Rozdział 20
Odwróciła głowę i zmierzyła mnie wzrokiem. Twarz Cassidy przybrała kolor bieli okalających ją włosów.
— Co, do jasnej...?! — odezwałam się pierwsza, gwałtownie odsuwając od niej, aż wpadłam na kosz.
— Bardzo śmieszne. Wyciągnęłaś to z kieszeni — margnęła nerwowo, a w jej oskarżeniu nie wyczułam krzty przekonania.
— Jasne, zawsze noszę zakrwawione piórko przy sobie, tak na wszelki wypadek, gdybyś przypadkiem chciała, żeby ci coś wyjąć z pleców! — fuknęłam, trzęsąc się w szoku. — Co jest nie tak z tym miastem, do jasnej cholery?!
Podeszła żwawo i wyrwała mi pióro z ręki. Oglądała je przez chwilę w skupieniu, tak jakby nagle miały się na nim pojawić jakieś cenne informacje, które wyjaśniłyby nagromadzenie tych dziwactw. Jej zdecydowanie nienormalny spokój jeszcze bardziej doprowadzał mnie do szału; chciałam nią potrząsnąć, żeby się ocknęła i zaczęła w końcu gadać.
— Nie mów o tym Bree — powiedziała po chwili zdławionym głosem.
— Bo co, zmienisz się w gołębia i narobisz mi na głowę? — traciłam cierpliwość.
Brutalnie przycisnęła mnie do ściany. Uderzyłam potylicą w twarde kafelki.
— Ani słowa — wycedziła powoli przez zęby. Czułam jej ciepły oddech na twarzy.
— Rada na przyszłość: kiedy chcesz czegoś od kogoś, grożenie nie jest dobrym pomysłem. — Odepchnęłam ją szorstko. — Tak się przyjaźnicie, a zamierzasz to przed nią ukrywać? Ja bym się obraziła.
„To". Nawet nie wiedziałam, czego właśnie byłam świadkiem. Człowiek z piórami w miejscu, z którego mogłyby wystawać skrzydła, przywodził na myśl jedno obezwładniające wręcz skojarzenie, ale za nic w świecie nie zamierzałam w coś takiego uwierzyć. Jeśli aniołami byliby ludzie jej pokroju — i miałam głęboko w poważaniu, do ilu wolontariatów należała; nie kupowałam tych wybielających bajeczek — to już nawet nie obchodziło mnie, że trafię do piekła.
Nie. Aniołem nie może tak po prostu zostać pierwsza lepsza laska z High School. Aniołem nie można się tak po prostu stać! Skoro mi wyrósł rybi ogon, jej mogły wyrastać ptasie skrzydła, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, ale z całą pewnością nie czyniło z niej niebiańskiej istoty.
— Nie chcę, żeby patrzyła na mnie tak, jak patrzy na ciebie — odparła lodowato bez zastanowienia.
No nie wierzę. Oberwało mi się od Bree za to, że wtajemniczyłam Collina, a sama wszystko jej wyśpiewała.
— Powiedziała ci — bąknęłam sucho. Uczucie zdrady i rozgoryczenie hipokryzją host siostry zepchnęły nagromadzenie pozostałych negatywnych emocji na dalszy plan.
— Oczywiście, że mi powiedziała! — zaakcentowała, choć moja poprzednia wypowiedź bynajmniej nie była pytaniem.
Pochyliłam się nad zlewem, czując narastającą panikę. Ledwo zdążyłam przywyknąć do teorii związanej z Julią, obrałam sobie za cel znalezienie jej, mając nadzieję, że wtedy w końcu coś się wyjaśni, a w jednej chwili wszystko zadrżało w posadach i runęło jak domek z kart.
— Cassidy — sapnęłam między jednym głębokim wdechem a drugim, które wcale a wcale nie pomagały mi się uspokoić — co tu się dzieje? Skąd to się bierze?
— Miałam nadzieję, że ty mi powiesz.
Zbaraniałam na moment, żeby po krótkiej chwili jęknąć głośno ze zniecierpliwienia.
— Ja?! Niby skąd?! Ja tu jestem od półtora miesiąca! — zagotowałam się. — W cholerę z wami wszystkimi i waszymi zasranymi tajemnicami!
Cisnęłam plecakiem o podłogę, bo już nie wiedziałam, jak dać upust złości i zwrócić jej uwagę.
— Musisz wyjąć pozostałe. — Spoglądała w lustro, nic nie robiąc sobie z mojej furii. Wyglądała na wystraszoną, ale prawdopodobnie bardziej z powodu bólu, jaki ją czekał, niż niewiedzy.
— Nie byłabyś taka opanowana, gdybyś czegoś nie wiedziała.
W jej oczach malowała się pogarda.
— To od ciebie się zaczęło — wymiędliła złowrogo. — To ja powinnam teraz sypać pytaniami i zarzutami. Mam na ciebie nawrzeszczeć? Łazić za tobą, wymuszać informacje, potraktować tak, jak ty potraktowałaś Bree? — Ścisnęła pióro w dłoni, łamiąc je kilkakrotnie. — Nie brakuje mi piątej klepki. Skoro od razu obrałaś ofensywę, to nawet nie będę marnować powietrza, bo i tak nic nie powiesz. A histeryzowanie w niczym mi nie pomoże.
— Kurwa mać, dziewczyno! — krzyknęłam o wiele głośniej, niż planowałam. — Masz pióra na plecach!
Co jest z tymi ludźmi? Ja zemdlałam na widok własnej łuski, a byłam wtedy święcie przekonana, że się czymś naćpałam. Ona zdecydowanie zdawała sobie sprawę z prawdziwości sytuacji.
— Więc stul dziób i je wyrwij! — Ściągnęła koszulkę i odwróciła się do mnie plecami.
To nie tak, że w każdej chwili ktoś mógł tam wejść. W ogóle.
Niby powinnyśmy usłyszeć czyjeś kroki na korytarzu, ale raczej do żadnej z nas już nie docierały tego typu informacje.
— Dziób? I kto to mówi — mruknęłam pod nosem.
Pouczyła mnie, że powinnam najpierw umyć ręce. Bez absolutnej konieczności nie zamierzałam ryzykować kontaktu z wodą przy innych osobach, a już na pewno nie dla niej. Poza tym prędzej to ja złapałabym jakąś ptasią grypę niż ona zakażenie.
Spośród wszystkich dziwnych rzeczy, jakie zrobiłam w życiu, a było ich od groma, ta biła je na głowę.
Wyobrażałam sobie, że ból przy wyrwaniu łuski był adekwatny do wyrwania paznokcia, choć nie miałam niebywałej przyjemności doświadczyć tego drugiego. Jeśli Cassidy czuła przynajmniej w połowie to, co ja — a jej blada i wykrzywiona cierpieniem twarz, którą chwilami dostrzegałam w odbiciu, wraz ze zdławionym w koszulce krzykiem zdecydowanie na to wskazywały — to niemal jej współczułam. A raczej cieszyłam się, że nie mnie spotkał taki los.
Zaraz jednak drgnęłam, wstrząśnięta dreszczem. Co, jeśli to jedyny sposób, żeby się tego pozbyć raz na zawsze? Co, jeśli będę musiała pozbawić się wszystkich łusek, jedna po drugiej?
Byłyśmy wykończone. Obie ręce miałam pokryte krwią aż po łokcie, z gdzieniegdzie poprzyklejanym pierzem. Nie mogłam na to patrzeć, czułam się brudna; skręcało mnie z obrzydzenia, kiedy kolejne ciepłe strużki spływały po mojej skórze. Jednak dopiero gdy ostatnie dudki musiałam najpierw wymacać palcami na jej plecach — napuchniętych, poszarpanych, poranionych, z których w wielu miejscach wciąż sączyła się szkarłatna posoka — piwo podeszło mi do gardła.
Nie wytrzymałam. Zwymiotowałam do zlewu. Była zbyt słaba, by to skomentować.
W co ja się wpakowałam? Niech mnie ktoś obudzi!
Doprowadzona psychicznie na skraj wyczerpania, chciałam schować twarz w dłoniach, ale w porę zrezygnowałam z tego pomysłu.
— Trzeba to najpierw odkazić — zauważyłam, powstrzymując ją przed włożeniem ubrania.
— Jasne, już lecę po pielęgniarkę!
Sięgnęłam do plecaka, nie zważając na to, jak bardzo go umazałam. Znalazłam w nim butelkę, która prawie wyślizgnęła się z moich rąk. Znów omal mnie nie cofnęło na widok pozostawionych krwawych smug.
Cassidy odchyliła głowę w tył, wzdychając ciężko, kiedy podeszłam do niej, odkręcając nakrętkę.
— Woda nie ma właściwości odkażających, kretynko.
— Owszem. Woda nie. — Polałam soczyście jej plecy alkoholem.
Zawyła żałośnie. Naparła na zlew z taką siłą, że wyrwała go ze ściany.
Wyrwała. Ze ściany. Pieprzony. Zlew.
Odsunęłam się od niej w zdumieniu, gdy wypuściła kolejną wiązankę przekleństw skierowaną w moją stronę. Umilkła, dopiero kiedy postanowiła uraczyć się pozostałością wódki.
— Nie żałuj sobie — mruknęłam, szukając chusteczek nawilżających.
— Kran działa — podpowiedziała, widząc, jak, bliska płaczu, męczyłam się z doczyszczeniem rąk.
Usiadłam bezsilnie na zimnych kafelkach podłogi. Myślałam, że jej rany lada chwila się zagoją, ale nic na to nie wskazywało. Koszulka przesiąkła krwią zaraz po tym, jak ją włożyła.
— Wykrwawisz się.
— Nie udawaj, że cię to obchodzi. — Syknęła, próbując odkleić bluzkę od pleców. — W szkole są kamery. Mogą dojść do tego, kto to zrobił. — Wskazała podbródkiem na koszmarny bałagan.
— To może wsadzę ci te pióra z powrotem, żebyśmy mogły wylecieć stąd oknem? — burknęłam. — Czuję się jak w jakimś dennym serialu.
Ale Cassidy już mnie nie słuchała. Stała niezwykle sztywno, wpatrując się w lustro szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła w nim ducha. Lampa zamrugała ostrzegawczo, po czym zgasła całkowicie, pogrążając nas w mroku.
Widziałam zbyt wiele horrorów, żeby nie wiedzieć, jak to się może skończyć.
— Cassidy! — zawołałam spanikowana. Ani drgnęła. — Chodźmy stąd. Cassidy! — Wstałam.
Dopiero kiedy znalazłam się przy niej, obróciła głowę, szepcząc:
— Coś ty najlepszego zrobiła?
Niemal siłą wyciągnęłam ją z łazienki. Zarzuciłam jej bluzę na plecy, żeby ukryć ciemnoczerwone plamy przed wzrokiem ludzi opuszczających właśnie boisko, z którymi lada chwila miałyśmy stanąć twarzą w twarz przed wejściem do szkoły. Przyspieszyłam, wyobrażając sobie, jak okienne szyby zmieniają się wokół nas w drobny mak. Cassidy zachowywała się niczym szmaciana lalka.
Nie odezwała się słowem nawet na widok Bree, której strapiona mina natychmiast ustąpiła miejsca zaskoczeniu, kiedy zobaczyła nas razem. Wciąż była ubrana w piłkarski trykot, w wielu miejscach brudny od trawy i ziemi. Miała zdarte kolana, zarumienione z wysiłku policzki i sklejone potem pojedyncze włosy, które wyzwoliły się z końskiego ogona.
Gdy się zbliżyłyśmy, przyłożyła rękę do twarzy, zatykając nos i kuląc się lekko.
— Na Boga — odsunęła się — któraś mi wyjaśni, czemu capicie jak żul spod monopolowego?
— Zacieśniałyśmy więzi. — Przybierając sztuczny uśmiech, poklepałam Cassidy po plecach, na co ta wyprostowała się nagle ze stłumionym jękiem.
W samochodzie leżała z tyłu, na brzuchu, przykrywając się bluzą. Wmówiłam Bree, że się upiła, bo ona sama milczała jak zaklęta, nawet kiedy zaczęłam jej dogadywać. Zerkałam co chwilę na naszą pierzastą koleżankę, tak profilaktycznie, gdyby coś ją wcześniej opętało i teraz zamierzało spowodować jakiś karambol na drodze głównej. Spała lub, jak przypuszczałam, udawała, że śpi.
Przyznaję otwarcie, że nigdy nie potrafiłam dotrzymywać sekretów. Odkąd Julia wywinęła swój popisowy numer, wręcz ich nienawidziłam pod każdą możliwą postacią. Dla mnie to była po prostu gorsza wersja kłamstwa; tchórzliwy unik, parszywe zatajanie, nawet jeśli chodziło o jakieś drobne niespodzianki.
Miałam z tym problem jednak na długo przed wyjazdem kuzynki. Zgadnijcie, kto powiedział rodzicom Julii o jej zamiarach.
Oczywiście byłam święcie przekonana, że wiedzieli od dawna — w końcu sama tyle mi o tym opowiadała, więc spotkałam się z niemałym szokiem, gdy wyszło na jaw, że moi wujkowie nie mieli o niczym pojęcia.
Najwyraźniej chciała ich przyzwyczajać stopniowo, a ja zrujnowałam jej plany. Później obwiniała mnie o to, że się nie zgodzili.
Sekret Cassidy nie był moim sekretem, więc w idealnym świecie pozwoliłabym jej zdecydować, czy chce się nim z kimś dzielić.
Jednak bynajmniej nie to stanowiło powód moich wahań. Martwiłam się o Bree — Collin wyzdrowiał, a ona wciąż chodziła jak zombie. Prawdopodobnie jechała na środkach uspokajających, dlatego opakowanie po tabletkach było niemal puste. Miałam nadzieję, że się od nich nie uzależniła, bo — jak sama mówiła — o to nie trudno.
Nie wiedziałam, dlaczego tak naprawdę je brała, ponieważ za każdym razem wymawiała się stresem związanym ze sportem. Wiedziałam za to, że skoro wiadomość o moich gojących się ranach tak nią wstrząsnęła, pióra na plecach wieloletniej przyjaciółki załamią ją doszczętnie.
— Przegrałyśmy — odezwała się Bree, która nie znosiła ciszy w samochodzie. Tym razem jednak nie miałam nic przeciwko luźnej pogawędce. Potrzebowałam luźnej pogawędki, żeby przestać myśleć o tym, w czym brałam udział bagatela dziesięć minut temu. — Cztery do dwóch.
— Nie dziwię się.
Spojrzała na mnie z oburzeniem. Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi oczekiwała i pewnie żałowała, że to nie ja spałam z tyłu zamiast Cassidy, która zaczęłaby ją teraz pocieszać.
— Kiedy ktoś ci podawał, zwiewałaś, gdzie pieprz rośnie — przypomniałam. — Nawet ja bym to przyjęła.
Przyznaję, chciałam jej trochę dopiec, wciąż poirytowana tym, że wypaplała wszystko przyjaciółce.
Prychnęła.
— Co ty możesz wiedzieć o piłce nożnej?
— W Polsce to sport narodowy, mam to we krwi — wyjaśniłam, choć nawet nie wiedziałam, czym jest spalony.
— Przecież urodziłaś się w Anglii!
Machnęłam ręką.
— Czepiasz się szczegółów.
Zamyśliła się. Zerkała na przyjaciółkę, patrząc w lusterko. Wychyliłam się przez okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ponieważ zaczynało mi szumieć w głowie. Szum tylko przybrał na sile; słyszałam to, co po przyłożeniu muszli do ucha. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Znowu.
— Tak w ogóle to skąd o tym wiesz? Nie widziałam cię na trybunach — dodała po chwili.
— O ja pierdolę. — Zerwałam się, chwytając ją za nadgarstek. — Zawracaj! Zostawiłam Collina na dachu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro