Budapeszt
Vormir2014
Kiedy Clint otworzył oczy, jej już nie było. Nie było Natashy. Stracił ją. Na zawsze. Wciąż otumaniony, po porażenie wdowim ugryzieniem, podniósł się. To uczucie wcale mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Było jedyną pamiątką po niej. Jedyną i ostatnią. Odwracało uwagę od innego bólu. Tego wewnętrznego. Więc tak. Barton chciał je czuć. Kamień w jego dłoni nagle przestał mieć znaczenie. Bo zawiódł. Czuł, że zawiódł. Najlepszą przyjaciółkę. Jego młodszą siostrę. Obiecał ją chronić. Nie dotrzymał słowa. Przyrzekł, że w T.A.R.C.Z.Y. będzie bezpieczna. A teraz zginęła.
-Pozwól mi odejść.
-Nie, proszę nie.
-Wszystko w porządku.
Te słowa wciąż pojawiały się w jego głowie. Nie było w porządku. Jak mogło być. Bez niej. Nie chciał wracać do bazy. Ich linii czasowej. Słyszeć, że to jego wina. Bo sam doskonale o tym wiedział. Zamiast tego pogrążył się we wspomnieniach. Dotyczących ich wspólnych misji. Tego, co ich łączyło. Nie, nie mieli romansu. Choć wielu tak myślało. Ale kochali się. Jak rodzeństwo. Najlepsi przyjaciele. Jego umysł sam powędrował do pewnego deszczowego dnia. W Budapeszcie.
To właśnie tam stałaś się moją przyjaciółką- pomyślał. I pewnie tak właśnie było.
Budapeszt, 2004 rok.
-Barton, lewa!- krzyknęła do słuchawki- Ogłuchłeś,czy zupełnie nie umiesz celować?- dodała wściekła, sama zajmującsię mężczyzną o którym mówiła.
Walczyli od prawie dwóch godzin. Na misji przebywali miesiąc. Byli naprawdę zmęczenii. I mokrzy.
-Przepraszam Tasha, ale serio mam już dość- bronił się chłopak.
-Po pierwsze nie mów do mnie Tasha. A po drugie powtarzasz to od godziny. Skup się do cholery!- warknęła ostro, a Clint miał wrażenie, że gdyby mogła, przy okazji zabiłaby też jego.- Wtedy szybciej skończymy- dodała łagodniej, jakby wyczuła jego obawy.
Po kolejnej godzinie Clint przestał słyszeć głos rudowłosej w słuchawce. Ucichły też odgłosy walki.
-Tasha? Nawet tak nie żartuj. Natasha?- Ale w głębi serca wiedział już, że to nie żart. Strach ścisnął jego serce.
Mówiła, że idzie sprawdzić zachodni magazyn. To było ostatnie, co od niej usłyszał.
Szybko wystrzelił ostatnie strzały. Snajperzy padli na ziemię. Martwi. Pognał w tamtym kierunku. Przed wejściem leżała jej broń. Podniósł ją. Wstrzymując oddech wszedł do środka.
-Nat?-Zapytał cicho.
Brak odpowiedzi. Powoli skierował się w stronę otwartch drzwi. Widok, który zobaczył w środku był przerażający. Sprawił, że na chwilę wsztrzymał oddech. Rosjanka leżała na środku stołu, przypominającego operacyjny. Nad nią pochylał się mężczyzna. Z wyraźny obłędem w oczach. Czystym szaleństwem. Ivan Dziwny. Oczywiście. Wtedy to do niego dotarło. To wszystko była tylko pułapka. Jak mógł nie zauważyć. Puścić ją tu samą. Mężczyzna jeszcze go nie zauważył. Miał przewagę. Musiał to zrobić. Zebrał się w sobię. Namierzył. Idealnie. Perfekcyjnie. A potem strzelił. I, cholera, był naprawdę zdziwiony, gdy mężczyzna padł. W szoku, pewny był, że nie trafi. W końcu tysiące próbowało go zabić. Więc czemu to mu się udało? Farmerowi z łukiem? Nie zastanawiając się dłużej, pobiegł w stronę dziewczyny. Żyła. I była przytomna. Odwiązał węzły. Przez chwilę patrzyła na niego w szoku. Jakby go nie poznając. A potem wstała.
-Dzięki Clint- powiedziała chłodno. I nie pokazując nawet, czy coś jej się stało, wyszła z pomieszczenia. Na odchodne rzuciła jeszcze spojrzenie w stronę ciała. I mógłby przysiądz, że coś w nich zobaczył. Jakby błysk żalu. Może nawet smutek. Po chwili ulgę. Ale potem wróciła obojętność. Barton stał tam jeszcze przez chwilę, nim ruszył za nią.
-Ej, Tash, czekaj! Wszystko w porządku? Jesteś cała? Co on Ci zrobił?
-Jest dobrze- powiedziała tylko.
W drodze do motelu nie odezwała się słowem.
Motel na obrzerzachBudapesztu, 22.00.
Mężczyzna usłyszał dziwny dźwięk z pokoju Nat. Oczywiście spała w osobnym. Jak zawsze. I zaraz miał się przekonać dlaczego. Zapukał. Brak odpowiedzi. Wszedł do pomieszczenia. I po raz kolejny dzisiaj zmroziło go. Dziewczyna leżała zwinięta na łóżku. Wyraźnie płakała. Ale nawet to, że pierwszy raz w życiu widzi jej słabość nie było najgorsze. Popatrzył na jej lewy nadgarstek. A potem jeszcze raz. Wtedy zauważył, że jest przypięta do ramy łóżka. Musiała to zrobić sama. W drugiej ręce trzymała zdjęcie. Ona i Ivan. Zamarł na sekundę, ale zaraz potem podszedł do niej. I objął. Na zawsze zapamiętał ich rozmowę z wtedy.
-On wrócił Clint. Oni wszyscy. Krasna...komnata.-wypowiedzenie tej nazwy sprawiło jej wyraźną trudność.-Po mnie. Znowu to zrobią... Znowu będę... tylko maszyną. Do zabijania... Ich zabawką.
Pamiętał też swoją odpowiedź. Choć marzył by zapomnieć.
-Hej, Tash, nie pozwolę im na to. Obiecuję. Im ani nikomu. Jesteś już bezpieczna. Obiecuję- powtórzył. I faktycznie obiecał. Nie tylko jej. Ale i sobie. Że nigdy nie pozwoli, by coś jej się stało.
Po dłuższej chwili w końcu odezwała się.
-Ja... Dziękuję Clint. Za dzisiaj i za... wszystko.
Mężczyzna nie odpowiedział, jedynie mocniej ją przytulił.
Dopiero po latach wyznała mu prawdę. Że przeżywała tak śmierć byłego opiekuna, bo był jedynym bliskim jej człowiekiem. Oprawcą, ale i ojcem. Kochała go i nienawidziła. Czuła ulgę i żałobę. Dlatego nigdy tego nie zrobiła. Nie zabiła go. Nie potrafiła. Choć miała okazję. Wiele okazji. A Barton pomógł jej zrozumieć. Że był potworem. I że jej prawdziwą rodziną są oni. Avengers. I on. Laura. Ich dzieci.
Vormir 2014
Clint podniósł się z ziemi. Otarł łzy. Bo choć został sam, wiedział, że nie może tu zostać. Na wieki, jak chciał. Miał misję do wykonania. Rodzinę do przywrócenia. Ona by mu tego nie wybaczyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro