you're my definition of art || m.yg x p.jm
kursywa - wspomnienie, retrospekcja
"Za oknem znów zaczyna padać zapomniany deszcz
Późno w nocy, słyszę znajomą piosenkę w radiu
Idealnie komponuje się z myślami o Tobie
Zostały dwa puste kubki po kawie
Tam, gdzie Ciebie nie ma, walczę z samotnością"
21.04.17r., Soul, South Korea
Dźwięki pianina odbijały się od pustych i smutnych ścian seulskiej filharmonii. Nuty wybrzmiewały smutnym, bezpłciowym echem, które zamiast trafiać do serc słuchaczy, pustoszało w wielkiej sali. Znikało tak szybko, jak się pojawiło. Zupełnie jak Ty. Wystarczył moment, abyś urzekł mnie całą swoją osobą i bym zatracił się w Tobie bez pamięci. Zupełnie tak, jak niegdyś w muzyce. Aula była pusta, nie licząc oczywiście mnie pośrodku tego wszystkiego i melodii płynącej prosto z mojego serca. Z duszy. Chciałem żebyś mnie usłyszał, ale wiedziałem, że było to niemożliwe. Teoretycznie się nie znamy, chociaż spędziliśmy ze sobą całe życie. Minęło tyle lat od naszego pierwszego spotkania, a ja wciąż pamiętam jakby to było wczoraj. Te wszystkie towarzyszące mi wówczas uczucia. Twój wspaniały uśmiech skierowany w moją stronę. Taki szczery i najpiękniejszy jakikolwiek i kiedykolwiek widziałem. Ty cały taki byłeś. Omotałeś mnie, owinąłeś wokół palca. A ja nie miałem ci tego za złe. Kochałem cię i wiedziałem, że ty czujesz to samo. To czasy, w których żyliśmy, nie pozwoliły nam być ze sobą. Żyć wspólnie i kochać się z całych sił. Zostało nam to bezprawnie odebrane. Dlatego teraz, siedząc samotnie na wielkiej scenie i grając naszą melodię, postanowiłem: odnajdę cię.
"W deszczowy dzień zakochałem się w Tobie
Zwykliśmy kochać się z całych sił
Nie wygląda na to, że było nam to pisane
Więc moje serce teraz cierpi (serce cierpi)
(Od samego początku, miałem Cię w moim sercu i tam pozostałaś)"
To było tak dawno temu. Padał wtedy deszcz, zupełnie jak dzisiaj. Stałeś oparty o marmurową balustradę, zupełnie ignorując spływające po twojej twarzy zimne krople. Uśmiechałeś się do siebie, obserwując wypielęgnowany królewski ogród. Wypatrywałeś wtedy kogoś? Tak między nami, mam nadzieję, że to o mnie wówczas chodziło. Obserwowałem Cię skrycie, oparty o jedną ze ścian, którą zasłaniały jakieś kwiaty. Oczarowałeś mnie swoją osobą, nawet o tym nie wiedząc. Ja też nie byłem tego do końca świadomy. Wtedy jedyne czego chciałem, to wyryć Twój obraz w pamięci. Wyglądałeś pięknie i niezwykle dostojnie, sprawiając, że dotąd moje "martwe" serce zaczynało szybciej bić. To było dla mnie coś nowego, bo nie wiedziałem, że mój organizm jest zdolny do takich reakcji. Przecież uchodziłem za tego oschłego i bez uczuć. Jednakże wystarczyło jedno spojrzenie na Twoją osobę, aby cały mój wypracowany image legł w gruzach.
Towarzyszyła nam cisza, w której myślałem, że mnie nie dostrzegasz. Że jestem dobrze ukryty. Lecz to jedno zdanie, te kilka słów złożonych z przypadkowych liter w odpowiedniej kolejności, mocno mną wstrząsnęły. "Nie chowaj się. Wiem, że tam jesteś. Chodź, nie gryzę." A zaraz potem Twój perlisty śmiech oraz odwrót w moją stronę tylko potwierdziły fakt, że wpadłem w Twoje sidła. Pułapkę zwaną "miłością", z której nie mogłem się uwolnić. Nawet o tym nie myślałem. Bynajmniej nie w tamtej chwili i nie przy Twoim boku.
Potulnie opuściłem swoją kryjówkę, kierując się zaraz do Ciebie. Uśmiechałeś się cały czas do mojej osoby, niekiedy poprawiając mokre blond kosmyki, które wpadały Ci do oczu. Mimo to, jednak nie spuściłeś ze mnie spojrzenia. A ja wtedy pierwszy raz poczułem się speszony. Twoim pięknem, bezgranicznym spokojem i tak dużym zaufaniem, którym mnie obdarowałeś w tamtej chwili. Mało kto, by się na to zdobył. Stanąłem naprzeciwko Ciebie, uśmiechając się nieco niepewnie. Nie wiedziałem jak mam się zachować przy aniele, z kórym miałem okazję obcować. W końcu nasza hierarchia społeczna nie pozwalała nam na przebywanie w swoim towarzystwie. Twoje miejsce było tutaj. W zamku pełnym straży i ludzi o odpowiednim statusie. Natomiast moje było za bramą. W miasteczku, jako uczeń mojego mistrza, u którego odbywałem nauki. Ty miałeś objąć tron, a ja miałem zostać słabej sławy pianistą. W końcu w tych czasach mało kto zwracał uwagę na sztukę. Liczył się jedynie przepych i bogactwo, aniżeli jakieś wartości merytoryczne. Jednak nie dla Ciebie. Ty byłeś inny.
- Wasza Wysokość nie powinna stać w deszczu - szepnąłem niemrawo, nie wiedząc na ile mogę sobie pozwolić. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Nie wiedziałem, jak mam się zachować. Co mi wypada, a co nie. Jednak widząc Twój pokrzepiający uśmiech, straciłęm głowę w zupełności. Dlatego też bez zdolności racjonalnego myślenia - zdjąłem swój płaszcz i zarzuciłem Ci go na ramiona. Wiem, że ten nędzy materiał miał się nijak do wszystkich jedwabi, którymi się otaczałeś. Ale mimo wszystko poczułem ulgę, kiedy owinąłeś się nim szczelnie, a następnie zrobileś coś, czegonigdy bym się nie spodziewał.
- To samo tyczy się ciebie, Min Yoongi - zaśmiałeś się. Był to iście piękny dźwięk, o ile nie najpiękniejszy. Poruszający bardziej niż muzyka, której powierzyłem całe swoje życie. Lecz tylko jedna kwestia nie dawała mi spokoju, od chwili, w której się do mnie odezwałeś. Skąd znasz moje imię? Czy jednak grecka legenda o bratnich duszach jest prawdą? Czy faktycznie jesteśmy sobie pisani? - Czy uczynisz mi tę przyjemność i wybierzesz się ze mną na spacer?
"Za oknem ciągle rozbrzmiewa odgłos deszczu
Mam przed oczami nasze wspomnienia
Nie potrafię odejść bez Ciebie
W deszczowe dni, tęsknie za nami i naszym pocałunkiem"
Księżyc oświecał naszą drogę, którą przemierzaliśmy w nieprzeniknionej ciszy. Dróżka wysypana żwirem, który pewnie kosztował, więcej niż moje życie, błyszczał się w świetle równo ułożonych świec, tworząc przy tym bajkowy nastrój. A warto wspomnieć, że przy tobie czułem się jak we własnej bajce. Takiej ze szczęśliwym zakończeniem, które nie miało prawa bytu. Bo kto by uwierzył w fakt, że prawdziwa miłość da radę połączyć dwóch mężczyzn? Jeszcze gdyby twój ojciec się o tym dowiedział. Wtedy oboje nie mielibyśmy czego tu szukać, a ty na dodatek pewnie byś mnie znienawidził.
Jak to mówią - mowa jest srebrem. Jednak w tym wypadku, utożsamiałem się z dalszą częścią tej formułki - milczenie jest złotem. Dlatego milczałem. Milczałem uparcie, nie chcąc zaczynać rozmowy. I w tej chwili nie chodziło tutaj o status, a raczej różnicę pomiędzy naszymi pozycjami. Bardziej obawiałem się tego, że jednym słowem mógłbym sprawić, że uciekniesz ode mnie w popłochu. Dlatego trwałem przy twoim boku w tej chwili i obiecałem sobie, że będę to robił do końca swojego życia. Pod warunkiem, że właśnie tego chciałeś. Abym był przy tobie i w dzień i w nocy. Bym był twoim osobistym aniołem stróżem i przyjacielem, bo byłem pewny, że nie pozwoliłbyś nam na nic więcej. Ale tyle by mi wystarczyło. Ważne abym mógł być przy tobie. Kochać cię nieprzytomnie i uporczywie. Miłością nieodwzajemnioną, która była kolcami na naszej wypielęgnowanej róży. Pąki naszego kwiatu rozkwitałyby powoli, by potem nasycić nasze serca kolorem. Kolorem, którego nie będzie dane nam zobaczyć przez wzgląd na twoje dobro. Nie mogłem pozwolić, abyś cierpiał przeze mnie, bo ludzie będą gadać. Naprawdę wolałem ci tego oszczędzić.
Spacerowaliśmy powoli, a nasze oddechy łączyły się w całość. Nadal nie rozmawialiśmy, ale coś czułem, że słowa nie były nam potrzebne. Liczył się sam fakt i świadomość przebywania za sobą, aby nasze niespokojne serca i zmysły szalały niczym wzburzone morze. By biły jednym rytmem i były ze sobą zsynchronizowane, jak orkiestra, która grała podczas dzisiejszego balu. Ale co my mogliśmy wiedzieć, skoro powietrze wokół nas zgęstniało, w chwili kiedy twoja drobna dłoń chwyciła tą moją. Była delikatna niczym jedwab, a ja aż miałem ochotę unieść ją do ust i wyszeptać w nią najsłodsze obietnice. Takie, które śmiało bym powtórzył wprost do twojego ucha, a które pewnie tuż po tym zalałby pąsowy rumieniec. Lecz nic nie mogłem poradzić na to, że działałeś na moje zmysły lepiej niż najznakomitszej jakości trunek. Bo to ty byłeś moim trunkiem. Moim winem, które kosztowałem powoli, chcąc dokładnie zapamiętać jego smak. tylko po to, by wracać do niego pamięcią, w chwilach takich jak ta, kiedy byłem samotny i zdany tylko i wyłącznie na drzemiące we mnie mieszane uczucia.
Na twojej twarzy wykwitł cudowny uśmiech, który śmiało mógłby zawstydzić gwiazdy na czarnym, jak atrament nieboskłonie. Zupełnie tyle wystarczyło, abyś oczarował mnie do końca. Już nie patrzyłem na to, co ludzie powiedzą, tylko mocniej zacisnąłem swoją rękę na twojej, zaraz porywając cię w swoje objęcia. A ty... Wpadłeś w nie bez słowa sprzeciwu. Mało tego, wtuliłeś się we mnie niczym w najlepszego misia, przez co mogłem napawać się twym przyjemnym zapachem. Postanowiłem, że zapamiętam ten charakterystyczny dla ciebie aromat karmelu i nasturcji, bym w chwilach zwątpienia mógł odtworzyć go w swoich wspomnieniach.
I trwaliśmy tak przez pewien czas. Ja pozwalając ci na maltretowanie mojej szyi oddechem i ty trzymany w moich ramionach, jak najcenniejszy ze skarbów. Bo tak właśnie było. Byłeś moim największym skarbem. Najszlachetniejszym klejnotem i najlepiej oszlifowanym diamentem pośród tego wszystkiego. Tykające wskazówki zegara w tamtej chwili przestały mieć znaczenie. Czas przelatywał nam przez palce, chłonąc przy tym nasza ubywającą młodość, a cisza opiewała sobą nasze splecione ciała. Jednocześnie nas chroniła, ale zarówno zabierała od siebie. Tak samo jak ciche szepty, wypływające z twoich aksamitnych warg, o których dotyku, jak i smaku, mogłem jedynie pomarzyć. Miałem, jednak nadzieję, że być może, kiedyś ten stan rzeczy ulegnie zmianie. I chyba ten moment nastał, a to zdanie, które ledwo co dobiegło do moich uszu, poruszyło nie tylko moje serce, ale i całą ziemię.
- Zagraj coś dla mnie, Min Yoongi.
"Zatrzasnąłem się we wspomnieniach, ty też?
Ta pogoda, ta temperatura, obejmujący nas wiatr, czy zapamiętam to?
Osoba, która jest zapomniana jak przestarzały czarno-biały film
Wciąż za Tobą tęsknie, zasypiając
Ale w tę deszczową noc nie mogę usnąć."
Sala balowa wciąż był wypełniona po brzegi ważnymi osobistościami. To jednak nie przeszkadzało nam, w przeciskaniu się przez ten tłum łącznie z naszymi dłońmi, splecionymi teraz w ciasnym uścisku. Na naszych twarzach widniały szerokie uśmiechy, a nasze sylwetki były sztyletowane zimnymi spojrzeniami mijanych przez nas ludzi. Wiedziałeś, że będą gadać. O tym, że przyszły następca tronu gustuje w mężczyznach, chociaż to tak do końca nie była prawda. A może jednak nie? Może faktycznie miałem jakieś szanse tylko po prostu zgrywałeś niedostępnego, chcąc zobaczyć jak bardzo mi na tobie zależy? A warto zaznaczyć, że zależało mi cholernie. Chyba nawet bardziej niż na muzyce, dzięki której, mogłem się do ciebie zbliżyć. Niemniej jednak śmiem w to wątpić. Jestem niemal święcie przekonany, że twoje przyjazne i miłe nastawienie do mojej osoby, wynikało po prostu z dobrego wychowania i kultury osobistej. I wiem, że pewnie gdzieś niedaleko czeka na ciebie odpowiednia dla ciebie kobieta, która da ci wspaniałe, piękne i inteligentne dzieci. Która będzie dla ciebie ostoją, i którą pokochasz miłością bezgraniczną, tak jak ja pokochałem ciebie.
Fortepian, przy którym mnie posadziłeś, znajdował się w skrzydle zupełnie innym niż goście, których miałeś zabawiać swoją osobą. Dawało nam to swego rodzaju poczucie intymności, które nie mogło zostać przerwane przez żadnego nieproszonego gościa. Jedynymi świadkami naszego spotkania były ściany w kolorze białego marmuru oraz instrument, który nas ze sobą połączył. Jego siedzenie było obite najznakomitszej jakości skórą, jednak nie zwróciłem na to uwagi. Zamiast tego wolałem skupić się na twojej osobie, teraz nieporadnie stojącej obok mnie. Czyżby cała twoja pewność siebie wyparowała z chwilą, w której zostaliśmy sami? Mogę cię śmiało zapewnić, że nie mam zamiaru ci zrobić żadnej krzywdy. Taki anioł jak ty na nią nie zasługuje. A taki zwykły, szary człowiek, jak ja, nie zasługuje na uwagę takiego cudownego chłopca, którym jesteś.
- Więc... - głuchą ciszę między nami przerwał twój stłumiony przez emocje głos. Byłem w stanie wyczuć w nim nutkę zdenerwowania oraz niepewności. Nie przeszkadzało mi to jednak w przymknięciu oczu i rozkoszowaniu się twoim ciepłym i miękkim, niczym puch, tembrem. Który już po krótkiej chwili mogłęm przyrównać do letniego wiaterku, który przyjemnie muska skórę, zostawiając po sobie niedosyt. - co dla mnie zagrasz?
I w tej chwili postanowiłem zrobić coś szalonego. Zamiast zagrać coś co znasz, postawiłem wszystko na jedną kartę. Moje palce samoczynnie zaczęły wygrywać melodię, którą stworzyłem z myśli o tobie. Była czystą perfekcją. Ambrozją. Płynną mleczną czekoladą z karmelem, która nawet będąc najsłodszą słodyczą na świecie, tobie nie dorównywała. Nic nie mogło się z tobą równać. A co dopiero ta melodia, która co prawda płynęła prosto z serca, ale jednak wciąż nie odzwierciedlała całego ciebie. Twojego ciepła, pięknego uśmiechu, empatii i faktu jak wspaniałą osobą jesteś. Co prawda wiem, że się powtarzam. Jednak mimo wszystko będę cię czcił do końca świata i jeden dzień dłużej, bo na to zasłużyłeś. Swoją bezgraniczną miłością chciałem ci to udowodnić, ale czy mi się to kiedykolwiek uda?
Ciche dźwięki rochodziły się po sali, aż w końcu po pewnym czasie umilkły. Moja melodia niknęła w czeluści komanty, rozpadając się przy tym na malutkie kawałeczki. Tak samo jak moje serce, w momencie, w którym odsunąłęm się od instrumentu, a twoje małe dłonie spoczęły na moich policzkach. Obserwowaliśmy się nawzajem. Dzięki temu zabiegowi, mogłem zobaczyć twoje lśniące od łez policzki, które dla mnie były napięknieszym widokiem na świecie. I już miałem pytać, co wywołało u ciebie takie wzrusznie, kiedy ty szybko i nieco niechlujnie przycisnąłęś swoje usta do moich.
A wtedy moje serce zamarło na chwilę, by już po chwili wyznaczyć tempo trzy razy szybsze od normalnego. Moje ciało zalałą fala gorąca, a obie dłonie zachłąnnie owinęły się wokół twojego pasa, by po chwili przyciągnąć cię na moje kolana. W które z resztą wpasowaywałeś się idealnie, tak samo jak w moje ramiona. Przez co moja euforia była wprost nieporównywalna, ale jakiś cichy głosik w mojej głowie nagminnie powtarzał mi abym przestał. Jednak jak miałbym to zrobić, kiedy ta słodko mruczałeś w moje wargi, racząc je drobnymi skubnięciami twoich zębów. To było dla mnie jak spełnienie marzeń, ale sumienie okazało się silniejsze.
- Wasza wysokość - wysapałem, niechętnie przerywając pieszczotę. Możesz mi wierzyć lub nie, ale to naprawdę było trudnę, jeżeli nie awykonalne. - nie powinniśmy. Ktoś może tu wejść i książe może mieć przez to kłopoty.
- Zamknij się - warknął groźnie, ponownie zmniejszając odległość między naszymi ustami, poniwnie na nie napierając. - przestań pieprzyć bez sensu i całuj mnie do utraty tchu.
A jak wszyscy wiemy, poddani wypełniają rozkazy rodziny królewskiej.
"Czy twój głos znajduje się w melodii deszczu?
Czy ten dźwięk woła mnie?
Czy tylko ja myślę o Tobie?
Czy ten deszcz załagodzi moje smutki?
Wiesz, jak się teraz czuję?
Stale myślę o Tobie"
Rozpromieniony uśmiech nie chodził z mojej twarzy, odkąd tylko poznałem Twoje uczucia względem mojej osoby. I nawet śmiało mógłbym się nazwać najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. W końcu niecodziennie człowiek odnajduje miłość swojego życia, z którą chciałby pozostać do końca swoich dni. Chociaż i tak byłoby to dla niego za mało. Psychika ludzka jest dosyć prosta. Jeżeli już coś dostajemy, to potem chcemy więcej. A ja chciałem więcej ciebie. Ciebie i Twojej miłości, która dla mnie była nie tylko czymś najcenniejszym, ale była również zapalnikiem do mojej twórczości. Co mogło wydawać się dziwne, bo zazwyczaj te najwspanialsze i najbardziej chwytające za serce utwory czy też obrazy (albo inne kryteria sztuki) powstawały zawsze w okresie bólu dla autora. Towarzyszyło mu przeważnie uczucie pustki i beznadziejności, której nikt nie mógł pomóc. Z wyjątkiem oczywiście osoby, która jest temu wszystkiemu winna. Niemniej jednak w moim przypadku, działało to zupełnie odwrotnie. Już niemal po pierwszym pocałunku, który odcisnąłem na ustach blondwłosego księcia, maiłem ochotę stworzyć zupełnie nową melodię, która byłaby tak subtelna i słodka, jak jego różane usteczka. Te, których do tej pory nie mogłem wyrzucić z pamięci.
- Twoje usta są słodsze niż nektar starożytnych bogów - szepnąłem wprost do Twojego ucha, zaś moje palce przemierzały po twojej twarzy, by po chwili móc spocząć na aksamitnych wargach i ponownie zbadać ich strukturę. - jesteś piękniejszy od samej Afrodyty, Pewnie popadła w kompleksy, w chwili, w której się urodziłeś. Rzeźbił cię sam Apollo, który jako patron muzyki, pchnął mnie w twoje ramiona. Jesteś moją najwspanialszą muzą, której nie oddam nikomu. Jesteś mój, rozumiesz? - warknąłem cicho, zaraz zaborczo oplatając Cię swoimi ramionami i oznaczyć w najbardziej odpowiedni sposób. W sposób, po którym nikt nie waży się do Ciebie podejść i zagadać. Ponieważ krwista róża na Twojej smukłej szyi, będzie idealnym zapobiegnięciem przeciwko nachalnym nastolatkom z buzującymi hormonami.
- Zawstydzasz mnie - uroczy chichot został zastąpiony zduszonym jękiem, w chwili, kiedy to mocniej zacisnąłem zęby na twojej skórze. Ale nawet i przy tym musiałem się powstrzymać. Bo czując rosnącą temperaturę Twojego ciała i słysząc Twój przyśpieszony oddech, miałem ochotę zrobić Ci coś o wiele gorszego, aniżeli zwykła malinka. Oczyma wyobraźni mogłem zobaczyć, jak łóżko stojące nieopodal nas, ugina się pod naszym ciężarem, a ja obsypuje Twoje ciało motylimi pocałunkami. Zaś Twoje drobne dłonie zaciskałyby się wówczas na moim karku tudzież włosach, a Twoje usta błagałby o więcej, doprowadzając mnie tym samym do szaleju. Jednak nie mogłem tego zrobić. Nie Tobie, ponieważ byłeś dla mnie o wiele ważniejszy niż chwila uniesienia.
- Ależ kochanie, to co słyszysz, to szczera prawda. Głos płynący prosto z mojego serca.
- Jaki z ciebie romantyk - zaśmiałeś się, wtulając się we mnie ponownie tego dnia. - ale jak mój ojciec zobaczy tą malinkę, to przysięgam ci, że osobiście cię ukatrupię, jeżeli tylko skończy mi się szlaban.
"Drogie Niebo, proszę, pomóż mi
Błagam, zatrzymaj krople deszczu
Tak bym mógł o niej zapomnieć "
Nocne niebo pokrywały granatowe chmury, które zlewały się z jego barwą. W tle dało się usłyszeć szum deszczu, który teraz idealnie odwzorowywał mój nastrój. Byłem zdenerwowany do granic, a z moich oczu, jestem pewien, ciskałem gromy w kierunku tego, który tylko nawinął mi się po drodze. Byłem zirytowany do cna, a to przez jeden taki drobny szczegół, który jednak miał ogromny wpływ na moją przyszłość. Naszą przyszłość. Odkąd tylko udało mi się zamieszkać na zamku, w pobliżu mojej prywatnej muzy i być nadwornym artystą, wszystko uległo diametralnej zmianie. Przestałem się widywać z Jiminem, który nagle przypomniał sobie o swoich królewskich obowiązkach.
Kiedy prosiłem o audiencję, żeby zobaczyć się z nim chociaż przez chwilę, ten zawsze znalazł jakąś wymówkę. A to miał ważne nauki, zajęcia z szermierki, pozował do rodzinnego portretu, albo wyjechał ze swoim ojcem w delegację. Aż w końcu przestałem dawać się zwieść i właśnie w tej chwili szedłem prosto do Twojej komnaty. Przemierzałem korytarze zamku cały nabuzowany, nie przejmując się tym, że mogłem kogoś potrącić lub co gorsza narobić sobie wrogów. Mój pobyt tutaj już od samego początku wisiał na włosku, przez Twojego ojca, który już na balu zobaczył, jak razem gdzieś znikamy. I od tego momentu rzucał mi kłody pod nogi. Jeżeli miałem dać koncert na królewskim dworze, już z góry miałem narzucony repertuar. I to zazwyczaj ten najtrudniejszy i dla mnie zupełnie nieznany. Jednak mimo wszystko dawałem radę, przez wzgląd na moje prywatne i osobiste słońce. Moją satelitę, wokół której orbitowałem. Przynajmniej do czasu.
Do czasu aż wszystko się popsuło.
Otworzyłem drzwi do Twojej komnaty, pomimo protestu strażników. Zupełnie nie reagowałem na ich słowa, chcąc się jak najszybciej do Ciebie dostać. I to tylko po to, żeby zobaczyć, jak zapłakany siedzisz na ziemi, a twoja dłoń przyciskała się do spuchniętego policzka. To właśnie wtedy coś we mnie pękło. Chęć wszczęcia awantury zeszła na dalszy plan, a zamiast tego moje ciało ogarnęła chęć porwania Cię w swoje ramiona i ochrona przed całym złem tego świata. Dlatego też zaraz klęknąłem przy Tobie, a ty zanosząc się jeszcze większym szlochem, wtuliłeś się we mnie, szepcząc przy tym tylko te kilka słów "on już o nas wie".
Na pojawienie się królewskiej straży w mojej komnacie nie musiałem długo czekać. Pojawiła się jeszcze tego samego wieczora, kiedy tylko wróciłem z Twojej komnaty. Z komnaty, w której musieliśmy się pożegnać niestety na stałe, a w której po raz pierwszy i ostatni okazaliśmy sobie miłość w ten najintymniejszy i najbardziej romantyczny sposób. Jednak tego nie żałowałem. Bo kochałem Cię całym sercem. Zarówno na początku naszej znajomości, jak i teraz, kiedy zostałem siłą wyciągnięty spod ciepłej pościeli i zaprowadzony przed oblicze władcy. To właśnie wtedy zobaczyłem, jak okropnym był władcą i tyranem. Już rozumiałem strach szarych ludzi, mieszkających w miasteczku z bramą i ich obawy przed nim. Park HyunJin nie tylko zrównał mnie wtedy z ziemią zarówno w senie przenośnym, jak i dosłownym. Nie tylko mnie poniżył i pobił, ale zrobił coś o co nigdy bym go nie podejrzewał. Chciał zabić własne dziecko tylko dlatego, żeby nie przynosił mu wstydu. Bo potomek królewski nie może kochać człowieka tej samej płci. Ten człowiek był w tej chwili bezwzględny i to mnie właśnie w nim przerażało najbardziej.
- Zabij mnie nie jego! - krzyknąłem, pomimo bólu w skopanych płucach. Nie mogłem pozwolić aby mojemu ukochanemu stała się jakakolwiek krzywda. Nawet jeżeli oznaczałoby to moją śmierć.
- Mam lepszy pomysł - zaśmiał się złowieszczo, by następnie z całej siły ponownie kopnąć mnie w brzuch, a moją głowę docisnąć butem do zimnej podłogi.
I jedyne co zdołałem usłyszeć, zanim straciłem od bólu przytomność, to "Spalić go na stosie. Tylko żeby Jimin to widział. Już ja mu wybiję tą miłość z głowy."
"Jaskrawo-czerwony parasol
Mokre, przemoczone ubranie i trampki
Włączam i wyłączam kaloryfer
Cokolwiek robię, to nie chce wyschnąć
Czy tak właśnie się czuję, czy może i nie?
Mylący zestaw pytań i odpowiedzi"
Scenę swojej śmierci pamiętam jak przez mgłę. Jedyne co wtedy widziałem to ogień. Mnóstwo ognia, z którego nie mogłem się wydostać i palący ból, paraliżujący moje ciało. I Jimina, który stał za ścianą płomieni, a po jego policzkach po raz kolejny płynęły łzy. Ale to nie był zwykły płacz. On zanosił się szlochem, a jego ciałem wstrząsały spazmy. I mimo, że stał ode mnie jakieś kilka metrów, to jego głos słyszałem jak z oddali. Nie byłem świadom tego co do mnie mówi, chociaż gdybym mógł, to rozwiązałbym swoje skrępowane ręce i pomimo bolących i krwawiących ran, otarłbym jego policzki, nie chcąc aby jego piękna twarz, została przyozdobiona tym smutnym widokiem.
Jednak nie mogłem tego zrobić. Ogniste języki coraz częściej muskały moją nagą skórę, a ja siłą powstrzymywałem swoje ciało od jakichkolwiek ruchów. Tym samym również od krzyku cierpienia, który chciał się wydostać z mojej piersi. Chciałem umrzeć honorowo. Nie mogłem pokazać temu tyranowi, że coś mnie boli. Nie miałem zamiaru ugiąć się przed nim kolejny raz. Bo nie po to tyle z nim walczyłem, aby dać mu satysfakcję. Bo w żadnym wypadku na to nie zasłużył. I zanim moje oczy zamknęły się na zawsze, a ciało zmieniło się w kupkę popiołu, spojrzałem jeszcze na moje słońce, by ostatkiem sił szepnąć "kocham Cię".
Głośne westchnięcie opuściło moje usta wraz z ostatnim uderzeniem moich palców o klawiaturę. Melodia, którą stworzyłem już dawno temu nadal odbijała się echem od pustych ścian filharmonii, a ja ponownie pogrążyłem się w myślach. Wiedziałem, że gdzieś tutaj jesteś. W końcu jesteś moją bratnią duszą, moją własną definicją sztuki. To dzięki Tobie stałem się światowej sławy pianistą, bo komponowałem przede wszystkim dla ciebie. I postanowiłem, że na pewno Cię odnajdę. Co prawda jeszcze nie wiem kiedy. Czy dzisiaj, jutro. A może dopiero za dziesięć lat. Ale odnajdę.
Bo nie nazywałbym się Min Yoongim, gdybym tego nie zrobił. I właśnie z tą myślą opuściłem mój drugi dom, chcąc rozpocząć poszukiwania już dzisiaj. A przynajmniej bym chciał. Szare niebo i rzęsisty deszcz nieco ostudziły mój zapał. Brak parasola oraz pojęcia, gdzie może być moja druga połówka też się do tego przyczyniły. A to zaś sprawiło, że chwilowo straciłem zapał. Ale wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Tuż po drugiej stronie ulicy zobaczyłem jego. Mojego Aniołka, który tak samo jak ja, stał w deszczu i patrzył się w moim kierunku. Zupełnie tak jakby mnie pamiętał, ale aktualnie bił się z myślami co zrobić. Ale ja już postanowiłem. Nie poddam się bez walki.
- Tutaj jesteś, mój aniele.
a/n: błagam niech mnie ktoś nauczy organizacji czasu, tak żebym mogła pisać i chodzić do pracy jednocześnie.
iiii wróciłam do was raczej na stałe! maturę zdałam, na uczelnie się dostałąm, więc w wolnych od pracy dniach (która z dnia na dzieńbardziej staje się przedszkolem niż pracą, a tych w tym miesiącu niestety mam mało, będą siadała by pisać. Może nie zawsze schoty, ale inne fiki, na które serdecznie zapraszam. Dajcie im dużo miłości, proszę, bo czują się niedowartościowane, a ja naprawdę się staram...
jednak mimo wszystko Was kocham miśki. zawsze i wszędzie! pamiętajcie o tym, dobrze?
a! no i najważniejsze! przytoczone cytaty są z piosenki B.A.P - Rain Soun, bez której ten shot prawdopodobnie by nie powstał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro