Rozdział 18
Zgadałam się z Jamiem, że upijemy Chase'a — który przecież rzekomo stronił od alkoholu, więc powinien szybko odpaść — ale oni chyba mieli inny plan.
Zaczęliśmy od gry w „nigdy nie". Polega ona na tym, że uczestnicy po kolei mówią, czego nigdy w życiu nie robili, a pozostali piją, jeśli im się to zdarzyło. Zamiast szotów, Jamie zrobił bardzo mocne drinki z Colą, żebyśmy dotrwali chociaż do następnej zabawy. Wszystkie ich wyznania dotyczyły mojego kraju w ten czy inny sposób: „nigdy nie byłem w Polsce", „nigdy nie byłem w Warszawie", „nigdy nie oglądałem polskiego filmu", „nigdy nie uprawiałem seksu w Polsce", „nigdy nie mówiłem po polsku"... Matko kochana, myślałam, że umrę z nudów.
Chcąc nie chcąc, musiałam brać spore łyki co kolejkę. Nie miałam słabej głowy, ale już po kilku rundach poczułam znajomą wiotkość w kończynach i rozchodzące się ciepło wraz z poprawą nastroju. Oni chyba też, ponieważ odpłacałam się pięknym za nadobne, załatwiając ich obu jednocześnie tekstami na temat Stanów.
Kiedy zaczynało robić się ciekawie, Jamie znów wyjechał z jakimś miejscem:
— Nigdy nie byłem w Mile High Club. Jeszcze. — Uniósł sugestywnie brwi.
Chase zaśmiał się krótko i dopił drinka.
— Niech zgadnę. Jakiś klub ze striptizem? — strzeliłam.
Spojrzeli na siebie rozbawieni.
— Jeśli nie wiesz, to na pewno cię to nie dotyczy. To nie jest nazwa jakiegoś lokalu — wyjaśnił host brat z głupim wyrazem twarzy.
Westchnęłam przeciągle i sięgnęłam po telefon. Dopiero wpisując nazwę, zdałam sobie sprawę z tego, że nieźle mnie siekło. Za trzecim razem wyszukiwarka Google wreszcie skojarzyła, o co mi chodziło, dając stosowną podpowiedź.
Uśmiechnęłam się i z dziką satysfakcją sięgnęłam po szklankę. Chase zmarszczył brwi.
— Chyba źle sprawdziłaś — zasugerował.
— Nie wydaje mi się.
Zamilkli, patrząc, jakby oczekiwali wyjaśnień.
— Uwiodłam pilota — powiedziałam na odczepne. — To nie „prawda czy wyzwanie". Nie muszę się wdawać w szczegóły.
Wywrócili oczami. Kiedy ja myślałam nad kolejnym wyznaniem, Jamie chciał pokazać Chase'owi coś na stole. Gdy ten się nachylił, jego kumpel gwałtownie uderzył butelkę mineralnej z obu stron. Woda wystrzeliła w górę, opryskując nie tylko host brata, ale i wszystko wokół, więc w panice zeskoczyłam z kanapy.
— Ile wy macie lat?! — wydarłam się roztrzęsiona.
Chase zwyzywał ubawionego Jamiego, po czym wytarł twarz w koszulkę. Wciąż stałam, lekko się kołysząc, wstrząśnięta nagłym, irracjonalnym strachem, który jednak trochę otrzeźwił mój umysł. Czy już do końca życia będę dostawać palpitacji serca z powodu kilku kropel wody?
Host brat przypatrzył mi się z zaciekawieniem, gdy ja dalej tkwiłam w miejscu jak ten kołek. Zaczęłam rozmyślać, co by było, gdyby to mnie Jamie wywinął taki numer. Nie chciałabym się przy nich zacząć wydzierać, że mam łuski na nogach.
Przepędziłam tę wizję z głowy. To była jednorazowa sytuacja, nie powtórzy się.
Usiadłam w końcu na skraju kanapy, uważając, żeby nie natrafić na nic mokrego. Oparłam ręce o stół, choć głowa mi ciążyła i najchętniej zrzuciłabym chłopaków z sofy, żeby móc wyciągnąć nogi.
Chase przysunął się.
— To co, zmieniamy na „prawdę czy wyzwanie"? — zagaił.
Spojrzałam na niego i z przerażeniem zauważyłam, że obraz zaczynał mi się dwoić. Nie powinnam była brać tej głupiej tabletki.
Zgodziłam się bez większego entuzjazmu. Miałam nadzieję, że trochę się rozbudzę i przystopuję z alkoholem, bo w końcu ta gra nie polega na piciu.
Wtedy poczułam ciecz na dłoni. Grzmotnęłam kolanem w stół i niemal wskoczyłam na oparcie.
— Jezu, to tylko Cola, Winterhood. — Postawił przewróconą szklankę. — Coś ty taka płochliwa dzisiaj?
— Mógłbyś uważać! — syknęłam, wycierając dłoń o poduszkę.
Prychnął.
— A ty mogłabyś wziąć prysznic.
Zastygłam na sam dźwięk tego słowa oraz w obawie przed tym, dlaczego host brat w ogóle poruszył ten temat.
— Moglibyście się kłócić kiedy indziej? Gramy! — wtrącił zniecierpliwiony Jamie.
— Czekaj, sugerujesz, że śmierdzę? — zwróciłam się do Chase'a.
— Nie, sugeruję, że pachniesz fiołkami, ale dla picu mogłabyś pooglądać kafelki w kabinie — odburknął sarkastycznie.
Odetchnęłam z ulgą. Zauważył to i zdziwiony chciał coś dodać, ale się powstrzymał. Zamiast tego postanowił zacząć grę, pytając, czy wybieram prawdę, czy wyzwanie. Wzięłam to pierwsze. Jamie napełnił szklanki.
— Dlaczego twoja kuzynka postanowiła wyjechać do USA?
Nie miałam pojęcia, jakiego pytania od niego oczekiwać, ale z pewnością nie spodziewałam się takiego.
— Nie wiem — mruknęłam cicho, ale zgodnie z rzeczywistością. Nie lubiłam wracać do tego tematu.
Zdecydowanie nie usatysfakcjonowała go taka odpowiedź.
— Powiedziałaś, że podjęła tę decyzję z dnia na dzień. Jak mogłaś nie zapytać jej o powód? — dopytywał pogardliwie.
Westchnęłam.
— Nie znasz Julii. Ona nie potrzebowała powodu, żeby coś zrobić.
— Nie potrzebowała powodu, żeby zostawić rodzinę, przyjaciół i zniknąć na drugim końcu świata?
— No przecież wtedy nie wiedziałam, że tak się stanie! — zagrzmiałam szorstko.
— Czyżby? — prowokował mnie.
Nie miałam pojęcia, do czego on pił, co myślał, że wiedziałam i skąd mu się to do jasnej anielki wzięło, ale podniósł mi ciśnienie. Jamie postanowił się nie mieszać — zaczął śpiewać The Derby Ram, stukając rytmicznie kieliszkiem o szklany blat. Pierwszy raz któryś z nich zrobił coś związanego z muzyką w mojej obecności, ale byłam zbyt podburzona, żeby zwrócić na to większą uwagę.
— O czym ty gadasz?
— Jakoś nie chce mi się wierzyć, że przyjechałaś tutaj, łudząc się, że może, jakimś cudem uda ci się do niej dotrzeć, znaleźć ją w kraju większym od kontynentu, na którym mieszkasz, nie mając bladego pojęcia, gdzie ona może być. I nie wciskaj mi kitu, że chciałaś poznać kulturę Ameryki.
— Myślisz, że gdybym wiedziała, gdzie jest, siedziałabym tu teraz z wami? — zdenerwowałam się. — I wiesz, w co mi się nie chce wierzyć? Twój mały zespół. A jako że teraz jest moja kolej, wyzywam cię do pójścia po gitarę i zagrania czegoś.
— Co, jeśli wybieram prawdę? — Niewzruszony oparł się swobodnie.
— Weźmie wyzwanie — wtrącił Jamie — jeśli ty też to zrobisz.
Oboje spojrzeliśmy na niego. Puścił oczko Chase'owi, więc już wiedziałam, że to się nie może dobrze skończyć. Przystałam jednak na propozycję.
— Wskakuj do basenu — orzekł. — Zrobimy konkurs na Miss Mokrego Podkoszulka!
Host brat zaśmiał się, świadomy tego, że tej jednej rzeczy za nic w świecie nie zrobię. Zwłaszcza teraz, gdy mój strach przed wodą wzmógł się kilkakrotnie.
— Mam hydrofobię — przypomniałam mu chłodno. — Poza tym niby z kim miałabym konkurować? Z wami?
— Wyzwanie to wyzwanie. — Rozłożył bezradnie ręce.
Nachyliłam się do niego, coraz bardziej rozgorączkowana.
— Gdybym ci kazała pocałować Chase'a, zrobiłbyś to dla jakiejś głupiej gry? — wycedziłam.
— Tak! Na tym polega ta głupia gra!
— Ani się waż brać od niej wyzwań — ostrzegł go host brat. — Żadnego całowania, nie jesteśmy ósmoklasistami grającymi w jakąś durną butelkę!
— Popieram, ale w takim razie ja też mam warunek: żadnego wchodzenia do basenu. Żadnej wody — zaakcentowałam.
— Dobra, mam inne wyzwanie. Jeśli je wykonasz, Chase skoczy po gitarę, ale jeśli nie, pijesz — rozlał wódkę, tym razem już do kieliszków — i tracisz kolejkę.
Chase westchnął zrezygnowany, a ja zastanawiałam się, co też Jamie mógł tym razem wymyślić. Oczywiście zaakceptowałam te warunki, za wszelką cenę chcąc się wreszcie przekonać o umiejętnościach chłopaków.
— Jeśli to zrobię, obaj pijecie i popiszecie się swoim rzekomym talentem — dodałam.
Proszę, nie każ mi biegać nago po lesie.
Złożył ręce za głową i odchylił się na oparcie, mówiąc:
— Wyzywam cię do ściągnięcia koszulki.
Mogłam się tego spodziewać, choć z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie samej powodu oczekiwałam większej kreatywności.
— Jamie, nie przeginaj — zganił go Chase. — To prawie tak, jakbyś kazał to zrobić Bree.
— Stary, nie chcę cię martwić, ale wiele razy...
— Nie chcę tego słuchać!
Zaśmiałam się.
— To jest to twoje straszne wyzwanie? No błagam. — Ściągnęłam koszulkę. — O nie, widzicie mój brzuch. — Wywróciłam oczami na widok ich zaskoczonych min. Zaskoczonych bynajmniej nie tym, co zobaczyli — w Polsce pseudonim „Deska" nie odnosił się wyłącznie do mojego imienia — a tym, że w ogóle to zrobiłam.
— Ubierz się — nakazał host brat, patrząc w sufit, co naprawdę mnie rozbawiło.
— A ja myślałam, że po tym, jak depilowałam ci plecy, fazę skrępowania mamy już za sobą — nabijałam się. — „Wyzwanie to wyzwanie" — zacytowałam Jamiego. — Śmigaj do piwnicy.
— Jesteś gotowa się rozebrać, żeby usłyszeć, jak gram?
— Zwykle kolejność jest odwrotna — zauważył Jamie z rozbawieniem.
— Gdybym nie bała się wody i chodziła w stroju kąpielowym, też byś tak wydziwiał? — Zgarnęłam włosy do przodu. — Skończ pierniczyć, idź po tę gitarę.
Westchnął.
— Mówiłem ci już kiedyś, że to Jamie i Flynn są gitarzystami. — Wstał osowiale, więc musiałam podciągnąć nogi do góry, żeby mógł przejść.
— Żaden problem, Jamie zagra, a ty zaśpiewasz.
— Tylko się nie zapomnij i nie rzuć stanikiem — rzucił na odchodne.
— Prędzej skoczę do kuchni po pomidory! — krzyknęłam za nim.
W czasie jego nieobecności kontynuowałam grę z Jamiem, ale trochę ją zmodyfikowaliśmy — osoba zadająca pytanie pisała na kartce domyślną odpowiedź i jeśli nie pokrywała się ona z prawdą, pytający musiał się napić. Jeżeli jednak odgadł, pił ten drugi.
Chyba przeceniłam swoje możliwości. Miałam problem z zebraniem myśli i skupieniem się na zadawaniu właściwych pytań, ale mimo tego uzyskałam kilka odpowiedzi — niestety kosztem własnej trzeźwości, ponieważ zgadywanie nie szło mi dobrze. Dowiedziałam się, że wspomnianym wcześniej wspólnym znajomym, który zapoznał Jamiego z Chase'em był niejaki Chris. Mieszkał w Los Angeles i czasami pomagał im w sprawach związanych ze sklepem. Wiedziałam, że dalej utrzymują z nim kontakt, bo to z całą pewnością właśnie jemu Bree chciała coś dostarczyć pierwszego dnia szkoły. Musiałam się jeszcze dowiedzieć, co tak naprawdę kryło hasło „sklep". Nie rozumiałam też, dlaczego nagle oboje wykazywali tak wielkie zainteresowanie Julią i moją przeszłością z nią.
— Słyszałaś kiedyś nazwę „Exodus"?
— A powinnam? — Zmarszczyłam czoło. Nic mi to nie mówiło. — Nie. Co to znaczy?
— Księga Wyjścia. Z Biblii — dopowiedział.
Patrzyłam na niego niemrawo.
— Jamie, prędzej uwierzę w Latającego Potwora Spaghetti, niż w to, że ty czytasz Pismo Święte.
— Twoja kolej — uciął, kładąc stopę na kolanie.
Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, jego odpowiedź na kartce brzmiała „tak", więc musiał pić.
— Dlaczego przeprowadziłeś się do USA?
— Miałem tu rodzinę. Poza tym tutaj wszyscy lecą na brytyjski akcent. — Wyszczerzył zęby. — Hej, umiesz zrobić tak? — Złączył nisko łokcie.
— Nie — powiedziałam stanowczo, wiedząc, o co mu chodziło. — Z tym akcentem to chyba tylko u facetów, bo ja jakoś tego nie zauważyłam. — Sięgnęłam po pustą już butelkę, próbując przeczytać etykietkę, ale napisy zlewały się w jedną, ciemną plamę.
Zrobił zdziwioną minę.
— Ty nie masz brytyjskiego akcentu.
— Oczywiście, że mam. — Podniosłam się z oburzeniem. — Jestem w połowie Brytyjką.
— Nie. — Pokręcił głową. — Tylko brzmisz jak ktoś, kto usilnie próbuje naśladować brytyjski akcent.
— To nieprawda!
— O, znowu! Twoje „o" brzmi strasznie sztucznie. Wierz mi, słychać różnicę.
Rzuciłam w niego zerwaną naklejką z butelki, którą uformowałam w kulkę.
Po kilku rundach leżałam bezwładnie na kanapie i myślałam, że lada chwila zmienię się w ciecz.
— Jeszcze jeden, na odwagę! — Wciskał mi kieliszek pod nos.
— Ostatnie, czego potrzebuję, to więcej odwagi — wymamrotałam ze skrzywieniem, słysząc, jak język mi się plątał.
Mimo szybko mijającego czasu dzięki grze w zaawansowanym już stanie upojenia, odniosłam wrażenie, że Chase nie wracał o wiele zbyt długo. Ileż można targać gitarę na górę?
Przeciągnęłam się i z trudem wsparłam na łokciu, szukając wzrokiem komórki, żeby zobaczyć, która była godzina oraz czy nie przegapiłam telefonu od Dayenne. Miałam nadzieję, że nie zostawiłam go na stole mokrym od rozlanego alkoholu, bo kolejnego zalania by nie przetrwał.
Jamie niespodziewanie naciągnął moje zapięcie od stanika i trzasnął mnie nim w plecy.
— Zachowujesz się, jakbyś był w gimnazjum! — zrugałam go poirytowana.
Uniósł jedną brew.
— W sali gimnastycznej? Masz ciekawe doświadczenia.
— Nie, gimnazjum to polska szkoła, do której się idzie przed... Jezu, nieważne.
Wreszcie usłyszałam zgrzyt drzwi, po chwili widząc Chase'a z gitarą w przejściu. Nie wszedł jednak do salonu, tylko ruszył w stronę kuchni.
Zjechałam na podłogę i tam, klęcząc, podparłam się rękami o sofę, wstając niezgrabnie. Świat zawirował. Stopy mi się plątały, miałam problem z utrzymaniem równowagi, jak nie tak dawno po benzydaminie. Wahliwym krokiem dotarłam do progu, skąd szłam korytarzem, już przesuwając się wzdłuż ściany.
— Co robisz w kuchni? — wysepleniłam.
— Może cię to zaskoczy, ale niektórzy raz na jakiś czas lubią wypić coś, co nie wykończy im wątroby — bąknął, stojąc w lodówce, która była jedynym źródłem światła przy zapadającym mroku. — Chryste, chwiejesz się — stwierdził, spojrzawszy na mnie.
— Tylko troszkę.
— Nie „tylko troszkę", siadaj, bo zaraz się przewrócisz i znowu powiesz, że ci czegoś dosypałem.
Do krzesła miałam właściwie zaledwie dwa kroki, więc wyjątkowo go posłuchałam. Jak tylko usiadłam, poczułam się znacznie gorzej — zakręciło mi się w głowie i zrobiło niedobrze. Oparłam kark i zamknęłam ciężkie powieki, a to może nie tyle pogorszyło sprawę, ile wprawiło mnie w dziwne uczucie lekkości.
— Przestań flirtować z Jamiem — wypalił nagle.
Nie miałam siły posłać mu znudzonego spojrzenia, więc tylko sapnęłam głośno. Słyszałam, jak zamknął lodówkę.
— A co, zazdrosny jesteś?
Roześmiał się tak, że aż otwarłam oczy.
— I to niby ja mam wybujałe ego? — Pokręcił głową.
Usiadłam prosto, modląc się, żeby nie zwymiotować. Zdecydowanie zbyt długo zajęło mi załapanie, co mu chodziło po głowie.
— Och, no przecież nie o mnie! — Wywróciłam oczami, a to nie był dobry pomysł. — O niego.
Ściągnął brwi, spojrzał w kierunku salonu i parsknął śmiechem.
— Tobie już chyba wystarczy. — Podrzucił butelkę wody, której, ku mojej wewnętrznej satysfakcji nie udało mu się złapać.
— Poza tym wcale z nim nie flirtuję. — Ziewnęłam. Czułam się potwornie, bolał mnie kark, ale pocieszeniem było to, że skoro nie mieszaliśmy, może nie będę zmuszona smakować Coli w drugą stronę.
— W ciągu dziesięciominutowej rozmowy obraziłaś go tylko raz. Mnie obrażasz co drugie zdanie — wytknął mi z prawdopodobnie udawaną urazą, ale nie chciało mi się nad tym zastanawiać.
— Nieprawda. Czujesz się urażony, bo masz kij w tyłku.
— A nie mówiłem!
Opadłam z sił. Położyłam głowę i ręce na przyjemnie chłodnym blacie stołu. Byłam tak strasznie senna, że sama nie wiem, czy nie odleciałam na kilka minut. Lub dłużej.
— Wstawaj! Winterhood, cholera jasna, nie zaniosę cię na rękach do łóżka!
Coś tam jeszcze mamrotał, ale byłam w półśnie i nie miałam dość energii choćby na to, żeby kazać mu spadać.
Poderwałam się w mgnieniu oka, kiedy poczułam krople wody na twarzy. Ten idiota mnie opryskał!
— Powaliło cię?!
— Wstawaj! Mama przyjechała!
Właściwie spadłam z krzesła, szarpnięta za ramię. Zrobił to tak nagle, że, wciąż pijana, zachwiałam się i musiałam go złapać, żeby nie upaść na ziemię.
Usłyszałam brzęk zamka w drzwiach. Chase natychmiast mnie odepchnął, a ja, czując się jak worek ziemniaków, nie zdążyłam chwycić blatu, więc poleciałam na podłogę.
Z tego też powodu Dayenne, wszedłszy do środka, zrobiła niesamowicie niemrawą minę, widząc, jak podjęłam kolejną próbę podniesienia się, zakończoną klęską. Miałam tak wiotkie kończyny, że nie potrafiłam zacisnąć dłoni w pięść.
— Co wy tu robicie? — zapytała blado, przenosząc wzrok na Chase'a, gdy udało mi się w końcu wstać i poprawić ramiączko.
— Staaryy, ktoś przyyyszeeedł! — Z salonu dobiegł melodyjny głos Jamiego.
Hostka ruszyła surowo w jego kierunku, a my za nią. Nadal czułam się, jakbym chodziła po pokładzie łodzi szarganej wzburzonym oceanem.
Widząc bajzel złożony ze szklanek, kieliszków, pustych butelek i resztek przekąsek walających się w promieniu dwóch metrów od stolika, stanęła jak wryta. Rozwalony na kanapie Jamie przywitał ją wesoło. Z jakiegoś powodu bardzo trudno było mi się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem.
Spojrzała na Chase'a tak, jakby miała go zaraz zdzielić w twarz, a on nie odważył się odezwać.
— Ona nie jest jakąś dziewuchą z klubu, którą możecie sobie rozpijać! — krzyknęła wściekle.
Ale przypał.
— Tak po prawdzie, to ona rozpiła nas — przyznał Jamie, nie tracąc humoru.
Nie do końca mogłam się z tym zgodzić.
— James, czas na ciebie — odpowiedziała mu zniecierpliwionym tonem.
Posłusznie podniósł się z sofy. Naprawdę, naprawdę nie miałam zamiaru dolewać oliwy do ognia, ale jeśli i mnie czekał opieprz, najpierw chciałam chociaż odzyskać resztki godności, dlatego byłam zmuszona zapytać:
— Oddasz mi moją koszulkę?
Rzucił ją z uśmiechem, a Dayenne przyłożyła dłoń do skroni. Natychmiast włożyłam na siebie ubranie i zaczęłam się zastanawiać, jak będzie wyglądał powrót Jamiego. Chyba nie zamierza prowadzić napruty jak stodoła?
Wyszedł drzwiami prowadzącymi z salonu na taras, życząc nam dobrej nocy.
— To nie tak. My tylko graliśmy w „prawdę czy wyzwanie".
— Chase, zamilcz.
Nigdy dotąd nie widziałam jej tak wściekłej, a Chase'a tak przerażonego.
— Mówi prawdę — udzieliłam się. Nie dlatego, żeby się za nim wstawić, tylko przez to, że w oczach Dayenne byłam jakąś głupią trzpiotką pozbawioną własnego rozumu. W mojej głowie brzmiałam trzeźwo i poważnie. — To jedyna i ostatnia sytuacja, kiedy mogli zobaczyć mnie w samej bieliźnie, zapewniam. Znaczy nie bieliźnie, tylko biustonoszu. Znaczy nie kompletnie w samym biustonoszu, bo spodni nie ściągałam. Ani niczego innego poza koszulką. Nawet buty wciąż mam na nogach.
Zwieńczyłam tę jakże dyplomatyczną mowę głośnym chwyceniem poręczy i tylko to uratowało mnie przed utratą równowagi, gdy na potwierdzenie moich słów postanowiłam unieść stopę.
Chase uderzył się dłonią w czoło, nie mogąc patrzeć na takie ślamazarstwo. Dayenne spojrzała tylko z politowaniem, wstrzymując się od komentarza.
— Posprzątaj ten syf — warknęła na niego. — A ty — zwróciła się do mnie — Boże drogi, ty masz jutro szkołę! Mówiłam ci, że możesz imprezować do woli, ale nie w środku tygodnia! I wolałabym, żebyś znalazła sobie towarzystwo w twoim wieku — pouczała. Zdecydowałam już nic nie mówić, żeby nie pogorszyć sytuacji. — Idź do łóżka. Swojego.
Przepraszam bardzo, a niby gdzie indziej miałabym pójść? Nie podobały mi się jej insynuacje. Alkohol dodatkowo rozwiązał mój język, więc jeszcze trudniej było się w niego ugryźć.
Wtedy pomyślałam z przerażeniem, że może jej nie do końca uzasadniony gniew miał podłoże w czymś innym. Może wyładowała na nas nagromadzoną złość, z którą już nie mogła sobie poradzić.
— Co z Collinem? — spytałam nagle sparaliżowana strachem.
Chciałam tylko podziękować za to, że dzielicie się swoimi teoriami — nawet jeśli niekoniecznie są trafne, to zawsze niesamowicie pomysłowe i genialnie się je czyta :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro