I wrote everything down || k.th x m.yg
a/n: Gorące przeprosiny dla @VLillyV która tak długo czekała! Przepraszam Słoneczko, mam nadzieję, że ten shot chociaż w najmniejszym stopniu zrekompensuje Ci ten długi czas oczekiwania! Natomiast, jeżeli to nie spełniło Twoich oczekiwań - daj mi, proszę znać, a napiszę coś w ramach rekompensaty.
Góry Maisan, 14.02.2017r.
Drogi pamiętniku (chociaż nie wiem czy facetowi wypada tak pisać).
No bo w sumie to taki pierwszy mój poważny wpis i nie wiem. Ale dobra to jest mało ważne...
Dzień, w którym bym czegoś nie zepsuł z góry był spisany na porażkę. Niezależnie od tego czy był to wazon, który stłukłem niechcący, czy nóż, który złamał się w mojej ręce od tak był dla mnie codziennością. Nie wspominając o częstotliwości z jaką kupowałem kolejny kij od szczotki, bo to, że pękał podczas zamiatania, to norma. Albo nawet standard. Przypadkowe uszkodzenie swojego ciała? Dla mnie to chleb powszedni. Siniaki były dla mnie niczym karabin dla żołnierza. Czymś z czym ten nie mógł się rozstać. Fioletowo zielonkawe ślady można również było porównać do tatuaży. Tych stałych, które dało się usunąć za pomocą lasera. Oczywiście nie żebym próbował, bo nawet lubiłem swoje ciało. Co prawda za tymi szpetnymi plamami niespecjalnie przepadałem, ale fakt że były ze mną nierozłączne, sprawił że już się przyzwyczaiłem.
Lecz w sumie tu nie chodzi o mój bark instynktu samozachowawczego i uciekanie od kłopotów, w które wpadałem nagminnie. Siebie mogłem krzywdzić, co w sumie miałem wpisane w krew jak i sposób bycia. Jednak, jedyne czego nie mogłem sobie nigdy wybaczyć, było skrzywdzenie kogoś dla mnie bliskiego. I niezależnie czy chodziło o sferę fizyczną czy psychiczną - nie mogłem sobie wybaczyć takiego postępowania.
Warto jednak napomnieć, że kłopoty i ja, to jedna wielka rodzina. Więc zadawanie się ze mną, było równoznaczne ze zjawiskiem katastrofy, czyhającej w powietrzu. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że z takim podejściem blisko mi było do okrzyknięcia siebie futurystą. W końcu katastrofizm był nieodłączną częścią mojego życia.
I tak teraz myśląc, chyba jestem zmuszony do zrobienia sobie plakietki z napisem "Chodząca katastrofa. Ryzykujesz na własną odpowiedzialność".
Ale o tym może później...
Dzień, w którym poznałem Yoongiego zapowiadał się być dniem jak każdy inny. Jak zawsze wstałem rano i ogarnąłem się tak, jak miałem w zwyczaju. Najzwyklej w świecie umyłem się, ubrałem, zjadłem śniadanie i zasiadłem przed telewizorem, chcąc pooglądać... coś. Po prostu coś, bo w okresie ferii zimowych nigdy nie było nic ciekawego. Wystarczy, że telewizor grał, a ja czułem się wtedy względnie bezpieczny i nie przytłoczony przez wszechobecną ciszę. I w sumie pewnie bym tak spędził cały ten wolny czas, mając w zamyśle cały okres tych dwóch tygodni, kiedy to nagle mój telefon postanowił o sobie przypomnieć, wydając z siebie dźwięk przychodzącego połączenia. Dlatego też chcąc czy też nie, odebrałem nawet nie patrząc na wyświetlacz. I to wszystko, bym już po chwili mógł usłyszeć wesoły ton mojego najlepszego przyjaciela.
Z Jiminem znaliśmy się od gimnazjum i choć pomimo faktu, że wtedy byliśmy w ostatniej klasie szkoły średniej, to ten uroczy i niezwykle niski, jak na swój wiek, osobnik, wiedział o mnie więcej niż własna matka. Co poniekąd jest logiczne, bo która rodzicielka chciałaby wiedzieć, że jej pociecha gustuje w starszych facetach?
No chyba żadna...
I wbrew pozorom nie chodzi tu o żaden DaddyKink, bo jakoś niespecjalnie mnie to jara. Tutaj bardziej wchodziło w grę poczucie bezpieczeństwa, no bo proszę państwa! Ja nawet na prostej drodze potrafię się potknąć i złamać nogę w trzech miejscach. Nie to żebym specjalnie próbował, ale już raz tak się stało i nie wspominam tego dobrze. Bo pobyt w szpitalu był okropny, ale jeszcze gorszą rzeczą od złamanej kończyny, było zmartwienie mojej mamy. Która nie dość, że jest uparta jak osioł i stwierdziła, że nie opuści placówki dopóki mnie z niej nie wypiszą. I w sumie nie wspomnę o tym, że to ochroniarze wynosili ją ode mnie z sali, kiedy to zaczęła się awanturować z pielęgniarką. I to tylko dlatego, że ta postanowiła ją wyprosić, ponieważ skończyły się godziny odwiedzin.
Ale wracając!
Telefon od blondyna był czymś, co jak się potem okazało, zmieniło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. I niby powinienem się na niego wściec, bo zorganizował mi randkę w ciemno z kumplem swojego chłopaka. No i w sumie myślałem, że on również zarabiał na siebie z prac dorywczych jak Jung, ale jak się potem okazało, że pomimo jego niskiego wzrostu nie miałem mu nic do zarzucenia. Pracował w wytwórni i w sumie tylko tyle wiedziałem po niespełna dziesięciu minutach naszego spotkania.
Yoongi-hyung, bo tak na początku kazał się nazywać, oprócz spojrzenia, które mówiło "odejdź, bo cię zabiję", tak naprawdę był bardzo kochanym człowiekiem. I od samego początku nie przeszkadzała mu moja umiejętność do sprowadzenia na siebie kłopotów. Zaakceptował to w pełni i mógłbym przysiąc, że widząc ten cukierkowaty uśmiech - trafiła mnie strzała Amora.
A może jemu było Cherubinek?
Ugh, no wiecie. To ten w pieluszce z kręconymi włoskami z kołczanem złotych strzał na plecach.
Dobra, nevermind jak się zwał.
Dzień, w którym poznałem Yoongiego był dla mnie dniem, który chyba zmienił moje życie na lepsze. Uwielbiałem przebywać z tym chłopakiem, więc kiedy któregoś dnia tak po prostu podczas odprowadzania mnie do domu - przyparł mnie do jakiegoś murku i pocałował, byłem wniebowzięty. W moim sercu wybuchła tęcza z brokatem, a z ust wydobyło się, kompromitujące mnie, westchnięcie. Przynajmniej w moim mniemaniu, bo brunet jedynie się uśmiechnął i postanowił na tym zakończyć naszą chwilę bliskości.
I nie żeby coś, ale spaliłem takiego buraka, że czułem aż uszy mnie piekły.
No i w sumie jest wszystko spoko, bo z Yoongim już jesteśmy, któryś tam rok razem. Mieszkamy razem i te sprawy, bo jako pełnoletni student, wreszcie miałem coś do powiedzenia w swoim życiu. I wszystko byłoby super i ogólnie świetnie, gdyby nie fakt, że moja niezdarność przybierała na sile, co niestety niepokoiło mojego Hyunga. Gdyby mógł, to nie odstępowałby mnie na krok w obawie, że zrobię komuś, bądź sobie, krzywdę.
I szczerze przyznaję, że to co on dla mnie robi jest naprawdę słodkie o rozczulające. Bo który chłopak zrywałby się wcześniej z pracy, tylko po to aby odebrać mnie z uczelni, ponieważ zaczęło padać? Albo który byłby na tyle kochany, że sam z siebie zabrałby ciebie na wycieczkę marzeń, o której nigdy mu nie wspominałeś?
No i w sumie i tak było i tym razem. Wycieczka w góry miała być naszym wspólnym prezentem na naszą kolejną rocznicę. Yoongi doskonale zdawał sobie sprawę, że uwielbiam ładne rzeczy i miejsca, dlatego wybrał też ten najbardziej malownicze miejsce w Korei. Zafundował mi luksusu jakich mało, a ja co?
Oczywiście musiałem wszystko zepsuć. No jak zawsze, bo przecież nie ma dnia żeby Kim Taehyung nie wywinął żadnego numeru.
Czy jeszcze coś pójdzie nie tak w moim życiu?
xxx
Ciche westchnięcie opuściło usta szatyna, który postanowił zamknąć bordowy zeszyt leżący mu na kolanach. Czuł się podle z tym co zrobił i zupełnie rozumiał oburzenie starszego. Ale czy od razu musiał z tego robić taką awanturę? Przecież nic się nie stało. Tylko skręcił sobie kostkę, podczas biegu do pokoju (a warto wspomnieć, że był wtedy w klapkach). No ale żeby od razu z tego powodu postawić na nogi cały hotel? Młodszy nie rozumiał tego strachu bruneta. Przecież nic takiego się nie stało. Do wesela się zagoi, jak to mówią.
Wysoki student roztrzepał dłonią swoje przydługie włosy, nadal nie rozumiejąc zachowania swojego partnera. Dlatego też posłał mu tęskne, ale i nieco smutne spojrzenie, kiedy ten stał na balkonie i wypalał trzeciego z kolei papierosa. Zupełnie nie przejmował się zimnym wiatrem, który smagał jego odkryte ramiona, a padającego śniegu wydawał się nie zauważyć.
- Kiedy on w końcu rzuci, to cholerstwo? - westchnął szatyn i podniósł się z kanapy, zaraz wychodząc na oblodzony balkon.
Ignorował promieniujący ból w nodze, a zamiast tego podszedł bliżej swojego chłopaka i owinął go rękoma w pasie. Głowę zaś ułożył na jego lewym ramieniu.
- Wróć do pokoju - straszy wypuścił spomiędzy warg kłąb dymu, by zaraz zerknąć na swoje oczko w głowie. Kiedy ten młodzik zrozumie, że jest dla niego najważniejszy? - Jeszcze się przeziębisz.
- Mhm... Pójdę, jak dasz mi buzi - zawołał z uśmiechem, zaraz układając w usta w uroczy, a przynajmniej jego zdaniem, dzióbek.
- Co ty ze mną robisz dzieciaku - zaśmiał się straszy i zaraz szybko przytknął swoje wargi do tych Taehyunga.
A biały puch sypał wokoło, nadając górskiej scenerii romantycznego klimatu. Ogień w kominku buchał wesoło, zaś gorąca czekolada z piankami już dawno straciła swoją temperaturę. Zamiast tego, dwa ciała postanowiły się spleść w nierozerwalnym węźle miłości.
a/n: Lubię zimowy klimat w ff, ale ta końcówka chyba mi nie wyszła...
No i ślicznie dziękuję (kolejny raz) @mitxvukie za jej czas i chęci do wykonania nowych okładek! Są cudowne!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro