie zagrożenie. Chciałam przestać gubić się w tym, kto ile wie i co komu mogę powiedzieć.
— Tak szczerze, to opuściłaś tyle prób, że...
— Zaoferowałam się, że zostanę po zajęciach, zaznajomię z repertuarem, pójdę do kozy, posegreguję książki w bibliotece... Jak do ściany! — Chciałam w coś kopnąć, ale w porę się powstrzymałam, bo jeszcze musiałabym zapłacić Bree za wymianę jakichś części samochodowych. Miałam dość hamowania się na każdym kroku.
Na próżno czekałam na jej reakcję. Najwyraźniej po drugiej stronie parkingu działo się coś bardziej interesującego od moich jakże błahych nastoletnich problemów.
Sapnęłam zirytowana i obróciłam głowę.
Zamrugałam z niedowierzania, kiedy w chłopaku klnącym na czym świat stoi rozpoznałam Tylera, który wcześniej rozmawiał z Cassidy. Miał przebitą oponę.
Nie, nie jedną. Wszystkie cztery.
Kokoszka wskoczyła właśnie na tylne siedzenie, pytając nas niewinnie, co jest grane.
— Bree, ruszaj, zanim przyjdzie z podkulonym ogonem prosząc o podwózkę — ponagliła ją.
— Ty to zrobiłaś! — wybuchłam. — Przewidziałaś, że coś mu się stanie, dlatego nalegałaś, żeby jechał z nami, a kiedy odmówił, zepsułaś mu samochód!
— Wzięłaś dzisiaj swoje leki? — Zakręciła palcem nad uchem i znów zwróciła się do host siostry: — Jedź, bo zaraz nie będzie miejsca...
— Ona jest gejunem! — Próbowałam jej wytłumaczyć.
— Zepsułam samochód? Niby jak miałabym to zrobić w trakcie kilkuminutowej przerwy i ominąć kamery, idiotko?
Bree przycisnęła klakson, rozrywając moje bębenki. Wciskała go raz po raz, gdy tylko któraś z nas otworzyła usta, zwracając uwagę wszystkich, którzy nie wyjechali jeszcze na lunch.
— Pokłóćcie się ponownie, a obie was wysadzę! — warknęła host siostra już w trakcie jazdy. — Jakim znowu gejunem? — spytała mnie.
— Tym ptaszyskiem, które przewiduje przyszłość!
— Jezu, gamajunem jak już. — Cassidy rozmasowała skronie. — Po co jej mówiłaś o tym wszystkim? Tylko tego brakowało, żeby zaczęła rzucać bezpodstawnymi oskarżeniami na prawo i lewo. Sieje niepotrzebną panikę.
A ta się dalej upierała przy swoim. Zaraz nie wytrzymam.
— Czemu miałabym cię okłamywać, Bree? — Nie jestem tobą. — Pomyśl! Pytałam o Przeistoczonego ze skrzydłami, bo własnoręcznie ją skubałam! Zobacz jej plecy!
Moja rana po łusce zabliźniła się, ale nie zniknęła, toteż liczyłam na to, że u Cassidy było podobnie.
Odetchnęłam z ulgą, gdy Bree zatrzymała się na poboczu i spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. Wzrok miała jednocześnie przepraszający, przez co nawet zrobiło mi się trochę przykro, bo lada chwila odkryje, że każdy w jej otoczeniu jest albo łowcą, albo zwierzyną. W przeciwieństwie do mnie nie mogła od tego uciec.
— Nie widzisz, co ona robi? Ewidentnie próbuje nas skłócić! Wierzysz panikarze, którą znasz raptem dwa miesiące, a nie mnie? — grała na jej uczuciach. — Nie powinnam musieć ci niczego udowadniać. Znamy się całe życie.
— Cass, pokaż plecy — nalegała ostrożnie.
Cassidy prychnęła.
— Serio?
— Serio.
Na — jak na mój gust o wiele za długą — chwilę przybrała surowy wyraz twarzy, po czym bez słowa odwróciła się tyłem, zdjęła żakiet i uniosła bokserkę.
Nic. Ani śladu, żadnego zadrapania, draśnięcia, blizny, bruzd czy strupków.
Szczęka opadła mi do samej tapicerki.
— Zadowolona? — syknęła, biorąc ubranie do ręki i trzaskając drzwiami równie mocno, co ja wcześniej. — Pójdę pieszo.
Bree nawet na mnie nie spojrzała, ale aż poczerwieniała ze złości.
— Przysięgam, że...
— Zamknij się.
— Przecież ja się nie znam, może gamajunom to znika, ale wiem, co z niej wydłubywałam po ostatnim meczu! Pióra!
Podkręciła radio do niemożliwego ryku. Wyciszyłam je.
— Zatnij ją czymś, a sama zobaczysz!
— Jeszcze jedno słowo i wylądujesz na chodniku.
Łatwiej jej było w to nie wierzyć, więc podążyła za pierwszym cieniem wątpliwości, ale w głębi duszy musiała czuć, że miałam rację. Wiedziała, co myślę o kłamaniu jak nikt inny. Wiedziała, że nie stanęłabym między nią a Cassidy, bo ani nie czułam się przez nią zagrożona, ani nie zamierzałam walczyć o jakieś specjalne względy u Bree. Wiedziała, że za dwa tygodnie wylatuję.
Kiedy dotarłyśmy do kawiarni, przerwałam ciszę, poruszając właśnie ten temat:
— Sprawdzałam loty. Wracam piątego listopada, więc akurat zdążę wytrzeźwieć i przetrawić te wszystkie słodycze.
— Nie bukuj jeszcze biletu. — Wreszcie podniosła wzrok. Z chłodnego tonu jej głosu wywnioskowałam, że wciąż była wściekła. — W Halloween o północy widzę się z czarownicą i jeśli uda nam się dojść do jakiegoś porozumienia, odwrócenie tej całej przemiany może trochę potrwać.
Jęknęłam.
— A nie możesz przełożyć tego spotkania na jakiś wcześniejszy termin?
— To nie jest wizyta kontrolna u dentysty! Ja dostosowuję się do niej, nie odwrotnie.
— Halloween o północy? Cuchnie podstępem na kilometr. To jakaś zaufana wiedźma?
Nie sprecyzowała, czy chodziło o Czarownicę Światła, czy Cienia, ale założyłam, że skoro dokonanie tego było pozornie niemożliwe, zdecydowanie zaangażuje się w to czarna magia. Tylko jeśli one transmutują ludzi w Przeistoczonych, dlaczego teraz miałyby zrobić coś odwrotnego? Nie znałam prawdziwego wpływu Halloween na ich świat, ale naoglądałam się dość filmów, żeby przypuszczać, że dla wiedźm mogła to być najpotężniejsza noc w roku, apogeum ich mocy. Okazja przednia, tylko jaką miałyśmy pewność, że pójdą nam na rękę?
— Nie mam wyjścia — powiedziała w końcu z bólem. Mięła w rękach serwetkę i już po chwili zaczęła się rozglądać, zapewne szukając Cassidy, która dawno powinna dotrzeć na miejsce.
Ja tam się o nią nie martwiłam. Gdyby coś miało się jej stać, wiedziałaby o tym pierwsza. Nie zamierzałam odpuścić ptaszynie, ale potrzebowałam podstępu... albo po prostu czegoś ostrego.
O wiele bardziej zaniepokoiło mnie coś innego: widok Chase'a rozmawiającego z Collinem po przeciwnej stronie kawiarni.
— A oni od kiedy się przyjaźnią? — mruknęłam podenerwowana i wstałam z siedzenia, zanim zdążyła odpowiedzieć.
Ojciec Collina szlachetnie ukrywał przed nim prawdę, ale, niezależnie od tego, co wmawiała mi Bree, szczerze wątpiłam, żeby po aktywacji kamienia nadal to robił. Na pewno kazał mu się mieć na baczności, może nawet zaopatrzył go w jakąś broń i polecił zwracać uwagę na dziwne zachowanie kolegów ze szkoły, a ja, debilka, sama prawie wszystko wypaplałam. Podałam się jak na tacy i teraz pewnie urządzali sobie małą łowiecką naradę.
Pożegnali się, Collin odszedł od niego z nieco niemrawą miną, ale zatuszował ją uśmiechem, kiedy zobaczył, że podchodzę. Nie chciał, żebym zaczęła zadawać pytania, jednak na to nie mógł liczyć.
W jednym momencie zapomniałam, po co szłam. Zobaczyłam butelkę wody mineralnej w jego ręce i nagle poczułam się jak po zjedzeniu kilograma soli.
Pośliniłabym się na jej widok, gdyby nie to, że mój organizm nie miał z czego tej śliny produkować. Collin chyba coś zauważył, bo sam zaproponował, żebym się napiła.
Teraz już wiem, jak się czuły moje kwiatki na parapecie, gdy po kilku dniach przypominałam sobie, że należałoby je podlać, a one niemal natychmiast odżywały. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką ulgą i błogostanem. Niestety już po chwili zostały zastąpione przez gorzki zawód, gdy opróżniłam wszystko do ostatniej kropli.
Collin sprawiał wrażenie odrobinę przerażonego.
— Musiałaś być strasznie spragniona.
— Nawet nie masz pojęcia. — Odstawiłam zdeformowaną od zassanego powietrza butelkę i wytarłam brodę wierzchem dłoni. — Nie piłam nic od jakichś dwudziestu minut. Wyobrażasz sobie?
Dopiero kiedy się zaśmiał, zrozumiałam, jak to dla niego brzmiało. Prawie zapomniałam, że ludzie nie muszą pić tak często.
Nie czułam palącego pragnienia co kwadrans, nie suszyło mnie śmiertelnie i nie zdychałam z odwodnienia, dopóki nie znalazłam się w pobliżu wody. Wtedy właściwie niezależnie od tego, ile czasu upłynęło od ostatniego picia, nie potrafiłam się skupić na niczym innym.
Usiedliśmy dwa boksy za Bree — wystarczająco daleko, by nie słyszała każdego naszego słowa. Collin patrzył na mnie ze zdumieniem wymalowanym na twarzy; jego źrenice po prostu pożerały brązowe tęczówki. Wyglądał jak demon. Nie podobało mi się, że moje myśli natychmiast pobiegły w dwóch kierunkach: wziął coś, może Chase mu coś podał, żeby w jakiś nieinwazyjny sposób sprawdzić, czy nie jest Przeistoczonym i pewnie wyrosły mi jakieś skrzela od nadmiaru wody.
Złapałam się za szyję, ale nic nie wyczułam. Przejrzałam się w telefonie.
— Ale jesteś... kolorowa — wypalił, nie spuszczając ze mnie wzroku ani na sekundę.
Spojrzałam w dół na swoją czarną koszulkę z białym napisem głoszącym „Widzę martwych Hejterów" i zwykłe wytarte jeansy. Uniosłam jedną brew.
— Nie chodzi o ubiór, po prostu w porównaniu do ciebie wszystko wokół jest strasznie wyblakłe.
Nie byłam przygotowana na takie wyznanie. W lekkim szoku odchyliłam się do tyłu, opierając o miękką kanapę.
— Eee, dzięki? Chyba.
— Nie, nie, to nie był komplement! — Zmieszał się.
Uniosłam brwi jeszcze wyżej.
— Cóż, w takim razie musimy popracować nad twoimi obelgami.
— To znaczy... Nie miałem tego na myśli metaforycznie, tylko dosłownie. Jesteś taka ostra. — Trzasnął się dłonią w czoło, kiedy zrozumiał, co wyszło z jego ust, a mnie nie udało się pohamować uśmiechu. — Chodzi mi o kontury, Boże, nie potrafię tego wyjaśnić w sposób, który nie brzmi idiotycznie.
Nie wytrzymałam, wybuchłam śmiechem.
— Chyba nie — przyznałam mu rację. — Też tak kiedyś miałam i potem się okazało, że ktoś mi czegoś dosypał do drinka.
Wielkość źrenic Collina potwierdzała moją teorię. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie dotknąć jego policzka, ale przekonałam samą siebie, że zaczerwienił się ze zmieszania, nie podwyższonej temperatury. Miałam doktorat ze stawiania ludzi w niekomfortowych sytuacjach, choć przy nim nie musiałam się specjalnie wysilać. Właściwie nawet nie próbowałam nic robić. W przeciwnym razie powiedziałabym, że wygląda uroczo, kiedy się czerwieni, czy coś w tym stylu.
— Zauważyłem to już wtedy na dachu, ale pomyślałem, że to wina alkoholu, ale nadal... — Zacisnął wargi i pokręcił nieznacznie głową, próbując zrozumieć, co się działo. Ja z kolei byłam niemal pewna, że miało to związek z czymś nadnaturalnym. — Nawet twój głos... Zapomniałem, że siedzimy w kawiarni, bo przestałem słyszeć innych ludzi, tak jakby się wyciszyli. Czy to ma jakiś sens?
Przeniosłam wzrok na miejsce, w którym kiedyś go przecięłam. Strupek już mu odpadł, ale pozostało jeszcze lekkie zaróżowienie.
— Przepraszam za tamtą akcję z nożem — zmieniłam temat, czując się coraz bardziej niezręcznie, co nieczęsto mi się zdarzało.
Dopiero po chwili zmrużył oczy, jakby to, co powiedziałam, dotarło do niego z opóźnieniem.
— Jaką akcję z nożem?
Westchnęłam. Miło z jego strony, że zamierzał udawać, że nic takiego nie miało miejsca. Znów dostałam wyrzutów sumienia, ale szybko przypomniałam sobie, na czym go przed chwilą przyłapałam.
— O czym rozmawiałeś z Chase'em?— Przeszłam do rzeczy.
Cisza. Poczułam się zaalarmowana jego przepraszającą miną.
— Gadaj! — nakazałam już lekko zdenerwowana.
— Zaprosił całą naszą rodzinę na kolację. Dzisiaj — wyjaśnił niechętnie, a kiedy zauważył wyraz mojej twarzy, którego sama nie byłam pewna, gdyż nagle z zaskoczenia straciłam kontrolę nad emocjami, dodał: — Kiedyś często spotykaliśmy się w ten sposób, wiesz, zanim ich ojciec...
— Odmówiłeś, prawda? Pamiętasz, gdzie dziś jedziemy? — przypomniałam mu głosem, który z założenia miał brzmieć ostrzegawczo. Nie miałam czasu do stracenia. Chciałam skorzystać z każdej okazji do zwiedzenia Los Angeles, póki jeszcze byłam w Stanach, a dopiero co musiałam się pogodzić z odpuszczeniem San Francisco.
— Destiny... Chase powiedział mojemu ojcu o naszych planach, więc...
— Chase zrobił co?! — Podpierając się, uderzyłam dłońmi o blat o wiele głośniej, niż zamierzałam.
Ludzie obrócili głowy w moją stronę, ale miałam to gdzieś. Nie zważając na pojednawcze wołanie Collina, wstałam, głośno odsuwając ławę i żwawo podeszłam do stojącego kilka metrów dalej host brata.
Akurat rozmawiał z kelnerką czy kimś tam — nie zwracałam na to uwagi. Pchnęłam go mocno, jak tylko podeszłam. Zachwiał się, z trudem złapał równowagę, w ostatniej chwili chwytając oparcia.
— Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! — krzyknęłam.
— W tym momencie? Nie chcesz wiedzieć — syknął, doprowadzając się do porządku. Zgromił mnie wzrokiem, który chyba miał wyglądać groźnie. Coś mu nie wyszło.
— Możesz przestać się mieszać w moje sprawy? Po jaką cholerę powiedziałeś ojcu Collina, gdzie z nim jadę? I skąd o tym w ogóle wiedziałeś?! — zażądałam odpowiedzi, zanim doszłam do wniosku, że Cassidy musiała polecieć na skargę. Szmata.
— Dobrze wiesz, że przyjaźnię się z doktorem Averym. Nie byłby zachwycony, gdyby się dowiedział, że to przed nim zataiłem.
Uniosłam ręce do góry, najpierw w modlitewnym geście, później zaciskając pięści i chcąc mu zwyczajnie przyłożyć. Zaczynałam mieć lekkie problemy z kontrolowaniem agresji, ale w tamtej chwili w ogóle mnie to nie obchodziło.
Gdy stałam tam jak tykająca bomba, Chase po prostu sapnął zirytowany, lekceważąc mnie po całości. Chyba nie muszę dodawać, że takie zachowanie działa jak płachta na byka.
— Nie dzisiaj, nie jutro, ale kiedyś mi podziękujesz — powiedział ledwo słyszalnym szeptem.
— Mój prawy sierpowy ci podziękuje!
— Zaczynam się czuć jak zepsuta płyta, bo powtarzam to już któryś raz: ja ci nie robię na złość. Ja ci pomagam. Nawet jeśli teraz tego nie widzisz.
Napięłam mięśnie, nie wytrzymując. Może i ta syrenia część rzeczywiście jakoś wpływała na moje zachowanie — nie zdziwiłabym się, gdyby podsycała rosnącą niechęć do łowcy. Wiecie, mechanizmy obronne i te sprawy. Uniosłam pięść, zanim pomyślałam o tym, co wyprawiam i jeszcze szybciej zostałam obezwładniona. Nie miałam pojęcia, jak to zrobił tak błyskawicznie, ale wykręcił mi rękę za plecy, obracając mnie tym samym przodem do stołu, brutalnie do niego przygniatając. Grzmotnęłam szczęką w blat. Jego twardy brzeg wżynał mi się w kości biodrowe, a ramię naprawdę bolało, wygięte w nienaturalny sposób.
Nim zdążyłam porządnie zorientować się w sytuacji, przycisnął usta do mojego ucha, ponownie szepcząc:
— Następnym razem pomyśl dwa razy, zanim podniesiesz na mnie rękę.
— Puszczaj! — wrzasnęłam.
Odsunął się, a ja rozmasowałam nadgarstek, żałując, że nie dysponowałam oczami bazyliszka. Byłam zaskoczona tym, jak działał element zaskoczenia; gdybym miała czas na reakcję, jednym kopniakiem posłałabym go na drugi koniec kawiarni.
Wszyscy nas obserwowali. Nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek stał po mojej stronie.
— Wracając od mechanika, natknąłem się na doktora i przekonałem go, żeby przyszedł cię poznać. Lepiej się postaraj, bo kłamałem jak z nut, opowiadając, jaka to ty jesteś w gruncie rzeczy odpowiedzialna. Cholera, aż chyba pójdę do spowiedzi. Z tak splamioną duszą trudno żyć.
— Czy wam wszystkim odbiło? Nie proszę go o rękę, tylko chcę pojechać do LA! To nawet nie jest randka, żebym musiała pytać jego rodziców o zgodę!
Nie, żebym kiedykolwiek prosiła czyjegoś rodzica o zgodę na wyjście z jego dzieckiem gdziekolwiek. To niedorzeczne.
— A ja chcę, żebyś przestała odstawiać cyrki w miejscach publicznych — wycedził przez zaciśnięte zęby.
Zanim odpowiedziałam mu jakąś ciętą ripostą, do moich uszu doszedł nagły, brzęczący dźwięk roztrzaskiwanego szkła. Kiedy się obróciłam, zobaczyłam już tylko drobny, błyszczący mak uciekający podłogą we wszystkie strony świata, kilku klientów zakrywających się rękami i panią za ladą spoglądającą na swoje przecięte ramię. Staliśmy poza polem rażenia.
Sprzedawczyni posłała mi krótkie, acz wymowne spojrzenie, przykładając chusteczkę do rany.
Wiedziała. Jak wiele osób stamtąd wiedziało, że to moja sprawka?
Inna pracownica w białej bluzce i nałożonym na nią czerwonym fartuchu, co pewnie służyło za coś w rodzaju uniformu, zaczęła wycierać mokrą podłogę i sprzątać pozostałości dzbanka. Raczej nikt poważnie nie ucierpiał, ale klienci spoglądali po sobie, a ja wstrzymałam oddech na dłużej, niż to zalecane.
Jeśli Chase na ten moment miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to właśnie je rozwiałam. Gdy odwróciłam się w jego stronę, już go tam nie było.
Miałam bardzo złe przeczucia odnośnie do tej kolacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro