Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stay with Me || VMin

- Nie... To nie może być prawda... Nie mój syn... Nie mój kochany synek! - powtarzała te słowa niczym mantrę - Mój syn nie może być gejem!

Spuściłem wzrok, widząc jak moja rodzicielka zanosi się niepohamowanym szlochem. Jej drobne ciało dygotało pod wpływem targających nią emocji, a małe i zmęczone pracami domowymi dłonie zasłaniały oczy, tak podobne do moich, chcąc zatamować spływające po jej policzkach łzy.

Jestem okropnym synem...

- Przepraszam - szepnąłem. Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Nie potrafiłem wydobyć z siebie o oktawę wyższego dźwięku - Tak bardzo cię przepraszam, mamo... Nie chciałem. Uwierz mi, proszę. Ja na prawdę nie chciałem, ale to było silniejsze ode mnie!

Wiedząc, że zapewne i tak nie mam co już tutaj szukać, wstałem z wcześniej okupowanej przeze mnie kanapy i skierowałem swoje kroki do przedpokoju. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce, niegdyś nazywane "domem". Nie byłbym w stanie znieść poczucia winy oraz towarzyszącemu smutkowi, wiedząc, że zawiodłem na całej linii jako jedyny syn.

Z ledwością mogłem obserwować łzy osoby, która była jednym z moich życiowych autorytetów, zaraz po ojcu, który w chwili obecnej stał w bezruchu przy oknie, wpatrując się tępo w jeden punkt, zaciskając usta w wąską linię, dając nam w ten sposób do zrozumienia, że intensywnie nad czymś myśli.

Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że go zawiodłem. Zapewne nawet nigdy by nawet nie pomyślał, że któreś z jego dzieci mogłoby pokochać osobę tej samej płci. Nawet ja nigdy tego nie przypuszczałem... Do czasu.

Owszem. Niejednokrotnie umawiałem się z dziewczynami. Problem polegał jednak na tym, że traktowałem ja jak najzwyklejsze w świecie koleżanki, a w najlepszym wypadku przyjaciółki. Nie potrafiłem zaangażować się w taką relację. Niektóre to rozumiały. Inne wręcz przeciwnie i przy słowach "Wybacz, ale nic z tego nie będzie" odsyłały mnie do wszystkich diabłów.

Niestety bądź też stety, jak dla kogo, ale ciągnęło mnie do facetów. Jednakże zdałem sobie z tego sprawę dopiero po poznaniu mojego "oczka w głowie", na punkcie którego oszalałem przy naszym pierwszym spotkaniu. Zdarzyło się to ponad rok temu, a ja wciąż mam wrażenie jakby to było zaledwie wczoraj...

/Flashback/

Wracałem akurat z pracy do domu. Biegłem jak oszalały i nie zwracałem uwagi nie zmierzających przechodniów, potrącając ich ramieniem. Chciałem zdążyć na ostatni pociąg do swojej prefektury, a zostało mi do odjazdu 5 minut! Pięć!

Kontynuowałbym swój maraton gdyby nie fakt, że potrąciłem jakiegoś przechodnia tak, że wpadł w pobliskie krzaki. Wiedząc, że i tak już nie mam szans aby zdążyć na mój przejazd - zatrzymałem się w pół kroku i obróciłem przodem do poszkodowanego.

- Przepraszam? Nic ci nie jest?

- Jak ma mi nic nie być skoro jakiś idiota co chodzić nie umie, posyła mnie prosto w zielsko?! - warknął w moim kierunku i próbował wstać, co szło mu dosyć niemrawo.

Podałem mu rękę, chcąc mu jakoś pomóc. Chwycił ją, a ja wykorzystując całą siłę podniosłem go do pozycji pionowej. Dopiero wtedy przyjrzałem mu się z uwagą. Nie był wysoki, raczej średniego wzrostu. Rude kosmyki, prze które przebijały się niewyraźne odrosty, były roztrzepane we wszystkie świata strony, a pełne wargi były nieco rozchylone w wyrazie szoku dostrzegalnego w jego brązowych tęczówkach. 

Puściłem jego dłoń, zdając sobie sprawę, że cały czas trzymałem ja w delikatnym uścisku. Poczułem się speszony tym, że ta sytuacja wcale mi nie przeszkadzała. Jemu najwyraźniej też.

- Przepraszam - powiedziałem niepewnie w jego kierunku, lustrując go przy okazji wzrokiem, gdy strzepywał z siebie resztki chodnikowego pyłu. - To ja jestem tym idiotą, który cię potrącił. Jeszcze raz przepraszam - wyciągnąłem dłoń w jego kierunku.

- Dobra, nic się nie stało. Po prostu na następny raz uważaj - uścisnął moją dłoń - Ale nie myśl, że ci odpuszczę - uśmiechnął się uroczo - Postawisz mi kawę i będziemy kwita. Swoją drogą... Jestem Jimin.

- Taehyung.

I tak też się stało. Zabrałem Jimina na obiecaną kawę, na której bardzo przyjemnie nam się rozmawiało. I z tak jednego spotkanie zrodziło się następne. I jeszcze jedno. I kolejne. Aż w końcu dotarło do nas, że nie możemy bez siebie żyć. I tak oto zostaliśmy zakochaną w sobie po uszy parą...

/Now/

Teraz musiałem stawić czoła pojawiającym się problemom. Ponieść konsekwencję swojego wyboru...

- Synku, zaczekaj! - dobiegł mnie z tyłu głos matki, a ona sama chwilę potem zamknęła mnie w szczelnym uścisku - Pomożemy ci - szepnęła, gładząc moją twarz swoimi spracowanymi dłońmi - Zapiszemy cię do psychologa. On na pewno pomoże.

- Mamo - posłałem je smutny uśmiech i ściągnąłem je z moich policzków, by móc pomału gładzić je kciukami. Całą siła woli powstrzymywałem cisnące się do moich oczu łzy. - Tego nie da się wyleczyć...

Dobiłem ją gorzką prawdą i po raz ostatni wtuliłem się w jej wątłe ciało, chcąc poczuć się choć odrobinę lepiej, wiedząc że mam w niej wsparcie. Zupełnie wtedy jak byłem małym chłopcem i moim jedynym zmartwieniem było rozbite kolano, prze które nie mogłem powrócić do zabawy z chłopakami. 

Zapewne dalej trwalibyśmy  w swoich objęciach, gdyby nie ojciec i jego nagły wybuch. Mój mały, osobisty armagedon...

- MinYoung zostaw go! - warknął mój ojciec, a widząc jak moja rodzicielka nie reaguje na jego słowa - chwycił ją za włosy i rzucił o pobliską ścianę.

- MAMO! - pisnąłem oniemiały i rzuciłem się w stronę bezwładnego ciała kobiety, które spoczywało na chłodnej posadzce.

- A ty, kurwa, gdzie?! - poczułem silne szarpnięcie - Gówniarzu... Co ty sobie wyobrażasz?! Przez tyle lat harowałem jak wół na twoją, jak się okazało, nic nie wartą przyszłość?! Tak mi się odwdzięczasz?! Pedale jebany! Lubisz jak ktoś ci w dupę wchodzi?! - Szarpał moim ciałem ani na chwilę nie przerywając. - Odpowiadaj jak się ciebie o coś pyta!

Mimo iż każde słowo było sztyletem prosto w serce, stałem tam i milczałem. Nie reagowałem na dalsze przytyki dopóki ręka mojego własnego ojca nie wylądowała na moim kroczu, mocno się na nim zaciskając. Pisnąłem z bólu i zacząłem się wierzgać na wszystkie możliwe strony. On nie byłby do tego zdolny, prawda?

- Nie wyrywaj się smarkaczu, bo bardziej zaboli - wzmocnił uścisk na moim ramieniu - Tak cię wyrucham, że odechce ci się dawania dupy!

- Zostaw mnie! - warknąłem i uprzednio się zamachując, poczęstowałem go prawym sierpowym.

Czując jak poluźnił uścisk, uciekłem na drugi koniec pokoju. Chwyciłem żeliwna figurkę w kształcie Statuy Wolności, która przysłał nam wujek mieszkający w Nowym Jorku. Wymierzyłem nią w ojca, który zmierzał w moim kierunku. 

W jednej chwili znalazł się przy mnie i zaczęliśmy się okładać pięściami. Obaj byliśmy mocno zmęczeni, ale nie przestawaliśmy. W pewnym momencie zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem w zupełnie przypadkowe miejsce, którym okazała się głowa mojego rodzica. Z rany trysnęła krew, która rozlewała się na wszystkie strony, brudząc wszystko wokół szkarłatem. 

Wypuściłem z dłoni narzędzie zbrodni i podbiegłem do leżącego ciała. Sprawdziłem czy jest puls, a gdy go nie dostrzegłem, zacząłem histerycznie płakać. Zabiłem go! Zabiłem! Własnego ojca! Jednakże zaraz ten śmiech przerodził się w śmiech szaleńca. 

Chwyciłem coraz chłodniejsze ciało i wywlokłem do lasku za domem. O tej porze, było to nadzwyczaj pięknie. Szkoda, że zauważyłem to w takim momencie. Gdyby nie ta sytuacja na pewno zabrałbym tu Jimina na wieczorny piknik i obserwowanie gwiazd. No ale jeszcze nic ciekawego.

Po drodze wziąłem jeszcze łopatę z szopy, a będą już na miejscu wykopałem głęboki dół. Na oko mógłby mieć około 3 metrów. Wrzuciłem do niego ciało i zakopałem na sam koniec klepiąc szpadlem glebę dla wyrównania.

Szybkim krokiem wyszedłem z lasu i wsiadłem do swojego samochodu, stojącego na podjeździe. Przekręciłem kluczyki w stacyjce i ruszyłem z piskiem opon spod rodzinnego domu.

~*~

Wszedłem cicho do mieszkania, które dzieliłem z moim słoneczkiem i cichutko zamknąłem za sobą drzwi. Gdyby nie korki na drodze zapewne byłbym wcześniej, ale niezbadane są wyroki boskie.

- Tae? - z salonu wyłoniła się ruda czupryna.

- To ja - uśmiechnąłem się w jego kierunku, a widząc jak ten chce na mnie wskoczyć w wyrazie powitania, rozłożyłem ramiona.

- TaeTae... Co ci się stało? - zatrzymał się w pól kroku - Dlaczego jesteś cały we krwi?

- Jiminnie - wtuliłem się w to drobne ciałko - Mój słodki aniołek. Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz. Że zawsze będziemy razem. - składałem pojedyncze pocałunki na jego zmartwionej twarzy.

- Dobrze, obiecuję. Ale powiedz mi wreszcie co ci się stało? Biłeś się?

- Po prostu unicestwiłem ostatnią przeszkodę, która uniemożliwiła nam bycia razem.

Nie chcąc, aby zadawał więcej pytań, złączyłem nasz usta i jeszcze mocniej wtuliłem się w jego ciało.

- Co zrobiłeś? Jaką znowu przeszkodę? - znowu zasypał mnie gradem pytań, gdy tylko mógł już złapać oddech.

- Podczas rozmowy z moim ojcem, użyłem bardzo silnych argumentów...

- Jakich?

- Figurki Statuy Wolności... Wbiłem mu dosłownie do głowy, to aby pozwolił nam być razem...

Ze stoickim spokojem obserwowałem jak mój chłopak w wyrazie głębokiego przetwarzania danych robi się coraz bledszy na twarzy.  Gdy wreszcie dotarło do niego dotarło co się wydarzyło, zaczął się wyrywać z mojego uścisku. Trzymałem go jednak, obserwując jego poczynania.

- Taehyung! Puść mnie w tej chwili! - krzyknął 

Spełniłem jego prośbę nic nie mówiąc i poczłapałem za nim do wspólnej sypialni. Widząc jak ten wyciągnął walizkę i pakował do niej wszystkie swoje rzeczy, momentalnie znalazłem się przy nim i wyrwałem część garderoby z jego rąk.

- Co ty robisz?!

- Wyprowadzam się! Nie chcę być z mordercą! Nie potrafię!

- A co z obietnicą?! Przecież mieliśmy być już zawsze razem!

- Nie Tae. Nie po tym jak zabiłeś niewinnego człowieka.

- Ale on nie pozwalał nam być razem!

- To nie jest teraz ważne! Zabiłeś go i tylko to się liczy.

Po tych słowach zrobiłem coś czego nigdy w życiu bym się po sobie nie spodziewał. Uderzyłem go. Uderzyłem moje prywatne Słońce, centralnie w twarz. Przestraszony złapał się za policzek, a w jego oczach mogłem dostrzec zbierające się łzy. Bał się mnie. Moje Kochanie się mnie bało...

- Jimin! Błagam! To nie tak! Przepraszam, wybacz mi!

Niestety nie reagował. Uparcie upychał rzeczy w walizce i ignorował moje słowa. Przymknąłem oczy, chcąc się trochę uspokoić. W nerwach nie zdziałam nic dobrego...

Nagle doznałem olśnienia. Już wiem co zrobić żebyśmy zawsze byli razem. I postanowiłem od razu wcielić ten plan w życie...

Dopadłem do Rudzielca i przygwoździłem jego ciało do chłodnej ściany. Jedną dłoń owinąłem w jego szyi i powoli zacząłem ją zaciskać.

- T-Tae... Puść mnie - wychrypiał gdy pomału zaczęło mu brakować powietrza.

Mocniej zacisnąłem swoją dłoń, a drobne dłonie mojego chłopaka starały się mi to uniemożliwić. Wkrótce on sam przestał się ruszać. Puściłem go, a jego ciało opadło na podłogę. Uniosłem go delikatnie i położyłem go na łóżku, wcześniej zwalając z niego walizkę.

Dopiero po chwili dotarło do mnie co przed chwilą miało miejsce. Przytuliłem, już bezwładne, ciało mojego Jimina i zaniosłem się płaczem.

- Boże! Kochanie! Przepraszam! Obudź się! - pocałowałem go - Słyszysz? - kolejny raz złączyłem nasze usta, a nie czując i nie widząc żadnej reakcji z jego strony, zacząłem łkać i wtuliłem się w niego.

Dopiero gdy udało udało mi się uspokoić, oderwałem się od zimnego już ciała,  z którego zapewne uleciała już ta niewinna i tak kochana przeze mnie duszyczka.

- Nie bój się Kochanie. Już niedługo znowu będziemy razem - ostatni raz złączyłem nasze wargi, przelewając w ten martwy pocałunek wszystkie moje uczucia do tego drobnego chłopaczka.

Pokierowałem swoje kroki do salonu. Z szuflady pod telewizorem wyciągnąłem pistolet i przyjrzałem mu się badawczo. Takie małe a tyle może wyrządzić szkód. Przejechałem palcem po chłodnej, metalowej powierzchni i załadowałem powoli nabój. Przyłożyłem urządzenie do skroni i zamknąłem oczy.

- Kocham Cię, Jiminnie... - wyszeptałem ze łzami w oczach.

Nacisnąłem spust. Grobową ciszę przerwał huk wystrzału,a potem zapanowała już tylko ciemność...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro