Rozdział 42
Skoro tętno mi skoczyło, najwyraźniej nie straciłam jeszcze całkowicie woli przetrwania, chociaż mój umysł pozostał osowiały. Zamiast uciekać ile sił w nogach, stałam przytwierdzona do podłoża i wpatrywałam się w strzałę, jakby została namalowana.
Grot znów przeciął powietrze i wbił się w korę po mojej przeciwnej stronie.
Chase. To była moja pierwsza niemrawa myśl, na którą nawet się ucieszyłam, ponieważ łaknęłam okazji do wygarnięcia mu tego wszystkiego, co wielokrotnie przetwarzałam w głowie. Teraz jednak zaczęłam się zastanawiać, kto kogo pierwszy zabije.
Odwróciłam się leniwie, ale ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam jakiegoś obcego faceta z kuszą. Im bliżej podchodził, tym więcej zmarszczek dostrzegałam na jego ogorzałej twarzy i zastanawiałam się, ile lat ukrywał pod czarną, finezyjnie przyciętą brodą — w pewnym wieku ona już nie postarza, ma odwrotnie działanie.
Przypomniałam sobie, że faktycznie, Chase użyłby noży. I przede wszystkim: nie spudłowałby. Widziałam wystarczająco dużo jego treningów, żeby mieć co do tego pewność.
Zdaje się, że nawet zapytałam go kiedyś o kuszę, ale ją skrytykował.
Ktoś z Exodusu po mnie przyszedł. Jakim cudem przedarł się przez wilkołaki? Wystrzelał je co do jednego? Nie wyglądał na rannego, nie wyglądał, jakby przed chwilą toczył walkę, nie był też ubrany na wojskowo, ale żołnierska postura i chód mówiły same za siebie. Maszerował wyprostowany, jednostajnym krokiem, nie przyspieszył, nawet gdy jawnie mu się przyglądałam, zapewne zastanawiając się, dlaczego to robię, zamiast brać nogi za pas.
— Nie jesteś zbyt inteligentna, co? — odezwał się niskim głosem, marszcząc czoło w lekkim rozbawieniu. Dla wzmocnienia efektu opuścił broń. Może mu pokażę, że to był zły pomysł?
— A ty naprawdę powinieneś poćwiczyć nad celnością — skonstatowałam mimo świadomości, że prawdopodobnie trafił dokładnie tam, gdzie zamierzał. Najwidoczniej nie tylko Chase lubił gierki.
Rozmyślnie odwróciłam się tyłem, przykucnęłam i wróciłam do wykopywania drakunkulus vulgaris. To, że w gruncie rzeczy nie obchodziło mnie już, co się ze mną stanie i sama od dawna szukałam okazji do oddania się w ich ręce, nie znaczyło, że zamierzałam im ułatwić zadanie, posłusznie krocząc we wskazanym kierunku. W końcu cały łańcuch nieszczęść rozpoczął się od nich. Pchnęli pierwszą kostkę domina.
A teraz jeden z nich stał obok, pyszny i zadowolony z siebie. Nie wiedziałam, ile w tym było Destiny, a ile ichoru nakłaniającego do walki, ale zapragnęłam posłać go do diabła i za wszelką cenę nie dać się pojmać. Niech mnie pocałują w cztery litery.
Nie byłam im nic winna. To oni mieli dług jak stąd do Warszawy.
— Na cholerę ci smocza lilia?
— Żeby ją, kurwa, zjeść — syknęłam z największym jadem, na jaki było mnie stać. — Odpierdol się. To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Kątem oka rozejrzałam się po okolicy. Ani żywej duszy, choć rzekomo tyle wilków miało mnie pilnować. Przecież wcale nie zaszłam aż tak daleko...
Podniosłam się gwałtownie, słysząc, jak znienacka parsknął śmiechem.
— I kto ci wtedy pomoże oczyścić krew? To ze mną się wszczepisz, bystrzaku.
— Z tobą? — Zamrugałam zaskoczona. Chris poinformował mnie o możliwości wszczepienia dobre parę dni temu. Jeśli wilkołaki wiedziały, o kogo chodziło, mogły go przepuścić. Nie pasował mi tylko jego wiek; z jakiegoś powodu byłam przekonana, że powinien być o wiele młodszy, bo przecież... — A czy przypadkiem ja też nie zginę, kiedy kopniesz w kalendarz ze starości?
Wszczepienie uzależniało dwie osoby od siebie na całe życie. Brzmiało gorzej niż małżeństwo, gdyż w tym przypadku nie można było zwyczajnie wziąć rozwodu, pozostawało więc dosłowne „dopóki śmierć nas nie rozłączy".
— Ciekawe, że nie martwiłaś się o to, kiedy do ciebie strzelałem. Obiecano mi M'innamorai, a nie... — zawiesił głos, obserwując mnie badawczo. Pohamowałam chęć wytarcia ubrudzonych ziemią dłoni o spodnie.
— Dokończ — warknęłam wyzywająco.
— ...niedoszłą samobójczynię.
Słyszałam gorsze obelgi pod swoim adresem, toteż nie przejęłam się zbytnio.
— Dlaczego miałbyś chcieć się ze mną wszczepić?
Postanowiłam nie zaglądać darowanemu koniowi w zęby, gdy Evansowie wybrali mnie do zamieszkania z nimi, ale drugi raz tego błędu nie popełnię.
— Exodus odebrał mi rodzinę, więc wygląda na to, że mamy coś wspólnego. Nic ich tak nie rozwścieczy, jak fakt, że nie będą mogli się ciebie pozbyć, nie mordując przy tym człowieka.
Podejrzanie sporo osób współpracujących z nimi po czasie zmieniało front. Z drugiej strony nie powinno mnie dziwić, że Chris otaczał się łowcami, którzy, jak i on, z tych czy innych powodów zdecydowali się na taki krok.
— Widzisz, ty uważasz, że dzięki temu oszczędzą nas oboje. Ja sądzę, że skorzystają z okazji i najpierw zabiją ciebie, zwykłego człowieka, w konsekwencji pozbywając się i mnie.
— Znam zbyt wielu ludzi. Nie zaryzykują rebelią, zabijając jednego ze swoich, nawet jeśli od dawien dawna już dla nich nie pracuję.
Nie chciało mi się w to wierzyć, chociaż, co prawda, Chrisa nie zabili, mimo posądzenia go o wprowadzenie Czarownicy Cienia do Exodusu, współpracę z nią i udzielenie pomocy w ucieczce. Zmienili go jednak w Przeistoczonego, czy to nie gorsze? I czy za wszczepienie z M'innamorai, która zamordowała syna byłego łowcy, nie groziła surowsza kara? Niezależnie od jego kontaktów, po zaznajomieniu się z faktami każda osoba wzięłaby stronę doktora Avery'ego, włącznie ze mną. Facet albo nie wiedział o tym, co zrobiłam, albo czegoś mi nie mówił. A przecież musiał wiedzieć, krew nie zabarwiła mi się ot, tak. Sam stracił rodzinę i chciał pomóc komuś, kto częściowo odebrał ją koledze po byłym fachu? Czy może gardził tymi, którzy wciąż dla nich pracowali? Tak czy siak, ojciec Collina przeszedł na emeryturę.
— Ludzie się boją, bo jeśli zbliżysz się do kolejnego punktu zapalnego, aktywujesz jego złoża. W Stanach jest ich osiem. Nie wiadomo, czy z każdym kolejnym pole rażenia nie wzrośnie, dlatego moim zadaniem będzie upewnienie się, że do tego nie dojdzie. Zachowasz moce, nikogo więcej nie skrzywdzisz. Nie uważasz, że to korzystna oferta?
Słyszałam o ośmiu punktach z zalegającą pod ziemią Buenaventurą, ale poza tym w Lafayette oraz, zdaje się, w Nowym Orleanie, nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowały. Nawet mi do głowy nie przyszło, że mogłabym ją ponownie aktywować, zmienić kolejne osoby z ujemnym układem krwi. Dawno dałam sobie spokój z podróżowaniem po Ameryce. Zależało mi tylko na jednym miejscu, choć po powrocie do niego nie czułabym się tam jak w domu. Ani tam, ani tutaj, nigdzie nie było już dla mnie miejsca.
— Będę mogła wrócić do Polski?
Nie zareagował, nie potrafiłam też odgadnąć jego myśli. Staliśmy chwilę w ciszy, którą uznałam za zaprzeczenie, po czym zaczął kręcić korbką, by załadować bełt.
— Zanim się z tobą wszczepię, chcę zobaczyć, na co cię stać, więc przeprowadzimy mały test — odpowiedział na pytanie, którego nie musiałam zadawać.
— Na co mnie stać?
— Tak. Czy poradziłabyś sobie w razie zagrożenia. Nie możesz mnie winić za przezorność, w końcu powierzę ci własne życie. Spodoba ci się, obiecuję. — Wycelował kuszę w moją stronę. — Idź.
— Bo co? — Rozłożyłam prowokująco ręce, tym gestem pomagając sobie odnaleźć jego krew. — Postrzelisz mnie?
Nic, znowu nic! Byłam głupia, łudząc się, że Chris nie poinformował go o moich zdolnościach oraz że gość nie podjął odpowiednich środków ostrożności.
— Nie, dam ci szlaban na Netflix. — Machnął nią zniecierpliwiony. Uwierzyłam mu. Wierzyłam, że gdybym nadal stawiała opór, nie zawahałby się użyć kuszy. — Zacznij przebierać nogami. Hej, przecież możesz to wziąć ze sobą — dodał łaskawie, kiedy wyrzuciłam wszystkie uzbierane od rana rośliny z reklamówki na ziemię.
Bez słowa ruszyłam we wskazanym kierunku, obserwując ostatnie promienie słońca przedzierające się przez liczne suche pnie. Ich ciepłe barwy ogrzewały nieco jesienny krajobraz. Facet szedł z tyłu, trzymając mnie na muszce w, zapewne, stosownej odległości. Nie bałam się, raczej czułam irytację, że ktoś zaburzył moją rutynę i narzucał mi coś wbrew woli. Niosłam w rękach zielnik, wsłuchiwałam się w szelest trawy, łamanych patyków i jego oraz własnych kroków, kombinując, co dalej. Spodziewałam się, że lada chwila będzie kazał mi uciekać przed jego strzałami, jak jakiejś zwierzynie. Chase kiedyś niby żartem usiłował mnie namówić do biegania z dyktą z moim odrysem, żeby ćwiczyć na ruchomym celu. Wszyscy łowcy mieli nie po kolei w głowie.
— Słyszałam, że pistolet jest efektywniejszy — przerwałam względną ciszę. — Kuli tak łatwo nie wyjmę.
— Jeśli ktoś nie jest pewny swoich umiejętności, to niech się ucieka do broni palnej. Ja przepadam za starymi metodami. Bardziej odzwierciedlają prawdziwe polowanie.
Konkretnie nie po kolei w głowie.
— Podobno odszedłeś.
— Od Exodusu, nie polowań.
— Więc teraz robisz to samo, tylko bez zapłaty i pewnie dostępu do jakichś ich zabawek, dlatego zadowalasz się tym, co masz. Mądre — skwitowałam drwiąco.
Westchnął ciężko. Szybko się zmęczył.
— Niektórzy kierują się w życiu jakimiś wartościami, syreno. Powinnaś kiedyś spróbować.
Wciąż nie podobało mi się określanie mnie mianem syreny, ale nie brzmiało już tak obco. Nie po ostatnich wydarzeniach. Powinnam mieć to wytatuowane na czole.
Żyłki wokół moich ust zniknęły po przebudzeniu, z kolei język pozostał purpurowy przez cały następny dzień. Już myślałam, że zostałam napiętnowana jak Balladyna, ale nie. Wszelki ślad zniknął. Chodziłam bezkarnie, uniknęłam konsekwencji, a wszczepienie się miało być jedynie dalszą ucieczką od odpowiedzialności.
— Nie musisz mnie testować. Skoro dałam radę uciec Chase'owi podczas tortur, to... — zaczęłam z nadzieją, że nie wiedział o tym, że Chase celowo mnie wypuścił, bym znalazła Julię, która wciąż nie dawała znaków życia. Musiałam coś mówić, samo brnięcie przed siebie nie było wystarczająco zajmujące, przez co zaczynałam rozmyślać. Mój umysł to ostatnie miejsce, w którym chciałam przebywać.
— Czekaj, Chase cię torturował? — przerwał mi ze zdziwieniem. — Chase Evans? Chłopak Charliego?
Odwróciłam się, żeby spojrzeć na niego podejrzliwie. Natychmiast uniósł opuszczoną broń.
— Nie wiem, jak jego ojciec miał na imię. A co, jest jakiś drugi Chase?
Broń cię Panie Boże!
— „Miał"?
— No tak, przecież zmarł trzy lata temu. Nie wiedziałeś?
Jeśli te wieści wywołały u niego jakiekolwiek emocje poza zaskoczeniem, nie dał tego po sobie poznać.
— Byłem wtedy na odwyku — wyjaśnił po chwili. — Nie wychylałem się od powrotu. Chyba mam sporo do nadrobienia. Wyglądasz okropnie... Jak na syrenę — zmienił temat, zanim zdążyłam zapytać o ten odwyk.
Nie miałam na własność żadnych kosmetyków poza tymi naprawdę podstawowymi służącymi do higieny, nie miałam w domu lustra, nie miałam ochoty jeść, nawadniać się ani kąpać, dopóki nie było to absolutnie konieczne. Nie potrafiłam spać. Oczywiście, że wyglądałam okropnie.
— Może po prostu na starość wzrok już nie ten sam, dziadku?
Gdy doszliśmy do jakiejś pustej, szerokiej ulicy między lasem a klifem, z którego rozciągał się widok na ocean oraz szarzejące niebo, facet nagle się zatrzymał i kazał mi zrobić to samo. Spojrzał na zegarek chyba po raz dziesiąty, odkąd rozpoczęliśmy kilkunastominutową wędrówkę. Nalegałam, żeby zadzwonił do Chrisa, bo potrzebowałam dowodu, że rzeczywiście był tym, za kogo się podawał.
Na szczęście lub nieszczęście — sama tak właściwie nie wiedziałam — Chris potwierdził jego słowa, po czym rozpoczął swoją litanię na temat mojego rychłego powrotu do domu z powodu tego jakże przeklętego dnia. Facet, który przedstawiał się jako Santiago Blanchard, kazał mu się uspokoić, odliczyć od dziesięciu do zera, a na koniec palnąć sobie w łeb, co trochę poprawiło mi humor. Odrobinkę.
— Co piątek dokładnie dziesięć minut po zachodzie słońca tą drogą przejeżdża wampir, na którego poluję od dobrych kilku tygodni. Twoje zadanie jest proste: wysadzisz samochód z nim w środku.
Stałam sztywno, pocierając ramiona w nikłej ochronie przed porywistym wiatrem i czekałam, aż powie, że żartował. Nie doczekałam się.
— Dobra, po pierwsze nie potrafię od ręki podgrzewać wszystkiego, co mi się żywnie podoba do temperatury kilkuset stopni, tym bardziej ruchomego celu z takiej odległości, po drugie wampir czy nie, nie będę nikogo wysadzać w powietrze!
— Przypuszczałem, że to powiesz. — Cofnął się, ustawiając w takiej pozycji, by sosna częściowo osłaniała go przed wiatrem. Zaczął grzebać w telefonie, drugą ręką wciąż pilnując broni. — Chętnie pokażę ci jego ofiary.
Nadstawił mi komórkę pod nos, kciukiem przesuwając kolejne zdjęcia w galerii.
Nie spodziewałam się, że coś takiego tak mną wstrząśnie. Może za bardzo nastawiłam się na zwykłe ślady ugryzienia w okolicy szyi? I takie się pojawiły, ale większość ofiar miała naderwane głowy, skręcone karki, wystające kręgi, krew ciekła im z oczu, uszu i nosa, a z ust wypływała piana. Kiedy doszedł do fotografii chłopczyka, który nie mógł mieć więcej niż dwanaście lat, miałam dość.
— Jeśli go dzisiaj nie zatrzymasz, kolejni cywile zginą.
— O nie, nie, nie, nie będziesz mnie obarczał winą, to nie jest moja odpowiedzialność, nie jestem pierdolonym łowcą! — zdenerwowałam się. — To wasza robota, żeby chronić ludzi, nie mieszaj mnie w to!
— Będziesz w stanie na siebie spojrzeć, jeśli nawet nie spróbujesz? — podpuszczał. — Co masz do stracenia?
— Nie rozumiesz? Czy ja mówię po rusku? Nie mam takiej mocy! Dlaczego po prostu... nie wiem, nie zostawisz bomby na drodze?!
— Bo ktoś inny może tędy przejechać przed nim? Sprawa jest prosta: albo spróbujesz dobrowolnie, albo postrzelę cię w oba kolana i zaciągnę na środek drogi. — Zatrzymał mnie, ponieważ zaczęłam nerwowo wędrować w jedną i drugą stronę. Zabrał na przechowanie reklamówkę z zielnikiem. — Czarna rajdówka. Powodzenia.
Chciałam go zabić. Poczułam się, jakby ktoś podrzucił mi dziecko pod wycieraczkę. Nie byłam do tego przygotowana, nie wiedziałam, co robić, nie dostałam instrukcji obsługi. Zgrzałam się ze wściekłości. Jeśli mówił prawdę, mogłam mieć okazję na minimalne odkupienie swoich win, ale czy powinnam to robić, posuwając się do kolejnego morderstwa? Poza tym to było jedno, wielkie „jeśli". A jeżeli tylko mnie w jakiś przedziwny sposób testował? Jakie miałam potwierdzenie, że rzeczywiście kierowcą będzie krwiożerczy wampir, a nie zwykły człowiek? To mógł być podstęp. Nie wiadomo, jaki i co miałby na celu, ale teraz w każdym widziałam kłamcę ukrywającego swoje prawdziwe zamiary.
Santiago uciekł w las, a ja miałam zamiar to pieprzyć i i tak pójść za nim, kiedy znów usłyszałam szum tak wyraźny, jakby dochodził z wnętrza mojej głowy, a nie z oddalonego Pacyfiku.
Przeszłam na drugą stronę ulicy. Chyba po raz pierwszy patrząc na ocean, nie czułam się przytłoczona. Wszystkie wątpliwości ucichły. Myślałam o tym, jak przyjemnie byłoby znów poczuć tę płynność, delikatne prądy przenikające skórę, odzyskać tamten wzrok, utracone na powierzchni zmysły... Już miałam w ustach słony posmak wody, już chciałam ruszyć w dół stromego, skalnego klifu, gdy z transu wyrwał mnie warkot silnika.
Dostrzegłam wóz nadjeżdżający z daleka. Cofnęłam się na środek ulicy z myślą, że jeśli to człowiek, to przecież się zatrzyma, nie rozjedzie mnie. Jeżeli wampir postanowiłby wysiąść i zrobić sobie ucztę, łowca strzeliłby do niego z lasu, więc powinnam być bezpieczna.
Nabierałam coraz większych obaw, kiedy samochód nie zwalniał, choć nic w żaden sposób nie stało mi na drodze, nie zasłaniało mnie. W pewnym momencie odniosłam nawet wrażenie, że przyspieszył. To wystarczający dowód.
Szybko okazało się, że ocean był niczym ogromna blokada pochłaniająca całą moją energię, która z założenia miała zostać wysłana ku bakowi benzyny. Nie mogłam go stłumić, wyciszyć, przekierować siły na ten jeden mały, zmierzający w moją stronę punkt.
Zanim zdążyłam pomyśleć, że był zbyt daleko, nagle znalazł się już o wiele za blisko, tak dziko szarżował. Nawet jeśli na takiej odległości mogłam już coś zdziałać, świadomość narastającego niebezpieczeństwa uniemożliwiała mi skupienie, chociaż starałam się, próbowałam ze wszystkich sił, aż rozbolała mnie głowa. Przerażona wizją rozkwaszenia się na masce, zeszłam na bok, nim będzie za późno.
Skręcił w moją stronę.
Spanikowana, zamiast odskoczyć — gdzie? W dół skalistego klifu?! — odruchowo zakryłam się rękami, jednocześnie zaciskając zęby przy wkładaniu całego wysiłku w tę ostatnią próbę. Prędzej od samochodu eksploduje mi głowa.
Moje mięśnie napięły się, przygotowując na ból. Usłyszałam grzmot, a wraz z nim poczułam silne, gwałtowne uderzenie gorąca, tak potężne, że odrzuciło mnie w tył. Uderzyłam głową o asfalt, nie mogąc nabrać powietrza ani otworzyć oczu. Dzwonienie w uszach było jedynym, co udało mi się zarejestrować. Dopiero po chwili odzyskałam jakąkolwiek kontrolę nad własnym ciałem.
Natychmiast niespokojnie chciałam się podnieść, ale ból skutecznie mi to uniemożliwił. Wciągnęłam łapczywie gęste, dławiące powietrze, walcząc o oddech i rozeznanie w sytuacji. Kiedy udało mi się otworzyć oczy, pomyślałam, że zawisłam nad oceanem. Zamroczona moment później zrozumiałam, że patrzyłam w niebo.
Podjęłam kolejną próbę dźwignięcia się. Zdołałam tylko nieznacznie zmienić pozycję, wystarczająco, by dostrzec samochód płonący kilka, może kilkanaście metrów dalej. Udało się. Zrobiłam to. Nie czułam w związku z tym nic, ani radości, ani ulgi, ani strachu, zdumienia czy żalu. Wszystko za to bolało mnie tak, jakbym naprawdę została potrącona oraz rozjechana wzdłuż i wszerz.
Santiago majstrował przy kierowcy. Moje zmysły wciąż były nieco przygaszone, obraz zamglony, dźwięk niewyraźny. Z powrotem opadłam bezwładnie na ziemię, czując narastające mdłości.
Nie zdążyłam odpłynąć, zanim zostałam szarpnięta za rękę. Łowca zmusił mnie do stanięcia na nogi, które wciąż odmawiały posłuszeństwa. Byłam roztrzęsiona, drżałam, zalałam się zimnym potem i nie panowałam nad własnymi reakcjami zawładnięta adrenaliną wciąż obecną w żyłach.
Nie zrozumiałam, co do mnie powiedział. Miałam zatkane uszy, trzymałam go za rękaw kurtki, żeby nie upaść i właśnie coś spłynęło mi na wargi. Krew. Nie sposób było pomylić ten posmak z czymkolwiek innym. Wyplułam ją, wytarłam nos ręką, znów czując nieprzyjemne ukłucie zaskoczenia na widok jej barwy.
— To tylko herbata — przekonywał, gdy obrzuciłam go spojrzeniem mówiącym „rodzice nauczyli mnie, żeby nie brać nic od nieznajomych". — Taki napar z ziółek.
— Wiem, czym jest herbata — odparłam opryskliwie. Przed chwilą wypiłam dwa litry kranówy, nie potrzebowałam niczego więcej. — Urodziłam się w Wielkiej Brytanii.
Niechętnie poszłam z nim do jego mieszkania — ciasnej jednoosobowej klitki z naprawdę kiepskim oświetleniem, choć nawet w półmroku nie sposób było nie dostrzec masy rupieci zajmujących każdą wolną przestrzeń. Teczki, papiery, brudne naczynia, puste butelki, porozrzucane ubrania to niewielka część rzeczy, po których przejechałam wzrokiem. Siedzieliśmy przy zawalonym stole w kuchni połączonej z salonem, który prawdopodobnie robił też za sypialnię.
Akceptując swoją straconą pozycję w kwestii poczęstunku, naparł rękami na blat i przystąpił do nakreślania mi sytuacji, gdyż najwyraźniej moja wiedza z zakresu wszczepień była niezadowalająca. Cóż, tym razem nie mogłam się spierać.
— Łowcy wszczepiają się z różnych powodów, ale każdy można podpiąć pod jedną z dwóch grup: uczłowieczenie Przeistoczonego lub wzmocnienie łowcy. Druga sprawa jest prosta, wystarczy pić waszą krew. I bez niej wszczepienie wpływa na łowcę pozytywnie, nawet ta niewielka zawartość ichoru przy zmieszaniu ich krwi będzie za wszelką cenę utrzymywać go przy życiu, bo dzięki temu utrzyma też Przeistoczonego, ale to nie to samo, co regularne dostarczanie jej organizmowi.
— Więc rozumiem, że będziesz oczekiwał ode mnie krwi?
Jego monolog brzmiał dość jednoznacznie i nie był wielkim zaskoczeniem — Chase także pił krew Flynna — jednak facet skrzywił się okrutnie, słysząc mój wniosek.
— Nie chcę twojej brudnej krwi, ale alternatywa ci się nie spodoba. — Podszedł do okna i otworzył je. Mieszkał na pierwszym piętrze, więc od razu dotarły do nas dźwięki z podwórza: stukanie obcasów o chodnik, odgłosy przejeżdżających pojazdów, ujadanie psów, czyjeś rozmowy. Znów owiał mnie chłód. — Wszyscy Przeistoczeni bardziej lub mniej świadomie dążą do czystego ichoru. Jego nośnikiem są negatywne emocje: gniew, rozpacz, ale i strach, dlatego dzisiaj udało ci się puścić samochód z dymem. Kiedy używasz swoich mocy, jego ilość się zwiększa. Nie tak znacznie, jak w przypadku świadomego morderstwa, za to...
— Czyli dzisiaj zmusiłeś mnie do podwyższenia jego poziomu? — oburzyłam się. — Nie no, super. Nie miałeś przypadkiem zająć się czymś odwrotnym?
— Dopóki twoja krew nie jest błękitna, możemy ją oczyścić. Uprzedzam, że potrwa to kilka tygodni, bo ta metoda jest nastawiona właśnie na wzmocnienie łowcy, oczyszczanie krwi to efekt uboczny i przyniesie skutek pod warunkiem, że nie będziesz korzystać z mocy nawet pod wpływem silnych emocji, a co za tym idzie: musisz się nauczyć nad nimi panować. Oczywiście nie wolno ci się też zmieniać. Samo wszczepienie sprawi, że nie będziesz czuła takiej potrzeby, więc jeśli to zrobisz, to wyłącznie przez swój świadomy, cholernie idiotyczny wybór. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. — Spojrzał na mnie znacząco. — Czy to jest jasne?
— Jak twoje siwe włosy. — Nie miał ich zbyt wiele, ale mniejsza z tym. Pewnie farbował. — Jaka jest druga metoda?
Nie spieszył się z odpowiedzią. Zaciekawiona siedziałam jak na szpilkach, gdy on ze spokojem odpalił papierosa. Przynajmniej wiedziałam już, po co wpuścił do mieszkania to zimne powietrze.
— Więź. Silna więź między łowcą a Przeistoczonym nie wzmacnia tego pierwszego tak, jak picie krwi, ale pomaga drugiemu pogrzebać mordercze zapędy, utrzymać czystą krew i tak naprawdę całkowicie normalnie funkcjonować.
— Dlaczego miałoby mi się to nie spodobać?
— Rzadko kiedy dwójka nieznajomych się wszczepia. Exodus umożliwia tę opcję głównie tym, którym przemienił się ktoś w rodzinie, jakiś przyjaciel albo inna bliska osoba, z którą wiążą przyszłość. Do której coś czują.
Zaczęłam kaszleć przez drażniący dym papierosowy, którym wypełnił całe pomieszczenie. Jakby gość nie mógł wychylić się za to okno.
— Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
— Jak planujesz wytworzyć między nami silną emocjonalną więź? Jestem od ciebie trzydzieści lat starszy, a musiałabyś się do mnie wprowadzić i ze mną sypiać.
Chciałam wstać tak szybko, że uderzyłam kolanem w nogę stołu, przesuwając go i tym samym przewracając kubek z herbatą.
— Chyba śnisz!
— Niczego nie proponuję, mówię tylko, że to najszybszy sposób. — Ignorując moją reakcję, zgasił niedopałek w popielniczce na parapecie, po czym wyjął z górnej szafki czarną walizkę. Zrzuciwszy graty ze stolika na kanapę, położył ją na blacie i rozsunął zamek. Moim oczom ukazały się puste torebki na krew. — A więc wracamy do planu A?
Podeszłam, żeby lepiej przyjrzeć się walizce. Mogłam nie mieć racji, w końcu zwykle nie wyróżniały się niczym szczególnym. Ponadto ta przyniesiona Chase'owi przez ojca Collina chyba była mocniej zabezpieczona.
— Skąd to masz? Od Exodusu? — zapytałam i tak, przejeżdżając dłonią po jej gładkim materiale. Musiałabym przenieść ją pod światło, by dostrzec jakieś szczególne oznaczenia. Santiago przytaknął. — Skoro odszedłeś, to jakim cudem...
— Dawno temu miałem się z kimś wszczepić. Nie wyszło. Ekwipunek został.
Ton jego wypowiedzi nie wskazywał na to, żeby miał zamiar rozwodzić się na ten temat. Odpuściłam z nadzieją na rozwiązanie innej zagadki:
— Co mogłoby się znaleźć w ich walizce o wadze dwudziestu kilogramów? To pięćdziesiąt funtów — dodałam, kiedy obserwował mnie ze ściągniętymi brwiami.
Ciągle zastanawiałam się nad jego opuszczeniem Exodusu. Z pewnością miało to swoje zalety, na przykład dzisiaj mógł się upewnić, że wampir zginął i tak po prostu go tam zostawić w płonącym samochodzie. Jako jeden z nich, zgodnie z protokołem musiałby szybko posprzątać zaistniały bałagan lub kogoś powiadomić, jednocześnie ukrywając tożsamość kierowcy przed cywilami. Chociaż wręczył mi na pamiątkę wampirzy kieł, wciąż miałam obawy, że kłamał, że przyszykował go wcześniej, że wszystko ustawił. Gdyby udało mi się go przyłapać na oszczerstwie, najdrobniejszej niezgodności, nie umiałabym dłużej blokować paranoicznych myśli. Z jednej strony chciałam, by tak się stało.
— Wiele rzeczy. Prawdopodobnie jakaś broń. — Potarł brodę. Wyjął coś spod torebek. — Tym pistoletem wszczepię ci pod skórę czip, cienką płytkę z kamienia Buenaventury. Łowcy muszą się do niej przyzwyczajać rok, zanim mogą się z kimś wszczepić, ty poczujesz tylko uszczypnięcie, bo już masz ichor we krwi.
— Czekaj, już, teraz? — Odskoczyłam, kiedy się z nim zbliżył. — Nie dasz mi czasu do namysłu?
— Nie masz go zbyt wiele. — Nałożywszy okulary na nos, pociągnął mnie za rękę do kuchennej części pokoju. Zaczął grzebać w szufladzie, olewając moje pytania na temat tego, co wyprawiał i co to miało znaczyć. Coraz mniej mi się to podobało, zwłaszcza gdy niespodziewanie poczułam ukłucie w palec. Ścisnął go, rozmemłał pod lampą kilka kropel krwi. — Traci czerwony pigment.
Wciąż była fioletowa. Nie potrafiłam ocenić, czy mocno przebarwiła się przez te parę dni, ale nie zmieniało to faktu, że mogło być tylko gorzej. Kiedy stanie się błękitna, nikt i nic nie będzie w stanie mi pomóc. Pal licho ze mną, ja po prostu nie zniosłabym pozbawienia życia kolejnej osoby, kolejnego niewinnego człowieka. Dlaczego ktoś miał cierpieć za moją upartość? Widziałam, co stało się wcześniej nad klifem. Jeśli nie podejmę jakiegoś działania, tylko odrzucę jego propozycję i wrócę do wegetowania, prędzej czy później wyląduję w oceanie.
Flynn zabił czternaście osób, a wszczepienie pozwoliło mu wrócić do względnej normalności. Dlaczego ze mną miałoby się nie udać?
Ignorując myśli, że byłam M'innamorai, że mój przypadek był inny, że mógł wiązać się z poważniejszymi konsekwencjami, niechętnie zdjęłam bluzę i wyciągnęłam ku Santiago prawe przedramię, ale zamiast tego pochwycił moją lewą rękę. Przyłożył do niej sprzęt, nacisnął spust, powodując nieprzyjemne uszczypnięcie tuż przed zgięciem łokcia.
— To tyle? — zdziwiłam się, przypatrując ręce. Nie zobaczyłam żadnej rany, chociaż na skórze pojawiła się roztarta krew.
Santiago chwycił mnie potężną dłonią i mocno, boleśnie wręcz, nacisnął kciukiem na miejsce, w którym miało dojść do wszczepienia czipu. Teraz to wyczułam, coś twardego, coś jakby płytka z ostrymi brzegami.
— Obecność tego fragmentu w twoim ciele umożliwia inicjację, ale jest też swego rodzaju oznaczeniem — gdyby ktoś próbował cię zaatakować, informujesz go o wszczepieniu, a to jest dowód. Pewnie się zastanawiasz, dlaczego w takim układzie Przeistoczeni nie używają fałszywek, by nas zmylić. Jak już pewnie wiesz, wasza skóra nie zagoi się, mając w sobie ciało obce, którym Buenaventura oczywiście nie jest, a tylko Exodus ją posiada.
Oparłam się o zlew, ponieważ odrobinę zakręciło mi się w głowie, w związku z czym zakodowałam tylko część informacji.
— Inicjację?
— Nie jesteśmy jeszcze połączeni. Musimy zmieszać krew. Łowca może wszczepić się wbrew własnej woli, Przeistoczony nie, dlatego czipy są tak pilnie strzeżone i dlatego musisz tego chcieć.
Wzięłam głęboki wdech. Dym już niemal całkowicie opuścił kawalerkę. Patrząc na wszechobecny bałagan, odniosłam wrażenie, że idealnie odzwierciedlał wnętrze mojego umysłu.
— Nie wiem, czy tego chcę.
— Typowe. Przekonajmy się.
Sięgnął po zwykły kuchenny nóż, który przetarł szmatką. Nie byłam pewna, co zamierzał z nim zrobić, więc dyskretnie odsunęłam się na znaczną odległość. Objął jego ostrze, mocno ścisnął i przejechał po nim wnętrzem dłoni. Trzymał ją nad blatem, żeby krew nie skapała na wykładzinę.
— Rozetnij prawą dłoń i uściśnij moją. — Podał mi nóż. — Musisz to zrobić, zanim rana się zasklepi.
Zdegustowana odkręciłam kran i obmyłam go w gorącej wodzie.
— Nie spiesz się, ja poczekam — rzucił sarkastycznie, stojąc za mną z tą krwawiąca łapą.
W głowie tliło mi się od obaw. Z całą pewnością nie miałam stuprocentowej świadomości, na co się pisałam, mogłam nie znać większości zasad, tych pisanych i niepisanych, konsekwencji, ani tego, co to tak naprawdę będzie dla mnie znaczyło. Z jego słów jasno wynikało, że częściowo uda mi się wrócić do tego, co było przed przemianą. Czy nie o to mi chodziło? Żeby wrócić do normalności?
Rzecz w tym, że nie wiedziałam, czego chciałam, ponieważ przestałam czegokolwiek chcieć. Nie uważałam już, żeby cokolwiek mi się należało, żebym miała prawo żądać czy pragnąć, bo sama siebie przestałam postrzegać jak człowieka i żadne wszczepienia, przemiany i inne magiczne sprawy nie mogły tego zmienić. On tak to przedstawił, jakby robił to z własnej dobrej woli, a przecież sam na tym zyska — siłę, szybszą regenerację, lepszą sprawność fizyczną. Musiałam przestać postrzegać wszczepienie jak dar i spojrzeć na nie pod kątem jedynego słusznego wyjścia.
— Jeśli to zrobię, pomożesz mi znaleźć sposób na ożywienie Collina? — spróbowałam, nie spoglądając na niego. Nie rozmawialiśmy o tym wprost, ale Chris musiał mu streścić moje dotychczasowe poczynania.
— Myślisz, że mieszkałbym tutaj sam, gdybym znał sposób na ożywienie kogokolwiek?
Przytknęłam nóż do dłoni, nie mogłam się jednak przemóc, żeby go docisnąć. Bałam się bólu, nie potrafiłam tak po prostu samej sobie rozorać skóry. Kiedyś, kiedyś, dawno temu Julia próbowała mnie namówić na coś podobnego, ale wizja stykania się ranami wydała mi się obrzydliwa. Z pewnością nie chodziło jej jednak o żadne wszczepienia, naczytała się po prostu w Internecie o braterstwach krwi.
— Sama nie dam rady.
Nie skomentował tego, choć myślałam, że to zrobi. Bez słowa ujął moją rękę i błyskawicznym ruchem rozciął mi skórę ostrą końcówką noża. Odruchowo chciałam ją zabrać, ale mnie przytrzymał.
— Zaboli jak sam skurwysyn — powiedział tuż przed złączeniem naszych dłoni w uścisku.
— Co?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro