Stay with Me || VMin
- Nie... To nie może być prawda... Nie mój syn... Nie mój kochany synek! - powtarzała te słowa niczym mantrę - Mój syn nie może być gejem!
Spuściłem wzrok, widząc jak moja rodzicielka zanosi się niepohamowanym szlochem. Jej drobne ciało dygotało pod wpływem targających nią emocji, a małe i zmęczone pracami domowymi dłonie zasłaniały oczy, tak podobne do moich, chcąc zatamować spływające po jej policzkach łzy.
Jestem okropnym synem...
- Przepraszam - szepnąłem. Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Nie potrafiłem wydobyć z siebie o oktawę wyższego dźwięku - Tak bardzo cię przepraszam, mamo... Nie chciałem. Uwierz mi, proszę. Ja na prawdę nie chciałem, ale to było silniejsze ode mnie!
Wiedząc, że zapewne i tak nie mam co już tutaj szukać, wstałem z wcześniej okupowanej przeze mnie kanapy i skierowałem swoje kroki do przedpokoju. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, niegdyś nazywane "domem". Nie byłbym w stanie znieść poczucia winy oraz towarzyszącemu smutkowi, wiedząc, że zawiodłem na całej linii jako jedyny syn.
Z ledwością mogłem obserwować łzy osoby, która była jednym z moich życiowych autorytetów, zaraz po ojcu, który w chwili obecnej stał w bezruchu przy oknie, wpatrując się tępo w jeden punkt, zaciskając usta w wąską linię, dając nam w ten sposób do zrozumienia, że intensywnie nad czymś myśli.
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że go zawiodłem. Zapewne nawet nigdy by nawet nie pomyślał, że któreś z jego dzieci mogłoby pokochać osobę tej samej płci. Nawet ja nigdy tego nie przypuszczałem... Do czasu.
Owszem. Niejednokrotnie umawiałem się z dziewczynami. Problem polegał jednak na tym, że traktowałem ja jak najzwyklejsze w świecie koleżanki, a w najlepszym wypadku przyjaciółki. Nie potrafiłem zaangażować się w taką relację. Niektóre to rozumiały. Inne wręcz przeciwnie i przy słowach "Wybacz, ale nic z tego nie będzie" odsyłały mnie do wszystkich diabłów.
Niestety bądź też stety, jak dla kogo, ale ciągnęło mnie do facetów. Jednakże zdałem sobie z tego sprawę dopiero po poznaniu mojego "oczka w głowie", na punkcie którego oszalałem przy naszym pierwszym spotkaniu. Zdarzyło się to ponad rok temu, a ja wciąż mam wrażenie jakby to było zaledwie wczoraj...
/Flashback/
Wracałem akurat z pracy do domu. Biegłem jak oszalały i nie zwracałem uwagi nie zmierzających przechodniów, potrącając ich ramieniem. Chciałem zdążyć na ostatni pociąg do swojej prefektury, a zostało mi do odjazdu 5 minut! Pięć!
Kontynuowałbym swój maraton gdyby nie fakt, że potrąciłem jakiegoś przechodnia tak, że wpadł w pobliskie krzaki. Wiedząc, że i tak już nie mam szans aby zdążyć na mój przejazd - zatrzymałem się w pół kroku i obróciłem przodem do poszkodowanego.
- Przepraszam? Nic ci nie jest?
- Jak ma mi nic nie być skoro jakiś idiota co chodzić nie umie, posyła mnie prosto w zielsko?! - warknął w moim kierunku i próbował wstać, co szło mu dosyć niemrawo.
Podałem mu rękę, chcąc mu jakoś pomóc. Chwycił ją, a ja wykorzystując całą siłę podniosłem go do pozycji pionowej. Dopiero wtedy przyjrzałem mu się z uwagą. Nie był wysoki, raczej średniego wzrostu. Rude kosmyki, prze które przebijały się niewyraźne odrosty, były roztrzepane we wszystkie świata strony, a pełne wargi były nieco rozchylone w wyrazie szoku dostrzegalnego w jego brązowych tęczówkach.
Puściłem jego dłoń, zdając sobie sprawę, że cały czas trzymałem ja w delikatnym uścisku. Poczułem się speszony tym, że ta sytuacja wcale mi nie przeszkadzała. Jemu najwyraźniej też.
- Przepraszam - powiedziałem niepewnie w jego kierunku, lustrując go przy okazji wzrokiem, gdy strzepywał z siebie resztki chodnikowego pyłu. - To ja jestem tym idiotą, który cię potrącił. Jeszcze raz przepraszam - wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.
- Dobra, nic się nie stało. Po prostu na następny raz uważaj - uścisnął moją dłoń - Ale nie myśl, że ci odpuszczę - uśmiechnął się uroczo - Postawisz mi kawę i będziemy kwita. Swoją drogą... Jestem Jimin.
- Taehyung.
I tak też się stało. Zabrałem Jimina na obiecaną kawę, na której bardzo przyjemnie nam się rozmawiało. I z tak jednego spotkanie zrodziło się następne. I jeszcze jedno. I kolejne. Aż w końcu dotarło do nas, że nie możemy bez siebie żyć. I tak oto zostaliśmy zakochaną w sobie po uszy parą...
/Now/
Teraz musiałem stawić czoła pojawiającym się problemom. Ponieść konsekwencję swojego wyboru...
- Synku, zaczekaj! - dobiegł mnie z tyłu głos matki, a ona sama chwilę potem zamknęła mnie w szczelnym uścisku - Pomożemy ci - szepnęła, gładząc moją twarz swoimi spracowanymi dłońmi - Zapiszemy cię do psychologa. On na pewno pomoże.
- Mamo - posłałem je smutny uśmiech i ściągnąłem je z moich policzków, by móc pomału gładzić je kciukami. Całą siła woli powstrzymywałem cisnące się do moich oczu łzy. - Tego nie da się wyleczyć...
Dobiłem ją gorzką prawdą i po raz ostatni wtuliłem się w jej wątłe ciało, chcąc poczuć się choć odrobinę lepiej, wiedząc że mam w niej wsparcie. Zupełnie wtedy jak byłem małym chłopcem i moim jedynym zmartwieniem było rozbite kolano, prze które nie mogłem powrócić do zabawy z chłopakami.
Zapewne dalej trwalibyśmy w swoich objęciach, gdyby nie ojciec i jego nagły wybuch. Mój mały, osobisty armagedon...
- MinYoung zostaw go! - warknął mój ojciec, a widząc jak moja rodzicielka nie reaguje na jego słowa - chwycił ją za włosy i rzucił o pobliską ścianę.
- MAMO! - pisnąłem oniemiały i rzuciłem się w stronę bezwładnego ciała kobiety, które spoczywało na chłodnej posadzce.
- A ty, kurwa, gdzie?! - poczułem silne szarpnięcie - Gówniarzu... Co ty sobie wyobrażasz?! Przez tyle lat harowałem jak wół na twoją, jak się okazało, nic nie wartą przyszłość?! Tak mi się odwdzięczasz?! Pedale jebany! Lubisz jak ktoś ci w dupę wchodzi?! - Szarpał moim ciałem ani na chwilę nie przerywając. - Odpowiadaj jak się ciebie o coś pyta!
Mimo iż każde słowo było sztyletem prosto w serce, stałem tam i milczałem. Nie reagowałem na dalsze przytyki dopóki ręka mojego własnego ojca nie wylądowała na moim kroczu, mocno się na nim zaciskając. Pisnąłem z bólu i zacząłem się wierzgać na wszystkie możliwe strony. On nie byłby do tego zdolny, prawda?
- Nie wyrywaj się smarkaczu, bo bardziej zaboli - wzmocnił uścisk na moim ramieniu - Tak cię wyrucham, że odechce ci się dawania dupy!
- Zostaw mnie! - warknąłem i uprzednio się zamachując, poczęstowałem go prawym sierpowym.
Czując jak poluźnił uścisk, uciekłem na drugi koniec pokoju. Chwyciłem żeliwna figurkę w kształcie Statuy Wolności, która przysłał nam wujek mieszkający w Nowym Jorku. Wymierzyłem nią w ojca, który zmierzał w moim kierunku.
W jednej chwili znalazł się przy mnie i zaczęliśmy się okładać pięściami. Obaj byliśmy mocno zmęczeni, ale nie przestawaliśmy. W pewnym momencie zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem w zupełnie przypadkowe miejsce, którym okazała się głowa mojego rodzica. Z rany trysnęła krew, która rozlewała się na wszystkie strony, brudząc wszystko wokół szkarłatem.
Wypuściłem z dłoni narzędzie zbrodni i podbiegłem do leżącego ciała. Sprawdziłem czy jest puls, a gdy go nie dostrzegłem, zacząłem histerycznie płakać. Zabiłem go! Zabiłem! Własnego ojca! Jednakże zaraz ten śmiech przerodził się w śmiech szaleńca.
Chwyciłem coraz chłodniejsze ciało i wywlokłem do lasku za domem. O tej porze, było to nadzwyczaj pięknie. Szkoda, że zauważyłem to w takim momencie. Gdyby nie ta sytuacja na pewno zabrałbym tu Jimina na wieczorny piknik i obserwowanie gwiazd. No ale jeszcze nic ciekawego.
Po drodze wziąłem jeszcze łopatę z szopy, a będą już na miejscu wykopałem głęboki dół. Na oko mógłby mieć około 3 metrów. Wrzuciłem do niego ciało i zakopałem na sam koniec klepiąc szpadlem glebę dla wyrównania.
Szybkim krokiem wyszedłem z lasu i wsiadłem do swojego samochodu, stojącego na podjeździe. Przekręciłem kluczyki w stacyjce i ruszyłem z piskiem opon spod rodzinnego domu.
~*~
Wszedłem cicho do mieszkania, które dzieliłem z moim słoneczkiem i cichutko zamknąłem za sobą drzwi. Gdyby nie korki na drodze zapewne byłbym wcześniej, ale niezbadane są wyroki boskie.
- Tae? - z salonu wyłoniła się ruda czupryna.
- To ja - uśmiechnąłem się w jego kierunku, a widząc jak ten chce na mnie wskoczyć w wyrazie powitania, rozłożyłem ramiona.
- TaeTae... Co ci się stało? - zatrzymał się w pól kroku - Dlaczego jesteś cały we krwi?
- Jiminnie - wtuliłem się w to drobne ciałko - Mój słodki aniołek. Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Że zawsze będziemy razem. - składałem pojedyncze pocałunki na jego zmartwionej twarzy.
- Dobrze, obiecuję. Ale powiedz mi wreszcie co ci się stało? Biłeś się?
- Po prostu unicestwiłem ostatnią przeszkodę, która uniemożliwiła nam bycia razem.
Nie chcąc, aby zadawał więcej pytań, złączyłem nasz usta i jeszcze mocniej wtuliłem się w jego ciało.
- Co zrobiłeś? Jaką znowu przeszkodę? - znowu zasypał mnie gradem pytań, gdy tylko mógł już złapać oddech.
- Podczas rozmowy z moim ojcem, użyłem bardzo silnych argumentów...
- Jakich?
- Figurki Statuy Wolności... Wbiłem mu dosłownie do głowy, to aby pozwolił nam być razem...
Ze stoickim spokojem obserwowałem jak mój chłopak w wyrazie głębokiego przetwarzania danych robi się coraz bledszy na twarzy. Gdy wreszcie dotarło do niego dotarło co się wydarzyło, zaczął się wyrywać z mojego uścisku. Trzymałem go jednak, obserwując jego poczynania.
- Taehyung! Puść mnie w tej chwili! - krzyknął
Spełniłem jego prośbę nic nie mówiąc i poczłapałem za nim do wspólnej sypialni. Widząc jak ten wyciągnął walizkę i pakował do niej wszystkie swoje rzeczy, momentalnie znalazłem się przy nim i wyrwałem część garderoby z jego rąk.
- Co ty robisz?!
- Wyprowadzam się! Nie chcę być z mordercą! Nie potrafię!
- A co z obietnicą?! Przecież mieliśmy być już zawsze razem!
- Nie Tae. Nie po tym jak zabiłeś niewinnego człowieka.
- Ale on nie pozwalał nam być razem!
- To nie jest teraz ważne! Zabiłeś go i tylko to się liczy.
Po tych słowach zrobiłem coś czego nigdy w życiu bym się po sobie nie spodziewał. Uderzyłem go. Uderzyłem moje prywatne Słońce, centralnie w twarz. Przestraszony złapał się za policzek, a w jego oczach mogłem dostrzec zbierające się łzy. Bał się mnie. Moje Kochanie się mnie bało...
- Jimin! Błagam! To nie tak! Przepraszam, wybacz mi!
Niestety nie reagował. Uparcie upychał rzeczy w walizce i ignorował moje słowa. Przymknąłem oczy, chcąc się trochę uspokoić. W nerwach nie zdziałam nic dobrego...
Nagle doznałem olśnienia. Już wiem co zrobić żebyśmy zawsze byli razem. I postanowiłem od razu wcielić ten plan w życie...
Dopadłem do Rudzielca i przygwoździłem jego ciało do chłodnej ściany. Jedną dłoń owinąłem w jego szyi i powoli zacząłem ją zaciskać.
- T-Tae... Puść mnie - wychrypiał gdy pomału zaczęło mu brakować powietrza.
Mocniej zacisnąłem swoją dłoń, a drobne dłonie mojego chłopaka starały się mi to uniemożliwić. Wkrótce on sam przestał się ruszać. Puściłem go, a jego ciało opadło na podłogę. Uniosłem go delikatnie i położyłem go na łóżku, wcześniej zwalając z niego walizkę.
Dopiero po chwili dotarło do mnie co przed chwilą miało miejsce. Przytuliłem, już bezwładne, ciało mojego Jimina i zaniosłem się płaczem.
- Boże! Kochanie! Przepraszam! Obudź się! - pocałowałem go - Słyszysz? - kolejny raz złączyłem nasze usta, a nie czując i nie widząc żadnej reakcji z jego strony, zacząłem łkać i wtuliłem się w niego.
Dopiero gdy udało udało mi się uspokoić, oderwałem się od zimnego już ciała, z którego zapewne uleciała już ta niewinna i tak kochana przeze mnie duszyczka.
- Nie bój się Kochanie. Już niedługo znowu będziemy razem - ostatni raz złączyłem nasze wargi, przelewając w ten martwy pocałunek wszystkie moje uczucia do tego drobnego chłopaczka.
Pokierowałem swoje kroki do salonu. Z szuflady pod telewizorem wyciągnąłem pistolet i przyjrzałem mu się badawczo. Takie małe a tyle może wyrządzić szkód. Przejechałem palcem po chłodnej, metalowej powierzchni i załadowałem powoli nabój. Przyłożyłem urządzenie do skroni i zamknąłem oczy.
- Kocham Cię, Jiminnie... - wyszeptałem ze łzami w oczach.
Nacisnąłem spust. Grobową ciszę przerwał huk wystrzału,a potem zapanowała już tylko ciemność...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro