Rozdział 26
Wciąż czułam się chroniona przez program wymiany. Może gdyby odcięli mi dostęp do Internetu, pozbawili kontaktu z rodzicami, koordynatorką i znajomymi ze szkoły, byłabym bardziej świadoma zagrożenia.
— Czyli torturuje i zabija ludzi, których życie zostało zrujnowane, bo urodzili się z niewłaściwą grupą krwi, tak? — Zmarszczyłam czoło zniesmaczona. — Jest psychopatą? To by wiele wyjaśniało.
Może czegoś nie rozumiałam, ale skoro jego własna siostra się go bała, to coś z nim było nie halo.
— Przeistoczeni nie są ludźmi! — Zacisnęła dłonie w pięści. Chyba zaczynałam wytrącać ją z równowagi. — Jeśli ichor płynie w ich żyłach, to znaczy, że umyślnie kogoś zamordowali. Bezbronnego człowieka. Gdyby nie łowcy i Exodus, już dawno opanowaliby naszą planetę.
— O, a więc jest bohaterem — zadrwiłam. — Może jednak poproszę go o ten autograf? Bree, nikogo nie zabiję — powtórzyłam raz jeszcze, chcąc, żeby wreszcie coś do niej dotarło. — Skoro z tobą na ten temat nie rozmawia, to skąd wiesz, że nie wie, czym dokładnie jestem? Może tylko czeka w pełnej gotowości, aż kogoś... — Co ja tak właściwie mogłam zrobić? — Zaciukam płetwą?
— Bo zmiennokształtnych jest tyle, że wcale nie tak łatwo odgadnąć, kto jest kim. Ja się domyśliłam, bo spotkało mnie to samo. Wątpię, żeby kiedykolwiek polował z ojcem na syrenę. Nigdy nikt nic o nich nie opowiadał.
— A co z Dayenne?
Wciąż trudno było mi uwierzyć w to, że rodzinka zajmująca się czymś ściśle tajnym — i cholernie niebezpiecznym — postanowiła wziąć kogoś na wymianę bez ukrytego celu. Czy Exodus w ogóle pozwalał na coś takiego?
Skoro ich matka badała aktywność Buenaventury, musiała wiedzieć, że cały ten bałagan nastąpi w tym roku. Tylko skąd pewność, że się zmienię? W aplikacji nie było mowy o mojej grupie krwi. Nigdy o nią nie pytali. Co więcej, nie pasowała do przyjętych kryteriów. I nie byłam Amerykanką. O co u diabła chodziło?
— Nie sądzę, że Chase podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami. Gdyby Exodus wiedział, już dawno poleciałabyś do siedziby, ze względu na twoje miejsce urodzenia.
Aha, czyli o niczym nie wiedzieli. Ciekawe.
— Dlaczego miałby nie powiedzieć własnej matce, pracownicy jakiegoś programu eliminacji, że dziewczyna, którą przygarnęła, jest Przeistoczoną? — Rozgoryczona wyrzuciłam ręce w powietrze. — Czy wy ludzie o niczym otwarcie nie rozmawiacie?
— Oj, znasz go. Lubi wszystko robić po swojemu. Ponadto zawód łowcy wbrew pozorom nie cieszy się dobrą sławą — to brudna robota. Moja mama tego nie popiera, widzi go na wyższym szczeblu, ale jest dorosły, nie zabroni mu przecież. Stwierdziła po prostu, że nie zamierza mieszać się w jego sprawy, a on wziął to do siebie. — Na chwilę odpłynęła gdzieś myślami. — Uważam też, że z jakichś niepojętych dla mnie powodów jemu całkiem podoba się idea dzielenia dachu z Przeistoczoną.
Słuchałam ją z miną „jasne, mów do mnie jeszcze", ale ostatnim zdaniem przegięła i tylko udowodniła, że niezły z niej bajkopisarz. Będę musiała znaleźć rzetelniejsze źródło informacji.
— Skąd ci się to wzięło? Skoro taki z niego rasowy łowca, nie powinien przypadkiem mną gardzić... co zresztą robi?
Teraz zastanawiałam się, czy traktował mnie w taki sposób, bo miał we krwi bycie palantem, czy przez to, że to ja miałam w niej śladowe ilości ichoru.
— To akurat powinnaś wiedzieć najlepiej. Nic tak nie podnosi poziomu adrenaliny, jak mieszkanie z naturalnym wrogiem, co? Jeśli macie coś wspólnego, to właśnie czerpanie radości z bezsensownego narażania się.
Wyśmiałam ją.
— Bree, nie bądź śmieszna. Wcale...
— Od początku naszej rozmowy ani razu nie wspomniałaś o powrocie do Polski, a już dawno powinnaś pobiec do domu, spakować walizki i zabukować najwcześniejszy lot — przerwała mi. — Tymczasem odnoszę wrażenie, że z każdym słowem tylko coraz bardziej się nakręcasz.
Odetchnęłam ciężko. Jak ja miałam jej to wytłumaczyć?
— Właśnie odkryłam, że wszystko to, co uważałam za fikcję, istnieje naprawdę, cały świat, którego nie było mi dane poznać przez osiemnaście lat życia, a ty się dziwisz, że jestem podjarana? Mieszkam u łowców, a więc pewnie w najbezpieczniejszym miejscu w całym Lafayette, bo dopóki kogoś nie załatwię, nic mi nie grozi, a żeby tak się stało, musiałabym wejść do wody, przed czym chroni mnie moja fobia — wyrecytowałam zgodnie z informacjami, jakich mi udzieliła. Nie wiedziałam, w jakim stopniu były one prawdziwe, jednak nie zamierzałam się stamtąd ruszać, dopóki nie dojdę do tego, dlaczego naprawdę ściągnęli mnie z drugiego końca świata. — Na siłę szukasz problemów. Sama mówiłaś, że na temat syren wiemy tyle, co nic, ale już martwisz się na zapas. Mam wrócić do Polski? Co powiem rodzicom, którzy wyłożyli trzydzieści kafli na ten wyjazd?
I, przede wszystkim, jak wyjaśnię im fakt, że nie mogę już odwiedzać rodzinki w deszczowej Anglii?
Skóra mi cierpła na myśl o tłumaczeniu tego wszystkiego, ale pewnego dnia będę do tego zmuszona. To brzmiało tak naiwnie, że nawet nie chciałam się przyznawać sama przed sobą, ale w głębi duszy wciąż miałam nadzieję na powrót do normalności... kiedyś. Choćby po zakończeniu wymiany. Nie docierało do mnie, że to, co się stało, było nieodwracalne.
Nie wspominając już o tym, że gdybym, gdybym jednak została opętana przez jakąś dziwną żądzę mordu, nie chciałabym znaleźć się w pobliżu osób, na których naprawdę mi zależało.
Pokręciła głową.
— Pamiętasz, co ci mówiłam o Kolumbie? Zmarł dwa lata po powrocie do Europy. Nie mamy pewności, ale zawsze jest ryzyko...
Najpierw chce, żebym się pakowała, teraz mi mówi, że nie mogę wracać, no co za baba!
— Nawet mnie nie denerwuj. — Z jękiem rozmasowałam skronie. — Nie chcę wracać JESZCZE, ale nie zamierzam tu gnić do końca życia!
Nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że w jej oczach dojrzałam przeprosiny. Miała ku temu więcej niż wiele powodów, ale ciekawe, ilu z nich jeszcze nie byłam świadoma.
— Spróbuję się dowiedzieć, dlaczego przemiana miała miejsce mimo naszych grup krwi. Wykombinuję coś — usiłowała mnie uspokoić. Nie wierzyłam, żeby udało jej się cokolwiek wskórać, nawet gdyby mówiła szczerze. — Póki co trzymaj buzię na kłódkę i... zachowuj się normalnie. Znaczy no, tak jak zawsze, nie będę od ciebie wymagać nie wiadomo czego.
— Czyli on będzie udawał, że nie wie, że jestem Przeistoczoną, a ja mam udawać, że nie wiem, że on jest łowcą? — Próbowałam sobie wyobrazić, jak to miałoby wyglądać. — Może być zabawnie. — Uniosłam zawadiacko brwi.
— Destiny, nie.
Z jej miny można było wyczytać tylko jedno: jak ogromnie pożałowała, że cokolwiek mi powiedziała.
— Mówiłaś o trzech rodzajach — zmieniłam temat. Może chociaż w tej kwestii będzie w stanie wyjawić prawdę bez owijania w bawełnę.
Jak dotąd wiedziałam o zmiennokształtnych i ludziach, którzy władali żywiołami. Czy coś w tym stylu.
Chyba spodobał jej się ten pomysł, bo natychmiast zaczęła opowiadać:
— Są i tacy, których serce od momentu przemiany pompuje ichor. Przykładowo, wampir jest wampirem przez cały czas, nie zmienia się w człowieka, nie jest człowiekiem, nie ma już dla niego nadziei. Wcześniej mówiłam ci o tym, jak pod wpływem ichoru twardnieje skóra. Stąd przekonanie, że wampiry to chodzący marmur. W dodatku bestie nie potrzebują magii, żeby kogoś przemienić — wystarczy, że wstrzykną jad. Przemiana jest naprawdę paskudna: ciało najpierw pozbywa się całej ludzkiej krwi. — Zmarszczyła nos. Myślałam o tym, czy kiedykolwiek była świadkiem czegoś takiego. W końcu jej brat sprowadzał te kanalie do ich domu. — Na szczęście promienie słoneczne palą ich skórę. Słyszałaś kiedyś określenie „błękitnokrwiści"?
— Tak, ale tylko w odniesieniu do królewskich rodów.
— To dlatego, że wiele rodzin królewskich miało krew o układzie Rh−. Dochodziło nawet do tak zwanego oczyszczania krwi — potomek nie może odziedziczyć Rh+, jeśli oboje rodziców ma Rh− i tego właśnie chcieli dopilnować.
— Ale po co? Przecież i tak musieliby się urodzić w Stanach, żeby doszło do przemiany — zauważyłam, choć wciąż nie rozumiałam, dlaczego w ogóle tak wysoko postawione osoby chciałyby doprowadzić do czegoś takiego.
— Prawdopodobnie do Europy sprowadzano czarownice, które się tym zajmowały. Pamiętaj, że w tamtych czasach Przeistoczeni byli kimś ważnym, potężnym, nieśmiertelnym — wytłumaczyła, jakby czytała mi w myślach. — Okaz zdrowia odporny na wszelkie zarazy, silny, niemal niezniszczalny. Dopiero z czasem zaczęto zauważać problem i wtedy osobistości z Rh− zamiast ochoczo poddawać się przemianie, szukały sposobu, by za wszelką cenę do niej nie dopuścić.
— No właśnie, wspominałaś wcześniej, że dzięki temu Stanami nie rządzą już mutanty.
— Exodus przechowuje fragment Buenaventury. Możliwe, że ten sam, który przywiózł ze sobą Kolumb, ale to tylko moje domysły, nie mam dostępu do takich informacji. Czarownice Światła tworzą z niego coś na kształt amuletu. Osoba, która go posiada, nie zmieni się w Przeistoczonego tak długo, jak będzie go miała przy sobie, dlatego też zazwyczaj jest wszczepiany pod skórę.
— To dlaczego nie zrobią go wszystkim z Rh−, zamiast ich wyrzynać?!
— Bo nie dość, że to wymaga ogromnych pokładów magii, to nie wystarczyłoby kamienia. Tylko naprawdę ważne osoby — głowy państwa, angielska rodzina królewska, najbogatsze rody świata — są w jego posiadaniu. No i to nie zapobiega przemianie, tylko blokuje ją.
Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić informacje, ponieważ zaczynała mnie już boleć głowa. Coraz bardziej chciało mi się też pić.
— Skoro czarownice podróżowały do Europy i nie zginęły... — zaczęłam z nadzieją. Nie chciałabym ściągać do USA moich rodziców i narażać ich na niebezpieczeństwo, dlatego, tak czy siak, musiałam w końcu wrócić do Polski.
— Destiny, czarownice są ludźmi. Nie martw się tym na razie.
Łatwo jej było mówić.
Chociaż mózg pękał mi już od natłoku informacji, postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o Przeistoczonych, póki siedziałam z Bree sam na sam i odpowiadała na pytania. W obecności Chase'a mógł być z tym problem.
— Jak zmieniają się wilkołaki? Futro im wyrasta na ciele?
Wzdrygnęła się. Nie wiedziałam, czy z obrzydzenia, czy strachu, czy miała już z nimi do czynienia — w końcu mieszkała w lesie. A może to taki stereotyp? Może w rzeczywistości chodziły do szkoły i grały w lacrosse?
— Przybierają postać wilka. Nie można go odróżnić od normalnego zwierzęcia, ale w tych rejonach jak się na jakiegoś natkniesz, to na dziewięćdziesiąt pięć procent masz do czynienia z wilkołakiem.
Nagle odniosłam wrażenie, że w Lafayette żyli wyłącznie Przeistoczeni, łowcy i pracownicy Exodusu. Z drugiej strony do Marble Hills chodziło siedmiuset uczniów — jakim cudem w takich warunkach zmarła tylko jedna osoba?
— Dlaczego tu w ogóle ktoś mieszka? Czemu nie zamkną tych ośmiu miejsc?
— Przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, jaki dokładnie teren obejmuje działanie Buenaventury. Poza tym nie tak łatwo wyeksmitować ludzi. Zachowanie tego wszystkiego w ścisłej tajemnicy jest priorytetem, a myślisz, że nikt by się nie zainteresował opustoszałymi miastami? Nikt nie zadawałby pytań? Zapanowałby chaos.
— Kolejna rzecz, która mnie dziwi! Jak w dobie Internetu udaje im się zatajać coś takiego?
Drzewa zaczynały się przerzedzać. Chyba wreszcie dochodziłyśmy do miasta.
— Wydaje ci się, że ile osób pracuje dla Exodusu?
— A bo ja wiem? Z dziesięć tysięcy? — strzeliłam. Potem uświadomiłam sobie, że to ponad tysiąc osób na jeden punkt i pomyślałam, że pewnie sporo zawyżyłam.
Uśmiechnęła się pod nosem.
— Pięć milionów — powiedziała z wyraźną satysfakcją, a ja mimowolnie otwarłam usta. Niemożliwe. — Oczywiście nie mówię tylko o pracownikach oddziałów i łowcach. Jest wielu ludzi, którzy znają procedury, są wtajemniczeni, ale na co dzień pełnią normalne funkcje — pracują na lotnisku, w sklepie, w szkole, przychodni, szpitalu, bibliotece, na poczcie, basenie, posterunku policji... — wymieniała. — Wszędzie. Część z nich okazjonalnie zajmuje się polowaniami, ale ich głównym zadaniem jest dopilnowanie, żeby wszystko zostało utrzymane w sekrecie, żeby nic nie wymknęło się spod kontroli. W mediach też mają swoich, nie dopuszczono by nieodpowiedniego materiału do telewizji. A do Internetu akurat trafia masa prawdziwych zdjęć, które ostatecznie uznawane są za fotomontaż, aż w końcu informatycy się tym zajmują. Twój nauczyciel hiszpańskiego jest łowcą.
Dobry Boże, oni naprawdę byli wszędzie.
— O w mordę. Wiesz, że już na niego nie spojrzę tak samo?
To wyjaśniało, dlaczego zachowywał się jak wojskowy. W takim razie albo on posprzątał bałagan pozostawiony przeze mnie i Cassidy, albo ktoś inny, kto też dla nich pracował. Z całą pewnością w szkole było ich więcej.
Świadomość obecności członków Exodusu nawet w takich miejscach jak zwykły sklep czy kawiarnia, zamiast dawać poczucie bezpieczeństwa, sprawiała, że dostawałam klaustrofobii, czułam się osaczona.
— Doktor Avery też — dodała, przypominając mi o tym, że sama miałam poruszyć ten temat. Tego akurat się domyśliłam. Jego znajomość z ojcem Chase'a, wspólne chodzenie na strzelnicę z nim samym nie mogło być przypadkowe. — No, przynajmniej kiedyś, nie wiem, czy dalej się w to bawi.
— Czyli Collin o wszystkim wie? — wycedziłam przez zęby. Jeśli on także od samego początku łgał jak pies, to Bóg mi świadkiem...
— Nie. Ojciec go nie wtajemniczał, żeby miał normalne życie. Myślał, że uda mu się skończyć szkołę i wyjechać za granicę na studia z dala od tego wszystkiego, a tu jak na złość na sam koniec rozpętało się piekło.
Ulżyło mi. Nie zniosłabym informacji o kolejnej osobie, która coś przede mną zataiła. Poczułam się winna, bo to ja go wciągnęłam w nadnaturalny świat z chwilą, gdy pokazałam mu, co potrafiłam. Obiecał, że nie powie o tym ojcu, ale kto normalny zachowałby takie informacje dla siebie? Może to był powód, dla którego doktor Avery za mną nie przepadał. Mógł znać prawdę.
— Ale on się chyba w nic nie zmieni, skoro mówiłaś, że to zawsze dotyka jednej płci? — zastanawiałam się.
— No nie, chyba że na przykład wampir go dopadnie. Bez obaw, w Lafayette roi się od łowców, a one mogą wychodzić tylko po zachodzie słońca — dodała, gdy spojrzałam na nią wymownie.
Nie miałam pojęcia, co robić. Mogłam nie wracać przy Collinie do tego tematu i udawać, że nic się nie stało, czego naprawdę nie chciałam, bo sama wolałabym być świadoma zagrożenia, albo pociągnąć to dalej i po prostu powiedzieć mu, co było grane. Sęk w tym, że ta decyzja raczej należała do jego ojca, ale skoro stało się, doszło do przemian, chyba sam powinien go wtajemniczyć, choćby z tego powodu, żeby podjął jakieś środki ostrożności?
— Dlaczego doktor Avery mu nie powie, skoro doszło do aktywacji Buenaventury? Nie byłoby bezpieczniej, gdyby...
— Nie — orzekła twardo. — Ta wiedza nigdy nie jest bezpieczna. Mówiłam ci już, że nie każdy chce być świadomym tego, jak to wszystko wygląda, nawet jeśli twierdzi inaczej, bo ludzie często dopiero po fakcie zdają sobie sprawę, że woleliby żyć w niewiedzy. A tego nie da się cofnąć, nie da się wymazać czyjejś pamięci. Jeśli mu powiesz, już zawsze będzie obracał się za siebie.
Może słusznie? Może ta wiedza uratuje mu kiedyś życie albo skłoni do wyprowadzki za granicę, gdzie nie było tych wszystkich Przeistoczonych? Kompletnie nie zgadzałam się z Bree.
— Czy jego ojciec wie o mnie?
— Nie wiem. Zależy, czy Chase z nim rozmawiał na ten temat.
Albo Collin mógł się wygadać, że jego koleżanka ma zdolność samoregeneracji.
— Gdzie się chowają te wszystkie stwory? W tym lesie? — Przekręciłam głowę. Cały czas słyszałyśmy szeleszczące nieopodal krzaki, ale Bree nijak na te dźwięki nie reagowała, więc ja też byłam spokojna. W końcu znajdowałyśmy się w miejscu, które przede wszystkim stanowiło dom dla wielu zwierząt, a ja nie chciałam popaść w paranoję.
— Coś ty. Większość żyje w Los Angeles — mają tam większe pole do popisu. Wiem o jednej watasze zza Lafayette. Stamtąd jeździ ten autokar, na którego widok dostajesz ślinotoku.
— Łowcy jeszcze ich nie wytępili?
— To nie takie proste — wyjaśniła lakonicznie. No cóż, dla mnie to nie brzmiało jak fizyka kwantowa. — Tamtejszy las roi się od pułapek, wkrótce same w nie wpadną.
Jej wzmianka o autokarze nasunęła mi na myśl kolejne pytanie:
— Czemu nie jeździmy do LA?
Wzruszyła ramionami.
— Jakoś nie było ku temu okazji. Obiecuję, że niedługo wybierzemy się tam po kostiumy halloweenowe.
Jasne. Prędzej namówię Collina niż ją.
— Co Chase robił na tamtym zapleczu? — dociekałam, przypominając sobie o przedziwnej sytuacji, której byłam świadkiem już pierwszego dnia mojego pobytu. — Jamie pewnie też jest łowcą, skoro ma ten tatuaż, a co z Flynnem?
— Naprawdę nie wiem, co tam robili. Flynn nie jest łowcą. Masz jeszcze jakieś pytania? — ucięła, co mi się nie spodobało, bo brzmiało jak słowa nauczycielki, która, nie czekając na odpowiedź, kończy zajęcia. Z mojej strony różnica była taka, że wyjątkowo nie podzielałam jej chęci.
— Z milion — przyznałam szczerze, ku jej niezadowoleniu. — Co oznacza ten ich tatuaż?
— To logo Exodusu. Każdemu łowcy tatuują go po ukończeniu osiemnastu lat lub w momencie dołączenia.
Skojarzyło mi się z oznaczaniem bydła. Jaki w tym cel? Żeby każdy mógł ich rozpoznać? Umiejscowienie tatuażu co prawda było takie, że o ile ktoś nie nosił kąpielówek dość nisko, to na plaży czy basenie nikt nie powinien zwrócić na niego uwagi, ale i tak nie widziałam w tym sensu.
— Kto może zostać łowcą? Tylko ci z ABRh+?
— Nie, ale oni są najbardziej pożądani — łączą w sobie cechy grup krwi A i B. Zwykle mają silną odporność, większą pojemność płuc, są bardziej wytrzymali. Roboty nie brakuje, więc przyjmują każdego, kto przejdzie szkolenie i szereg badań. No i oczywiście nie mogą mieć układu Rh−, za duże ryzyko. Niektórzy polują na własną rękę, jeśli się nie dostaną.
— Płacą im za to? — zainteresowałam się. — Jak wygląda takie szkolenie?
— Jasne, że tak. Muszą zdać test teoretyczny, który wymaga znajomości procedur, bestiariusza, zielnika, oddziaływania niektórych pierwiastków, minerałów i broni na Przeistoczonych, zachowania w określonych sytuacjach i tym podobnych.
Rany, gdy wcześniej wspomniała o bestiariuszu, sądziłam, że to taki skrót myślowy.
— Część praktyczna skupia się na samoobronie — kontynuowała. — Uczą też, jak się obchodzić z bronią palną i białą, ale nikt nie przychodzi tam kompletnie zielony, to zwykle są osoby, u których to jest rodzinne i są przygotowywane od dawna. Chase trenuje od jakichś ośmiu lat jak nie dłużej. Czasami zdarzy się ktoś targany chęcią zemsty, jednak jeśli nigdy wcześniej nie miał do czynienia z żadną walką, to tych testów raczej nie przechodzi. Ponadto muszą mieć zrobiony kurs pierwszej pomocy, umieć pływać, być w dobrej kondycji, zachowywać zimną krew... To wszystko jest sprawdzane i poddawane próbom. Nie zatrudnią kogoś, kto na widok Przeistoczonego da nogi za pas, ani takiego, co to się bezmyślnie rzuci z siekierą. Robią też badania psychologiczne, na podstawie których szacują, jak bardzo dana osoba pasuje do profilu idealnego łowcy.
Słuchałam jej z oczami wielkości pięciozłotówek.
— Teraz to i ja chcę być łowcą! Myślisz, że mnie przyjmą? — zażartowałam z uśmiechem, a Bree wywróciła oczami. Przecież przydałby im się Przeistoczony po ich stronie. — Ciekawa jestem, co oznacza to logo. Skąd Laska Eskulapa w pentaklu? Jamie mówił, że pod tym znakiem ma wytatuowaną jeszcze jakąś maksymę, która...
— Nie ma — przerwała mi groźnie. — I to nie jest Laska Eskulapa, a kaduceusz, symbol pokoju, skrzydła sprawujące pieczę nad człowiekiem otoczonym dodatkowo chroniącym pierścieniem, bo to nie jest jakiś szatański znak, tylko biały pentagram.
— Przecież wiem! Swoją drogą, nie możesz go podpytać o coś, skoro Chase nie chce ci o niczym mówić?
Jęknęła.
— Masz pojęcie, jak skomplikowany jest związek z kimś, kto nie dość, że cały czas naraża swoje życie, doprowadzając cię nieraz na skraj załamania psychicznego ze zmartwienia, to jeszcze przyjaźni się z twoim starszym bratem, który robi dokładnie to samo?
Chyba właśnie odkryłam, co tak naprawdę oznaczał status „to skomplikowane" na Facebooku.
— Pewnie cię zadziwię, ale nie. No, raz zerwałam z chłopakiem dla jego brata, liczy się?
— Gdzie ty tu widzisz jakieś podobieństwo? — Zdjęła gumkę z ręki i związała nią wciąż nieco wilgotne włosy w kok. Nie wyschną całkowicie, zanim wrócimy do domu, ale Chase nie odróżni ich od typowej, sklejonej potem fryzury „po treningu".
— Tu drama, tam drama.
Przysłoniłam ręką oczy przed oślepiającym słońcem. Ku mojemu zaskoczeniu, nie dotarłyśmy do miasta, a nad jezioro otoczone lasem. Właściwie dwa, oddzielone od siebie wąskim przesmykiem.
Z niepokojem zauważyłam, że Bree patrzyła w ich stronę tęsknym spojrzeniem. Przez bardzo długi czas nic nie piłyśmy, więc prawdopodobnie powinnyśmy trzymać się z dala od wody. Mnie siłą by do niej nie wrzucono, jednak gdyby host siostra postanowiła tam wskoczyć, miałybyśmy problem.
Chciałam coś powiedzieć, ale zaszumiało mi w uszach. Tak samo, jak ostatnim razem, gdy wracałyśmy ze szkoły po meczu, a więc nie w ten sposób, jak to ma miejsce, gdy człowiekowi kręci się w głowie, czuje w niej pulsowanie i przepływ własnej krwi, a przed oczami ma mroczki. Czułam kojące mrowienie, które tym razem dodatkowo rozeszło się przyjemnym, wibrującym ciepłem wzdłuż kręgosłupa.
Dotarłyśmy na istny koncert owadów. Zewsząd dochodziły szelesty, brzęczenie, cykanie; co chwilę coś — pewnie żaby — wskakiwało do wody z pluskiem. W oddali pływały kaczki.
— Kiedyś tutaj biegałam — odezwała się. — Myślisz, że mogę zrobić jedno, ostatnie okrążenie?
— Absolutnie nie! — Pociągnęłam ją, żeby nawet jej nie przyszło na myśl podchodzić bliżej.
Zastanawiałam się, jak mogłam odwrócić uwagę Bree od tych mętnych, spowitych glonami jezior. Wtedy pomyślałam o jednej sprawie, której wciąż z nią nie wyjaśniłam.
— Co zabiło Shane'a? To było coś nadnaturalnego, prawda? I to samo próbowało skrzywdzić Collina? — olśniło mnie.
— Tak, ale nie wiemy jeszcze, kto to zrobił, ani co produkuje takie ilości saksytoksyny — tłumaczyła, wciąż patrząc przed siebie jak zahipnotyzowana.
Stanęłam przed nią, zasłaniając jej widok.
— No przecież to musiała być jakaś dziewczyna w naszym wieku, która była na imprezie i chodzi z nami do szkoły, to chyba zawęża krąg poszukiwań?
— Niekoniecznie. Kamień aktywuje się osobno w każdym z ośmiu punktów, więc gdzieś indziej mogło do tego dojść w podobnym momencie, ale z inną płcią i grupą wiekową. Przecież ktoś mógł tutaj przyjechać, czyhać w lesie, przyjść do szkoły, nie mówiąc już o tych przemienionych nie z powodu Buenaventury...
Ciekawe, co robili, kiedy w danym miejscu zmieniły się dzieci. Chyba że dzieci nie mogły się zmieniać... Zastanawiałam się, ile razy trafiało na trzydziestoletnich mężczyzn, a ile na emerytów. To było po prostu niemożliwe, żebym miała tak wielkiego pecha, przyjeżdżając akurat na rok, w którym doszło do czegoś takiego i to w mojej grupie docelowej.
— Za bardzo naciągane — oceniłam. — Ej, a Pilar? Mówię ci, że widziałam ją na lotnisku w Los Angeles i wtedy nie miała tego znamienia, a niedługo po zatruciu Collina przepadła jak kamfora!
— Równie dobrze może być kolejną ofiarą. — Spojrzała mi w oczy. — Musimy wziąć pod uwagę, że ktoś mógł zrobić to przypadkiem.
— Przypadkiem kogoś otruć? Mhm, jasne — mruknęłam powątpiewająco, ale zaraz coś mnie tknęło. — Bree, dlaczego obwiniałaś się o śmierć Shane'a?
Odniosłam wrażenie, że przez jej twarz przemknął cień urazy tym, co delikatnie zasugerowałam.
— Na imprezie powiedziałam, że go zabiję, kiedy zobaczyłam cię w tak opłakanym stanie po tym, co ci podał. Słowa mają wielką moc, Des. Zwłaszcza w świecie, w którym istnieje magia.
— Nie bądź głupia, ja cały czas powtarzam, że kogoś zabiję. Zwłaszcza siebie, a jeszcze żyję.
Straciła zainteresowanie rozmową, wciąż zaglądając przez moje ramię na wodę. Bałam się, że zaraz ruszy w jej stronę i naprawdę chciałam już wracać, ale zanim otworzyłam usta, stanęłam jak sparaliżowana.
Przestałam oddychać. Przez moment wydający się trwać w nieskończoność, nie miałam odwagi choćby drgnąć, przełknąć śliny czy zamrugać w celu upewnienia, że to, co zobaczyłam, nie było przywidzeniem.
Wilk. W odległości jakichś pięciu metrów, między krzakami siedział wilk, wyraźnie nas obserwując. Jego brązowo-szare futro zlewało się z delikatnie jesiennymi odcieniami lasu.
— Bree — zebrałam się w końcu na ciche uświadomienie jej, ledwo poruszając ustami. — To wilk czy wilkołak?
Najpierw przeniosła pusty wzrok na mnie, a potem obróciła głowę tak szybko, że spokojnie mogła nadwyrężyć sobie jakiś mięsień.
Zwierz wstał. Host siostra szarpnęła moją koszulkę, krzycząc:
— UCIEKAJ!
Tatuaż, o którym mowa w rozdziale, wygląda tak:
Jakiś czas temu wstawiłam go tutaj w notce, której już nie ma. Mieliście wtedy kilka pomysłów, co do tych literek, ale one są tam tylko po to, żeby Wam pokazać, że nazwa organizacji mieści się w ich logo ;) Destiny zwróciłaby uwagę, gdyby Chase lub Jamie mieli tam zaznaczone „e", „x" czy coś innego :).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro