Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Czasem się zdarza, że człowiek jak na złość natychmiast natrafia na osobę, której miał nadzieję uniknąć. Nie wiedziałam, dlaczego odczuwałam tak silne obawy. Z jednej strony chciałam to z nią wyjaśnić, z drugiej zaś odnosiłam wrażenie, że niczego nowego się nie dowiem, tylko wszystko jeszcze bardziej skomplikuję.

Zaczynałyśmy wspólnym angielskim, więc niechętnie musiałam przyznać, że najsensowniej byłoby załatwić sprawę przed zajęciami, a nie dopiero w porze lunchu. Choć i tak cicho liczyłam na zgubienie się w tłumie, zaraz po wejściu zobaczyłam Bree z Cassidy i kilkoma innymi dziewczynami przy oknie.

— Musimy pogadać. — Odciągnęłam ją na bok.

Skrzyżowała ręce i odsunęła się na jakieś półtora metra. Miała chłodny wyraz twarzy — albo była wkurzona, albo odnosiłam takie wrażenie przez to, że zmęczenie treningiem w połączeniu z sińcami pod oczami wzmocniło jej rysy.

Nie odezwała się od razu. Stała twardo ze wzrokiem ostrym jak sztylety.

— Jeśli nie zamierzasz oznajmić, że dosypałaś mi wczoraj czegoś albo, nie wiem, paliłaś trawkę po kryjomu i przypadkiem nawdychałam się dymu, to nie mamy o czym rozmawiać — zadeklarowała w końcu.

Nie no, świetnie, czyli teraz to ja naszprycowałam ich.

— Skończ się zgrywać — mruknęłam ze złością. — Jakim cudem to ty jesteś zła na mnie?

Uniosła brwi.

— Hmm, od czego by tu zacząć... — Udała zamyśloną. — Może od tego, że przez ciebie nie zmrużyłam oka w nocy i dałam ciała na treningu? — wycedziła.

Prychnęłam ironicznym śmiechem. Własnym uszom nie wierzyłam.

— Okej — uniosłam ręce w poddańczym geście, a ona natychmiast zwiększyła dystans — nawet zakładając, że twój wczorajszy pokaz był prawdziwy...

— Pokaz? — wtrąciła.

— ...dowiedziałaś się o czymś takim i twoim największym zmartwieniem jest jakiś głupi trening?

Wyszłyśmy na dziedziniec. Bree zmierzała ku jego przeciwległej stronie, ale że trawa wciąż była mokra od deszczu, nie miałam najmniejszego zamiaru zboczyć z betonowej ścieżki, która biegła dookoła.

— Dokładnie o to mi chodzi! — Zauważyła moją zmianę kierunku, więc niechętnie zawróciła. — Mam tyle na głowie, w weekend mecz wyjazdowy, nie ochłonęłam jeszcze po całej tej sprawie z Shane'em, jestem świeżo po kontuzji i boję się, że nie podołam... ale jak mogę oczekiwać, że to zrozumiesz! Nie uprawiasz sportu.

Cała szkoła wciąż niemal drżała od plotek na temat śmierci Shane'a, czego szczerze współczułam host siostrze, ale nie rozumiałam, dlaczego tak się tym przejmowała. Każdy, kto był na imprezie, potwierdzał, że nie jedliśmy owoców morza. Dodatkowo, on sam szybko zniknął z pola widzenia, więc najprawdopodobniej spotkał się z kimś w lesie.

— Jasne, zamiast iść biegać, wolę sobie obejrzeć horror, ale co to ma do rzeczy?

— Wszystko! — wybuchła. — Nie wiem, w co włożyć ręce, a ty mi dowalasz czymś takim, do jasnej cholery! Ja nie jestem jak ty. Nie muszę wszystkiego wiedzieć. NIE CHCĘ wszystkiego wiedzieć. Z całą pewnością nie chciałam wiedzieć o TYM, bo co ja mam teraz zrobić z tą informacją?! Czego ty ode mnie oczekujesz?

Raz żywo gestykulowała, po to, by na powrót zamknąć się szczelnie we własnych ramionach. Szła prawie tak szybko, jak mówiła. Ledwo za nią nadążałam.

— Że mi powiesz, skąd się to wzięło! — nie ustępowałam.

Zatrzymała się gwałtownie. Gdybym szła bliżej, to teraz bym na nią wpadła.

— A skąd ja mam to wiedzieć?! — Spojrzała na mnie z oburzeniem. — Nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie, czy jesteś jakimś pieprzonym X-manem, UFO czy Bóg wie czym, nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Moje życie jest już wystarczająco skomplikowane, więc jeśli nie zamierzasz nas wymordować we śnie, trzymaj mnie od tego z daleka.

Czułam rosnącą frustrację. Udało jej się kompletnie odwrócić kota ogonem.

— Bree, nawet mnie nie wkurwiaj, z powietrza się to nie wzięło! — Pstryknęłam palcami, zirytowana do granic możliwości. — To się stało dopiero tutaj, u was i próbujesz mi wmówić, że nie masz pojęcia, co się dzieje? — Chciałam zmniejszyć dystans, ale na to nie pozwoliła.

Zmrużyła oczy i skrzywiła się, jakby zobaczyła coś wyjątkowo paskudnego.

— Chwila... Czy ty teraz sugerujesz, że to... to coś, to jakimś cudem nasza sprawka? — Wskazała na siebie. — Upadłaś na głowę?!

Sugerowałam od wczoraj, ale miło, że wreszcie załapała.

— Nie, nie upadłam, ale jakże byłoby wam na rękę, gdybym zaczęła tak myśleć!

— Nie wierzę. Ja w to po prostu nie wierzę. — Podparła się o ławkę, jakby zaraz miała opaść z sił. Wzięła głęboki oddech. — Ty... Zaprosiliśmy cię z drugiego końca świata, nic o tobie nie wiedząc, zaufaliśmy ci na tyle, że śpisz pod naszym dachem, teraz pokazujesz mi jakieś moce i to TY uważasz, że z nami jest coś nie tak?! — krzyknęła z niedowierzaniem. Dzwonek nie zdążył jej zagłuszyć. — Powinnaś się cieszyć, że nie powiedziałam nic mamie ani Chase'owi — syknęła przez zęby.

Prychnęłam.

— Dobre sobie. Chase wie!

Wytrzeszczyła oczy jak zdumione dziecko.

— Pokazałaś mu to? Chcesz wylądować w telewizji?!

— Nic mu nie pokazywałam! Na imprezie zabandażował mi rękę. Bandaż zniknął po tym, jak wyjął mnie z basenu, a po cięciach nie było ani śladu. Potem udawał, że cała ta sytuacja mi się przywidziała.

Opadła na ławkę i chyba z trzy razy zbierała się do rozpoczęcia zdania, zanim wrzasnęła:

— Na Boga, MIAŁAŚ HALUCYNACJE! Ledwo stałaś na nogach, pieprzyłaś od rzeczy, byłaś w tak opłakanym stanie, że chciałam cię zawieźć na pogotowie, oczywiście, że ci się to przywidziało!

— Właśnie, że nie!

— Pewnie — fuknęła. — Zaplanował sobie twój skok, żeby mieć kiedy zdjąć bandaż. Aaa, no tak, przecież to on cię do niego zmusił, sklonował się, był w dwóch miejscach naraz! — ironizowała, kręcąc głową. — Błagam, powiedz mi, że nie wysnułaś tych wszystkich oskarżeń tylko na podstawie czegoś, co myślisz, że widziałaś na haju. Błagam.

— Skąd. — Oparłam się o mur, szykując długą listę podejrzanych sytuacji. — Zacznijmy od dnia pierwszego, kiedy to Chase wziął mnie na przejażdżkę, w której czasie przyłapałam go na zapleczu...

Uniosła głowę schowaną w dłoniach.

— Jak to się ma do ciebie? — Rozłożyła ręce ze zdenerwowania. — Jakim cudem coś, co załatwiał na zapleczu z Flynnem i Jamiem miałoby się tyczyć twoich dziwnych zdolności? Daruj sobie, bo ty chyba nie słyszysz, co mówisz. — Wstała nerwowo.

Zmierzała w stronę wejścia. Musiałam pobiec, żeby dotrzymać jej kroku.

— To może wyjaśnisz mi, dlaczego po piwie od niego runęłam na ziemię jak długa? — Chwyciłam ją za ramię, żeby się zatrzymała, a ona odskoczyła, jakbym ją oparzyła. Olałam to. — Zaczniesz mi teraz wmawiać, że mam słabą głowę?

— Jakim znowu piwie?

— Tym, po którym zemdlałam! — traciłam cierpliwość.

— Czekaj — zastanowiła się — mówisz o dniu, w którym jechałyśmy z papierami do szkoły? — Przyklasnęłam jej. — TYM dniu, w którym głowa tak cię rozbolała, że krew polała ci się z nosa? Cholera, gdyby to Chase był z tobą w samochodzie zamiast mnie, powiedziałabyś, że to też jego wina! A chciałam cię zabrać do lekarza, to nie, bo ty wiesz lepiej!

— Mów wolniej, bo połowa mi umyka!

— I tak słyszysz to, co chcesz słyszeć i widzisz to, co chcesz widzieć. — Zacisnęła ręce w pięści. — Musisz to robić, nie? Domek w lesie nie może być po prostu domkiem w lesie, a studio w piwnicy nie może być po prostu studiem w piwnicy. Dla Destiny byłoby zbyt nudno.

Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno wciąż mówiła do mnie po angielsku.

— Co ty pierdolisz w tym momencie? Myślisz, że chcę się obracać za siebie na każdym kroku?!

— A nie? Słuchaj, znam kogoś, kto, jak ty, wszędzie doszukiwał się drugiego dna, bo nie potrafił usiedzieć w miejscu. Zawsze COŚ musiało się dziać, inaczej by zwariował. Nie skończył dobrze. — Spuściła wzrok, a ja prychnęłam ironicznie. — Nie wiem, czy to jakaś twoja przykrywka, czy naprawdę coś dziwnego ci się przydarzyło i NIE CHCĘ WIEDZIEĆ! — Cisnęła torebką w parapet. — Cholera jasna, musiałaś mi to pokazywać? Co ja mam teraz zrobić?!

— Rób, co chcesz! Mam to gdzieś.

Ruszyłam w przeciwną stronę. Usłyszałam w oddali „jak zawsze!". Z nerwów dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, gdzie powinnam mieć teraz angielski, który zaczął się dobre kilka minut temu.

— Zachowuje się jak wariatka!

Denerwował mnie spokój Collina. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok, a on wydawał się bardziej rozbawiony, niż wstrząśnięty całą sytuacją. Jadł drugie śniadanie jakby nigdy nic.

— Myślę, że raczej jak ktoś, kto właśnie się dowiedział, że mieszkająca z nim exchange studentka jest zdolna do samoregeneracji. — Oblizał palce.

Łypnęłam na niego spode łba.

— Nie, nie widziałeś, jak na mnie patrzy. Jakbym jej pokazała, że zza paznokci wysuwają mi się szpony. — Oparłam łokcie na stole. Ciągle zmieniałam pozycję i wierciłam się, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. — Co ją tak przeraziło? Przecież w gruncie rzeczy to nieszkodliwe i całkiem przydatne.

Zmarszczył czoło.

— Destiny, ale to nie jest normalne.

Wywróciłam oczami. Powiedz mi coś, czego nie wiem.

— Teraz mi to mówisz? Kiedy już wrzuciłam filmiki na Youtube? — Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale z jego miny wyczytałam, że wyczuł sarkazm. — Normalne czy nie, jakoś ty nie byłeś bliski zawału na ten widok — zauważyłam.

— My się spotykamy tylko w szkole, to co innego. Gdybym mieszkał z tobą pod jednym dachem, na pewno bardziej bym się tym przejął.

— Dzięki.

Przepraszająco wzruszył ramionami.

— Poza tym, zabrzmi to dziwnie, ale... — zawahał się — przypominam sobie o tym wszystkim, dopiero kiedy cię widzę. Nie myślę na ten temat, choć powinienem zachodzić w głowę, co ci jest. — Zrobił pauzę, ja jednak nie miałam pojęcia, co mu na to odpowiedzieć. — Tak jakby mój umysł blokował te informacje, wyparł je, żebym, przykładowo, sam nie oszalał.

Uniosłam brwi ze zdziwienia.

— Czy twój umysł może nauczyć tego mój?

Podrapał się po karku. Pociągnęłam Colę ze słomki i profilaktycznie rozejrzałam się wokół, tak dla pewności, że nikt nie podsłuchiwał naszej dziwnej rozmowy. Na stołówce panował gwar, więc raczej nie miałam się o co martwić.

— Wiesz, prędzej uwierzę, że faktycznie jesteś w jakiś sposób genetycznie zmodyfikowana, niż w to, że przyleciałaś z innej planety. Ale może Bree nie jest nastawiona tak sceptycznie, dlatego się boi?

Spojrzałam na niego z nadzieją, że mój pełen oburzenia i dezaprobaty wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów.

— Nie jestem pieprzonym UFO! — wrzasnęłam odrobinę za głośno. Kilka osób obróciło głowy w naszą stronę.

— Mówiłaś jej to?

— Sam jej to powiedz. Mnie nie słucha.

Nagle wstał i, jakby nigdy nic, zanim zdążyłam zareagować w jakiś sposób poza krzyknięciem „co ty wyprawiasz?!", znalazł się przy stoliku host siostry. Nie słyszałam ich z takiej odległości, ale niczym wrośnięta w siedzenie z zaskoczenia, obserwowałam, jak szarpnęła go za rękę i postukała się w czoło. Nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. Była wściekła.

— Pogięło cię?! — złajałam go. — Coś ty jej powiedział?

— To, co chciałaś.

Ręce mi opadły.

— A gdybym chciała, żebyś skoczył z okna, też byś to zrobił?! — Nie wytrzymałam, bo wyglądał, jakby nie miał pojęcia, o co mi chodziło. — I co ona na to?

— Kazała ci przekazać, że masz nierówno pod sufitem. Wkurzyła się, że wiem. Pytała, czy zamierzasz pochwalić się tym całej szkole. — Usiadł. — Swoją drogą, UFO to niezidentyfikowany obiekt latający. Ten talerz, którym przylatują. Możesz być co najwyżej kosmitką.

Wzniosłam oczy ku sufitowi. Może nie z Evansami było coś nie tak, tylko ogólnie z tym narodem? Może różnice kulturowe okazały się większe, niż mogłam to sobie wyobrazić?

— Boże, rozmawiam o kosmitach w czasie lunchu. I to na trzeźwo. Amerykanizacja w toku. — Zerknęłam na host siostrę siedzącą z Cassidy. — Wiesz, co jest najbardziej przerażające? Nie wydaje mi się, żeby Bree udawała.

— No co ty? — dogadał mi sarkastycznie. — Bree nie potrafi kłamać. Dlatego, jeśli nauczyciele nie są pewni, czy zapowiadali quiz lub zadanie domowe, zawsze pytają jej.

— Taa. Ilekroć rozmawiałam z nią o zespole Chase'a, trzęsła się jak osika. Ciężko było nie stać się podejrzliwym. — Oddałam mu swoją bułkę. Powinnam się najeść do syta, jeśli w domu wciąż chciałam jechać wyłącznie na swoich zapasach żywności, ale nie potrafiłam nic przełknąć. — W każdym razie, wiesz, co to znaczy?

— Że niesłusznie ich podejrzewałaś, a ja mogę powiedzieć „a nie mówiłem"?

— Nie — rzekłam stanowczo. — Że jej nie wtajemniczyli.

Zatkało go na moment.

— ...albo, że niesłusznie ich podejrzewałaś, a ja...

  — Przestań ich bronić, bo pomyślę, że jesteś z nimi w zmowie! — zdenerwowałam się. — To mój jedyny trop, Collin. Muszę mieć jakiś punkt zaczepienia, inaczej oszaleję. Nie wiem tylko, czy Dayenne też jest w to zamieszana. — Westchnęłam ciężko i zaczęłam bawić się słomką. — Nie wiem. Nic nie wiem. Głowa mi już pęka. Masz czas dziś po szkole? Obiecałeś, że będziemy śledzić Chase'a. 

— Czy on nie jeździ motocyklem?

Przytaknęłam.

— I... chcesz go gonić po Los Angeles moim samochodem? W szczytowych godzinach? — Pokręcił głową. — Musiałabyś mu założyć GPS.

— Umiesz to zrobić?

— Nie! Nawet gdybym umiał, to bym tego nie zrobił. To nielegalne.

Przetarłam dłońmi oczy, opadając ze zrezygnowaniem na oparcie. Zaczęłam huśtać się na krześle.

— Tak w ogóle, to czemu zdecydowałaś się wygadać Bree? — spytał. — Przecież miałaś udawać, że wszystko gra, tylko nie jeść ich jedzenia.

Nerwowo stukałam palcami w blat. Drugą ręką sprawdziłam, już któryś raz z kolei, czy łuska dalej spoczywała w niewielkiej kieszeni moich dżinsów. Z jakiegoś powodu robiłam to niemal obsesyjnie i nie mogłam jej zwyczajnie zostawić w domu.

— Powiedzmy, że nie należę do cierpliwych osób — wymigałam się.

— Ale gdybyś się nie myliła w sprawie tych eksperymentów, to wiesz, co się robi z nieświadomym przedmiotem badań, który się dowiaduje, że jest przedmiotem badań?

Poczułam pulsowanie w skroniach.

— Przecież tak za nich ręczysz, więc nie mam się czego obawiać — powiedziałam kąśliwie. — Ale umówmy się, że jeśli nie przyjdę do szkoły, dzwonisz na policję. Tylko najpierw się upewnij, że nie zaspałam. Zjedz tę kanapkę.

Posłuchał mnie, więc zyskałam chwilę na zastanowienie się, co dalej. Problem w tym, że nie miałam bladego pojęcia.

— Myślę, że przez to odstawienie jedzenia mogę mieć halucynacje — wygadałam się. — Albo to, albo benzydamina zaszkodziła mi bardziej, niż sądziłam i zrobiła ze mnie psycholkę. Dlatego jej powiedziałam. Nie mogłam dłużej wytrzymać.

— Halucynacje? — zdziwił się. — Jesteś pewna?

Nie, skądże. Po prostu zmieniłam się w Małą Syrenkę. Od teraz będę nosić imię Morska Rozgwiazda.

— Co masz na myśli? — bąknęłam.

— Myślałaś, że łuska ci się przywidziała, choć wcale tak nie było — zauważył. — Powiedz, co widzisz, a dam ci znać, czy to prawda.

Zacisnęłam ręce na bokach siedzenia. Nie spodobała mi się jego sugestia. Moje serce momentalnie zabiło mocniej na samą myśl o takiej możliwości. Znów uderzyła mnie duchota tego tłocznego miejsca, zupełnie jak zaraz po wejściu. Świetnie, że słońce przejęło ster po ulewie, ale upał w połączeniu z ciężkim zapachem smażonego tłuszczu mógł zawrócić w głowie.

— Nie powiem ci. — Wbiłam wzrok w swój nadgarstek. Bez bransoletki czułam się jak bez palca.

— Dlaczego?

— Bo nie przejdzie mi to przez gardło! — krzyknęłam.

Wyładowałam na Collinie frustracje, podczas gdy on chciał tylko pomóc. Super. Oparłam czoło o skraj stolika i wzięłam kilka głębszych wdechów.

Podniosłam się, dopiero gdy usłyszałam syk. Puścił kubek z kawą i zaczął energicznie machać ręką przy ustach.

— Masz, Cola jest zimna. — Podałam mu napój.

— To był wrzątek! — obruszył się.

Wtedy coś mi kliknęło. Nie było to jednak przyjemne uczucie eureki, olśnienia i satysfakcji z połączenia faktów, a bardziej na kształt tego, co towarzyszy ludziom, gdy nie wyczują telefonu w kieszeni.

— Może wcale nie zwariowałam — zaczęłam słabo, próbując nadążyć za gonitwą myśli — ale zacznę się modlić, żebym jednak była obłąkana.

Oblał mnie zimny pot. Collin wyraźnie nie wiedział, w czym rzecz, więc czekał w milczeniu na rozwinięcie tematu.

— Ostatnio jakoś często ludzie parzą się w język w mojej obecności — wyjaśniłam lapidarnie. — Rozzłość mnie. — Otworzył usta, ale nagle wpadłam na lepszy pomysł. — Masz rację, Cassidy bardziej się do tego nada.

Wzięłam ze sobą napój i ruszyłam pewnie do stolika znajdującego się na drugim końcu sali. Szarpnęłam stopą za nogę jej krzesła. Zamknęła oczy.

— Daję ci jedyną i niepowtarzalną okazję na legalne doprowadzenie mnie do białej gorączki — zaoferowałam niczym rasowy telemarketer.

— Co?

— Ogłuchłaś?

Wstała.

— To, że jesteś z wymiany, nie znaczy, że ci nie przywalę.

— Na co czekasz? — Uśmiechnęłam się wyzywająco.

Bree prawie wyrwała mi ramię ze stawu, odciągając mnie od niej.

— Uspokój się, co ty odwalasz?!

— Testuję teorię — wyjaśniłam spokojnie i upiłam Colę przez słomkę.

— Jaką znowu teorię?

— Powiedziałabym ci, ale przecież nie chcesz mieć z tym nic wspólnego.

Zacisnęła wargi i bez słowa wróciła do stolika. Poczułam się gorzej niż po salwie obelg.

— Chodź, bo ochroniarz już na ciebie podejrzliwie patrzy — ostrzegł Collin.

Wyszliśmy na pusty korytarz, gdzie zaczął zadawać pytania, na które nie potrafiłam udzielić mu odpowiedzi. Wzięłam głęboki wdech. Skoro przetrawił wszystko, co się do tej pory działo, może nie uzna mnie za wariatkę. Chociaż on jeden.

— Myślę, że... — zawahałam się. — Chyba... To zabrzmi głupio, ale kiedy coś mnie wkurzy, woda się nagrzewa. No w sumie kawa, chociaż pewnie nie tylko.

Po krótkiej, niezręcznej chwili ciszy wybuchł dźwięcznym śmiechem, który rozniósł się echem. Westchnęłam i zirytowana zostawiłam go w tyle.

— Zaczekaj! — zawołał za mną. — Chyba nie mówisz poważnie? Destiny, nie oparzyłem się przez ciebie, no bez jaj. Była po prostu gorętsza, niż się spodziewałem.

— Żeby to był pierwszy raz! — Zatrzymałam się. — Ostatnio Cassidy sparzyła jęzor mrożoną kawą. Mrożoną! Chase kiedyś w domu aż stłukł kubek. I... Boże. — Oparłam plecy o niewygodne szafki. — Dzbanek. Dzbanek z herbatą. Do tego pewnie masa innych sytuacji, z których nie zdaję sobie sprawy. Jak ja mogłam tego wcześniej nie zauważyć?! — Przywaliłam sobie w czoło.

Rozejrzał się wokół, jakby sprawdzał, czy nie ma gdzieś ukrytych kamer.

— Nie wierzysz mi? Po tym wszystkim, co zobaczyłeś? — spytałam z wyrzutem.

— Ty byś uwierzyła? Nie mówię, że zmyślasz, ale na moje oko to po prostu zbiegi okoliczności — oznajmił pojednawczo, a ja zaklęłam głośno w odpowiedzi. — Destiny, to niemożliwe, tak się nie da! — usiłował przemówić mi do rozsądku.

— Kontynuuj swoją hiperpomocną gadkę, to zaraz się przekonamy, jak oberwiesz wrzątkiem.

Przeniósł wzrok ze mnie na kubek Coli i nachylił się do słomki. Natychmiast odskoczył z krzykiem, przykładając dłoń do ust. Zaskoczona zdjęłam wieczko i sama ostrożnie spróbowałam napoju. Był zimny. Pieprzony żartowniś.

— Nie było tematu. — Odwróciłam się gniewnie. — Jak chcesz gadać, gadaj o sobie — ucięłam, zanim zdążył się odezwać.

— Moje sprawy wypadają blado przy twoich. W dodatku w Lafayette nie dzieje się nic wartego uwagi.

— Chryste, „nic wartego uwagi"? W samym ostatnim miesiącu było tu trzęsienie ziemi i nastolatek zmarł na imprezie, co się musi dziać, żeby przykuć twoją uwagę?

Przez chwilę patrzył na mnie w zamyśleniu, zanim uśmiechnął się i odezwał:

— Powiesz, że mam bujną wyobraźnię, ale gdyby przyjechała tu na wymianę dziewczyna z drugiego końca świata, której rany goją się w mgnieniu oka i która twierdzi, że siłą umysłu potrafi doprowadzić wodę do wrzenia... to by było coś.

Nie potrafiłam wysiedzieć na historii Europy, ponieważ chciałam już wrócić do domu i tam raz jeszcze przetestować tę popieprzoną sprawę z wodą, kawą, herbatą, czy cholera wie czym. Bree wyprowadzała mnie z równowagi cały ranek i nic nie zapowiadało ocieplenia naszych stosunków, więc chociaż mogłam to do czegoś wykorzystać.

Zanim tutaj przyleciałam, naczytałam się na blogach historii o uzbrojonych ludziach wpadających do klas, dużej ilości fałszywych alarmów związanych z bombami i innych niebezpieczeństwach, z powodu których każda placówka miała własnych ochroniarzy, a wejścia były pilnie strzeżone. Cóż,  jak dotąd największą — bo jedyną — sensacją stała się karetka, która właśnie podjechała pod budynek na sygnale. Nauczyciel nie pozwolił nikomu wyjść z sali.

Zastanawiałam się, jak będzie wyglądał mój powrót ze szkoły i ogółem dalszy pobyt w Stanach. Nie mogłam poruszyć ponownie tematu przy Cassidy, którą Bree odwoziła do domu wraz ze mną.

Wcisnęłam się na miejsce obok host siostry. Była wręcz przerażająco milcząca w stosunku do nas obu, ucinała tematy zaczęte przez przyjaciółkę, ale kiedy zobaczyłam, jak mocno zaciskała pięści na kierownicy, żeby ukryć drżenie rąk, zaczęłam myśleć, że się mnie bała.

Gdy tylko wjechała na główną drogę, przyspieszyła do setki, co w jej wypadku było ewenementem.

— No proszę, robisz postępy! — pochwaliłam ją, napawając się chłodną bryzą.

— Bree, zwolnij! — nakazała Cassidy.

— Nie, Destiny ma rację. Nie ma to, jak wiatr we włosach — skomentowała jakoś tak bez przekonania.

— Możesz powtórzyć głośniej, żeby ta z tyłu słyszała? — poprosiłam.

Zatrzymała się u wejścia do lasu, aby wypuścić niezadowoloną Cass. Zaniepokoiło mnie to, bo najwyraźniej nie strach ją naglił, a coś innego. Zwykle wjeżdżała w miasto i wysadzała przyjaciółkę pod bramą.

Nie zwolniła specjalnie, nawet jadąc pod górę. Zbywała każde moje pytanie. Coraz więcej czarnych myśli kłębiło mi się w głowie; rozważałam już pociągnięcie za klamkę i ucieczkę hen daleko, bo szósty zmysł wręcz krzyczał, że nie skończy się to dla mnie dobrze.

Nie powinnam była jej niczego pokazywać, cholera jasna!

Po wyhamowaniu natychmiast wyskoczyła z samochodu. Pobiegła pędem do domu. Musiałam podjąć błyskawiczną decyzję, a uznałam, że skoro w ogóle dostałam taką możliwość, to raczej nie zamierzali mnie spalić na stosie, powiesić na jakimś stuletnim, spróchniałym drzewie czy odprawiać egzorcyzmów. Zaryzykowałam. Weszłam za nią do środka.

— Po cholerę ci ten telefon, skoro go nie używasz?! — ryknęła na zdezorientowanego Chase'a.

— Musisz tak drzeć mordę? Ogarnij się — odburknął, wyciągając kompres z lodówki. — To, że mieszkasz w lesie, nie znaczy...

— Collin jest w szpitalu — przerwała mu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro