Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Jedną z zagwozdek, które nie dawały mi spokoju, była siła, z jaką Cassidy wyrwała zlew ze ściany. Zaczęłam myśleć o sytuacjach, kiedy w złości coś kopnęłam, a owa rzecz przekoziołkowała znacznie dalej, niż powinna — jak chociażby krzesło, które wydrążyło dziurę w ścianie. Przypomniałam sobie wszystkie chwile, w których niechcący przygniotłam kogoś stolikiem, gdy chciałam go tylko delikatnie odsunąć; frustrację, kiedy za każdym razem trzaskałam drzwiami samochodu, przeklinając swój brak wyczucia; zdziwienie, widząc, z jaką trudnością niektórzy targali opasłe szkolne tomiska, a ja niosłam je niczym czasopisma.

Nóż, który wbił się w drzewo aż po rękojeść.

Pamiętam, jak pomyślałam, że nafaszerowali mnie sterydami. Powinnam była bliżej się temu przyjrzeć.

Może nie miałam tyle siły, żeby pojedynczym palcem unieść samochód ponad głowę czy przesuwać góry, ale po raz pierwszy poczułam cień ekscytacji tym, co się ze mną działo. Kto nie chciałby mieć nadludzkich mocy?

Natychmiast zdecydowałam to jakoś wykorzystać. Poprzestawiałam sobie kilka mebli w pokoju, rzucałam, czym popadnie z balkonu, obserwując z zachwytem, jak daleko w las byłam w stanie posłać nawet całkiem lekkie rzeczy, a następnie wyszłam przed dom i jednym ruchem łamałam coraz to grubsze gałęzie. Głupoty, drobnostki, ale satysfakcja niesamowita.

Miałam ochotę zerwać łańcuch Bernabi, pozwalając jej uciec w siną dal. Wciąż traktowała mnie jak wroga, intruza, szczekając za każdym razem, kiedy stanęłam w zasięgu jej wzroku, czego nie potrafiłam zrozumieć. Wzięłam pod uwagę, że może psy mają jakiś dodatkowy zmysł wykrywający osoby, z którymi jest coś nie halo — które, na przykład, zmieniają się w ryby przy kontakcie z wodą — ale przecież Mike, pies Collina, nie zachowywał się podobnie.

Szybko doszłam do wniosku, że tak naprawdę nie mam pojęcia, co z tą siłą zrobić. Korciło mnie, żeby pójść na szkolną siłownię i zacząć się popisywać przy chłopakach, ale zwracanie na siebie uwagi w ten sposób prawdopodobnie nie byłoby dobrym pomysłem.

Pomyślałam za to, że na pewno świetnie sprawdzi się w samoobronie. Czy narażanie się przestanie mnie kręcić, teraz kiedy żyłam w przeświadczeniu, że tak na dobrą sprawę nikt nie będzie w stanie wyrządzić mi krzywdy? Jeszcze bardziej zapragnęłam pojechać do Los Angeles i przespacerować się miastem nocą, żeby przekonać się na własnej skórze.

Aby poniekąd przetestować siłę na człowieku, przy pierwszej nadarzającej się ku temu okazji popchnęłam lekko Chase'a. Naprawdę lekko i nie miałam zamiaru wyrządzić mu krzywdy, ale i tak z gruchotem zderzył się ze ścianą, co musiało być dla niego niemałym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę moją drobną budowę.

— Jakim cudem go przekonałeś? — spytałam Collina, gdy, wszedłszy do mojego pokoju, ściągnął torbę i rzucił ją na łóżko.

Kiedy wczoraj po odstawieniu Cassidy przyjechałyśmy mu z odsieczą, zdążył już powiadomić swojego ojca. Spotkałyśmy go na miejscu i, no cóż, wyszło na jaw, czyj to był pomysł, a na domiar złego zobaczył puste puszki po piwach. Krótko mówiąc, nie został moim fanem. Prawdopodobnie nie uwierzył też, że w plecaku wylał mi się sok pomidorowy.

Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że gdy wymknęłam się do łazienki, nie znalazłam ani śladu po zostawionym przez nas bałaganie rodem z ubojni kurczaków. Żadnej krwi na posadzce i ścianach, których przypadkiem dotknęłam, żadnych piór, żadnego pierza, żadnych brudnych chusteczek. Kosz został opróżniony, kafelki umyte, światło działało, a jednym dowodem na to, że sobie tej sytuacji nie ubzdurałam, stanowił brak wyrwanego przez Cassidy zlewu.

Nie miałam pojęcia, kto mógł posprzątać ten syf, ale dzisiaj rano jechałam do szkoły z lekkim niepokojem. Był to mój pierwszy dzień po tak długiej przerwie, ponadto wciąż miałam wrażenie, że lada moment usłyszę swoje nazwisko przez radiowęzeł i będę musiała się tłumaczyć z wczorajszego zajścia.

Na szczęście nic takiego się nie stało.

— Nie powiedziałem mu, gdzie idę — przyznał, wyciągając segregator z notatkami i kilka książek.

— Po co to wziąłeś? — zdziwiłam się, obserwując go z zaciekawieniem.

Spojrzał na mnie zdezorientowany.

— Chciałaś się uczyć — zaczął niepewnie. — Najpierw powiedziałaś, że hiszpańskiego, a potem, że algebry, więc w razie czego wziąłem wszystko.

Zaśmiałam się.

— To była wymówka! — Usiadłam na łóżku i zaczęłam wrzucać podręczniki z powrotem do plecaka. — Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, żeby osoba, która proponowała wspólną naukę, naprawdę miała ją na myśli? Zaprosiłam cię, bo chcę tylko coś sprawdzić — dodałam pospiesznie, ponieważ wyglądał na coraz bardziej skrępowanego.

Przypadkiem w ręce wpadła mi ulotka, włożona niedbale między jedną a drugą książkę. Widniało na niej średniej jakości zdjęcie Pilar, a napisy informowały o jej zaginięciu.

— Co to jest? — Wybałuszyłam oczy.

— Zniknęła tydzień temu — wyjaśnił, siadając obok. — Chyba chodziła z nami na angielski.

Nawet mimo tego, że Pilar była nowa i raczej stroniła od towarzystwa, przez co ledwo się znali, mówił o niej zadziwiająco obojętnie. Przyznaję, że sama nie zwróciłam uwagi na jej nieobecność, miałam jednak sporo na głowie i przecież ja też siedziałam w domu przez prawie dwa tygodnie. Mną ta informacja jednak bardziej wstrząsnęła, między innymi dlatego, że natychmiast dodałam ją do szuflady z napisem „podejrzane", która już pękała w szwach.

— Jak to „zniknęła"?! Dlaczego to nie jest nigdzie rozwieszone? — Zaszeleściłam mu kartką przed nosem.

— Jakiś śmieszek pościągał ogłoszenia w szkole, ale widnieją na słupach w całym mieście. Z tego, co słyszałem, nie wróciła do domu z imprezy.

Ominęło mnie więcej, niż myślałam. Stołówka była zamknięta, więc teraz w czasie lunchu uczniowie jeździli na miasto. Dziś wyjątkowo nie pojechałam z Bree, ponieważ musiałam porozmawiać z konsulem o swoich nieobecnościach, zaległych testach i zadaniach do nadrobienia oraz słuchać wykładu na temat tego, że nie mogę więcej opuszczać zajęć, a bycie exchange studentką nie zwalnia mnie z przestrzegania regulaminu placówki, czy coś w tym stylu. Ciężko się skupić na tak przyziemnych sprawach, kiedy dzień wcześniej przyjaciółka twojej host siostry wyhodowała pióra na plecach.

Okazało się, że jednak lepiej jest nie dzielić się swoimi przemyśleniami na głos z kimś, kto specjalizuje się w niebagatelizowaniu problemów uczniów. Długo musiałam ją przekonywać, że to tylko moje specyficzne poczucie humoru, żeby zrezygnowała z chęci wysłania mnie na badanie krwi na obecność narkotyków.

— Czyjej? Nie sprawiała wrażenia imprezowiczki.

Wzruszył ramionami.

— Jednego z klubów w Anaheim — tłumaczył, a ja unosiłam brwi coraz wyżej, nie mając pojęcia, o czym mówił. — W Los Angeles. Takie przynajmniej krążą plotki.

Było mi głupio, że nawet w takiej sytuacji te dwa wyrazy przyprawiły mnie o przyjemny dreszcz. Nie mogłam w to uwierzyć — znajdowałam się o krok od stolicy szeroko pojętej rozrywki i nie miałam jeszcze okazji jej zwiedzić. Czułam się jak pod kloszem.

Westchnęłam, próbując skupić się na tym, co w tamtym momencie było istotne. Zajmę się wycieczkami, kiedy dojdę do tego, dlaczego w Lafayette ludzie zmieniają się w zwierzęta.

— Więc podsumowując: Shane umiera, ty zostajesz otruty, Pilar rozpływa się w powietrzu... — wyliczałam.

Zmarszczył czoło, analizując moje słowa.

— Myślisz, że to wszystko ma jakiś związek ze sobą?

— A ty nie?! Coś popieprzonego dzieje się w Marble Hills!

— Destiny — podrapał się w szyję, najwyraźniej nieprzekonany do mojej teorii — ona zniknęła w Los Angeles. Tam o to nietrudno, milion rzeczy mogło się wydarzyć w tym klubie!

— Nie, nie rozumiesz! — Opadłam ciężko na pościel, wzdychając. Gdyby tylko widział to, co ja. — Wiem, dlaczego moja skóra się goi — palnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Moje serce natychmiast ostrzegawczo wrzuciło wyższy bieg, ciało obezwładniła panika, bo teraz nie było już odwrotu. Miałam odwagę to powiedzieć tylko dlatego, że usilnie wbijałam wzrok w sufit i choć czułam na sobie jego spojrzenie, nie potrafiłam zrobić nic więcej poza zaciśnięciem powiek oraz powstrzymywaniem się przed przywaleniem sobie w twarz.

— Co? — wydukał. — Dlaczego? Destiny! — Pociągnął mnie za rękę, zmuszając do siadu. — Evansowie naprawdę coś ci zrobili? — naciskał, gdy próbowałam pozbierać myśli.

— Raczej nie — zwątpiłam, bo chociaż na początku wszystko zdawało się kręcić wokół nich i na upartego przypadek Cassidy też mogłabym pod to podpiąć — w końcu przyjaźniła się z Bree — nie wierzyłam, żeby moja host siostra miała z tym coś wspólnego. Cass zresztą też nie, skoro tak dobitnie zabroniła mi jej cokolwiek powiedzieć, a te dwie znały się na wylot. — Sądziłam, że to ma związek z moją kuzynką, która przyjechała tutaj trzy lata temu, ale...

Ale nasza znajoma, Cassidy, jest cholernym pół-ptakiem. Wczoraj zostawiłam cię na dachu, bo obrosła w piórka i musiałam ją trochę poskubać. A ja jestem pół-rybą, tak na marginesie. To co, zamawiamy pizzę?

Tak, żartowałam sobie z tego. Musiałam żartować, żeby nie oszaleć.

Zestresowałam się o wiele bardziej, niż przypuszczałam. Zalała mnie fala ciepła i czułam, że nic więcej nie przejdzie mi przez gardło.

— Ale...?

Jeśli chciałam podzielić się z nim swoim przypuszczeniem oraz upewnić, że odpowie mi zgodnie z prawdą, musiałam przestać wlepiać gały w żałośnie obgryzione paznokcie (skórki wokół nich zregenerowały się) i spojrzeć mu w oczy, z czym, wyjątkowo, miałam ogromny problem.

— Pamiętasz, jak, jadąc do ciebie, rozmawialiśmy o nadprzyrodzonych rzeczach? — Przełknęłam ślinę, a on przytaknął. — Powiedziałam, że chcę, żeby to wszystko istniało naprawdę. Cofam to.

Wpatrywał się we mnie z rosnącym zdziwieniem.

— Collin — kontynuowałam, wahając się — jeśli jesteś jakimś spełniającym życzenia dżinem czy innym cholerstwem, teraz jest idealna pora, żeby mi powiedzieć. Albo nie mów, jeśli nie chcesz lub nie możesz, ale błagam, cofnij to — wyrecytowałam na jednym wdechu.

Nie wytrzymał, roześmiał się.

— Myślisz, że jestem dżinem? — Z jakiegoś powodu wyraźnie go to uradowało.

Mnie jednak wcale nie było do śmiechu. Znalazłam się w takiej sytuacji, że nie mogłam niczego wykluczyć bez niezbitego dowodu, a wiele dziwactw zaczęło się owej nocy — już po dotarciu do jego domu zobaczyłam błony między palcami. Nie wspominając o tym, że nad wyraz szybko zaakceptował zrastanie się moich ran i przyjął to ze spokojem, który po reakcji Bree wydawał mi się coraz dziwniejszy.

I był nieludzko blady.

Wyciągnęłam nóż spod poduszki.

— Szczerze? Nawet nie jestem zaskoczony, że go tam trzymasz — stwierdził z lekkim rozbawieniem.

Patrzyłam na niego ze smutkiem, bo wiedziałam, że jak tylko się dowie, co chcę zrobić, pogubi nogi, uciekając z tego domu wariatów.

Nadstawił rękę, zanim zdążyłam się odezwać.

— Jeśli to ma ci dać spokój ducha, śmiało — zaoferował bez cienia strachu.

Odsunęłam się zdumiona. Z nerwów oddychałam o wiele zbyt ciężko, nie potrafiąc nad tym zapanować.

Pomyślałabym, że czytał mi w myślach, ale w sumie nie musiał być Sherlockiem Holmesem, żeby drogą dedukcji dojść do moich zamiarów.

— Upadłeś na łeb? — zarzuciłam mu. — Chcę cię okaleczyć, a ty, zamiast kazać mi spadać na szczaw i znaleźć dobrego lekarza... — Pokręciłam głową z niedowierzaniem. — Dlaczego jeszcze nie popukałeś się w czoło i nie wyszedłeś, trzaskając drzwiami, klnąc pod nosem?

— Bo nie chcę — odpowiedział swobodnie, jakby to było coś oczywistego. Rozdziawiłam usta, ale zaraz zreflektowałam się i je zamknęłam, żeby nie wyglądać jak przygłup.

— Ja bym tak zrobiła na twoim miejscu. Czekaj, to jakaś odwrócona psychologia, tak? Myślisz, że pomyślę, że skoro się zgadzasz, to na pewno wszystko jest w porządku i odpuszczę? Collin, zrobię to. Zastanów się.

— Zrób to — przekonywał. — Poważnie, sam bym to zrobił, ale nie dam rady. Poza tym wcale mnie nie okaleczysz... No raczej nie planujesz mi odciąć całej dłoni, nie? Z hakiem byłoby mi nie do twarzy. — Wyszczerzył zęby.

Jak mógł nie wierzyć w to wszystko i na to pozwalać? Naprawdę miał mnie za obłąkaną do tego stopnia, że dla świętego spokoju i mojego zdrowia psychicznego był gotów dać się pochlastać? Nikt normalny by się tak nie zachował.

— Jesteś niemożliwy — fuknęłam rozeźlona, obejmując lewą ręką jego dłoń. Miał skórę jasną i cienką jak pergamin; bez trudu mogłam dojrzeć plątaninę wypukłych żył od nadgarstka aż po zgięcie łokcia.

Wolałabym, żeby był na mnie zły, żeby chociaż zgodził się niechętnie, bo nie miałabym wtedy tak wielkich wyrzutów sumienia — oczywiście pod warunkiem, że jego rana nie zagoi się lada moment, bo to zmieniłoby postać rzeczy — a on zareagował, jakbym zaproponowała mu jedzenie.

— Przepraszam.

— Jeszcze nawet mnie nie drasnęłaś.

— Wiem. — Przystawiłam ostrze do jego przedramienia. — Przepraszam.

— Przestań przepraszać, to do ciebie nie pasuje.

— To też wiem.

Rozbawiło go to, a ja wkurzałam się na siebie, bo nie potrafiłam docisnąć noża. Collin drgnął nieznacznie, gdy w końcu mi się udało.

Powstrzymałam się przed kolejnymi przeprosinami, sięgnęłam po chusteczkę ze stolika nocnego i przyłożyłam mu ją do drobnej rany.

W milczeniu obserwowaliśmy wypływającą krew. Minęły dobre dwie minuty, a skóra nie zrastała się.

— Zdałem?

Odetchnęłam z ulgą. Niby doszłabym do czegoś nowego, gdyby jednak moje obawy się sprawdziły, ale dobrze, że nie był w to zamieszany. Miałam na uwadze rany Cassidy, które też wcale nie zniknęły, porównywałam je jednak do śladu, jaki pozostawiła po sobie wyrwana łuska. Zabliźnił się nieco, zbladł, ale był. Dla stuprocentowej pewności musiałam „przypadkiem" zaciąć czymś Cass, żeby sprawdzić, czy samoregeneracja dotyczy wszystkich, a nie wyłącznie mnie. Niestety nie przyszła dziś do szkoły.

— Śpiewająco.

Nagle rozległo się długie, głośne i natarczywe pukanie w szybę. Rozmasowałam skronie.

— Olej go — powiedziałam.

— Skąd wiesz, że to Chase? — Obrócił się. Wertykale były zaciągnięte.

— Bo każdy normalny człowiek w tym domu puka do drzwi.

I znowu walenie.

— Ignorowanie kiedykolwiek zadziałało?

— Nie — przyznałam, chowając nóż i chusteczki do szuflady.

Otworzyłam host bratu.

— Czego?

— Uprzejma i promienna jak zawsze! — Powitał mnie ironicznym uśmiechem. Uniósł dłoń, w której trzymał komórkę, a drugą przysłonił usta. — Doktor Avery jest na linii — dodał porozumiewawczym półszeptem.

— Czego sobie życzysz, kochany braciszku? — poprawiłam się natychmiast.

— Lepiej — ocenił z satysfakcją. — Wspomniałem, że rozmowa jest wyciszona?

Jęknęłam i pociągnęłam za drzwi, ale wsadził nogę w szczelinę, uniemożliwiając mi zamknięcie ich.

— Przeszkadzam? — Udał zaskoczonego.

— Skąąąd! W Polsce to taki zwyczaj, że zatrzaskujemy ludziom drzwi przed nosem, kiedy chcemy zaprosić ich do środka.

— Świetnie. — Spróbował przecisnąć się obok mnie.

— Ej, ej, ej. — Przytrzymałam go ręką. — Nie tak prędko. Czy twoja mama nie dała ci szlabanu na wchodzenie do mojej sypialni do końca mojego pobytu? — Uśmiechnęłam się pyszałkowato, unosząc brwi.

— Nie przyszedłem do ciebie, tylko do twojego kolegi — odpowiedział znużonym tonem.

Z łatwością odsunął mnie jak ochroniarz ludzi od barierki i, wszedłszy głębiej, podał Collinowi aparat, mówiąc uszczypliwie:

— Pewnie byliście tak zajęci, że nie miałeś kiedy odebrać, więc twój ojciec skontaktował się ze mną.

Wziął od niego telefon i z miną zbitego psa ruszył ku balkonowi, aby porozmawiać na osobności. Jego tata zapewne nie był zachwycony, kiedy się dowiedział, gdzie jest jego syn, ale też mógłby już nie przesadzać. On nigdy nie zostawił nikogo na dachu?

— Wiesz, że nie możesz uprawiać seksu w trakcie wymiany? — wypalił Chase ni z tego, ni z owego, rozglądając się z łobuzerską miną.

Wywróciłam oczami.

— Pomaga mi tylko nadrobić zaległości. — Wskazałam na plecak, zadowolona, że Collin jednak go ze sobą zabrał.

— Nadrabiasz zaległości z kimś, kto też był nieobecny? To dlatego masz zaciągnięte wertykale? Po ciemku szybciej wchodzi do głowy?

Zacisnęłam zęby. Czy on musiał na wszystko zwracać uwagę? Zauważyłam już, że uwielbiał rzucać serią kłopotliwych pytań, na które wcale nie oczekiwał odpowiedzi innej od zmieszania na twarzy drugiej osoby. Co więcej, wyraźnie sprawiało mu to przyjemność.

— Nie, po prostu nie lubię słońca. Wampiry tak mają — bąknęłam sarkastycznie.

Myślałam, że się zaśmieje albo chociaż prychnie drwiąco, ale tylko zmierzył mnie wzrokiem.

— To co, mam się spodziewać ukrytych kamer? — mruknęłam obcesowo, chcąc przerwać niezręczną ciszę, którą zagłuszał tylko stłumiony głos Collina z oddali i szum wiatraka nad naszymi głowami.

— Uff, czyli jeszcze ich nie znalazłaś? — Starł wyimaginowany pot z czoła.

Żartował, ale nagle owiał mnie chłód, nie tylko za sprawą klimatyzacji. Nigdy nie przeszukiwałam swojego pokoju pod względem podsłuchu czy kamer, a może powinnam?

Wiedziałam, że teraz prędko nie wyzbędę się uczucia bycia obserwowaną. Świetnie, po prostu świetnie.

Dostałam déjà vu, ponieważ usłyszeliśmy pukanie. Tym razem jednak do drzwi, więc po chwili dezorientacji otworzyłam je.

Zobaczyłam w nich Dayenne z koszem.

— Przyniosłam pranie — oznajmiła serdecznie, ale natychmiast zmarkotniała, gdy przez moje ramię dostrzegła Chase'a w przyciemnionej sypialni.

Widząc jej karcącą minę, odsunęłam się, a ona bez słowa rozchyliła drzwi na oścież i gestem ręki nakazała mu wyjść.

— Collin rozmawia na balkonie przez mój telefon — wyjaśnił znudzonym głosem, nie ruszając się z miejsca. — Czekam tylko, aż skończy.

— Nie dyskutuj ze mną! — Nie wyglądała na jakoś specjalnie rozzłoszczoną, nie brzmiała też groźnie, ale stanowczo.

Przeciągnęłam kosz pod wbudowaną szafę i modliłam się o to, żeby nie parsknąć śmiechem.

— No daj spokój! — jęknął jak dziecko zirytowane nakazami rodzica, a więc adekwatnie do sytuacji. Nie ustąpiła. — Jezu Chryste, nie rzucimy się na siebie, tylko dlatego, że dwie minuty spędzimy razem w pokoju, w którym jest łóżko!

— Tak, pyskuj matce przy gościach — upomniała go, tym razem już oschle. — Doigrasz się, Chase.

Pokręciła głową, przesuwając po nas wzrokiem. Odeszła, nie zamykając drzwi, więc resztką siły powstrzymywałam śmiech, czekając, aż Dayenne zejdzie na sam dół, ale nie dałam rady i zadławiłam się nim.

— Bawi cię to? — fuknął.

— Gdzieżby tam. Zawsze się śmieję, kiedy mi smutno. — Odwróciłam się lekceważąco i zaczęłam nakładać suche ubranie na wieszaki, wiedząc, że jeśli nie zrobię tego od razu, zacznę traktować kosz jak mini szafę i raczej prędzej niż później wymieszam brudne ciuchy z czystymi.

— Ja jakoś nie widzę w tym niczego zabawnego.

— Hmm, a może fakt, że twoja mama naprawdę myśli, że mogłabym się przespać z tobą? — odparłam, drocząc się. Cała ta sytuacja mnie rozbawiła, ponieważ poniekąd ostrzegłam go przed wchodzeniem do środka; bo Dayenne traktowała to poważniej, niż sądziłam i najzwyczajniej w świecie dlatego, że dostał burę z mojego powodu, a mi się upiekło. Triumfowałam, jak przystało na młodszą siostrę.

— Co to ma niby znaczyć? — oburzył się, jakbym zasugerowała, że wygląda jak jakiś ogr, choć chodziło mi o to, że jest moim host bratem, wpienia mnie na każdym kroku i mam awersję do blond włosów, ale nie zamierzałam tego sprostować.

Zresztą Collin właśnie wrócił i oddał mu telefon.

— Uważaj, chrapie w nocy jak stary niedźwiedź — „ostrzegł" go Chase na odchodne.

Kiedyś chciałam mieć starszego brata. Im więcej moich życzeń się spełniało, tym bardziej zaczynałam myśleć, że powinnam ostrożniej dobierać marzenia.

— Wcale nie! — krzyknęłam z urazą. — Wtedy jak u ciebie nocowałam, to nie chrapałam, prawda? — upewniłam się, zanim przypomniałam sobie, że tak naprawdę chyba wcale wtedy nie zasnęłam.

— Może odrobinę — przekomarzał się. Taką przynajmniej miałam nadzieję i odpowiedziałam mu obrażonym prychnięciem. — Dlaczego Chase nie może wchodzić do twojego pokoju?

— Znalazłam się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie, o nieodpowiedniej ilości ubrań. Nawet nie pytaj.

Chyba wolał nie wiedzieć, bo nie ciągnął tematu. Zainteresowałam się więc, jak wygląda sprawa z jego ojcem. Już sam wyraz twarzy Collina zdradzał, że niezbyt dobrze.

— Muszę iść — wyjaśnił treściwie, wycierając spocone dłonie w spodnie. Znów wyglądał, jakby miał gorączkę, ale prawdopodobnie tylko zdenerwował się rozmową z rodzicem. — Powiesz mi tylko szybko, skąd się wzięła twoja samoregeneracja?

Jasne. „Jestem rybą. No, to do zobaczenia jutro".

Wciąż myślałam o tych kamerach. Rozejrzałam się po kątach i suficie. W sumie to sama nie wiedziałam, jak sobie to wcześniej wyobrażałam, bo żeby mi uwierzył, musiałabym z nim pójść do łazienki i polać się wodą, a wtedy on uciekłby z krzykiem, co z kolei zwróciłoby uwagę domowników.

Już zaczęłam się obawiać, że gdzieś została nagrana nasza wcześniejsza rozmowa. Tego typu tematy musiałam poruszać na jakimś neutralnym terenie — lesie na przykład, ale nie było szans, żebym weszła do jeziora czy nawet rzeki. Nie miałam pojęcia, co robić.

— Zapomnij o tym. — Westchnęłam z rezygnacją. Ukradkiem zerknęłam jeszcze na jego rękę. Rana nie zniknęła. — Ściany mają uszy.

Zaczynałam się zastanawiać, czy Chase w ogóle sypiał, ponieważ gdy rano wychodziłam z host siostrą do szkoły, on już pływał w basenie, choć dzień wcześniej przyjechał dopiero około pierwszej w nocy. Gdybym ja nie musiała nigdzie wstawać, leżałabym w łóżku do południa.

— O której mama dzisiaj wróci? — zwróciła się do niego Bree.

— Co?

Powtórzyła pytanie nieco głośniej.

— Nie słyszę cię, mam wodę w uszach! — krzyknął wzgardliwie. Dobrze wiedziałyśmy, że się zgrywa.

— W mózgu też — bąknęła, a ja się zaśmiałam, bo tylko na to było mnie stać o tej porze. — O, a to słyszałeś! — wyczytała z jego miny.

— Co ty tam szeleścisz?

Brat ochlapał ją wodą, kiedy tylko zbliżyła się do krawędzi. Odskoczyła jak porażona prądem, wyzywając go od najgorszych. Zachowałabym się identycznie. Tyle tylko, że ja miałabym ku temu większy powód niż Bree, której mokre plamy na bluzce nie utrzymają się zbyt długo w ponad dwudziestostopniowej temperaturze. Takie cuda w październiku!

Chase zastygł na moment, wpatrując się w jej nogi. Zanurzył się pod wodę i dopiero po chwili wypłynął na powierzchnię.

— Piłaś moje białko serwatkowe? — spytał oskarżycielskim tonem, odgarniając z czoła przyklejone włosy.

— Fuj. Nie.

Nie czekając na odpowiedź, na którą pewnie i tak nie miała co liczyć, odwróciła się szybko i ponagliła mnie do samochodu.

Nie sądziłam, że tak się ucieszę na widok tekturowej tabliczki przedstawiającej kucharza, stojącej przed piekarnią na zakręcie. Wjeżdżałyśmy do centrum, a to oznaczało, że lada chwila miałyśmy odebrać Cassidy. Czekała ją spowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro